sobota, 17 lutego 2018

Inicjatywni czy rozrzutni?




Mam sympatię dla Pana radnego Blicharczyka za odwagę, którą wykazał się przy nazywaniu ulicy/skwerku w Mielcu imieniem mieleckiego Żyda, Abby Fenichela. Mała sprawa, ale – jak widać dzisiaj po fali antyżydowskiego i antysemickiego hejtu, zalewającej media elektroniczne – nie taka znowu bezpieczna. Bo za chwilę jakieś świry przypną mu łatkę Żyda albo innego filosemity.

Tym niemniej, mimo mojej sympatii, nie mogę się zgodzić z jego pochwałą obecnej Rady Miasta, która wykazywać się ma bardzo wielką ilością nowych inicjatyw (i poprawek), co przeciwstawia działalności rad miejskich poprzednich kadencji, których radni „nie przywiązywali takiej wagi czy też nie proponowali tylu poprawek czy nowych inicjatyw co my teraz (cytat)”.

Żyjemy – tak mówi władza - we wspaniałym świecie poprawiania niesprawiedliwości społecznej na jej odwrotność, czyli na sprawiedliwość. Obywatele dostali 500+, wcześniejsze emerytury, mają dostać mieszkanie +, rozdaje się różne karty seniora, bezpłatne przejazdy komunikacją miejską, gdzieś tam dofinansowanie do in vitro, gdzieniegdzie funduje się przedszkola, górnicy będą nas bardziej truli bo więcej zarobią, jednocześnie dofinansuje się wymianę pieców węglowych na węglowe lepsze, zamiast ubezpieczać majątek, poszkodowany dostanie odszkodowanie od państwa, czyli obywateli, rolnikom nadal funduje się emerytury i bezpłatną służbę zdrowia, a jak przyjdzie przymrozek, to zapłaci się im odszkodowanie, itd. itp.

Trafiliśmy w tym swoim rozdawnictwie na wspaniały okres prosperity w Polsce, Unii i na świecie. I może głównie dlatego, a nie tylko z poprawy ściągalności VAT, możemy sfinansować te rzeczy. Ale koniunktura się skończy, nie wiadomo kiedy i jak. I na ile pieniędzy będziemy mogli liczyć.

Trochę nie dziwi, że tej atmosferze rozdawania wszystkim także poddają się inni, jak chociażby nasza Rada Miasta.
Bo w jej wydaniu większa inicjatywa w zgłaszaniu pomysłów to tylko i wyłącznie zwiększenie wydatków.

Krytykuje się poprzednie władze miasta, że były zbyt ostrożne. Że nie inwestowały, mimo potrzeb. Że zostawiły nadwyżkę budżetu. Zamiast długu, oczywiście.
Ciekawe, czy gdyby zostawili długi, obecni radni zostawiliby na nich jedną suchą nitkę?

Margaret Thatcher kiedyś mówiła o takim rządzeniu: Problem z socjalizmem polega na tym, że ostatecznie kończą ci się cudze pieniądze.
A w Polsce mam odmianę ludowego, narodowego socjalizmu, jakby to źle nie brzmiało w tłumaczeniu na obce języki.
Patrząc na planowane zadłużenie Mielca ma się wrażenie, że te pieniądze już się kończą. Czy to będzie koniec mieleckiego socjalizmu, zobaczymy.

Czynienie prezentów wyborcom, ponoć „umęczonym” rządami poprzedniej ekipy i oczekującym nowych podarunków od swoich radnych, może się źle skończyć dla radnych właśnie. Znów zacytuję brytyjską premier: Nikt nie zapamiętałby Dobrego Samarytanina gdyby miał tylko dobre intencje. On miał także pieniądze.

A gdzie są wasze/nasze pieniądze, panowie radni?? W banku? Może żydowskim?

W tej sytuacji braku kasy, dobrą była podjęta kiedyś decyzja o zaniechaniu budowy wieży widokowej. Co by się dzisiaj działo, gdyby ją zbudowano, nie chcę myśleć. A najbardziej oberwałoby się Kościołowi.



