piątek, 1 czerwca 2018

Znikający Duch Święty i (była) ulica Jurija Gagarina w Mielcu


Zawsze fascynowała mnie ta najmniej znana Osoba Trójcy Świętej, czyli Duch Święty. O Chrystusie wiemy wszystko, co nam potrzeba, Bóg Ojciec jest opisany aż od Księgi Genesis, a o Duchu Świętym tak mało, że aż trudno uwierzyć. Nawet teraźniejsze święta ku Jego pamięci takie jakieś nijakie się robią. Jakby z musu.
Kiedyś Zielone Świątki to były święta! Uroczyste, święte, zielone, radosne, wysprzątane, odmalowane. Pamiętam i tatarak, który ścinaliśmy nad stawem i którym obwieszaliśmy dom Babci, i malowanie wapnem ścian, i zieleń wiosenną na podłodze czy polepie.
Jakoś nikt nie mówił, że nie czuje, by Duch Święty był obecny wśród ludzi. Jakieś to było naturalne, że Ten Ktoś, o kim niewiele mówią Ewangelie, i przeciętny człowiek może jedynie powiedzieć, że jest trzecią osobą boską, był częścią ówczesnego świata. Częścią ludzkiego bytowania. Ani Go widać nie było, ani prawie nikt się do Niego nie modlił, bo Matka Boska i Chrystus wystarczali, gdy nie liczyć Modlitwy Pańskiej, ani Jego figuralnych przedstawień – prócz gołąbka – nie było. A jednak był.
A potem znikł. To znaczy może nie od razu znikł, ale znikał przez jakiś czas, znikał jakby po części, zaczynając od tej najmniej ważnej, czyli wyobrażenia gołębicy, a kończąc na najważniejszej, na swej mocy, która wisiała nad nami jak wielka uśmiechnięta moc, znikał tak jak znika kot w opowiadaniach o Alicji w krainie czarów.
Aż znikł prawie zupełnie. Prawie dla wszystkich.
Ci, dla których nie znikł zupełnie, wciąż czują nad sobą jego moc, widzą zawieszony w powietrzu uśmiech Ducha Świętego, choć jego samego nie dostrzegają. Uśmiech, który potwierdza nasze wybory, który jest ogromną dawką optymizmu do tego, co w jego imię lub z jego pomocą czynimy, uśmiech, który pozwala radośniejszym widzieć każdy dzień, który wlewa siła w starzejące się członki, by nadal czyniły dobro, uśmiech, który rozjaśnia świat
To jest wspaniale widzieć nad sobą, czuć ten Uśmiech. Tę zachętę. Bo cecha charakterystyczną Ducha świętego jest to, że ciągle się uśmiecha.
Ale gdyby Duch Święty znikł tylko ludziom, szarym, zabieganym, wciąż łatającym rzeczywistość, nie uśmiechającym się i uśmiechu nie dostrzegającym, którym gołąb kojarzy się tylko z możliwością podkarmienia, to jeszcze jakoś by było. Ale on znikł także niektórym księżom. Ba, wyprowadził się z niektórych kościołów. Wierzę, że na chwilę, ale jednak.
W mszy świętej z okazji zesłania Ducha Świętego uczestniczyłem na Jasnej Górze, w Bazylice. Taki mam przywilej, że ciągle tam chodzę na msze święte. Z każdą minutą modłów wrastało we mnie poczucie, że nie jest to masz uroczysta, jaka być powinna z tak wielkiej okazji, ale zwykła, szara msza, jakich tysiące co niedziela. Taka szara myszka pośród wielkich uroczystości, jakich na Jasnej Górze wielka ilość.
Ale zabiło mnie zupełnie kazanie dość młodego księdza. Kazanie żywcem przeniesione z Internetu, płaskie jak naleśnik, wypełnione wielokroć powtarzanymi –słowo banał jest tu niestosowne – sloganami wyprowadzonymi z Ewangelii przez różnego rodzaju i jakości teologów. Zresztą nie za bardzo umiał przeczytać to co miał napisane.
Ani słowa od siebie. Pomyślałem, może bardzo niesprawiedliwie: ciebie młodzieńcze chyba do tej pory nigdy Duch Święty nie odwiedził. Pomyślałem i zastanowiłem się: a ciebie?
