piątek, 4 lutego 2022

Koniec Kościoła, jaki znacie, mielczanie. Czy któregoś z Was to obchodzi?

  

Ja należę do ludzi, którzy zadają pytania. Wciąż pytam. Głównie siebie samego. Ale także innych, jeśli czuję, że ktokolwiek mi odpowie. Jednak takich jest coraz mniej. Zadaję podstawowe, egzystencjalne pytania o moje życie. O życie moich bliskich. O funkcjonowanie naszej wspólnoty. Z nich też rodzi się pytanie o mój Kościół. O moją wiarę.

 Jak pisze Tomasz Terlikowski w swojej książce „Koniec Kościoła, jaki znacie”, dzisiaj coraz mniej ludzi zadaje pytania podstawowe, zasadnicze, pytania o życie, o nasze miejsce nie tu, na ziemi, ale nasze miejsce we wszechświecie. Pytania egzystencjalne. A jeśli już ktoś pyta, to są one typu: jak żyć, panie premierze, jak żyć?

 Tomasz Terlikowski stawia swoją książką tezę (ja ją tak odczytuję), że ten Kościół, który znamy, kończy się nieodwołalnie i za kilkanaście lat nic z tego, co dzisiaj w nim znamy, nie pozostanie. Chodzi mu głównie o nasz, polski kościół, ale swoje rozważania uogólnia, więc część jego rozważań dotyczy kościoła powszechnego. Choćby przypadku Kurii Rzymskiej. Ale także zmieniającej się koncepcji na Kościół i świat w wydaniu kolejnych papieży, a papieża Franciszka w szczególności.

 Zastanawiam się, czy brak pytań zasadniczych, na które odpowiedź powinien mieć Kościół, wynika z tego, że współcześni ludzie doszli do wniosku, że prawie nikt w Kościele na te ich pytanie nie potrafi udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi, czy też współczesność odpowiedziała ludziom w sposób zadowalający na ich dylematy i w związku z tym nie muszą pytać Kościoła? Czyli mogą też (powoli lub szybciej) przestać wierzyć, być związani z Kościołem.

 Terlikowski w swoich rozważaniach na temat upadku autorytetu Kościoła i idącej za tym nieuniknioności jego końca, dużo miejsca poświęca skandalom seksualnym w Kościele, związanym z nimi nadużyciami władzy, szczególnie biskupiej i kurialnej, a co za tym idzie, niszczeniu zaufania wiernych i społeczeństw w głoszone przez Kościół i jego wyświęconych członków prawdy.

Jeśli prawdę o moralności Kościoła zniszczono (nawet jak robiła to niewielka liczba jego konsekrowanych członków), to po co pytać o inne mniejsze prawdy?  Po co wreszcie pytać o Prawdę? Jeśli człowiek czyta, że blisko połowa księży w USA to homoseksualiści, to nietrudno zrozumieć, dlaczego nie można dyskutować o zniesieniu celibatu, a i ochota odchodzi od pytania ich o moralność i sprawy pomiędzy mężem i żoną. Gdy pamiętamy, ze kardynał McCarrick powiedział wykorzystywanemu przez siebie księdzu: „Księża angażujący się w czynności seksualne to coś normalnego i akceptowanego w Stanach Zjednoczonych…”, to odchodzi chęć do zadawania ważnych pytań.

 Ja jednak ten główny wątek rozważań autora jakoś zostawię z boku. Bo dla mnie najważniejszym, zasadniczym jest odpowiedź na pytanie, dlaczego przestaliśmy zadawać Kościołowi pytania? Czy dlatego, że skoro nie odpowiada na pytania o moralność, to szkoda zadawać inne pytania? Choćby o nasze miejsce w świecie, w Kosmosie? O sens naszego bytowania na Ziemi? O cierpienie wreszcie? Czy życie wieczne, jeśli to jeszcze kogoś obchodzi i rozumie, o co pyta?

Jestem głęboko przekonany, że zrozumienie przyczyny nie pytania Kościoła, przestawania zadawania mu ważnych pytań, jest kluczowy dla zrozumienia, dlaczego Kościół traci i będzie tracił autorytet.

 Świat w ostatnich kilkudziesięciu latach zmienił się gigantycznie. To co kiedyś przypisywano duszy, dzisiaj wiemy, że jest funkcją działania mózgu, rozwój neuronauki przesuwa tak bardzo granice poznania do wnętrza człowieka, jak rozwój kosmologii przesuwa je wciąż dalej od niego, a obie pozwalają jednocześnie na odkrywanie nowego, często wręcz niewyobrażalnego parę lat wstecz. Teoria ewolucji, o której akceptacji przez Kościół mówił już św. Jan Paweł II, stawia pytania o podstawy naszej wiary, choćby o grzech pierworodny, jego źródła i dziedziczenie.

