piątek, 22 maja 2020

Jak w historii Mielca zapisze się prezydent Wiśniewski?

550 lat to „kawał” czasu i historii. Czas ów zawiera w sobie prawie nieskończoną ilość ludzi i zdarzeń. Nawet jak tę historię zawęzić jedynie do miasta i społeczności tak mało istotnej na mapie świata jak Mielec.
Tak bardzo poważny w swym wymiarze czas winien zaowocować równie poważnym rozstrzygnięciem konkursu, który miał wyłonić najbardziej znaczącą postać, której w tym czasie przyszło żyć. Czyż nie?
Powiem więcej – taki konkurs mógł pokazać, jaka jest świadomość mielczan swojej lokalnej historii. Czy pokazał?

Czytam oto wielki dumny tytuł że „Konkurs na Mielczanina 550-lecia rozstrzygnięty!”.
Z ciekawością wielką czytam informację i wybucham śmiechem. Bo oto znajduję taką informację: Uroczyście ogłaszamy, że Mielczaninem 550-lecia został wybrany Grzegorz Lato, na którego padło 27 głosów. Drugie miejsce zajął August Jaderny (14 głosów), trzecie hetman Mikołaj Mielecki (10 głosów).
Przyznam, że gdybym był organizatorem takiego konkursu i miał takie wyniki, to bym go najzwyczajniej w świecie unieważnił. Bo to niepoważnie wygląda i ośmiesza zarówno zwycięzców jak i nielicznych bardzo uczestników konkursu.

Dlaczego zwycięzców? Ano trudno się czuć wyróżnionym, gdy się zwyciężyło w ciągnącym się przez 550 lat ludzkim peletonie dwudziestoma kilkoma czy kilkunastoma głosami. A już hetman Mikołaj Mielecki, człowiek honoru jak mniemam, za 10 głosów, które uzyskał, takiego organizatora kazałby przypiekać na ogniu, a potem poćwiartować. O co byłoby mu bardzo łatwo, jako że kazał bez mrugnięcia oka wymordować 4000 jeńców rosyjskich, co nawet na tamte czasy było czynem budzącym odrazę.

A dlaczego ośmiesza uczestników konkursu? Ano dlatego, że brali udział w wielkim – z założenia - plebiscycie historycznym, a pokazali że ani nie mają sensownych kryteriów wyboru, ani nie znają historii swojego miasta.

Tylko czy to ich wina? Czy może raczej ich nauczycieli? Ich lokalnych polityków – przewodników? Bo mielecka młodzież nie jest uczona historii swojego miasta, nie pokazuje się jej wielkich ludzi, którzy dla miasta i jego mieszkańców zrobili dużo, którzy poprawili ich los, zmienili byt, nadali miastu i mieszkańcom nowe kierunki rozwoju. Jest to z definicji niemożliwe, jako że polityczna rozbieżność poglądów na zasługi mielczan ostatnicj kilkudziesięciu lat  jest tak duża, że zupełnie uniemożliwia wybór mieleckich bohaterów i prezentowanie ich młodemu pokoleniu.
By ich poznawało, a przez to było dumne ze swojego miasta.

Powód jest jeden – zasłużeni dla rozwoju Mielca mielczanie to ludzie głównie XX wieku. A to czas po pierwsze bliski obecnie żyjącym, a po drugie budzący tak rozbieżne, kontrowersyjne oceny, że najzwyczajniej w świecie nie da się wyłonić z plejady wybitnych mielczan tych kilku osób, którym można by oddać cześć.

Koniec końców pozostaje znany piłkarz, nikomu nie wadzący fotograf i człowiek sprzed 500 lat, podobno wybitny.
Tyle tylko, że nawet nie wiadomo do końca, czy można go uznać za mielczanina. Bo ani na pewno nie wiadomo, gdzie się urodził, ani gdzie spędził dzieciństwo. Wszak jego ojciec miał tylko 1/3 Mielca, ale za to wiele dóbr w całej Polsce. I tak na pewno z Mielcem ma wspólne tylko nazwisko. No bo co on zrobił dla Mielca?
Tak proszę państwa, Mielec to nie Zamość, a Mikołaj Mielecki to nie Jan Zamojski. Choć niby obaj hetmani.
Bo Zamojski zostawił po sobie wielkie, kwitnące i bogate miasto, a Mielecki jakąś zabiedzoną mieścinę, którą tylko zbóje Rakoczego się interesowali.

Bo potem w dziejach Mielca, przez całe stulecia, nie było już nikogo, kto by choć trochę dla Mielca się zasłużył, rozwijając go, kierując na tory rozwoju i nowoczesności, poprawy bytu mielczan. Życie toczyło się szare i biedne i nic i nikt tego nie potrafił odmienić.