Kiedyś dostałem od biskupa Świeżawskiego, ordynariusza sandomierskiego, napisaną przez niego książeczkę o Duchu Święty. Próbowałem czytać, ale nie dałem rady. Stopień naukowo- ewangeliczno- teologicznego uwznioślenia, choć przecież zbanalizowania sprawy był taki, że przebrnąłem przez może kilka kartek.
Jak czytać teologów, by się dowiedzieć, jak działa Duch święty, to spotykamy takie – lub podobne wyjaśnienie, bardziej lub mniej rozbudowane słownie: Duch Święty pozwala nam odkrywać to, o czym ojcowie Kościoła mówią od zawsze, Duch uczy nas duchowej lektury Biblii, Duch Syna Bożego modli się w nas, Duch najintensywniej działa w Eucharystii, do natury Ducha Świętego należy przecież objawianie tajemnicy Ojca i pokazywanie Jezusa Chrystusa.
Mówi się o darach Ducha Świętego, których rozumienie jest też w całości zupełnie „kościelne” nie „świeckie”, choć te dary to dar mądrości, rozumu, rady, męstwa, wiedzy, bojaźni Pańskiej, pobożności.
Także modlitwy do Ducha Świętego, których w internecie jest sporo, a o których w większości – w tym o litanii do Ducha świętego – nigdy nie słyszałem – są praktycznie w całości skoncentrowane na kierunku niebieskim działania Ducha Świętego.
A nasze życie jest „świeckie” nawet jak się modlimy, chodzimy do kościoła. Czy Duch święty nie działa na nas w naszym życiu, kiedy niekoniecznie myślimy o Bogu?
Po co jest Duch Święty? Tylko po to, by nas umacniał w wierze? Do Boga Ojca modlimy się co dzień (jeśli się modlimy) o zaspokojenie naszych codziennych, powszednich potrzeb, dodając od siebie najróżniejsze dodatki, do Chrystusa podobnie, o wszystko i wciąż, tylko do Ducha Świętego, głównie w kościele, prawie zawsze górnolotnie i niebiańsko.
A może Duch święty działa na nas gdy pichcimy obiad, wymyślając różne potrawy, gdy piszemy wiersz czy felieton, gdy rozmawiamy o ważnych sprawach, a On skądyś nam podszeptuje, byśmy w tych życiowych, cywilnych, codziennych wyborach nie walnęli jakiegoś głupstwa?
Że co? Że nie wypada Ducha Świętego prosić do kuchni, do naszej pracy? A niby dlaczego? Mnie się wydaje, że że czuję często Jego obecność przy sobie. I tylko, jak sobie przypomnę, dziękuję za tę chwilę, która zmienia moje myślenie, która podpowiada mi dobry wybór (niekoniecznie niebiański), która pozwala uniknąć potknięcia.
I mówię wtedy – dziękuję Duchu Święty. Czy ja jestem szalony? Czy tak nie wypada?
I nie szalony, i wypada.
Oczywiście, często szczypię się w policzek, bojąc się samoposądzenia o megalomanię, że oto dotknął mnie Duch Święty. Bo i niby dlaczego miałby to czynić. Co nie zmienia faktu, że często miałem wrażenie bliskości z Duchem Świętym, wrażenie jego wpływy na moje decyzje, może myśli, moje czyny. Także wtedy, gdy nade mną, nad moimi czynami ubolewał.
Nie akceptuję faktu, by jedynym materialnym, cywilnym przejawem obecności Ducha Świętego w Mielcu była ulica, którą przejął od Jurija Gagarina.
Mam głębokie przekonanie, inne chyba niż mają księża, którzy wymieniają kilka momentów, kiedy Duch Święty działa oficjalnie, że działa on cały czas, tylko nie umiemy tego dostrzec, nie umiemy się otworzyć – jak ten młody ksiądz z Jasnej Góry – na jego działanie, ciurkiem umiejąc wymienić 7 darów, nie wiemy, kiedy są one tak naprawdę od Niego. Albo wcale nad tym nie myślimy.

czwartek, 31 maja 2018

Znikający Duch Święty


Zawsze fascynowała mnie ta najmniej znana Osoba Trójcy Świętej, czyli Duch Święty. O Chrystusie wiemy wszystko, co nam potrzeba, Bóg Ojciec jest opisany aż od Księgi Genesis, a o Duchu Świętym tak mało, że aż trudno uwierzyć. Nawet teraźniejsze święta ku Jego pamięci takie jakieś nijakie się robią. Jakby z musu.

