sobota, 11 lipca 2020

Mielec o pięknej twarzy kobiety


Jadąc rowerami wzdłuż ulicy Szafera oglądaliśmy wraz z moją Córką namalowane na ścianach garaży murale z mieleckimi bohaterami. To chyba, z jednym wyjątkiem pana Szyfnera, żołnierze wyklęci.

Po powrocie do domu Córka zapytała: a nie macie jakiejś mielczanki godnej takiego upamiętnienia?
Z tego co wiem, żadna mielczanka nie była żołnierzem wyklętym - ponuro zażartowałem.
Ale mnie chodzi o jakąkolwiek mielczankę, najlepiej taką, która pracowała na rzecz Mielca i jego mieszkańców i powinna za swoją działalność być upamiętniona – odpowiedziała Córka.
Bo u nas w Częstochowie, na rocznicę powstania miasta, przeprowadzono plebiscyt i taką osobę wybrano. I nie była to, jak może pomyślałeś,  Matka Boska Częstochowska, ale działaczka społeczna  – zakończyła.

Zamyśliłem się po jej słowach, bo mając w pamięci fatalny plebiscyt na mielczanina 550 lecia miasta, niebezpiecznie jest zaproponować znowu coś podobnego, tyle że w wydaniu feministycznym, w małej odległości czasowej od tamtego.

Ale pomyślałem, że kobiety w Mielcu są naprawdę w znacznie gorszej sytuacji, jeśli chodzi o pamięć o ich dokonaniach, niż mężczyźni, więc trzeba zaryzykować jakąś akcje, która mogłaby ten stan odmienić.

Pamiętam kiedyś wielkie zebranie kadry kierowniczej WSK PZL Mielec w RCK. Sala kinowa przed przebudową mogła pomieścić o wiele więcej osób niż dzisiaj , pewnie ze 400. Ceniąc i szanując do dzisiaj Dyrektora Tadeusza Ryczaja muszę jednocześnie przyznać, że był antyfeministyczny, raczej kobiet jako kierowników nie tolerował.
Na tej wielkiej sali zauważyłem może kilka pań, głównie z księgowości.

Czy od tamtego czasu coś się zmieniło? Mamy dużo kobiet nauczycielek czy lekarek. Ale jak już popatrzeć na zarządzanie spółkami czy innymi organizacjami gospodarczymi, na stanowiska w administracji różnego typu, to jest jednak sporo gorzej.
Najwyższy czas nadszedł, by nasze panie zostały docenione i by ich ważna rola znalazła trwałe miejsce w świadomości mielczan. Ba, by nie była to jednorazowa akcja z okazji jubileuszu, ale by nasze panie znalazły miejsce w historii mielczan.

Takie akcje mogłyby temu pomóc.

Z tego miejsca zwracam się do Pani prezydent Adriany Miłoś, pierwszej kobiety na takim stanowisku w historii Mielca (a to naprawdę zobowiązuje), o rozważenie podjęcia patronatu nad akcją o roboczym tytule: Wybieramy kobietę zasłużoną dla Mielca.
Mogłaby to być akcja cykliczna, np. co 2 lub 5 lat, która pozwoliłaby wpisać w historię miasta, zdominowaną przez mężczyzn, nasze mieleckie kobiety.

Jedna uwaga techniczna i dobra rada. Powinny to być panie, które już odeszły. Jeśli zrobimy tę zabawę z żyjącymi, to szybko stanie się inną mutacją skałki Korso i niedługo straci na znaczeniu.

Próbowałem na początek coś zaproponować, nawet zacząłem przeglądać Encyklopedię Mielca, ale jest to zadanie niesłychanie trudne.