A może dla mielczan nie jest ważne kto im rozwijał miasto, ale kto im zapewnił rozrywkę.
Wtedy nie dziwi, że wybrali znanego piłkarza. Wszak tyle radosnych wspomnień!!
Tyle zabawy, emocji, uniesień!
A wszystko to działo się wtedy, jak żyło się dość skromnie, choć w niewoli, ale bez trosk materialnych, jako że ówczesna WSK PZL Mielec pod dyrekcją Tadeusza Ryczaja, budując fabrykę i rozbudowując miasto, zapewniała wszystkim i pewną choć biedną egzystencję, i pewną pracę, i tanie wczasy i kolonie, i kulturę na niezłym poziomie, no i na koniec sportu po pachy.
Sport i rozrywka były najważniejsze. Aż do upadku Mielca i WSK właśnie po rewolucji 1989 roku.   

Wtedy ludzie docenili wartość uprzemysłowienia, wartość stabilnej pracy. Ważniejszej niż dobry mecz.
I wtedy pojawił się prezydent Chodorowski, inżynier, znający wagę rozwoju przemysłowego dla życia Mielca. Wypracował koncepcję specjalnych stref ekonomicznych, wspierał jej wdrażanie w życie, przez 20 lat rządów Mielcem wspólnie z innymi ludźmi odmienił oblicze miasta. A jak już różnych firm było dużo i pracy było dużo, to znowu przestano ją doceniać. I zapomniano o inżynierze Chodorowskim, który odbudował Mielec.

Niestety, zapomniano o nim tak, jak on zapomniał o dyrektorze Ryczaju. Taki los jest złośliwy i przewrotny.

I tak to biegło coraz wspanialej, pracy było wiele, PiS rozdawał wszystkim, co tylko można było rozdać, a także to co nie można było, i wszystkim się wydawało, że już zawsze będzie wspaniale i tylko będziemy chodzić na mecze Stali, która znowu będzie w ekstraklasie, i znowu będziemy przeżywali orgazmy strzelonych bramek.

 Ale nagle przyszedł kryzys. I firmy zaczynają zwalniać ludzi setkami, a nawet wieloma setkami. I do domów mielczan zapukał strach.
Bo może się znowu okazać, że najważniejszym nie będzie mecz i biegający za piłką dobrze wynagradzany populistyczny aktor, zwany zawodnikiem, ale ktoś, kto będzie miał wizję, jak Mielce i jego mieszkańców wyprowadzić z biedy.

I co? Mamy takiego mieleckiego hetmana Zamojskiego? Który najpierw zbuduje potężne, bogate miasto, a potem da łupnia wrogom, prawie jak na piłkarskim meczu?

Cóż, Panie prezydencie Wiśniewski – na Pana trafiło.
Ma Pan dwie szanse. Może pan po pierwsze  zapisać się w historii Mielca jako swoisty Don Kichote, walczący wraz pomocą swojego giermka, radnego Szczerby z wiatrakami nowych technologii, których obaj nie rozumiecie, które zwalczacie przy aplauzie ciemnego tłumu, bardziej ceniącego sobie rozrywkę i wiarę w zabobony telewizyjno internetowe, niż pracę, które te technologie niosą, a która to technologia i tak zwycięży, bo nie ma innego wyjścia. Możecie zapisać się w historii jak radni miejscy Leska, którzy nie pozwolili Cesarzowi Franciszkowi zbudować kolei w swoim miecie, bo by im gwizdała rano i ich budziła, a która to kolej przyniosła rozwój Sanokowi, a jej brak skazał Lesko na bycie zadupiem.

Może też Pan – po drugie – wpisać się w historię Mielca jako człowiek, który wyprowadzi miasto ze zbliżającej się zapaści gospodarczej, który nada miastu zupełnie nowy kierunek rozwoju. A tego Mielcowi potrzeba i widać tę potrzebę już od paru lat. Zanim zapukał do nas kryzys.

Bo inżynier – prezydent Chodorowski odszedł w dobrym dla siebie momencie, gdy zrobił wszystko co mógł.  A zrobił naprawdę dużo. I po nim już nikt nie zrobił choćby właściwego kroku w przód.

Pan ma tę szansę, ale musi Pan zmienić myślenie i doradców. Broń Boże nie na kolejnych nauczycieli. Bo widzę, że pośród nauczycieli zabobon anty technologiczny ma duże wzięcie.

No i apeluję do Pana jako nauczyciela, by wprowadzić do nauki historii mieleckich dzieci mieleckich bohaterów. I nie patrzeć na to, kto z jakiej partii pochodził, z jakiego kościoła się wywodził, z kim spał, ale co zrobił dla Mielca.
Najpierw co zbudował, ile pracy dał ludziom. A potem może nawet ile rozrywki zapewnił.

