550
lat to „kawał” czasu i historii. Czas ów zawiera w sobie prawie
nieskończoną ilość ludzi i zdarzeń. Nawet jak tę historię zawęzić jedynie do
miasta i społeczności tak mało istotnej na mapie świata jak Mielec.
Tak
bardzo poważny w swym wymiarze czas winien zaowocować równie poważnym
rozstrzygnięciem konkursu, który miał wyłonić najbardziej znaczącą postać,
której w tym czasie przyszło żyć. Czyż nie?
Powiem
więcej – taki konkurs mógł pokazać, jaka jest świadomość mielczan swojej
lokalnej historii. Czy pokazał?
Czytam
oto wielki dumny tytuł że „Konkurs na Mielczanina 550-lecia rozstrzygnięty!”.
Z ciekawością wielką czytam informację i wybucham
śmiechem. Bo oto znajduję taką informację: Uroczyście ogłaszamy, że Mielczaninem 550-lecia
został wybrany Grzegorz Lato, na którego padło 27 głosów. Drugie miejsce
zajął August Jaderny (14 głosów), trzecie hetman Mikołaj Mielecki
(10 głosów).
Przyznam,
że gdybym był organizatorem takiego konkursu i miał takie wyniki, to bym go
najzwyczajniej w świecie unieważnił. Bo to niepoważnie wygląda i ośmiesza zarówno
zwycięzców jak i nielicznych bardzo uczestników konkursu.
Dlaczego
zwycięzców? Ano trudno się czuć wyróżnionym, gdy się zwyciężyło w ciągnącym się
przez 550 lat ludzkim peletonie dwudziestoma kilkoma czy kilkunastoma głosami.
A już hetman Mikołaj Mielecki, człowiek honoru jak mniemam, za 10 głosów, które
uzyskał, takiego organizatora kazałby przypiekać na ogniu, a potem poćwiartować.
O co byłoby mu bardzo łatwo, jako że kazał bez mrugnięcia oka wymordować 4000
jeńców rosyjskich, co nawet na tamte czasy było czynem budzącym odrazę.
A
dlaczego ośmiesza uczestników konkursu? Ano dlatego, że brali udział w wielkim –
z założenia - plebiscycie historycznym, a pokazali że ani nie mają sensownych
kryteriów wyboru, ani nie znają historii swojego miasta.
Tylko
czy to ich wina? Czy może raczej ich nauczycieli? Ich lokalnych polityków –
przewodników? Bo mielecka młodzież nie jest uczona historii swojego miasta, nie
pokazuje się jej wielkich ludzi, którzy dla miasta i jego mieszkańców zrobili
dużo, którzy poprawili ich los, zmienili byt, nadali miastu i mieszkańcom nowe
kierunki rozwoju. Jest to z definicji niemożliwe, jako że polityczna
rozbieżność poglądów na zasługi mielczan ostatnicj kilkudziesięciu lat jest tak duża, że zupełnie uniemożliwia wybór
mieleckich bohaterów i prezentowanie ich młodemu pokoleniu.
By
ich poznawało, a przez to było dumne ze swojego miasta.
Powód
jest jeden – zasłużeni dla rozwoju Mielca mielczanie to ludzie głównie XX wieku.
A to czas po pierwsze bliski obecnie żyjącym, a po drugie budzący tak
rozbieżne, kontrowersyjne oceny, że najzwyczajniej w świecie nie da się wyłonić
z plejady wybitnych mielczan tych kilku osób, którym można by oddać cześć.
Koniec
końców pozostaje znany piłkarz, nikomu nie wadzący fotograf i człowiek sprzed
500 lat, podobno wybitny.
Tyle
tylko, że nawet nie wiadomo do końca, czy można go uznać za mielczanina. Bo ani
na pewno nie wiadomo, gdzie się urodził, ani gdzie spędził dzieciństwo. Wszak jego
ojciec miał tylko 1/3 Mielca, ale za to wiele dóbr w całej Polsce. I tak na
pewno z Mielcem ma wspólne tylko nazwisko. No bo co on zrobił dla Mielca?
Tak proszę
państwa, Mielec to nie Zamość, a Mikołaj Mielecki to nie Jan Zamojski. Choć
niby obaj hetmani.
Bo
Zamojski zostawił po sobie wielkie, kwitnące i bogate miasto, a Mielecki jakąś
zabiedzoną mieścinę, którą tylko zbóje Rakoczego się interesowali.
Bo
potem w dziejach Mielca, przez całe stulecia, nie było już nikogo, kto by choć
trochę dla Mielca się zasłużył, rozwijając go, kierując na tory rozwoju i
nowoczesności, poprawy bytu mielczan. Życie toczyło się szare i biedne i nic i
nikt tego nie potrafił odmienić.
A może
dla mielczan nie jest ważne kto im rozwijał miasto, ale kto im zapewnił
rozrywkę.
Wtedy
nie dziwi, że wybrali znanego piłkarza. Wszak tyle radosnych wspomnień!!
Tyle
zabawy, emocji, uniesień!
