piątek, 12 marca 2021

Kiedy starzy ludzie tracą wiarę.......

 


Burzenie kościołów 

Felieton z 27.09.2014 r

Wątpienie jest przywilejem młodości. Przywilejem młodości jest podważanie zastanych praw i prawd, próba zmiany wszystkiego wokoło siebie. Przede wszystkim jednak młodość podważa czy nawet odrzuca otrzymaną od dorosłych wiarę w zastany w porządek rzeczy, w tym  - jeśli ją dostała – wiarę w Boga swoich rodziców.

I ten stan rzeczy jest jakby od zawsze naturalny. Młodzi ludzie się buntowali, obalali, zmieniali, aż potem przychodził czas statkowania się, żony, dzieci i domu, i powoli z rewolucjonistów stawali się jeśli nie konformistami to zwyczajnymi, rozsądnymi, ważącymi dobro i zło, prawdę i nieprawdę, ale i stabilność rodziny, ludźmi.

Często też bywało tak – dawnej bywało bardzo często – że powracali do tej wiary swoich rodziców, którą odrzucili w okresie buntu i stawali się na powrót religijni.

 Pisałem niedawno w felietonie „W okopach nie ma ateistów – czyli pogrzeb bez księdza” o znamiennym dość fakcie, iż pomimo coraz mniejszej ilości ludzi chodzących do kościoła, nie maleje liczba pogrzebów katolickich, co w większości przypadków oznacza fakt pojednania się człowieka z Bogiem przed śmiercią. Czyli de facto uznanie istnienia tego Boga, którego istnienia lub przynajmniej obecności w życiu często całym swoim życiem się zaprzeczało.

Ale nie o tym przypadku chciałem mówić. Z lęku przed śmiercią (to moja interpretacja, faktu nigdy nie poznamy) generał Jaruzelski na parę dni przed odejściem pojednał się z Bogiem, przekreślając tym samym całe swoje cywilne (i wojskowe) wybory. Takich przypadków jest wiele. Bóg zwycięża, ale jest to dla żyjących trochę gorzkie zwycięstwo.

Kościoły pustoszeją. Mało w nich widać ludzi młodych. Sporo jest ludzi w moim wieku i starszych, którzy za chwilę, za parę lat odejdą.

Dlaczego tak się dzieje? Czy przyczyną jest to, że ogólnie jest ludziom dobrze i Bóg w codziennym bytowaniu nie jest im do czegokolwiek potrzebny? Czy dlatego też, że media, w większości niekatolickie (a katolickie mają małą słuchalność/oglądalność), lansują styl życia bez Boga, ośmieszając często i Kościół, i religię, i postawy z niej wynikające? Czy może wpływ na ten stan rzeczy ma postawa kleru – i nie myślę tu nawet o skandalach seksualnych, nie tak licznych w Polsce, ale o codziennej relacji księży z wiernymi?

Jak tak nad tym się zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że podstawową przyczyną takiego stanu rzeczy nie są wszystkie wymienione powyżej  domniemania, ale – paradoksalnie, biorąc pod uwagę to co napisałem o nawracaniu się przed śmiercią – utrata wiary u ludzi dojrzałych i starych.

Młodzi ludzie kiedyś odchodzili od kościoła i wiary, ale potem wracali. A wracali bardzo często dlatego, że dorośli ludzie, ich rodzice, przy tej wierze trwali i jednak byli jakimś tak drogowskazem.

Teraz dorośli ludzie, ludzie którzy młodość spędzili w socjalizmie, a obecnie mają 45 – 55, 60 lat, są – moim zdaniem – bardziej zagubieni w swoich wyborach niż ludzie młodzi, ich potomstwo.

I kiedy oni, dojrzali, tracą wiarę, która także zaczyna im być niekonieczna do codziennego bytowania, kiedy najwięcej ataków na Kościół i księży wywiedzionych jest właśnie z tej grupy wiekowej, bo tymi atakami jakby chcieli usprawiedliwić swoje wybory (młodzi tego jeszcze nie potrzebują), trudno oczekiwać, że ich dzieci będą wracały do wiary, jak to bywało kiedyś.

Wyjazdy za granicę dotyczą w dużym stopniu grupy wiekowej ich dzieci, a to także powoduje, że tracą związek i z religią i ze swoimi z kolei dziećmi, którym mieliby ją przekazywać, prócz przysyłanych pieniędzy. Zresztą przyczyn jest wiele.