Ma Pan szansę też załapać się do panteonu wielkich mielczan. W jednej z dwu postaci.
Wybór należy do Pana.



PS. Mieszkaniec Mielca to mielczanin. Nie Mielczanin. Taka jest nasza gramatyka. Myślę, że organizatorzy konkursu nie mieli na myśli mieszkańców miasta Mielca, bo czegoś takiego jak Ziemia mielecka nie było ani 550 lat temu, ani nie ma dzisiaj.

niedziela, 17 maja 2020

Socjalistyczny elementarz Donalda Tuska



W tym roku mija 110 lat od powstania elementarza Mariana Falskiego. W zmienionej formie pamięta go moje pokolenie powojenne. Od 2018 roku wszystkie książki dla uczniów szkół podstawowych są darmowe. Raczej już nie przypomina się dzisiaj, że darmowe książki wprowadził rząd Donalda Tuska. To takie niepolityczne. Byłem przeciwko temu pomysłowi, jak jestem przeciwko dawaniuu 500+ każdej rodzinie i na każde dziecko. Poniżej mój felieton sprzed 6 lat.


Ludzkie mamuty, jak ja na przykład, uczące się czytać i pisać w socjalistycznej szkole lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych pamiętają swoją pierwszą (jakże często),własną książkę, czyli ELEMENTARZ  autorstwa Mariana Falskiego.

Słynne zdanie z Elementarza -  „Ala ma kota” - sparafrazowali niedawno ludzie, zwani kibolami, którzy niewiele więcej od Elementarza przeczytali, zmieniając jednak i bohaterów tego zdania, i jego wymowę, i nie wiedząc jeszcze, że premier Tusk także kiedyś elementarzem się ponownie zainteresuje.

„Darmowe książki dla każdego i dla każdego takie same” - idea będąca źródłem tego pomysłu jest w zasadzie i słuszna, i piękna, i z pozoru racjonalna ekonomicznie oraz społecznie.

Rozpasanie podręcznikowe od dawna budziło sprzeciw społeczeństwa, a szczególnie konieczność wymiany podręczników na nowe wersje po roku nauki (ostatnio ograniczona do lat trzech), konieczność kupowania co roku nowych i bardzo drogich – bo pięknie wydawanych -  książek, nawet jak rok wcześniej ich treść była taka sama. Sprytni wydawcy, by potęgować swoje zyski, robili takie podręczniki, w których coś trzeba było dopisać czy dorysować i podręcznik roczny był „do beki”. A urzędnicy kolejnych ministerstw kolejnych rządów na to pozwalali.

Czy w naszym stabilnym świecie historia Mieszka I czy Władysława Jagieły zmienia się co 3 lata? Czy co trzy lata dokonuje się epokowych odkryć w fizyce i biologii wywracających dotychczasowe podręczniki do klas pierwszych gimnazjum? Czy zasady matematyki zmieniają się co chwila nawet dla uczniów klas trzecich liceów? Oczywiście nie. To podręcznikowe drenowanie kieszeni rodziców trwa przy zgodzie naszej klasy politycznej od dwudziestu lat.
Czy nie można zrobić podręczników odpornych na zmiany trendów i mód przez ich czas życia? Czas życia liczony wieloletnim, np. czteroletnim używaniem? Oczywiście że można, ale się nie chce.

Tusk zechciał. I w zasadzie należało by go tylko pochwalić. W zasadzie. Bo pomijam już „pierepałki” z pisaniem takiego podręcznika – zaczynamy od klasy pierwszej, czyli od jakiegoś Elementarza – za które wzięto się zbyt późno i nie wiadomo za jakie pieniądze. Pewnie zdążą. I pewnie niedługo pierwszaki dostaną do użytku jakiś Elementarz, który będzie nasz wspólny, bo każdy z nas za niego zapłaci.
Wspólny, czyli niczyj. Już to przerabialiśmy. W socjalizmie. Dzisiaj robimy powtórkę.

Wspólny, czyli nie należący do bezpośredniego użytkownika, ucznia, który wcale nie będzie miał motywacji, by o niego dbać, choćby dlatego, że potem można go sprzedać, a pieniądze przeznaczyć na czipsy lub tablet.
Wspólny, czyli socjalistyczny. A co jak co, ale to, co jest wspólne, a co prywatne nawet małe dzieci doskonale rozróżniają. I odpowiednio to tych typów własności podchodzą.