Gdy zaczynamy poznawać ogrom Wszechświata, wraca pytanie o zmartwychwstanie i słowa świętego Pawła z I listu do Koryntian 15.44: „Sieje się ciało cielesne, bywa wzbudzone ciało duchowe. Jeżeli jest ciało cielesne, to jest także ciało duchowe”” musza być na nowo przemyślane. Może choćby tak, jak to robi ks. Prof. Heller, którego chyba z 10 książek przeczytałem, szukając odpowiedzi na swe wątpliwości?   

Można oczywiście żyć z wyobrażeniem Boga jako starszego pana siedzącego na tronie, który po prawicy ma Jezusa Chrystusa, po lewicy Matkę Bożą, a Duch święty w postaci gołębicy lata nad nimi, a aniołowie po kolei, jak w pogrzebowej pieśni, w „anielskim orszaku przyjmą duszę zmarłego i uniosą z ziemi ku wyżynom nieba”, bez zadawania pytań o bzdurność takiego obrazka, który, jak sama pieśń, jest piękny, ale nieprawdziwy. Można.

 Co można zrobić w świecie, w którym następuje nieodwracalne odwrócenie pojęć, gdzie rodzina przestaje być podstawą organizacji społecznej, gdzie aborcja i eutanazja stają się prawem człowieka, gdzie homoseksualizm jest powodem do dumy, gdzie rozwód można uzyskać na zawołanie, a unieważnienie małżeństwa po 20 latach związku i z dziećmi, gdzie nikt nie pyta o sens bólu, tylko stara się go albo znieczulić, albo zabrać ze swojego pola widzenia, gdzie nie ma autorytetów, gdzie się nie pyta, nie czyta, tylko wie z memów internetowych, w świecie, który nie potrzebuje już do niczego Boga, bo wszystko można sobie kupić, co można zrobić, aby jakoś zachować pion i nie zwariować?

Może Kościół w obecnej formie organizacyjnej przywalą już nieodwracalnie skandale seksualne, może obecni młodzi ludzie, masowo od Kościoła odchodzący, już nigdy do niego nie powrócą, bo nie mają ani potrzeby duchowej, ani nie znajdują w nim przewodników przez życie i po latach odrodzi się kiedyś mały - jak chce Benedykt XVI – nie mający znaczenia politycznego, ale oferujący swoim nowym członkom satysfakcjonujące odpowiedzi na ich bóle, których jednak nie da się zabić ani pieniędzmi, ani narkotykami, ani lekami.

 Gdy już wszystkich dzisiejszych i jutrzejszych staruszków, którzy nie zadają trudnych pytań, bo albo nie są w stanie tego zrobić, albo, czując bliską śmierć, nie chcąc utracić resztek wiary, że jednak „aniołowie zawiodą ich do raju”, zawierają z życiem i Bogiem swoiste „zakłady Pascala”, że jaki by ten Bóg nie był, to jednak jest i jak w niego uwierzę, a co mi już na starość zostało, to może dostanę nagrodę w Niebie, jakie by ono nie było.

 I tak to się kręci, ale do czasu.

Bo kiedyś zabraknie tych prostolinijnych lub wyrachowanych na zysk w niebie staruszków i co?  Młodzi nie mają potrzeby pytania, jedni, bo znają odpowiedź z mediów, inni, bo nie wierzą, że dostaną odpowiedź, jeszcze inni bo nie potrzebują ani pytań, ani odpowiedzi.

A coś by pasowało zrobić, jeśli się poczuwamy do odpowiedzialności za Kościół.

 No i tu przechodzimy na mieleckie, tarnowskie ale i szerzej, podwórko.

 „Słowo "synod" oznacza podążanie wspólną drogą. Synody były przez wieki podstawowym sposobem podejmowania kościelnych decyzji. Najpierw Apostołowie a potem biskupi, jako ich następcy zbierali się, aby pod tchnieniem Bożego Ducha rozeznawać, jaka jest wola Boża względem Kościoła” (z listu pasterskiego).

No i tak radzili przez wieki, że stworzyli (świadomie czy nie) klerykalizm, który jest kamieniem u szyi Kościoła lub rakiem. I nie tylko Terlikowski widzi tę straszną narośl na jego ciele.