Aby ta akcja się udała, musi być dobrze przygotowana. Pan Witek, który ma największa wiedzę w sprawach personalno - historycznych, nasz mielecki historyk pan Andrzej Krępa, pan Wanatowicz, obznajomiony w mieleckich genealogiach, ale także inni, winni sporządzić wstępną listę pań, które zaproponują Radzie Miasta, a ta, po akceptacji, rozpocznie proces konsultacji z mielczanami.
Wykluczenie z wyborów pań żyjących złagodzi nieco spory polityczne, choć na pewno nie uniknie się ich. Wszak aż 40 lat z historii Mielca to były lata PRL – u.

Aby ruszyć do przodu, ja podam swoją kandydatkę. To pani Irena Nowakowska.

Więc jak, Pani Prezydent? Doceni Pani mieleckie kobiety?

Mielec o pięknej twarzy kobiety



Jadąc rowerami wzdłuż ulicy Szafera oglądaliśmy wraz z moją Córką namalowane na ścianach garaży murale z mieleckimi bohaterami. To chyba, z jednym wyjątkiem pana Szyfnera, żołnierze wyklęci.

Po powrocie do domu Córka zapytała: a nie macie jakiejś mielczanki godnej takiego upamiętnienia?
Z tego co wiem, żadna mielczanka nie była żołnierzem wyklętym - ponuro zażartowałem.
Ale mnie chodzi o jakąkolwiek mielczankę, najlepiej taką, która pracowała na rzecz Mielca i jego mieszkańców i powinna za swoją działalność być upamiętniona – odpowiedziała Córka.
Bo u nas w Częstochowie, na rocznicę powstania miasta, przeprowadzono plebiscyt i taką osobę wybrano. I nie była to, jak może pomyślałeś,  Matka Boska Częstochowska, ale działaczka społeczna  – zakończyła.

Zamyśliłem się po jej słowach, bo mając w pamięci fatalny plebiscyt na mielczanina 550 lecia miasta, niebezpiecznie jest zaproponować znowu coś podobnego, tyle że w wydaniu feministycznym, w małej odległości czasowej od tamtego.

Ale pomyślałem, że kobiety w Mielcu są naprawdę w znacznie gorszej sytuacji, jeśli chodzi o pamięć o ich dokonaniach, niż mężczyźni, więc trzeba zaryzykować jakąś akcje, która mogłaby ten stan odmienić.

Pamiętam kiedyś wielkie zebranie kadry kierowniczej WSK PZL Mielec w RCK. Sala kinowa przed przebudową mogła pomieścić o wiele więcej osób niż dzisiaj , pewnie ze 400. Ceniąc i szanując do dzisiaj Dyrektora Tadeusza Ryczaja muszę jednocześnie przyznać, że był antyfeministyczny, raczej kobiet jako kierowników nie tolerował.
Na tej wielkiej sali zauważyłem może kilka pań, głównie z księgowości.

Czy od tamtego czasu coś się zmieniło? Mamy dużo kobiet nauczycielek czy lekarek. Ale jak już popatrzeć na zarządzanie spółkami czy innymi organizacjami gospodarczymi, na stanowiska w administracji różnego typu, to jest jednak sporo gorzej.
Najwyższy czas nadszedł, by nasze panie zostały docenione i by ich ważna rola znalazła trwałe miejsce w świadomości mielczan. Ba, by nie była to jednorazowa akcja z okazji jubileuszu, ale by nasze panie znalazły miejsce w historii mielczan.

Takie akcje mogłyby temu pomóc.

Z tego miejsca zwracam się do Pani prezydent Adriany Miłoś, pierwszej kobiety na takim stanowisku w historii Mielca (a to naprawdę zobowiązuje), o rozważenie podjęcia patronatu nad akcją o roboczym tytule: Wybieramy kobietę zasłużoną dla Mielca.
Mogłaby to być akcja cykliczna, np. co 2 lub 5 lat, która pozwoliłaby wpisać w historię miasta, zdominowaną przez mężczyzn, nasze mieleckie kobiety.

Jedna uwaga techniczna i dobra rada. Powinny to być panie, które już odeszły. Jeśli zrobimy tę zabawę z żyjącymi, to szybko stanie się inną mutacją skałki Korso i niedługo straci na znaczeniu.