A
wszystko to działo się wtedy, jak żyło się dość skromnie, choć w niewoli, ale
bez trosk materialnych, jako że ówczesna WSK PZL Mielec pod dyrekcją Tadeusza
Ryczaja, budując fabrykę i rozbudowując miasto, zapewniała wszystkim i pewną
choć biedną egzystencję, i pewną pracę, i tanie wczasy i kolonie, i kulturę na
niezłym poziomie, no i na koniec sportu po pachy.
Sport
i rozrywka były najważniejsze. Aż do upadku Mielca i WSK właśnie po rewolucji
1989 roku.
Wtedy
ludzie docenili wartość uprzemysłowienia, wartość stabilnej pracy. Ważniejszej
niż dobry mecz.
I
wtedy pojawił się prezydent Chodorowski, inżynier, znający wagę rozwoju
przemysłowego dla życia Mielca. Wypracował koncepcję specjalnych stref
ekonomicznych, wspierał jej wdrażanie w życie, przez 20 lat rządów Mielcem wspólnie
z innymi ludźmi odmienił oblicze miasta. A jak już różnych firm było dużo i pracy
było dużo, to znowu przestano ją doceniać. I zapomniano o inżynierze
Chodorowskim, który odbudował Mielec.
Niestety,
zapomniano o nim tak, jak on zapomniał o dyrektorze Ryczaju. Taki los jest
złośliwy i przewrotny.
I
tak to biegło coraz wspanialej, pracy było wiele, PiS rozdawał wszystkim, co
tylko można było rozdać, a także to co nie można było, i wszystkim się
wydawało, że już zawsze będzie wspaniale i tylko będziemy chodzić na mecze
Stali, która znowu będzie w ekstraklasie, i znowu będziemy przeżywali orgazmy
strzelonych bramek.
Ale nagle przyszedł kryzys. I firmy zaczynają
zwalniać ludzi setkami, a nawet wieloma setkami. I do domów mielczan zapukał
strach.
Bo
może się znowu okazać, że najważniejszym nie będzie mecz i biegający za piłką
dobrze wynagradzany populistyczny aktor, zwany zawodnikiem, ale ktoś, kto
będzie miał wizję, jak Mielce i jego mieszkańców wyprowadzić z biedy.
I
co? Mamy takiego mieleckiego hetmana Zamojskiego? Który najpierw zbuduje potężne,
bogate miasto, a potem da łupnia wrogom, prawie jak na piłkarskim meczu?
Cóż,
Panie prezydencie Wiśniewski – na Pana trafiło.
Ma
Pan dwie szanse. Może pan po pierwsze zapisać się w historii Mielca jako swoisty Don
Kichote, walczący wraz pomocą swojego giermka, radnego Szczerby z wiatrakami
nowych technologii, których obaj nie rozumiecie, które zwalczacie przy aplauzie
ciemnego tłumu, bardziej ceniącego sobie rozrywkę i wiarę w zabobony
telewizyjno internetowe, niż pracę, które te technologie niosą, a która to
technologia i tak zwycięży, bo nie ma innego wyjścia. Możecie zapisać się w
historii jak radni miejscy Leska, którzy nie pozwolili Cesarzowi Franciszkowi zbudować
kolei w swoim miecie, bo by im gwizdała rano i ich budziła, a która to kolej
przyniosła rozwój Sanokowi, a jej brak skazał Lesko na bycie zadupiem.
Może
też Pan – po drugie – wpisać się w historię Mielca jako człowiek, który
wyprowadzi miasto ze zbliżającej się zapaści gospodarczej, który nada miastu
zupełnie nowy kierunek rozwoju. A tego Mielcowi potrzeba i widać tę potrzebę
już od paru lat. Zanim zapukał do nas kryzys.
Bo
inżynier – prezydent Chodorowski odszedł w dobrym dla siebie momencie, gdy
zrobił wszystko co mógł. A zrobił
naprawdę dużo. I po nim już nikt nie zrobił choćby właściwego kroku w przód.
Pan
ma tę szansę, ale musi Pan zmienić myślenie i doradców. Broń Boże nie na
kolejnych nauczycieli. Bo widzę, że pośród nauczycieli zabobon anty technologiczny
ma duże wzięcie.
No i
apeluję do Pana jako nauczyciela, by wprowadzić do nauki historii mieleckich
dzieci mieleckich bohaterów. I nie patrzeć na to, kto z jakiej partii
pochodził, z jakiego kościoła się wywodził, z kim spał, ale co zrobił dla
Mielca.
Najpierw
co zbudował, ile pracy dał ludziom. A potem może nawet ile rozrywki zapewnił.
Ma
Pan szansę też załapać się do panteonu wielkich mielczan. W jednej z dwu
postaci.
Wybór
należy do Pana.
PS. Mieszkaniec
Mielca to mielczanin. Nie Mielczanin. Taka jest nasza gramatyka. Myślę, że
organizatorzy konkursu nie mieli na myśli mieszkańców miasta Mielca, bo czegoś
takiego jak Ziemia mielecka nie było ani 550 lat temu, ani nie ma dzisiaj.