wtorek, 26 marca 2024

Prezydent na posyłki

 

Zdjęcie ze strony Miasto Mielec

Jakoś tak bez entuzjazmu obejrzałem niedawno film z Denzelem Washingtonem, zatytułowany „Bez litości 3 Ostatni rozdział”.

Film jak film, sprawny bardzo jak na ten gatunek, ale raczej nie zaskakuje. No może prócz jednego. Jest taka scena, kiedy szef policji będący na usługach Camorry, unosi się – zaskakując sam siebie – honorem, i (chyba, bo nie pamiętam dobrze ) twierdzi, że do czegoś tam ręki nie przyłoży, to mu szef Camorry każe tę rękę odciąć. Ale jest na tyle łaskawy, że oddaje mu ją w lodzie po szampanie, by mógł sobie przyszyć, jak zmądrzeje.

To w skrócie, i bez wątpienia, w uproszczeniu, pokazuje relacje pomiędzy władzą państwową i władzą realną, czyli władzą pieniądza, gdzieś tam we Włoszech.

Na szczęście nie żyjemy we Włoszech, tylko w Mielcu i u nas relacje pomiędzy obiema władzami nie występują aż w tak ekstremalnym nasileniu.

Ale czy wcale nie występują?

Chyba nikt nie jest naiwny, by tak myśleć.

No, ja też nie jestem naiwny i zacząłem się zastanawiać, jak bardzo może władza pieniądza uzależnić od siebie władzę legalną.

Mamy okres przedwyborczy. Jak przypominam sobie ileś poprzednich wyborów do władz miasta i powiatu, to takiego nasilenia propagandy wizualnej, jak w tych wyborach, nie pamiętam. I mało kto bawi się w jakieś drukowane na papierze obrazki, które niewiele kosztują, tylko od razu wali na płoty i słupy banery, które kosztują krocie. A niektóre banery osiągają rozmiary ściany bloku. Ale to i tak dobrze, że nie rozmiary „boiska piłkarskiego”, które często jest wzorcem miary przy określaniu czegoś wielkiego.

Nasilenie propagandy wizualnej jest tak duże, że czasem podświadomie boję się otworzyć lodówkę czy konserwę, by nie wyskoczyło z nich jakieś zdjęcie szczególnie przez niektóre media propagowanego kandydata.

Jednocześnie da się zauważyć, że niektórzy kandydaci uwierzyli tylko w moc czy magię słowa pisanego na murach i w Internecie, zupełnie olewając osobisty kontakt z wyborcami. Gdy jedni spotykają się niezliczoną ilość razy z wyborcami, rejestrując te spotkania filmami i zdjęciami umieszczanymi w Internecie, inni takie spotkania mają głęboko gdzieś, uważając, że wystarczy obiecywanie złotych gór zidiociałym mediami wyborcom, by ci oddali na nich swój głos.

Tak sobie myślę, co stoi za takimi decyzjami o wywalaniu ogromnych pieniędzy na wybory? Wielka Ambicja? Konieczność zdobycia nowej pracy? Jeszcze większe pieniądze na końcu drogi? Powołanie czyli przymus wewnętrzny?

Tym bardziej się dziwię, że w Polsce aż w jednej trzeciej gmin jest tylko jeden kandydat do przejęcia władzy, prawie zawsze ten „stary” a w Mielcu jest ich siedmiu.

Jaki by to powód nie był, tylko jeden jest godny potępienia i zmusza do ostrożności: nadzieja na duże pieniądze po wygraniu wyborów. Szczególnie gdy się wie, że oficjalnie to prezydent zarabia niewiele, a roboty ma dużo.

Co to jednak ma wspólnego z postawionym w tytule obraźliwym bardzo dla urzędu określeniem prezydenta jako kogoś, kto służy do realizacji narzuconych mu przez kogoś zadań, może zgodnych, a może i niezgodnych z obowiązkami i zadaniami prezydenta?

Może nie mieć nic wspólnego. A może jednak mieć.

Ale jeśli ktoś oczekuje, że powiem, że mam podejrzenia, to ja mu powiem, że jednak nie należę do idiotów.

Bo to, jaki będzie prezydent, zależy od wielu czynników.

Od jego osobowości, czasami nieodkrytej przez osoby skryte za jego plecami, ale też od składu Rady Miasta, która po tych wyborach może być absolutnie egzotyczna i od sasa do lasa, tak że nie da się przy niej niczego zrobić, ani sensownego, ani bezsensownego.

Faktem jednak jest, że są w mieście wielkie interesy do zrobienia, i takie finansowe, będące największa pokusą, i takie ideolo zamieniane potem bez mrugnięcia oka na kasę (tym bardziej niebezpieczne, że może to być kasa wyprowadzana z miejskich spółek), więc prezydent, kto by nim nie był, może być narażony, a to na pokusy, a to na groźby.

Jedne i drugie są niebezpieczne. Jednym i drugim powinien umieć się oprzeć.

Prezydent nie może być chłopcem na posyłki dla nikogo, dla żadnych sił, czy to politycznych, czy to finansowych.

Od tego, kogo wybierzemy, zależy, jaki będziemy mieli Mielec.

A w tych wyborach zależy znacznie bardziej niż w poprzednich. Więc patrzmy na przeszłość kandydatów, czasami niezbyt chlubną, która starają się jakoś tam ukryć.

 

 

Prezydent na posyłki

 


Jakoś tak bez entuzjazmu obejrzałem niedawno film z Denzelem Washingtonem, zatytułowany „Bez litości 3 Ostatni rozdział”.