Próbowałem na początek coś zaproponować, nawet zacząłem przeglądać Encyklopedię Mielca, ale jest to zadanie niesłychanie trudne.

Aby ta akcja się udała, musi być dobrze przygotowana. Pan Witek, który ma największa wiedzę w sprawach personalno - historycznych, nasz mielecki historyk pan Andrzej Krępa, pan Wanatowicz, obznajomiony w mieleckich genealogiach, ale także inni, winni sporządzić wstępną listę pań, które zaproponują Radzie Miasta, a ta, po akceptacji, rozpocznie proces konsultacji z mielczanami.
Wykluczenie z wyborów pań żyjących złagodzi nieco spory polityczne, choć na pewno nie uniknie się ich. Wszak aż 40 lat z historii Mielca to były lata PRL – u.

Aby ruszyć do przodu, ja podam swoją kandydatkę. To pani Irena Nowakowska.

Więc jak, Pani Prezydent? Doceni Pani mieleckie kobiety?

piątek, 10 lipca 2020

"Jesteś z Mielca jeżeli.."? Jeżeli jesteś cenzurowany!


Z tzw. wolnością słowa w Mielcu jest, jak jest. W Polsce, tej wielkiej, medialnej, jest lepiej. W Polsce powiatowo gminnej jest marnie.
To znaczy póki co ludzie mogą mówić co im się chce i nie jest to – jak za komuny  - ścigane po jakimś donosie. Miejmy nadzieję, że będzie tak też po wyborach.

Z wypowiadaniem się publicznym, a już szczególnie z publicznym, pisemnym wyrażaniem swoich poglądów, jest w gminnym Mielcu tak jak w innych gminach.

Media głównego nurtu gminnego, jak Korso, hej.mielec, WCJ24 czy inne pomniejsze, są uwikłane w lokalne zależności towarzysko - biznesowo – polityczne i mając na względzie swoją egzystencję, mogą co najwyżej relacjonować wydarzenia, a i to nie wszystkie – choć tu konkurencja rynkowa działa dość pozytywnie. 
Najchętniej – bo to i bezpieczne, i przyciąga uwagę tłumu pragnącego krwi i mocnych zdarzeń, relacjonuje się wypadki wszelkiego rodzaju, samobójstwa, utonięcia, czy przysłowiowe dziury w jezdni, w które akurat ktoś wpadł lub wpaść może.
Ale nawet i z tym jest fatalnie, jak sprawa dotyczy kogoś ważnego w Mielcu.
Stal Mielec wchodzi do ekstraklasy, a jej prezes znika na cały miesiąc, tak ważny dla klubu, i nikt, przysłowiowy pies z kulawa nogą nie zapyta, a gdzieś to pan prezes się podziewa.
Bo jakoś nie uwierzę, że nikomu takie pytanie do głowy nie przyszło, że nikt nie słyszał plotek przynajmniej. No, może oprócz mnie, który sportem, a piłką nożną w szczególności, nie interesuję się zupełnie. Więc ja nie pytałem, ale gdybym się interesował, to bym pytał i pisał.
A nasze media nic. Zero. Dopiero jak TVN24….

Ale tak ogólnie dodatkowo, to jeszcze broń Boże wyrażania opinii własnych, że coś się redaktorowi nie podoba, że ma jakieś swoje zdanie, że cos ocenia. No chyba że to coś nie podoba się absolutnie powszechnie, jak dym z Kronospanu, to już bardziej można, ale też nie do końca, bo Kronospan przestanie dawać reklamy czy ogłoszenia.

Taki to mamy mielecki ład medialny. I nie to, że go krytykuję, bo ja po prostu rozumiem tych ludzi. Z tego żyją, to się muszą ograniczać.