Ludzie z tej grupy wiekowej, dzisiaj podstarzali już ludzie, nie mieli szansy kształtować swoich doroślejących poglądów wśród rad rodziców, którzy (za komuny) twardo przy Kościele trwali. Oni zostali ze swym młodzieńczym buntem i przeszli z nim w dorosłość, i tak zostali. A ta ich dorosłość, to lata zupełnego poplątania poglądów. I teraz ich dzieci, wchodzące w okres stabilizacji życiowej i rodzinnej, nie otrzymają od nich katolickich wzorów do naśladowania.

I tak to już pewnie zostanie. Ci, którzy kiedyś powracali do kościoła w wieku dojrzałym, powrócą do niego prawie na łożu śmierci. A to bardzo źle rokuje, bo jednak wytwarza się coraz większa luka w przekazywaniu tradycji, która może spowodować, że wnukowie i kolejne pokolenia stracą zupełnie łączność z wiarą. A trudno oczekiwać, że księża będą tylko do ostatnich w życiu sakramentów.  Kiedyś i ich zabraknie. Chyba, że ktoś coś wymyśli.

Bo nie chcę pisać, że coś się takiego stanie, że jednak…

 

PS. Teraz, kilka lat od napisania tego felietonu, zastanawiam się, czy covid jest odpowiedzią na moje przewidywanie z ostatniego zdania felietonu, czy nie jest?

 

 

niedziela, 7 marca 2021

Pogrzeb bez księdza. W okopach nie ma ateistów

Po przeczytaniu artykułu Onet "500 pogrzebów Anety", przypomniałem sobie swój felieton sprzed pewnie 6 lat o pogrzebach bez księdza, a właściwie o tym, że prawie wszyscy na pogrzebie chcą księdza, wierzący czy nie wierzący. Pani Aneta jest być moze zapowiedzią przyszłych czasów, ale kulawą i śmieszną. Oby nie było na pogrzebach coraz śmieszniej, coraz bardziej szopkowato. Na końcu mojego felietonu link do artykułu Onetu, tu zdjęcie pani Anety.

Zacytowane w tytule powiedzenie Winstona Churchilla przypomniałem sobie w kontekście niedawno podanej za źródłami kościelnymi przez różne media – w tryumfalnym często tonie lub ze złośliwą satysfakcją – informacji o tym, że liczba wiernych biorących udział w coniedzielnych mszach świętych spadła w Polsce poniżej 40%.

 Jednocześnie wyczytałem informację, że „pogrzeby świeckie nie cieszą się w Polsce popularnością. Szacuje się, że stanowią tylko 2-4% wszystkich pochówków” i zadumałem się głęboko. Tym głębiej, że dowiedziałem się równocześnie, iż przed śmiercią podobno pojednał się z Bogiem gen. Jaruzelski, a nie całkiem jeszcze przed śmiercią stał się chrześcijaninem, i to katolikiem, Michaił Gorbaczow.

 W okopach, w bezpośrednim sąsiedztwie śmierci, ludzie niewierzący - rzadko ateiści a najczęściej osobnicy nie zastanawiający się wcale nad kwestią istnienia lub nie Boga, którym bez Boga jest po prostu wygodnie żyć - stają się nagle i często wierzącymi w Boga i oczekującymi od niego jakiejś tam formy pomocy, najczęściej uratowania życia.

 Kiedy z tych okopów wychodzą, kiedy kończy się wojna i śmierć odchodzi na bok, powracają do swojego poprzedniego życia, w którym dla Boga nie ma miejsca. I tak się dzieje, bo wciąż żyją w przekonaniu, że wciąż będą żyli, a ryzyko spotkania ze śmiercią ich nie dotyczy.

 Wojna i jej okrucieństwo z cytowanymi powyżej okopami, nie są na naszym świecie granicą, która determinuje na stałe nasze zachowania. Taką granicą jest jedynie świadomość nieuchronności śmierci. A taka świadomość przychodzi tylko raz. Rzadko już dzisiaj w okopach, kiedy nie wierzymy w wojnę koło naszego domu. Ona przychodzi, kiedy widzimy, że nieodwracalnie doszliśmy już do końca naszej drogi.

 I wtedy nawet piewcy materialistycznego egzystencjalizmu, jak Jean Paul Sartre potrafią mieć chwile słabości i uwierzyć w tego Miłosiernego Boga, którego istnienie całe życie negowali i z którym całe życie walczyli, jakby wierzyli, że On jednak jest, ale mieli do niego swoje żale.

Nie mnie oceniać takie zachowania, skoro Jezus powiedział, że „większa będzie radość w niebie z jednego grzesznika, który się upamięta, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują upamiętania.” Więc cieszę się wraz z aniołami nad faktem, że generał Jaruzelski może znaleźć się w niebie, gdzie może i ja trafię, i będziemy razem trwać w bezczasie.