Kiedyś Zielone Świątki to były święta! Uroczyste, święte, zielone, radosne, wysprzątane, odmalowane. Pamiętam i tatarak, który ścinaliśmy nad stawem i którym obwieszaliśmy dom Babci, i malowanie wapnem ścian, i zieleń wiosenną na podłodze czy polepie.
Jakoś nikt nie mówił, że nie czuje, by Duch Święty był obecny wśród ludzi. Jakieś to było naturalne, że Ten Ktoś, o kim niewiele mówią Ewangelie, i przeciętny człowiek może jedynie powiedzieć, że jest trzecią osobą boską, był częścią ówczesnego świata. Częścią ludzkiego bytowania. Ani Go widać nie było, ani prawie nikt się do Niego nie modlił, bo Matka Boska i Chrystus wystarczali, gdy nie liczyć Modlitwy Pańskiej, ani Jego figuralnych przedstawień – prócz gołąbka – nie było. A jednak był.

A potem znikł. To znaczy może nie od razu znikł, ale znikał przez jakiś czas, znikał jakby po części, zaczynając od tej najmniej ważnej, czyli wyobrażenia gołębicy, a kończąc na najważniejszej, na swej mocy, która wisiała nad nami jak wielka uśmiechnięta moc, znikał tak jak znika kot w opowiadaniach o Alicji w krainie czarów.
Aż znikł prawie zupełnie. Prawie dla wszystkich.

Ci, dla których nie znikł zupełnie, wciąż czują nad sobą jego moc, widzą zawieszony w powietrzu uśmiech Ducha Świętego, choć jego samego nie dostrzegają. Uśmiech, który potwierdza nasze wybory, który jest ogromną dawką optymizmu do tego, co w jego imię lub z jego pomocą czynimy, uśmiech, który pozwala radośniejszym widzieć każdy dzień, który wlewa siła w starzejące się członki, by nadal czyniły dobro, uśmiech, który rozjaśnia świat
To jest wspaniale widzieć nad sobą, czuć ten Uśmiech. Tę zachętę. Bo cecha charakterystyczną Ducha świętego jest to, że ciągle się uśmiecha.

Ale gdyby Duch Święty znikł tylko ludziom, szarym, zabieganym, wciąż łatającym rzeczywistość, nie uśmiechającym się i uśmiechu nie dostrzegającym, którym gołąb kojarzy się tylko z możliwością podkarmienia, to jeszcze jakoś by było. Ale on znikł także niektórym księżom. Ba, wyprowadził się z niektórych kościołów. Wierzę, że na chwilę, ale jednak.

W mszy świętej z okazji zesłania Ducha Świętego uczestniczyłem na Jasnej Górze, w Bazylice. Taki mam przywilej, że ciągle tam chodzę na msze święte. Z każdą minutą modłów wrastało we mnie poczucie, że nie jest to masz uroczysta, jaka być powinna z tak wielkiej okazji, ale zwykła, szara msza, jakich tysiące co niedziela. Taka szara myszka pośród wielkich uroczystości, jakich na Jasnej Górze wielka ilość.

Ale zabiło mnie zupełnie kazanie dość młodego księdza. Kazanie żywcem przeniesione z Internetu, płaskie jak naleśnik, wypełnione wielokroć powtarzanymi –słowo banał jest tu niestosowne – sloganami wyprowadzonymi z Ewangelii przez różnego rodzaju i jakości teologów. Zresztą nie za bardzo umiał przeczytać to co miał napisane.

Ani słowa od siebie. Pomyślałem, może bardzo niesprawiedliwie: ciebie młodzieńcze chyba do tej pory nigdy Duch Święty nie odwiedził. Pomyślałem i zastanowiłem się: a ciebie?