 Papież Franciszek wezwał wszystkich wiernych, nie tylko biskupów, do uczestnictwa w Synodzie o synodalności. Ten synod powszechny ma w zamierzeniu Papieża zmienić Kościół. Ja powiem, że mam wątpliwości, czy taka feudalna struktura, jaką jest Polski Kościół, może z siebie coś ożywczego wydać.

 Od sześciu chyba lat trwa V Synod Diecezji Tarnowskiej, a końca nie widać. Synod powszechny ma być ekspresowy, tylko dwa lata. Najpierw w diecezjach. Do końca kwietnia wszyscy, każdy wierzący, może składać do koordynatora biskupa swoje propozycje zmian w Kościele.

Jak pisali 3 miesiące temu biskupi,  nie trzeba jednak czekać na wytyczne organizacyjne, by zacząć rozmawiać. Można zacząć od wspólnot rodzinnych i dialogu małżeńskiego. Można porozmawiać z sąsiadami, czy koleżankami i kolegami z pracy. Można już włączyć pytanie o to, jak wspólnie szukamy woli Bożej, w tematy spotkań wspólnot parafialnych, zakonnych, diecezjalnych"

 Kiedyś obserwowałem obrady Synodu Tarnowskiego, nawet korespondowałem z sekretariatem przez moment, ale dałem sobie spokój, kiedy zaczęto rozważać, jakie pieśni czy piosenki można wykonywać w kościele w czasie ślubu. Jakby nie było poważniejszych, jak wyżej, tematów.

Wciąż jednak mam przekonanie, że mimo tego, iż jak do tej pory wiernych słuchało się tylko wtedy, gdy powtarzali słowa biskupa, trzeba spróbować.

Bo Kościół zjeżdża w kryzys, jak sanki w tor saneczkowy. Coraz szybciej.

 I nawet jak nasze tarnowskie struktury nic z siebie ożywczego nie wydadzą, jak tak samo będzie z innymi polskimi diecezjami, to przynajmniej nie będziemy mogli sobie zarzucić, ze nie próbowaliśmy.

Jakie opory znajdują próby zmian w Kościele pokazuje zarówno głos papieża, który „wzywa ojców Synodu, by nie doszukiwali się spisków i nie działali wedle mentalności lobbystycznej po tym, jak trzynastu kardynałów i biskupów dało wyraz podejrzeniom, że zgromadzenie może być „pilotowane” w kierunku większego otwarcia”, jak te z głosy tradycjonalistów, zwolenników mszy trydenckiej, którzy są przekonani, że papież zachęca do dyskusji, ale i tak zrobi swoje i wyautuje zupełnie stary ryt sprawowania mszy świętej.

Bo w świecie, który się wali, w kościele, który zjeżdża w kryzys, ludzie szukają nadziei czy to we mszy łacińskiej (jakby Bóg lepiej rozumiał prośby i modlitwy po łacinie), czy w grupach kościelnych, prowadzonych przez charyzmatycznych kapłanów, co najczęściej kończy się różnego rodzaju katastrofami, by przypomnieć sprawę dominikanina Pawła P. we Wrocławiu, czy ostatnio księdza pustelnika z pustelni koło Częstochowy, do którego pielgrzymowały tysiące ludzi, a który wreszcie został odsunięty przez miejscowego biskupa od publicznej posługi kapłańskiej.

Problem w tym, że – moim zdaniem – te szczególne drogi, gdyby miały wygrać, to zamykanie Kościoła na takich zwyczajnych, jak ja i miliony jeszcze póki co, katolików, którzy nie potrzebują fajerwerków po łacinie, całowania kapłana po dłoniach, niezrozumiałej liturgii, natchnionych swoim własnym powołaniem jakiś charyzmatyków, czy tarzania się po posadzce w kościele i bełkotania niezrozumiałych słów.

Jak koś chce, proszę bardzo.

Ale dla zwyczajnych ludzi zostawcie normalny Kościół.

Tylko zacznijcie odpowiadać na współczesne, dręczące szczególnie młodych ludzi, ale nie tylko, pytania.

 

A mielczan, wierzących bardziej, normalnie, a nawet mniej, zachęcam do wysyłania do kurii swoich przemyśleń. Ja, jak coś wymyślę, także wyślę. Poniżej wzięte z Internetu wypowiedzi ludzi, którzy nie lekceważą okazji i coś chcą zmienić. Może się uda.

 1.     „Uczestniczę aktywnie w spotkaniach synodalnych u mnie w parafii, mimo całego mojego sceptycyzmu do formy "wsłuchania się" jaką serwuje nam Stolica Apostolska. Jestem przekonany, że może coś w mojej parafii się zmienić na lepsze, że ruszy wiele form aktywizacji świeckich (począwszy od katechezy dorosłych, po przez udzielanie posług i święceń, kończąc na posłudze miłości i miłosierdzia, której wiernym brakuje i chcą aktywnie i rozumnie wspierać potrzebujących w parafii), ale widzę i rozumiem sceptycyzm tych, którzy przez Papieża i wielu biskupów zostali potraktowani oględnie mówiąc "szorstko"”.

2.     W Warszawie tradsi w tym mecenas z OI i niewiasta z FŻiR wywarli wpływ na napisany dokument streszczający drugie spotkanie fragment: " Wymieniano również ogólny kryzys wiary i religijności, którego konsekwencją jest obserwowana już w Polsce laicyzacja. Wśród wiernych wskazywano na: niewiedzę, nieznajomość nauki Kościoła, katechizmu i zasad wiary, a także brak przykładu chrześcijańskiego życia – ta uwaga odnosi się zarówno do świeckich, jak i duchownych."  https://synod.mkw.pl/sprawozdanie-z-drugiego-spotkania.../

3.     Ja wysłałem swoje bardzo konserwatywne przemyślenia (np. na temat konieczności większej roli tradycyjnej liturgii rzymskiej i niezmienności nauczania Kościoła w sprawie aborcji i homoseksualizmu) do bp. Mastalskiego, koordynatora procesu synodalnego w Archidiecezji krakowskiej i odpisał mi, że mój dokument został przyjęty do obrad synodalnych. Tak więc nie poddawajmy się rozpaczy i róbmy swoje 🙂 Do końca lutego można wziąć udział w procesie synodalnym, jeszcze jest czas! Ręce wszystkich konserwatystów na pokład! (A jeśli Was odrzucą, to nie na Wasze, tylko na ich sumienie idzie)

 

Ps. A ja zostanę z pytaniem, które mnie od dłuższego czasu męczy, o to, czy mam wolną wolę, czy nie? Bo w ziemskim znaczeniu to mam. Krytykuję i PiS, i PO, a nawet biskupa. Ale czy Bóg naprawdę obdarzył mnie wolną wolą? Tak mówi teologia, ale ja wątpię. Bo jeśli Bóg w swoim bezczasie, widzi wszystkie nasze uczynki, i te, które już popełniliśmy, i te które  zrobimy, nawet nasze myśli przyszłe zna, to jaka to jest wolna wola?

Bo jak zna wszystkie moje myśli, to po co mu jest sąd ostateczny? Przecież już zostałem osądzony, zanim się narodziłem.

A nie mogę założyć, że nie zna moich myśli, które za ileś lat pojawią się w mojej głowie, bo On trwa w bezczasie, gdzie wszystko jest jak na dłoni, bo nie ma początku ani końca, nie ma  czasu.

No ale jeśli zna te myśli, to dlaczego nie interweniuje, gdy ktoś chce kogoś zabić, dlaczego dopuścił Holokaust? A może jednak wyłączył się i nie wie, co się z ludźmi dzieje? Jeśli tak by było, to jaki wtedy sens mają nasze modlitwy? A przecież czułem wielokroć Jego interwencję.

 

Pewnie święty Tomasz już na to znalazł odpowiedź, ale ja nie znalazłem nikogo, kto by zechciał mi o tym powiedzieć. I takie to problemy mają niektórzy katolicy, a Kościół mówi staruszkom o tronie Pana Boga.

 

Mógłbym tak pisać długo, ale kto to przeczyta. Także o tym, że jak zobaczyłem u ks. prof. Hellera, ale i u innych, nie katolickich uczonych, jak potwornie skomplikowany, jak przerażająco ogromny jest Wszechświat, jak zdałem sobie sprawę z mojej małości w nim, to pomyślałem sobie, że Jezus Chrystus, Bóg i Człowiek, łącznik tego prochu, tej ludzkiej małości z tym niewyobrażalnym ogromem Wszechświata, ale Boga przede wszystkim, jest najwspanialszym, najgenialniejszym „wynalazkiem” Boga Stwórcy.

I tu kosmologia, której księża się boją, stała się fundamentem, ugruntowaniem mojej wiary.

 

 

 

Koniec Kościoła, jaki znacie, mielczanie. Czy któregoś z Was to obchodzi?

 


Ja należę do ludzi, którzy zadają pytania. Wciąż pytam. Głównie siebie samego. Ale także innych, jeśli czuję, że ktokolwiek mi odpowie. Jednak takich jest coraz mniej. Zadaję podstawowe, egzystencjalne pytania o moje życie. O życie moich bliskich. O funkcjonowanie naszej wspólnoty. Z nich też rodzi się pytanie o mój Kościół. O moją wiarę.

Jak pisze Tomasz Terlikowski w swojej książce „Koniec Kościoła, jaki znacie”, dzisiaj coraz mniej ludzi zadaje pytania podstawowe, zasadnicze, pytania o życie, o nasze miejsce nie tu, na ziemi, ale nasze miejsce we wszechświecie. Pytania egzystencjalne. A jeśli już ktoś pyta, to są one typu: jak żyć, panie premierze, jak żyć?

Tomasz Terlikowski stawia swoją książką tezę (ja ją tak odczytuję), że ten Kościół, który znamy, kończy się nieodwołalnie i za kilkanaście lat nic z tego, co dzisiaj w nim znamy, nie pozostanie. Chodzi mu głównie o nasz, polski kościół, ale swoje rozważania uogólnia, więc część jego rozważań dotyczy kościoła powszechnego. Choćby przypadku Kurii Rzymskiej. Ale także zmieniającej się koncepcji na Kościół i świat w wydaniu kolejnych papieży, a papieża Franciszka w szczególności.

Zastanawiam się, czy brak pytań zasadniczych, na które odpowiedź powinien mieć Kościół, wynika z tego, że współcześni ludzie doszli do wniosku, że prawie nikt w Kościele na te ich pytanie nie potrafi udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi, czy też współczesność odpowiedziała ludziom w sposób zadowalający na ich dylematy i w związku z tym nie muszą pytać Kościoła? Czyli mogą też (powoli lub szybciej) przestać wierzyć, być związani z Kościołem.

Terlikowski w swoich rozważaniach na temat upadku autorytetu Kościoła i idącej za tym nieuniknioności jego końca, dużo miejsca poświęca skandalom seksualnym w Kościele, związanym z nimi nadużyciami władzy, szczególnie biskupiej i kurialnej, a co za tym idzie, niszczeniu zaufania wiernych i społeczeństw w głoszone przez Kościół i jego wyświęconych członków prawdy.

 Jeśli prawdę o moralności Kościoła zniszczono (nawet jak robiła to niewielka liczba jego konsekrowanych członków), to po co pytać o inne mniejsze prawdy?  Po co wreszcie pytać o Prawdę? Jeśli człowiek czyta, że blisko połowa księży w USA to homoseksualiści, to nietrudno zrozumieć, dlaczego nie można dyskutować o zniesieniu celibatu, a i ochota odchodzi od pytania ich o moralność i sprawy pomiędzy mężem i żoną. Gdy pamiętamy, ze kardynał McCarrick powiedział wykorzystywanemu przez siebie księdzu: „Księża angażujący się w czynności seksualne to coś normalnego i akceptowanego w Stanach Zjednoczonych…”, to odchodzi chęć do zadawania ważnych pytań.

Ja jednak ten główny wątek rozważań autora jakoś zostawię z boku. Bo dla mnie najważniejszym, zasadniczym jest odpowiedź na pytanie, dlaczego przestaliśmy zadawać Kościołowi pytania? Czy dlatego, że skoro nie odpowiada na pytania o moralność, to szkoda zadawać inne pytania? Choćby o nasze miejsce w świecie, w Kosmosie? O sens naszego bytowania na Ziemi? O cierpienie wreszcie? Czy życie wieczne, jeśli to jeszcze kogoś obchodzi i rozumie, o co pyta?

Jestem głęboko przekonany, że zrozumienie przyczyny nie pytania Kościoła, przestawania zadawania mu ważnych pytań, jest kluczowy dla zrozumienia, dlaczego Kościół traci i będzie tracił autorytet.

Świat w ostatnich kilkudziesięciu latach zmienił się gigantycznie. To co kiedyś przypisywano duszy, dzisiaj wiemy, że jest funkcją działania mózgu, rozwój neuronauki przesuwa tak bardzo granice poznania do wnętrza człowieka, jak rozwój kosmologii przesuwa je wciąż dalej od niego, a obie pozwalają jednocześnie na odkrywanie nowego, często wręcz niewyobrażalnego parę lat wstecz. Teoria ewolucji, o której akceptacji przez Kościół mówił już św. Jan Paweł II, stawia pytania o podstawy naszej wiary, choćby o grzech pierworodny, jego źródła i dziedziczenie.

Gdy zaczynamy poznawać ogrom Wszechświata, wraca pytanie o zmartwychwstanie i słowa świętego Pawła z I listu do Koryntian 15.44: „Sieje się ciało cielesne, bywa wzbudzone ciało duchowe. Jeżeli jest ciało cielesne, to jest także ciało duchowe”” musza być na nowo przemyślane. Może choćby tak, jak to robi ks. Prof. Heller, którego chyba z 10 książek przeczytałem, szukając odpowiedzi na swe wątpliwości?   

Można oczywiście żyć z wyobrażeniem Boga jako starszego pana siedzącego na tronie, który po prawicy ma Jezusa Chrystusa, po lewicy Matkę Bożą, a Duch święty w postaci gołębicy lata nad nimi, a aniołowie po kolei, jak w pogrzebowej pieśni, w „anielskim orszaku przyjmą duszę zmarłego i uniosą z ziemi ku wyżynom nieba”, bez zadawania pytań o bzdurność takiego obrazka, który, jak sama pieśń, jest piękny, ale nieprawdziwy. Można.

Co można zrobić w świecie, w którym następuje nieodwracalne odwrócenie pojęć, gdzie rodzina przestaje być podstawą organizacji społecznej, gdzie aborcja i eutanazja stają się prawem człowieka, gdzie homoseksualizm jest powodem do dumy, gdzie rozwód można uzyskać na zawołanie, a unieważnienie małżeństwa po 20 latach związku i z dziećmi, gdzie nikt nie pyta o sens bólu, tylko stara się go albo znieczulić, albo zabrać ze swojego pola widzenia, gdzie nie ma autorytetów, gdzie się nie pyta, nie czyta, tylko wie z memów internetowych, w świecie, który nie potrzebuje już do niczego Boga, bo wszystko można sobie kupić, co można zrobić, aby jakoś zachować pion i nie zwariować?

Może Kościół w obecnej formie organizacyjnej przywalą już nieodwracalnie skandale seksualne, może obecni młodzi ludzie, masowo od Kościoła odchodzący, już nigdy do niego nie powrócą, bo nie mają ani potrzeby duchowej, ani nie znajdują w nim przewodników przez życie i po latach odrodzi się kiedyś mały - jak chce Benedykt XVI – nie mający znaczenia politycznego, ale oferujący swoim nowym członkom satysfakcjonujące odpowiedzi na ich bóle, których jednak nie da się zabić ani pieniędzmi, ani narkotykami, ani lekami.

 Gdy już wszystkich dzisiejszych i jutrzejszych staruszków, którzy nie zadają trudnych pytań, bo albo nie są w stanie tego zrobić, albo, czując bliską śmierć, nie chcąc utracić resztek wiary, że jednak „aniołowie zawiodą ich do raju”, zawierają z życiem i Bogiem swoiste „zakłady Pascala”, że jaki by ten Bóg nie był, to jednak jest i jak w niego uwierzę, a co mi już na starość zostało, to może dostanę nagrodę w Niebie, jakie by ono nie było.

I tak to się kręci, ale do czasu.

Bo kiedyś zabraknie tych prostolinijnych lub wyrachowanych na zysk w niebie staruszków i co?  Młodzi nie mają potrzeby pytania, jedni, bo znają odpowiedź z mediów, inni, bo nie wierzą, że dostaną odpowiedź, jeszcze inni bo nie potrzebują ani pytań, ani odpowiedzi.

A coś by pasowało zrobić, jeśli się poczuwamy do odpowiedzialności za Kościół.

No i tu przechodzimy na mieleckie, tarnowskie ale i szerzej, podwórko.

„Słowo "synod" oznacza podążanie wspólną drogą. Synody były przez wieki podstawowym sposobem podejmowania kościelnych decyzji. Najpierw Apostołowie a potem biskupi, jako ich następcy zbierali się, aby pod tchnieniem Bożego Ducha rozeznawać, jaka jest wola Boża względem Kościoła” (z listu pasterskiego).

No i tak radzili przez wieki, że stworzyli (świadomie czy nie) klerykalizm, który jest kamieniem u szyi Kościoła lub rakiem. I nie tylko Terlikowski widzi tę straszną narośl na jego ciele.

Papież Franciszek wezwał wszystkich wiernych, nie tylko biskupów, do uczestnictwa w Synodzie o synodalności. Ten synod powszechny ma w zamierzeniu Papieża zmienić Kościół. Ja powiem, że mam wątpliwości, czy taka feudalna struktura, jaką jest Polski Kościół, może z siebie coś ożywczego wydać.

Od sześciu chyba lat trwa V Synod Diecezji Tarnowskiej, a końca nie widać. Synod powszechny ma być ekspresowy, tylko dwa lata. Najpierw w diecezjach. Do końca kwietnia wszyscy, każdy wierzący, może składać do koordynatora biskupa swoje propozycje zmian w Kościele.

Jak pisali 3 miesiące temu biskupi,  nie trzeba jednak czekać na wytyczne organizacyjne, by zacząć rozmawiać. Można zacząć od wspólnot rodzinnych i dialogu małżeńskiego. Można porozmawiać z sąsiadami, czy koleżankami i kolegami z pracy. Można już włączyć pytanie o to, jak wspólnie szukamy woli Bożej, w tematy spotkań wspólnot parafialnych, zakonnych, diecezjalnych"

 Kiedyś obserwowałem obrady Synodu Tarnowskiego, nawet korespondowałem z sekretariatem przez moment, ale dałem sobie spokój, kiedy zaczęto rozważać, jakie pieśni czy piosenki można wykonywać w kościele w czasie ślubu. Jakby nie było poważniejszych, jak wyżej, tematów.

Wciąż jednak mam przekonanie, że mimo tego, iż jak do tej pory wiernych słuchało się tylko wtedy, gdy powtarzali słowa biskupa, trzeba spróbować.

Bo Kościół zjeżdża w kryzys, jak sanki w tor saneczkowy. Coraz szybciej.

I nawet jak nasze tarnowskie struktury nic z siebie ożywczego nie wydadzą, jak tak samo będzie z innymi polskimi diecezjami, to przynajmniej nie będziemy mogli sobie zarzucić, ze nie próbowaliśmy.

Jakie opory znajdują próby zmian w Kościele pokazuje zarówno głos papieża, który „wzywa ojców Synodu, by nie doszukiwali się spisków i nie działali wedle mentalności lobbystycznej po tym, jak trzynastu kardynałów i biskupów dało wyraz podejrzeniom, że zgromadzenie może być „pilotowane” w kierunku większego otwarcia”, jak te z głosy tradycjonalistów, zwolenników mszy trydenckiej, którzy są przekonani, że papież zachęca do dyskusji, ale i tak zrobi swoje i wyautuje zupełnie stary ryt sprawowania mszy świętej.

Bo w świecie, który się wali, w kościele, który zjeżdża w kryzys, ludzie szukają nadziei czy to we mszy łacińskiej (jakby Bóg lepiej rozumiał prośby i modlitwy po łacinie), czy w grupach kościelnych, prowadzonych przez charyzmatycznych kapłanów, co najczęściej kończy się różnego rodzaju katastrofami, by przypomnieć sprawę dominikanina Pawła P. we Wrocławiu, czy ostatnio księdza pustelnika z pustelni koło Częstochowy, do którego pielgrzymowały tysiące ludzi, a który wreszcie został odsunięty przez miejscowego biskupa od publicznej posługi kapłańskiej.

Problem w tym, że – moim zdaniem – te szczególne drogi, gdyby miały wygrać, to zamykanie Kościoła na takich zwyczajnych, jak ja i miliony jeszcze póki co, katolików, którzy nie potrzebują fajerwerków po łacinie, całowania kapłana po dłoniach, niezrozumiałej liturgii, natchnionych swoim własnym powołaniem jakiś charyzmatyków, czy tarzania się po posadzce w kościele i bełkotania niezrozumiałych słów.

Jak koś chce, proszę bardzo.

Ale dla zwyczajnych ludzi zostawcie normalny Kościół.

Tylko zacznijcie odpowiadać na współczesne, dręczące szczególnie młodych ludzi, ale nie tylko, pytania.

 

A mielczan, wierzących bardziej, normalnie, a nawet mniej, zachęcam do wysyłania do kurii swoich przemyśleń. Ja, jak coś wymyślę, także wyślę. Poniżej wzięte z Internetu wypowiedzi ludzi, którzy nie lekceważą okazji i coś chcą zmienić. Może się uda.