Komu się oberwie za pomysł budowy pomnika żołnierzy wyklętych? Może nikomu. Wszak ma być budowany z pieniędzy składkowych. Pewnie jedynie działkę pod niego zafunduje za darmo Rada Miasta. Czy przed wyborami? Nie sądzę. Wbrew prężeniu się inicjatorów, sprawa ma mały oddźwięk społeczny. Dyskutuję trochę ja z paroma zaangażowanymi w sprawę działaczami . Większości mielczan to lata.

A kiedy wreszcie sobie uświadomią, że na rocznicę Powstania Armii Krajowej, jak zresztą i z okazji rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, nie miał kto złożyć kwiatów pod pomnikiem upamiętniającym AK, to zaczną myśleć, że tym samym praktycznie żołnierzom będą poświęcone dwa pomniki i teraz to dopiero nie będzie miał kto składać kwiatów, czy nawet posprzątać koło nich. Tym bardziej że do upamiętniania będą miejsca pochówku wyklętych, miejsca, gdzie byli pogrzebani, dęby pamięci, a odsłaniać się będzie kolejne ronda i ulice im poświęcone. Że nie wspomnę o innych pomnikach, z grafika wznoszonych w różnych miejscach kraju.
 

Swoją drogą, czy nie należałoby przy Urzędzie Miasta wytypować komórki (może w MPGK) i osoby, które dbałyby i o miejsca pamięci, a może nawet kultu, i o rocznice, których będzie coraz więcej?
 
A także – to już apel zarówno do oświatowych władz miasta jak i powiatu – czy nie należałoby baczniej przyglądać się sposobowi przekazywania wiedzy historycznej naszym dzieciom.

Kiedyś mówiło się, że historia jest nauczycielką pokoleń. Tylko czy historia, szczególnie najnowsza, a raczej ludzie ją uczący, nie mogą nauczać nienawiści? Historia, nauczycielka nienawiści?
 
Większość przedmiotów jest neutralna moralnie. O ile jednak religia ma z założenia uczyć miłości do bliźniego, o tyle nauczanie historii, szczególnie najnowszej, może w wydanie niektórych zideologizowanych nauczycieli stać się prawdziwą lekcją nienawiści do myślących inaczej, a szczególnie do aktualnych przeciwników politycznych nauczającego. Precz z czerwoną hołotą, rozliczyć komunistycznych morderców. Nośne to i niektórzy mogą próbować. Tak może być. I będzie to jedynie odwrócenie wektora nienawiści nauczania z czasów stalinowskich. Do niczego dobrego nie prowadzące. Bo i czerwonej hołoty jak na lekarstwo i mordercy już umarli. A można nienawiść skierować w dowolnie wybraną stronę, przeciwko z góry wytypowanym osobom.
 
Fala nienawiści do muzułmanów jeszcze przed chwilą, a teraz fala antyżydowskiego hejtu i budzenie upiorów antysemityzmu, są tylko dwoma najbliższymi przykładami takiej polityki.
 
Więc dużo jest do zrobienia, panowie/panie Radni. Prócz wydawania nie swoich pieniędzy. Przed nami 100 rocznica odzyskania niepodległości. Akurat będą wybory. Czy będzie to okres porozumienia ponad podziałami, czy nienawiści? I ile naszych pieniędzy ewentualnie na to wydacie, byśmy się jeszcze bardziej nienawidzili? A za chwilę skoczyli sobie do gardeł.



środa, 14 lutego 2018

Ukrzyżowany czy Zmartwychwstały?




(Z podziękowaniami dla Agnieszki za te mądre uwagi, które mnie sprowokowały do odkrycia całkiem niespodziewanego dla mnie samego)

Kiedyś zostałem sprowokowany (a raczej zainspirowany)  do dyskusji przez znajomą internautkę, zresztą niewierzącą, która zarzuciła chrześcijanom, że formują świat poprzez „uwznioślanie cierpienia i totalną niemożność wyjścia poza rewiry, którym kształt ostateczny nadaje niewybaczona wina i surowa kara. Niekończący się Dostojewski”.  
I dalej znajoma pisała: „Jeżeli coś sprawi, że najprawdopodobniej sama nigdy nie przyjmę chrześcijaństwa [chociaż na szczęście, bo to mi pozwala być daleką od wrogości i pozwala mi zachować szacunek dla tej wiary - znam kilku chrześcijan, którzy pięknie, rozumnie świadczą o własnym wyznaniu], to o moim oporze zadecyduje emblemat, jaki chrześcijanie przyjęli. Dwa tysiące lat miliony ludzi klęczą przed człowiekiem, który się wykrwawia na ich własnych oczach. A jego wyznawcy patrzą na to i klęczą. I nawet nie próbują tego nieszczęśnika zdjąć. Ulżyć mu w cierpieniu. Opatrzyć mu wreszcie rany. Przecież Chrystus nie spędził całego życia na wiszeniu na krzyżu. A jednak to ten moment dostał mu się na wieki w podzięce od ludzi. Próbuję sobie wyobrazić, że oto przez całe życie pozwalam komuś, kogo kocham, wisieć w męce. Wisieć i wisieć na moich oczach i oczach tłumu. I że nie zrobię nic, żeby on przestał cierpieć. Tylko będę wznosić do niego modły na kolanach. I słabo mi się robi na myśl o tym, że właśnie taki stan ma symbolizować miłość”.

Właśnie weszliśmy w okres Wielkiego Postu, który ma nas przygotować na ten najważniejszy w naszej wierze moment, na ten Wielki Czas Chrześcijan. I dziś właśnie przypomniała mi się moja – dość emocjonalna - dyskusja z Agnieszką, która była odpowiedzią na przytoczony w części powyżej wpis.

Bo w pierwszym odruchu napisałem takie słowa: To ciekawe, bo ja się głównie modlę do Jezusa Miłosiernego, a nie do Jezusa Ukrzyżowanego. Na tego cierpiącego mam raptem trzy dni w roku. Myślę, że gdybyś jednak była wierzącą chrześcijanką, także modliłabyś się do Jezusa, który jest przyjazny, łagodny i wyraża całym sobą przebaczenie, a nie mękę i cierpienie. Chyba bardzo się mylisz w swej ocenie.

Tak napisałem, chociaż zaraz „ugryzłem się w język”. Bo jednak może moja znajoma ma rację, a ja błądzę w myśleniu i czynach. Wszak i mnie uczono na religii i wysłuchuję w homiliach o tym największym akcie poświęcenia, jaki za ludzkość  złożył Chrystus, Bóg i syn Boga. Wszak ciągle odnosimy się do Jego drogi ziemskiej, która przede wszystkim była drogą na krzyż. Na krzyż, ten tak popularny wtedy przedmiot tortury i śmierci, że nikt go nie brał za coś szczególnego. Ale jednocześnie na ten krzyż, który był ołtarzem ofiarnym za nasze grzechy, ten krzyż, którzy przez ten fakt stał się Krzyżem.
A jednak czy to Krzyż jest momentem kulminacyjnym naszej wiary? Krzyż i śmierć na nim, w które dość łatwo uwierzyć nawet niewierzącemu, czy może jednak Zmartwychwstanie? Które dla wielu niewierzących przekracza ich wyobraźnię, pozbawioną wiary.

Pisała dalej Agnieszka: „Jakoś mnie dziwnie nie dziwi, że u Ciebie to właśnie tak. I możliwe, że widzisz trafnie. I jak najbardziej, przyjmuję, że moje spojrzenie jest zaledwie spojrzeniem wędrowca przecież. Przechodzącego w pobliżu, a nie kogoś z wewnątrz. Jednak, przyznasz może, Andrzej, że właśnie dla kogoś z zewnątrz znakiem, który najbardziej kojarzy się z tą religią, jest ten Ukrzyżowany. To Jego wiesza się w szkołach, to Jego próbuje się wieszać raz po raz wszędzie tam, gdzie chrześcijanie starają się zaznaczyć własną obecność. A to, co się teraz wyprawia w Polsce, pod egidą wiary - może zabić wrogością. Więc może raczej to po prostu Ty jesteś jednym z nielicznych, którzy potrafili odczytać coś innego niż to, co najoczywistsze. I to właśnie tacy chrześcijanie, którzy to potrafią: spostrzec, że chodzi o wybaczenie, łagodność - sprawiali, że zamiast napadać, jestem w stanie widzieć, że - jako i zwykle - większość to żaden argument? Że to poszczególna świadomość określa to, co się widzi: trudniejsze wybierają naprawdę mało liczni? Mowa bowiem o czymś innym, niż jakieś Chrześcijaństwo w Ogóle. Mowa o tym, co poszczególny człowiek może z nim zrobić. I z jakim skutkiem. Dla siebie i tych, których spotyka. Zresztą, tak z chrześcijaństwem, jak z dowolnym innym zjawiskiem: to pojedynczy człowiek zdecyduje, czym ono się ostatecznie stanie: klęską i zniszczeniem czy tworzeniem sensu”.

