Rozbiórka kościoła Świętego Jakuba w Abbeville -za W obronie Wiary i Tradycji Katolickiej
felieton z 28 września 2014 roku
Wątpienie jest przywilejem młodości. Przywilejem młodości jest podważanie
zastanych praw i prawd, próba zmiany wszystkiego wokoło siebie. Przede
wszystkim jednak młodość podważa, czy nawet odrzuca, otrzymaną od dorosłych
wiarę w zastany w porządek rzeczy, w tym – jeśli ją dostała – wiarę w Boga
swoich rodziców.
I ten stan rzeczy jest jakby od zawsze naturalny. Młodzi ludzie się
buntowali, obalali, zmieniali, aż potem przychodził czas statkowania się, żony,
dzieci i domu, i powoli z rewolucjonistów stawali się jeśli nie konformistami
to zwyczajnymi, rozsądnymi, ważącymi dobro i zło, prawdę i nieprawdę, ale i
stabilność rodziny, ludźmi.
Często też bywało tak – dawnej bywało bardzo często – że powracali do wiary swoich rodziców, którą odrzucili w okresie buntu i stawali się na powrót religijni.
Często też bywało tak – dawnej bywało bardzo często – że powracali do wiary swoich rodziców, którą odrzucili w okresie buntu i stawali się na powrót religijni.
Pisałem w felietonie zatytułowanym „W okopach nie ma ateistów – czyli
pogrzeb bez księdza” o znamiennym dość fakcie, iż pomimo coraz mniejszej ilości
ludzi chodzących do kościoła, nie maleje liczba pogrzebów katolickich, co w
większości przypadków oznacza fakt pojednania się człowieka z Bogiem przed
śmiercią. Czyli de facto uznanie istnienia tego Boga, którego obecności w życiu
często całym swoim życiem się zaprzeczało.
Z lęku przed śmiercią (to moja interpretacja, faktu nigdy nie poznamy) generał Jaruzelski na parę dni przed odejściem pojednał się z Bogiem, przekreślając tym samym całe swoje cywilne (i wojskowe) wybory. Takich przypadków jest wiele. Bóg zwycięża, ale jest to dla żyjących trochę gorzkie zwycięstwo. Ale nie o tym przypadku chciałem mówić.
Z lęku przed śmiercią (to moja interpretacja, faktu nigdy nie poznamy) generał Jaruzelski na parę dni przed odejściem pojednał się z Bogiem, przekreślając tym samym całe swoje cywilne (i wojskowe) wybory. Takich przypadków jest wiele. Bóg zwycięża, ale jest to dla żyjących trochę gorzkie zwycięstwo. Ale nie o tym przypadku chciałem mówić.
Kościoły pustoszeją. Mało w nich widać ludzi młodych. Sporo jest ludzi w
moim wieku i starszych, którzy za chwilę, za parę lat odejdą.
Dlaczego tak się dzieje? Czy przyczyną jest to, że ogólnie jest ludziom dobrze i Bóg w codziennym bytowaniu nie jest im do czegokolwiek potrzebny? Czy dlatego też, że media, w większości niekatolickie (a katolickie mają marną słuchalność/oglądalność), lansują styl życia bez Boga, ośmieszając często i Kościół, i religię, i postawy z niej wynikające? Czy może wpływ na ten stan rzeczy ma postawa kleru – i nie myślę tu nawet o skandalach seksualnych, nie tak licznych w Polsce, ale o codziennej relacji księży z wiernymi?
Dlaczego tak się dzieje? Czy przyczyną jest to, że ogólnie jest ludziom dobrze i Bóg w codziennym bytowaniu nie jest im do czegokolwiek potrzebny? Czy dlatego też, że media, w większości niekatolickie (a katolickie mają marną słuchalność/oglądalność), lansują styl życia bez Boga, ośmieszając często i Kościół, i religię, i postawy z niej wynikające? Czy może wpływ na ten stan rzeczy ma postawa kleru – i nie myślę tu nawet o skandalach seksualnych, nie tak licznych w Polsce, ale o codziennej relacji księży z wiernymi?
Jak tak nad tym się zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że podstawową
przyczyną takiego stanu rzeczy nie są wszystkie wymienione powyżej domniemania,
ale – paradoksalnie, biorąc pod uwagę to co napisałem o nawracaniu się przed
śmiercią – utrata wiary u ludzi dojrzałych i starych.
Młodzi ludzie kiedyś odchodzili od kościoła i wiary, ale potem powracali. A
wracali bardzo często dlatego, że ludzie dorośli, ich rodzice, przy tej wierze
trwali i jednak byli jakimś tam – lepszym, gorszym - drogowskazem.
Teraz dorośli ludzie, ludzie którzy młodość spędzili w socjalizmie, a
obecnie mają 45 - 65 lat, są – moim zdaniem – bardziej zagubieni w swoich
wyborach niż ludzie młodzi, ich potomstwo.
I kiedy oni, dojrzali, tracą wiarę, która także zaczyna im być niekonieczna do codziennego bytowania, kiedy najwięcej ataków na Kościół i księży wywiedzionych jest właśnie z tej grupy wiekowej, bo tymi atakami jakby chcieli usprawiedliwić swoje wybory (młodzi tego jeszcze nie potrzebują), trudno oczekiwać, że ich dzieci będą wracały do wiary, jak to bywało kiedyś.
Wyjazdy za granicę dotyczą w dużym stopniu tej grupy wiekowej, to także powoduje,
że tracą związek i z religią, i z dziećmi, którym mieliby ją przekazywać.
Przekazują co najwyżej pieniądze.
Ludzie młodsi nie mają szans kształtować swoich doroślejących poglądów na
bazie rad rodziców, którzy tak jak ich rodzice, a dziadkowie młodych, (za
komuny) twardo przy Kościele trwali. Ludzie młodsi ze swym młodzieńczym,
antykościelnym buntem przeszli w dorosłość, i tak zostali. A ta ich dorosłość
to lata zupełnego poplątania poglądów. I gdy zaczęli być dorosłymi nie spotkali
na swej drodze swoich rodziców, trwających przy Bogu i Kościele, ale rodziców,
którzy trwają w zupełnym indyferentyzmie religijnym.
I teraz trudno oczekiwać, że ich dzieci, wchodzące w okres stabilizacji
życiowej i rodzinnej, otrzymają od nich katolickie wzory do naśladowania.
I tak to już pewnie zostanie. Ci, którzy kiedyś powracali do kościoła w
wieku dojrzałym, powrócą do niego być może na łożu śmierci. A to bardzo źle
rokuje, bo jednak wytwarza się coraz większa luka w przekazywaniu tradycji,
która może spowodować, że wnukowie i kolejne pokolenia stracą łączność z wiarą.
A trudno oczekiwać, że księża będą tylko do ostatnich w życiu sakramentów.
Kiedyś i ich zabraknie. Chyba że ktoś coś wymyśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz