poniedziałek, 20 września 2021

Jeśli chcesz walczyć ze złem w Kościele (…) zadzwoń do TVN24

  

Ostatnie lata są dla mojego/naszego Kościoła latami trudnymi, że powiem eufemicznie. Pewnie inaczej o tych latach myśli część jego hierarchów, zadowolonych bardzo ze współpracy pisowskiego tronu i katolickiego ołtarza. Jednak tak kolejne kryzysy (o podłożu seksualnym czy przemocowym) jak i ogromny odpływ młodzieży z Kościoła (przy spadającej pobożności ludzi dorosłych) powinny być dla hierarchii alarmowym dzwonem Zygmunta albo czerwoną lampą o jasności Słońca. Czy są?

 W klasztorze dominikanów na Warszawskim Służewie miał miejsce wykład redaktora Tomasza Terlikowskiego w ramach konferencji „Wilki w owczej skórze. O nadużyciach władzy duchowej we wspólnotach kościelnych”.

Tak się stało, że wykład miał miejsce cztery dni po publikacji raportu o nadużyciach jednego z dominikanów, Pawła M., który to raport także bardzo krytycznie ocenia działania w tej sprawie władz zakonu w Polsce i postawy poszczególnych jego członków , ale i będące tego przyczyną wewnętrzne uwarunkowania strukturalne, organizacyjne, ludzkie i kanoniczne zakonu.

 Dominikanin Paweł M. tworzył wspólnoty modlitewne, które organizował na podobieństwo sekt, z absolutną dominacją przywódcy nad całym życiem członków tych wspólnot, z wykorzystaniem argumentów płynących z wiary i nauczania Kościoła katolickiego. Uzależniał od siebie ludzi w sposób totalny, decydując o każdym aspekcie ich życia. Jak piszą autorzy raportu, „stosował formy manipulacji duszpasterskiej, rodzącej następnie przemoc fizyczną i nadużycia seksualne”. Pomimo tego „przez następne lata przebywał w kolejnych wspólnotach klasztornych, okresowo sprawował sakramenty i nauczał, brał czynny udział w życiu zakonu, jak się później okazało, nie porzucając zachowań, które ostatecznie ponownie doprowadziły do wykorzystania seksualnego kolejnej osoby przy sposobności, jaką dało mu bycie kapłanem i dominikaninem”.

 

Czytam sobie ten raport i gdyby to był przypadek pojedynczy, niewarty byłby i czytania, i przejmowania się nim. W sukurs jednak przyszedł mi redaktor Terlikowski ze swoim wykładem.

Mówił o różnych technikach manipulacji, jakie stosują kapłani, najczęściej tzw. charyzmatyczni, w polskim Kościele. Podawał przykłady manipulacji, podobnych jak stosował Paweł M., ale i innych i jakoś niczym mnie nie zaskoczył.

Mówił – z wyczuwalną ironią w głosie – o wspólnotach w kościele francuskim, choć do wspólnoty wywiedzionej z jednej z nich należy, wymieniając seksualne nadużycia twórców wspólnot, Jeana Vaniera, współtwórcy Arki, Thomasa Philippe, jego mentora, twórcy „teorii”, że poprzez czyny natury seksualnej wobec dorosłych kobiet poszukiwał i przekazywał im doświadczenia mistyczne, czy ojciec Marie Dominique Philippe, założyciel wspólnoty św. Jana, który sam wykorzystał seksualnie 15 kobiet, a 20% braci w jego wspólnocie robiło to samo.

 Nawiązując do doświadczeń polskich, mówił o wspólnocie, a de facto sekcie, mającej na dodatek pozwolenie właściwego biskupa na działalność, w której kapłan decyduje kto z kim bierze ślub, jak ubierają się kobiety, gdzie kto pracuje, której członkowie mieszkają razem, i razem wychowują dzieci.

 Podkreślał nadrzędność własnej wolnej woli każdego człowieka, własnego prawa do podejmowania decyzji, nad decyzje narzucane przez kapłana, nawet w imię działania Ducha Świętego. Mówił o tym, każdy ma swoje zadania do spełnienia, i jeśli np. zabiera się - pod pozorem większego zaangażowania w działalność wspólnoty – czas, który ojciec czy matka mają poświęcić rodzinie, to jest to manipulacja i stawianie się kapłana w roli, której nie dostał od Boga.

 Bardzo krytycznie red. Terlikowski wypowiadał się o działalności Ruchu Odnowy w Duchu Świętym, oskarżając jego charyzmatycznych kapłanów o manipulowanie ludźmi.

 Tak Duch święty nie działa, mówił, by nagle np. 300 ludzi obecnych na spotkaniu wspólnoty, powalić na podłogę.

A bywa, że ludzie się miotają, tracą przytomność, wpadają w euforyczne stany, śmiech, płacz drżenie ciała, wydają z siebie dziwne dźwięki.

Czy to mówienie językami aniołów, jak chcą niektórzy, mówiąc o glosolalii, czy bełkot? Zdania są różne.

 Czy nie jest manipulacją mówienie rodzicom chorego dziecka: będziemy się razem za nie modlić, lekarz jest niepotrzebny, a gdy umiera, to oskarża się rodziców, że mieli za słabą wiarę?

 Redaktor Terlikowski, odpowiadając na pytania, powiedział, ze nie wierzył, ze taka komisja powstanie, a tym bardziej kosmosem dla niego było, że ktoś mógłby mu zaproponować bycie  jej przewodniczącym. Tym niemniej nie wyrażał nadziei na powstanie kolejnych komisji.

 Więcej, powiedział, że jak widzimy w Kościele dziejące się zło, powinniśmy starać się z nim walczyć. Jak? Raczej nie licząc na to, że wewnętrzne instytucje Kościoła nam w tym pomogą. Jak stwierdził, najlepiej będzie zadzwonić do TVN 24, bo na ogłoszenie w New York Times albo La Republika raczej nas stać nie będzie.  

 Nie zdążyłem, a może nie śmiałem, zadać Redaktorowi pytania o nadzieję. O to, czy jest nadzieja, że wyjdziemy, jako Kościół, z tej potęgującej się zapaści? I jak wyjdziemy? Skoro ruchy mające być motorem odnowy Kościoła, okazują się kamieniem u jego szyi.

 Lubiłem, i nadal lubię, msze święte u Dominikanów. Jest na nich tak inaczej niż w parafialnym kościele. Pytanie, czy warto za tę inność, za ciekawsze kazania, za taką rozmodloną atmosferę, za inne, piękne i dostojne pieśni, płacić taką wielką cenę, jak sekciarskie ekscesy niekontrolowanego przez nikogo ojca z zaburzeniami osobowości.

Bo mam wrażenie, ze stoimy, my, katolicy, pomiędzy dwiema skrajnościami: intelektualiści Dominikanie, ciągnący za sobą bagaż wielkiego indywidualizmu, ale potrafiący być super interesującymi, tak w naukach mszalnych jak i innych akcjach, a parafialny, szary ksiądz, dukający internetowe, nudne jak flaki z olejem, kazania, ale za to raczej przewidywalny aż do bólu.

I chyba trzeba wybrać środek. Bo jednak jakiś jest.  

 


 

niedziela, 19 września 2021

Odbudujmy budynek mieleckiej synagogi

 


Felieton prowokacyjny, napisany 17 kwietnia 2007 roku, który przeszedł niezauważony.

 

Poszukując miejsca dla naszego miasta na mapie gospodarczej – a może i kulturalnej – kraju, od czasu do czasu powraca pomysł na wypromowanie miasta - a szerzej, także powiatu i regionu - jako miejsca, do którego warto przyjechać w celach turystycznych. Jakiś czas temu do sprawy powróciły władze powiatu. Pomysł jest ze wszech miar słuszny, jako że na turystyce można nieźle zarobić i znaleźć dla regionu i ludzi w nim żyjących dodatkowe zajęcia, które nie tylko dają pieniądze ale, na zasadzie sprzężenia zwrotnego, mogą stać się samonapędzającą maszynerią. Zadowoleni turyści za darmo reklamują region, co stanowi zachętę dla innych turystów, ci kolejni powodują wzrost liczby miejsc w hotelach, restauracjach co znowu powoduje zadowolenie, tanią reklamę itd.

 

Nieźle to brzmi, ale to tylko piękna teoria. Ażeby się zmaterializowała i zaczęła rzeczywiście działać, potrzebne jest spełnienie wielu warunków, w tym najważniejszego: po pierwsze, musimy mieć armaty. Czy mamy? Zadajmy sobie pytanie, co możemy zrobić i czy w ogóle coś możemy zrobić, żeby nasze gadanie nie było jedynie niepotrzebnym pustosłowiem. Po co ludzie gdzieś przyjeżdżają? Pewnie z kilku powodów. Po pierwsze, z ciekawości, po drugie, aby odpocząć, po trzecie, aby się zabawić. Bardziej wyrafinowani turyści przyjeżdżają też na znane imprezy. Czy - jako miasto i powiat - posiadamy coś z atutów, pozwalających realizować powyższe potrzeby? Zreasumujmy: mamy dwa w miarę dobre hotele, nie mamy żadnych zabytków, nie mamy miejsc z ofertą rozrywkową i wypoczynkowo – leczniczą (np. spa, zabiegi leczniczo – korygujące dla pań), nie organizujemy żadnych znaczących w skali kraju imprez kulturalnych (na nasz Festiwal Organowy, skądinąd bardzo potrzebny i ciekawy, przyjeżdżają z zewnątrz jedynie wykonawcy). Moim zdaniem, najciekawszym miejscem do zwiedzania jest specjalna strefa ekonomiczna, będąca rzeczywiście unikalnym w skali kraju tworem, kto jednak przyjeżdża dla rozrywki oglądać przemysł. Mamy, co prawda, w pobliżu Mielca zamki w Baranowie i Przecławiu, oba jednak są jeszcze przed procesami inwestycyjnymi, które, być może, pozwolą spełnić niektóre z powyższych wymagań. Czyli co? – jest źle? Nie ma co się sprawą zajmować? Jeślibym nie miał propozycji , to zapewne nie zajmowałbym Państwu czasu, potrzebnego na czytanie tego felietonu. Faktycznie jednak, łatwo nie będzie i tylko wielka determinacja może zmienić Mielec w znane miasto, do którego warto będzie przyjechać.