Wracając jednak do początku felietonu, czyli do konstatacji faktu o ilości wierzących w Boga w  naszym społeczeństwie, zadać sobie trzeba pytanie, ile tak naprawdę ich jest. Czy 40% jak wynika z badania udziału we mszach świętych, czy może 96%, jak wynika z ilości grzebanych z udziałem księdza i – jak zakładam – po jakiejś formie pogodzenia się z Panem Bogiem.

Może czasami ma wtedy miejsce słynny zakład Pascala, który umierający czyni, nie mając nic do stracenia, a wiele do zyskania. Ale nawet jeśli tak jest, jeśli czyni to z wyrachowania, to także zaświadcza przynajmniej o swej wątpliwości w brak Boga.

 Powie ktoś – bierze się księdza, bo tak wypada. Ale czy teraz coś nie wypada? Nie wypada nie mieć katolickiego pogrzebu w rodzinie? Może w mniejszych środowiskach tak jeszcze jest, ale i wtedy taka decyzja jest określoną deklaracją wiary. 

 Pewnie też księża bardzo niechętnie odmawiają katolickiego pogrzebu ludziom niewiele wspólnego przez całe życie z Kościołem mającym. I pewnie czynią to z co najmniej trzech powodów. Pierwszy to konieczność rozstrzygania wątpliwości na korzyść umierającego. Tak naprawdę nigdy nic do końca nie wiadomo. Druga to swoista satysfakcja i chęć pokazania światu, że jednak z tą wiarą w Boga u ludzi – to co że w chwilach ostatecznych – nie jest tak najgorzej. I trzecia to obawa, że odmowa, nawet bardzo uzasadniona – udzielenia katolickiego pogrzebu spotka się ze zmasowaną krytyką mediów – tych niewierzących właśnie – i społeczeństwa parafii.

 

U mnie wątpliwości budzą tylko decyzje z tej trzeciej grupy. Jak np. użyczenia ateiście Geremkowi warszawskiego kościoła do odprawienia uroczystości pogrzebowych.Bo katolicki pogrzeb i msza pogrzebowa to nie usługa, ale posługa jaką Kościół sprawuje wobec swoich wiernych. Bo jeśli ktoś swoim życiem wyparł się wiary, działał na szkodę Kościoła, lekceważył przykazania i naukę Kościoła, więc dlaczego ma być żegnany przez Kościół?

 Kodeks Prawa Kanonicznego określa komu można odmówić pogrzebu katolickiego i tak w Kan. 1184 § 1. „Jeśli przed śmiercią nie dali żadnych oznak pokuty, pogrzebu kościelnego powinni być pozbawieni: 3°inni jawni grzesznicy, którym nie można przyznać pogrzebu bez publicznego zgorszenia wiernych”.

 Byśmy jednak nie utonęli w zawiłościach prawa kanonicznego powiem tylko, że tak naprawdę największe kontrowersje wśród internautów (ale i w rozmowach wiernych) budzą nie rozważania natury etyczno-prawnej, związanej z pogrzebem, ale opłaty za pogrzeb.

Przypuszczam, że najbardziej protestują przeciwko nim ci, którzy z Kościołem spotykają się jedynie z okazji ślubu i pogrzebu. Ci są święcie (co by to nie znaczyło) oburzeni na „zdzierstwo” księży, uważając zapewne, że jak już robią Kościołowi łaskę i pozwolą nad truchłem zmówić pacierz, to winni to mieć za darmo. I to niezależnie od tego, czy właściciel truchła, będący w niebie albo nigdzie, wykazywał jakiekolwiek i kiedykolwiek oznaki wiary, czy nie.  C`est la vie.

 

Ps. można, zamiast korzystać z pomocy księdza na ostatniej drodze, skorzystać z pomocy mistrza ceremonii. O pogrzebach świeckich mówi się też pięknie „humanistyczne” lub „laickie”. Mistrz ceremonii odpowiednio wcześniej przygotowuje mowę, którą wygłasza w kaplicy cmentarnej lub domu pogrzebowego. Po odczytaniu mowy w kaplicy mogą mieć miejsce wspólne wspominki czy słuchanie ulubionej muzyki zmarłego. Potem chowa się trumnę w grobie. Prawda, że pięknie?

 

 https://wiadomosci.onet.pl/kraj/500-pogrzebow-anety/yndqjrv?utm_source=onetsg_fb&utm_medium=social&utm_campaign=onetsg_fb&fbclid=IwAR3uzS1KXrffimbieOquxA9YLnrri9BLU3_RDZRQsLAXHsxntREq-IELmQ0

Komu odbija (się) na widok dyni i dlaczego

  Znowu w przełomie października i listopada mamy dwa święta zmarłych. Jedno oficjalne, obchodzone przez wszystkich Polaków, wierzących ...