A jak bogaty rodzic w trzecim roku używania tego sponiewieranego, podartego, brudnego Elementarza nie zechce, by jego pociecha zarażała się bakteriami na nim wychodowanymi to co? Będzie mógł kupić dziecku nowy i świeży? Czy jednak dla politycznej poprawności będzie patrzył, jak jego pociecha z odrazą przewraca zaślinione kartki?

Bo w tym pędzie przypodobania się wszystkim, w tym obłędzie politycznej poprawności, która każe mówić, i pisać, i śpiewać, że wszyscy ludzie są równi, nie tłumacząc, że powinni być równi wobec prawa, a ci mądrzejsi, piękniejsi, sprytniejsi i tak będą bogatsi i będą mieli więcej, chce się dać każdemu tak samo. Daje się nasze wspólne pieniądze i tym biednym, którzy tego potrzebują, i tym bogatym, którzy nie potrzebują i nie chcą. A wszystko po to, żeby dziecko biedne się nie sfrustrowało, że ma starą książkę, a sąsiad ma nową.

Życie to i tak zweryfikuje, a za tę weryfikację będziemy płacić nadmiernym wydawaniem publicznych pieniędzy i stwarzaniem w dzieciach iluzji, że należy się równo wszystkim. A się nie należy!

Czy zamiast fundować darmowy podręcznik dla wszystkich nie należy po prostu zrobić to, o czym było powyżej: ograniczyć niezliczoną ilość rodzajów podręczników na rzecz jednego kompletu (dla każdej klasy czy rodzaju szkoły), tak by były one w użyciu aż do ich fizycznej śmierci lub dobrowolnej chęci wymiany na nowy? A każdy podręcznik byłby własnością ucznia, który go kupi, dba o niego i go potem odsprzedaje (lub daje biedniejszym za darmo, jak będzie miał taką wolę). A uczniom, których nie stać na zakup podręczników, dać je do używania, zastrzegając, że jeśli zniszczą podręcznik, to po roku używania będą musieli zwrócić np. 2/3 ceny. Po drugim roku byłoby to np. 1/3 ceny.

Zdrowe to, niesocjalistyczne, nie na nasz koszt i o ile bardziej ekonomicznie uzasadnione, bo globalnie o wiele tańsze. Od tego, co zaproponował pan Tusk, a co wszystkie cztery socjalistyczne partie w Sejmie poparły. I o wiele bardziej moralne.


Ps. Właśnie mija 104 rocznica wprowadzenia do szkół „Elementarza” Mariana Falskiego. Służył całym pokoleniom Polaków. W okresie międzywojennym ukazywały się kolejne wersje Elementarza, następna w 1949 (z elementami ideologii komunistycznej ), i wreszciew 1957.  I z tej wersji chyba  ja się uczyłem. Ostatnia wersja ukazała się w 1974. Podobno nadal jest do nabycia.

Elementarz Falskiego zrewolucjonizował metodykę nauki czytania w Polsce. Łączył on tradycyjne podejście z nowoczesną metodą syntetyczną, opracowaną przez samego Falskiego. Wynikało z niej, że osoba czytająca nie kieruje się kolejnością liter w wyrazie, lecz zwraca uwagę na początek i koniec słowa, a dopiero później zauważa części środkowe oraz wyróżniające się (za wikipedią).

 „Zmiana w dotychczasowej metodzie, która z powodzeniem stosowana jest nadal w większości systemów edukacyjnych na świecie, uważana jest za źródło problemów z czytaniem, z którymi zaczęły borykać się dzieci. Mimo że system nauki czytania i pisania oparty na rozpoznawaniu liter i sylab, a w kolejnym etapie składania ich w wyrazy, nie sprawdził się, w ciągu ostatnich kilkunastu lat był kontynuowany. Wydano wiele podręczników, które oparto na tej metodzie, co po dziś dzień spotyka się z krytyką ekspertów i opinii publicznej.

Profesor Bronisław Rocławski(…) sformułował tezę, jakoby właśnie środowisko współczesnych twórców podręczników i nauczycieli, wskutek stosowania niewłaściwych metod nauczania wczesnoszkolnego, stwarzało pokolenie dyslektyków” (za Mariką Kowalską)

Marian Falski podkreślał, że moment rozpoczynania nauki czytania jest kluczowy i, mając na uwadze harmonijny rozwój psychoruchowy dziecka, przestrzegał przed zbyt wczesną edukacją.


Czy Pan Prezydent Swół, (obecnie jeszcze) prezes „od śmieci”, zezwoli na budowę spalarni śmieci w Mielcu?

  Zdjęcie ze strony Euro Eko Sp. z o.o. Niekończąca się opowieść o nieszkodliwym spalaniu zwożonych z „połowy Polski” śmieci w środku Mie...