 

Jak już napisałem powyżej, turystyka jest biznesem opłacalnym i należy wszystko uczynić, by umożliwić jej rozwój. Moim zdaniem jest kilka możliwości, by dokonać przełomu. Należy wymyślić i zrealizować coś, co stanie się sławne w Polsce i Europie i przyciągnie do Mielca rzesze turystów . Zanim powiem więcej, rzucę hasło wiodące, podpowiedziane mi przez mojego syna, które pewnie wielu zrzuci z krzeseł, ale którego realizacja może być wydarzeniem spektakularnym i obfitującym w późniejsze skutki.

 

To hasło brzmi – Odbudujmy budynek mieleckiej Synagogi. Oczywiście, nie będzie to już miejsce kultu, ale miejsce kultury. Na to pewnie dostaniemy pieniądze z różnych źródeł, to rozsławi Mielec, to przyciągnie do Mielca wielu ludzi. Oczywiście, przyciągnie, jak będzie jakaś wartość dodana. Tą wartością, prócz wpisania się w większy projekt renowacji Starego Mielca, musi być wydarzenie kulturalne dużej rangi. Kiedyś proponowałem władzom i Mielca, i nie tylko, stworzenie festiwalu kulturalnego Galicji, opartego głównie o tradycję czterech kultur, które Galicja wykarmiła. Może nie jest to najbardziej oryginalne i dlatego nie zyskało uznania władz, zawsze można wymyślać coś innego.

 

Mielec nie umie wykorzystać historii. Pierwszy strajk w 1980 roku był w Mielcu a wszyscy wiedzą, że w Świdniku. Mord na mieleckich Żydach, spalenie synagogi wraz z blisko stu modlącymi się w niej wiernymi w dniu 13 września 1939 roku, było pierwszym (lub jednym z pierwszych) ludobójstwem a ziemiach polskich, a mało kto o tym wie. Synagogę rozebrano po wojnie, po wojnie też na kirkucie wybudowano budynek poczty. Ta symboliczna odbudowa synagogi, która w przyszłości miałaby przełożyć się na pieniądze dla Mielca, byłaby też jakimś zadośćuczynieniem pamięci mieleckich Żydów, o których tak mało pamięci zostało wśród nas.

 

Do tego ogólnego zamierzenia, jak należy przypuszczać, dołożą się wkrótce nowe inwestycje hotelowo - wypoczynkowe w Baranowie Sandomierskim.

Jeśli poważnie traktujemy turystykę w Mielcu, musimy wymyślić coś „extra”. Jeśli nie wymyślimy, dajmy sobie spokój z wielką turystyką w Mielcu i nadal rozwijajmy przemysł. To robimy rzeczywiście dobrze.

 

PS. Dopisane  po latach, w 2021 roku.

Nie mamy dzisiaj ani zamku w Przecławiu, który niedługo zakupi nowy właściciel, ani dworu we Wojsławiu, który został rozebrany do fundamentów, a w jego miejscy powstała nowoczesna willa, ani kościoła drewnianego w Rzochowie, który przeniesiono do Kolbuszowej, ani wieży mieszkalnej w Rzemieniu, ani niczego innego także.

Może zamiast tego mamy jakieś inne pomysły na promocję Mielca? Zapewne Stal Mielec nie jest takim pomysłem.

 

Swoją drogą w Skansenie w Sanoku właśnie kończona jest rekonstrukcja drewnianej  synagogi z Połańca



Czy Pan Prezydent Swół, (obecnie jeszcze) prezes „od śmieci”, zezwoli na budowę spalarni śmieci w Mielcu?

  Zdjęcie ze strony Euro Eko Sp. z o.o. Niekończąca się opowieść o nieszkodliwym spalaniu zwożonych z „połowy Polski” śmieci w środku Mie...