1.     „Uczestniczę aktywnie w spotkaniach synodalnych u mnie w parafii, mimo całego mojego sceptycyzmu do formy "wsłuchania się" jaką serwuje nam Stolica Apostolska. Jestem przekonany, że może coś w mojej parafii się zmienić na lepsze, że ruszy wiele form aktywizacji świeckich (począwszy od katechezy dorosłych, po przez udzielanie posług i święceń, kończąc na posłudze miłości i miłosierdzia, której wiernym brakuje i chcą aktywnie i rozumnie wspierać potrzebujących w parafii), ale widzę i rozumiem sceptycyzm tych, którzy przez Papieża i wielu biskupów zostali potraktowani oględnie mówiąc "szorstko"”.

2.     W Warszawie tradsi w tym mecenas z OI i niewiasta z FŻiR wywarli wpływ na napisany dokument streszczający drugie spotkanie fragment: " Wymieniano również ogólny kryzys wiary i religijności, którego konsekwencją jest obserwowana już w Polsce laicyzacja. Wśród wiernych wskazywano na: niewiedzę, nieznajomość nauki Kościoła, katechizmu i zasad wiary, a także brak przykładu chrześcijańskiego życia – ta uwaga odnosi się zarówno do świeckich, jak i duchownych."  https://synod.mkw.pl/sprawozdanie-z-drugiego-spotkania.../

3.     Ja wysłałem swoje bardzo konserwatywne przemyślenia (np. na temat konieczności większej roli tradycyjnej liturgii rzymskiej i niezmienności nauczania Kościoła w sprawie aborcji i homoseksualizmu) do bp. Mastalskiego, koordynatora procesu synodalnego w Archidiecezji krakowskiej i odpisał mi, że mój dokument został przyjęty do obrad synodalnych. Tak więc nie poddawajmy się rozpaczy i róbmy swoje 🙂 Do końca lutego można wziąć udział w procesie synodalnym, jeszcze jest czas! Ręce wszystkich konserwatystów na pokład! (A jeśli Was odrzucą, to nie na Wasze, tylko na ich sumienie idzie)

 

Ps. A ja zostanę z pytaniem, które mnie od dłuższego czasu męczy, o to, czy mam wolną wolę, czy nie? Bo w ziemskim znaczeniu to mam. Krytykuję i PiS, i PO, a nawet biskupa. Ale czy Bóg naprawdę obdarzył mnie wolną wolą? Tak mówi teologia, ale ja wątpię. Bo jeśli Bóg w swoim bezczasie, widzi wszystkie nasze uczynki, i te, które już popełniliśmy, i te które  zrobimy, nawet nasze myśli przyszłe zna, to jaka to jest wolna wola?

Bo jak zna wszystkie moje myśli, to po co mu jest sąd ostateczny? Przecież już zostałem osądzony, zanim się narodziłem.

A nie mogę założyć, że nie zna moich myśli, które za ileś lat pojawią się w mojej głowie, bo On trwa w bezczasie, gdzie wszystko jest jak na dłoni, bo nie ma początku ani końca, nie ma  czasu.

No ale jeśli zna te myśli, to dlaczego nie interweniuje, gdy ktoś chce kogoś zabić, dlaczego dopuścił Holokaust? A może jednak wyłączył się i nie wie, co się z ludźmi dzieje? Jeśli tak by było, to jaki wtedy sens mają nasze modlitwy? A przecież czułem wielokroć Jego interwencję.

 

Pewnie święty Tomasz już na to znalazł odpowiedź, ale ja nie znalazłem nikogo, kto by zechciał mi o tym powiedzieć. I takie to problemy mają niektórzy katolicy, a Kościół mówi staruszkom o tronie Pana Boga.

 

Mógłbym tak pisać długo, ale kto to przeczyta. Także o tym, że jak zobaczyłem u ks. prof. Hellera, ale i u innych, nie katolickich uczonych, jak potwornie skomplikowany, jak przerażająco ogromny jest Wszechświat, jak zdałem sobie sprawę z mojej małości w nim, to pomyślałem sobie, że Jezus Chrystus, Bóg i Człowiek, łącznik tego prochu, tej ludzkiej małości z tym niewyobrażalnym ogromem Wszechświata, ale Boga przede wszystkim, jest najwspanialszym, najgenialniejszym „wynalazkiem” Boga Stwórcy.

I tu kosmologia, której księża się boją, stała się fundamentem, ugruntowaniem mojej wiary.

 

 

Komu odbija (się) na widok dyni i dlaczego

  Znowu w przełomie października i listopada mamy dwa święta zmarłych. Jedno oficjalne, obchodzone przez wszystkich Polaków, wierzących ...