Kiedyś dostałem od biskupa Świeżawskiego, ordynariusza sandomierskiego, napisaną przez niego książeczkę o Duchu Święty. Próbowałem czytać, ale nie dałem rady. Stopień naukowo- ewangeliczno- teologicznego uwznioślenia, choć przecież zbanalizowania sprawy był taki, że przebrnąłem przez może kilka kartek.

Jak czytać teologów, by się dowiedzieć, jak działa Duch święty, to spotykamy takie – lub podobne wyjaśnienie, bardziej lub mniej rozbudowane słownie: Duch Święty pozwala nam odkrywać to, o czym ojcowie Kościoła mówią od zawsze, Duch uczy nas duchowej lektury Biblii, Duch Syna Bożego modli się w nas, Duch najintensywniej działa w Eucharystii, do natury Ducha Świętego należy przecież objawianie tajemnicy Ojca i pokazywanie Jezusa Chrystusa.
Mówi się o darach Ducha Świętego, których rozumienie jest też w całości zupełnie „kościelne” nie „świeckie”, choć te dary to dar mądrości, rozumu, rady, męstwa, wiedzy, bojaźni Pańskiej, pobożności.
Także modlitwy do Ducha Świętego, których w internecie jest sporo, a o których w większości – w tym o litanii do Ducha świętego – nigdy nie słyszałem – są praktycznie w całości skoncentrowane na kierunku niebieskim działania Ducha Świętego.
A nasze życie jest „świeckie” nawet jak się modlimy, chodzimy do kościoła. Czy Duch święty nie działa na nas w naszym życiu, kiedy niekoniecznie myślimy o Bogu?
Po co jest Duch Święty? Tylko po to, by nas umacniał w wierze? Do Boga Ojca modlimy się co dzień (jeśli się modlimy) o zaspokojenie naszych codziennych, powszednich potrzeb, dodając od siebie najróżniejsze dodatki, do Chrystusa podobnie, o wszystko i wciąż, tylko do Ducha Świętego, głównie w kościele, prawie zawsze górnolotnie i niebiańsko.

A może Duch święty działa na nas gdy pichcimy obiad, wymyślając różne potrawy, gdy piszemy wiersz czy felieton, gdy rozmawiamy o ważnych sprawach, a On skądyś nam podszeptuje, byśmy w tych życiowych, cywilnych, codziennych wyborach nie walnęli jakiegoś głupstwa?

Że co? Że nie wypada Ducha Świętego prosić do kuchni, do naszej pracy? A niby dlaczego? Mnie się wydaje, że że czuję często Jego obecność przy sobie. I tylko, jak sobie przypomnę, dziękuję za tę chwilę, która zmienia moje myślenie, która podpowiada mi dobry wybór (niekoniecznie niebiański), która pozwala uniknąć potknięcia.
I mówię wtedy – dziękuję Duchu Święty. Czy ja jestem szalony? Czy tak nie wypada?
I nie szalony, i wypada.

Oczywiście, często szczypię się w policzek, bojąc się samoposądzenia o megalomanię, że oto dotknął mnie Duch Święty. Bo i niby dlaczego miałby to czynić. Co nie zmienia faktu, że często miałem wrażenie bliskości z Duchem Świętym, wrażenie jego wpływy na moje decyzje, może myśli, moje czyny. Także wtedy, gdy nade mną, nad moimi czynami ubolewał.


Nie akceptuję faktu, by jedynym materialnym przejawem obecności Ducha Świętego w Mielcu była ulica, którą przejął od Jurija Gagarina.
Mam głębokie przekonanie, inne chyba niż mają księża, którzy wymieniają kilka momentów, kiedy Duch Święty działa oficjalnie, że działa on cały czas, tylko nie umiemy tego dostrzec, nie umiemy się otworzyć – jak ten młody ksiądz z Jasnej Góry – na jego działanie, ciurkiem umiejąc wymienić 7 darów, nie wiemy, kiedy są one tak naprawdę od Niego. Albo wcale nad tym nie myślimy.

Komu odbija (się) na widok dyni i dlaczego

  Znowu w przełomie października i listopada mamy dwa święta zmarłych. Jedno oficjalne, obchodzone przez wszystkich Polaków, wierzących ...