Potem pewnie dość się zaplątałem, pisząc:  Nie wiem, jak postrzega się Kościół z zewnątrz. Nie wykluczam, że patrząc z zewnątrz ludzie czują się jak pod murami twierdzy. Szczerze jednak wątpię, że jest to prawdziwy widok, a nie fatamorgana, ułuda. A jakby, to co? Zamierzają ją zdobywać, czy przechodzą mimo? Nie czuję, bym ja i moi znajomi wykazywali jakąś wrogość do niewierzących. Oczywiście tacy są, ale to ci, którzy się boją. Ja się nie boję, więc może dlatego nie muszę obrażać i prężyć muskuły wiary. A co do samego znaku: znak to znak. Każdy ma jakiś znak. (…). Po licha czepiać się znaku. Dla mnie jest on święty, bo jest łącznikiem mojej wyobraźni z tym ważnym faktem mojej religii. Ale tak naprawdę Ukrzyżowanie nie jest najważniejsze. Tu nie masz racji. Najważniejsze jest z Martwych Powstanie. Ukrzyżować można było każdego, w tym czasie dziesiątki tysięcy tak ginęły. Zmartwychwstał jeden. I to jest kluczowy moment naszej wiary. Nie ukrzyżowanie. Jeśli nie wierzymy, że Chrystus zmartwychwstał, cóż jest warta nasza wiara. A Chrystus zmartwychwstały jest Chrystusem Dobrym, Pięknym, Przyjaznym, jest taki, jak był za życia, ale bardziej. Bo teraz jest człowiekiem zmartwychwstałym, Bogiem, który ma zbawić ludzi, a nie ich karać. Tyle.

Tyle. Aż tyle i może niestety, aż tyle. Bo potem zacząłem myśleć i myślę do dzisiaj. Czy dobrze myślałem, pisałem? Czy nie umniejszyłem randze Ukrzyżowania, ofiary Chrystusa, pisząc takie słowa. Myślałem tak po raz pierwszy w swoim życiu. Ale tak pomyślałem. To jakoś ze mnie wybuchło. Wystrzeliło. I zostało jak fajerwerk, który nie gaśnie na Niebie.
Przecież najważniejsze jest Zmartwychwstanie Chrystusa. Bez niego nie ma naszej wiary. Bez niego nie ma całej reszty. Tego, do czego żyjemy. Tego po tutejszym życiu.
Chrystus został ukrzyżowany, żeby dla nas zmartwychwstał. A wszystko inne jest ważnym niezmiernie, ale tylko dodatkiem.

I to by było już naprawdę na tyle, na początek Postu. Zapewne prawie nikt tego mojego (i Agnieszki) pisania nie przeczyta. Ludziom potrzeba dwóch zdań i obrazka. Ale jak ktoś tu zabłądzi, może coś z niego wyniesie. Może mnie skoryguje w moim myśleniu? Doda coś nowego?
Wszak jest temat. Temat dla ludzi myślących. Nie tylko chrześcijan.


Jak Mielec i mielecki Oddział ARP stracili 4 lata.

  Zdjęcie za Radio Leliwa Mniej więcej 4 lata temu został z dnia na dzień pozbawiony pracy ówczesny dyrektor Oddziału ARP w Mielcu pan Kr...