Film jak film, sprawny bardzo jak na ten gatunek, ale raczej nie zaskakuje. No może prócz jednego. Jest taka scena, kiedy szef policji będący na usługach Camorry, unosi się – zaskakując sam siebie – honorem, i (chyba, bo nie pamiętam dobrze ) twierdzi, że do czegoś tam ręki nie przyłoży, to mu szef Camorry każe tę rękę odciąć. Ale jest na tyle łaskawy, że oddaje mu ją w lodzie po szampanie, by mógł sobie przyszyć, jak zmądrzeje.

To w skrócie, i bez wątpienia, w uproszczeniu, pokazuje relacje pomiędzy władzą państwową i władzą realną, czyli władzą pieniądza, gdzieś tam we Włoszech.

Na szczęście nie żyjemy we Włoszech, tylko w Mielcu i u nas relacje pomiędzy obiema władzami nie występują aż w tak ekstremalnym nasileniu.

Ale czy wcale nie występują?

Chyba nikt nie jest naiwny, by tak myśleć.

No, ja też nie jestem naiwny i zacząłem się zastanawiać, jak bardzo może władza pieniądza uzależnić od siebie władzę legalną.

Mamy okres przedwyborczy. Jak przypominam sobie ileś poprzednich wyborów do władz miasta i powiatu, to takiego nasilenia propagandy wizualnej, jak w tych wyborach, nie pamiętam. I mało kto bawi się w jakieś drukowane na papierze obrazki, które niewiele kosztują, tylko od razu wali na płoty i słupy banery, które kosztują krocie. A niektóre banery osiągają rozmiary ściany bloku. Ale to i tak dobrze, że nie rozmiary „boiska piłkarskiego”, które często jest wzorcem miary przy określaniu czegoś wielkiego.

Nasilenie propagandy wizualnej jest tak duże, że czasem podświadomie boję się otworzyć lodówkę czy konserwę, by nie wyskoczyło z nich jakieś zdjęcie szczególnie przez niektóre media propagowanego kandydata.

Jednocześnie da się zauważyć, że niektórzy kandydaci uwierzyli tylko w moc czy magię słowa pisanego na murach i w Internecie, zupełnie olewając osobisty kontakt z wyborcami. Gdy jedni spotykają się niezliczoną ilość razy z wyborcami, rejestrując te spotkania filmami i zdjęciami umieszczanymi w Internecie, inni takie spotkania mają głęboko gdzieś, uważając, że wystarczy obiecywanie złotych gór zidiociałym mediami wyborcom, by ci oddali na nich swój głos.

Tak sobie myślę, co stoi za takimi decyzjami o wywalaniu ogromnych pieniędzy na wybory? Wielka Ambicja? Konieczność zdobycia nowej pracy? Jeszcze większe pieniądze na końcu drogi? Powołanie czyli przymus wewnętrzny?

Tym bardziej się dziwię, że w Polsce aż w jednej trzeciej gmin jest tylko jeden kandydat do przejęcia władzy, prawie zawsze ten „stary” a w Mielcu jest ich siedmiu.

Jaki by to powód nie był, tylko jeden jest godny potępienia i zmusza do ostrożności: nadzieja na duże pieniądze po wygraniu wyborów. Szczególnie gdy się wie, że oficjalnie to prezydent zarabia niewiele, a roboty ma dużo.

Co to jednak ma wspólnego z postawionym w tytule obraźliwym bardzo dla urzędu określeniem prezydenta jako kogoś, kto służy do realizacji narzuconych mu przez kogoś zadań, może zgodnych, a może i niezgodnych z obowiązkami i zadaniami prezydenta?

Może nie mieć nic wspólnego. A może jednak mieć.

Ale jeśli ktoś oczekuje, że powiem, że mam podejrzenia, to ja mu powiem, że jednak nie należę do idiotów.

Bo to, jaki będzie prezydent, zależy od wielu czynników.

Od jego osobowości, czasami nieodkrytej przez osoby skryte za jego plecami, ale też od składu Rady Miasta, która po tych wyborach może być absolutnie egzotyczna i od sasa do lasa, tak że nie da się przy niej niczego zrobić, ani sensownego, ani bezsensownego.

Faktem jednak jest, że są w mieście wielkie interesy do zrobienia, i takie finansowe, będące największa pokusą, i takie ideolo zamieniane potem bez mrugnięcia oka na kasę (tym bardziej niebezpieczne, że może to być kasa wyprowadzana z miejskich spółek), więc prezydent, kto by nim nie był, może być narażony, a to na pokusy, a to na groźby.

Jedne i drugie są niebezpieczne. Jednym i drugim powinien umieć się oprzeć.

Prezydent nie może być chłopcem na posyłki dla nikogo, dla żadnych sił, czy to politycznych, czy to finansowych.

Od tego, kogo wybierzemy, zależy, jaki będziemy mieli Mielec.

A w tych wyborach zależy znacznie bardziej niż w poprzednich. Więc patrzmy na przeszłość kandydatów, czasami niezbyt chlubną, która starają się jakoś tam ukryć.

 

 

Czy Pan Prezydent Swół, (obecnie jeszcze) prezes „od śmieci”, zezwoli na budowę spalarni śmieci w Mielcu?

  Zdjęcie ze strony Euro Eko Sp. z o.o. Niekończąca się opowieść o nieszkodliwym spalaniu zwożonych z „połowy Polski” śmieci w środku Mie...