W sytuacji, kiedy główne telewizje mają bardzo określony profil polityczny i jak już coś pokażą z Mielca, to wizytę panów Dudy czy Kaczyńskiego, albo Trzaskowskiego, lub panią Jaworowicz mówiącą o podmieleckim pedofilu, czy wreszcie o wspomnianym ;owyżej prezesie klubu, całą nadzieję na jakiś pełniejszy przekaz informacji można wiązać jedynie z mediami społecznościowymi.
I jak do tej pory, mimo licznych wad, takie media jak Facebook są miejscem nieskrępowanej wymiany poglądów. Pomijając ludzi o zwichrowanej psychice, taka wymiana jest korzystna i dla dyskutujących ludzi, i dla obserwatorów, i dla umacniania – jednak - poczucia wolności słowa, i dla wielu innych pozytywów.

O ile mogę zrozumieć, choć trudno mi to zaakceptować, samocenzurowanie się mediów komercyjnych, nie dopuszczanie do głosu jakiś poglądów bardziej wyrazistych, o tyle trudno mi zrozumieć nakładanie kagańca na wypowiedzi w dyskusjach internetowych.
Wytłumaczenie jest takie, że tymi mediami także zawładnęły określone koterie towarzysko – polityczne. I to jest znowu zrozumiałe. Bo jeśli nie,  jeśli ludzie sterujący tymi mediami, czy grupami fejsbukowymi,  boją się o swoje siedzenie, albo chcą się „podlizać” gminnym wielkim, czy chcą sobie przez swoją służalczość wobec „wielkich” naszego gminnego świata zaskarbić przychylność, łaskawy uśmiech, poklepanie po plecach, to jest tylko gówniarstwo, ludzka małość. I tacy ludzie powinni być przez internautów piętnowani. Pokazywani publicznie. I to zamierzam dzisiaj zrobić.

Ludzie, często spotkani po raz pierwszy, dziękują mi, że mam odwagę pisać prawdę. Swoją prawdę, która często staje się prawdą innych.
Ale prawdę. Prawdę, która często kogoś zaboli, kogoś innego wkurzy. Prawdę, której wyrażania publicznego obawia się wielu ludzi.

Dlaczego piszę tę swoją prawdę, czasami krytykując PiS, czasami KO, a najczęściej władze miasta i jego mieszkańców?
Nie robię tego ani dla pieniędzy, ani dla sławy.
Publikowano moje felietony w hej.mielec, WCJ 24. Zrezygnowałem, bo jedni darmowe felietony siekali na kawałki reklamami, gdzie indziej felietony „wisiały” po parę tygodni, a są utworami chwili, okoliczności, które przychodzą i odchodzą.
Wole mniejszą czytalność, ale na swoich zasadach.
Więc dlaczego piszę? Każdy ma jakieś hobby. Moje to pokazywanie prawdy. Nawet jak ona jest tylko moja. Zresztą: „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”.
Że to o innej Prawdzie?
Prawda.

Jest taki mielecka grupa Facebook-owa – „Jesteś z Mielca, jeżeli…”
Administrator napisał w niej tytułem wstępu:
Uprzejmie proszę o nie wstawianie reklam jak i również jakiegoś "wspólnego oglądania" filmów, relacji na żywo ze mszy itp. posty o tematyce politycznej również.
Ta strona ma na celu pokazywanie Naszego miasta z czasów dawnych jak i teraźniejszych, osoby nie stosujące się do REGULAMINU będą blokowane na czas i/lub usuwane.

Czytam zamieszczony Regulamin grupy, a poniżej cytuję zapisy, które mogłyby mnie dotyczyć. Jest tego ze dwa akapity:
Jesteś z Mielca jeżeli.... to grupa, która powstała, aby zebrać w jednym miejscu ludzi powiązanych z Mielcem, pasjonatów tego miasta.
Głównym celem grupy jest są wspomnienia, jak również poznanie historii miasta i jego mieszkańców.

Więc dlaczego moje posty są cenzurowane? I przez kogo? Radę administratorów czy jedną zawziętą na mnie osobę? Kto się boi mojego pisania? Albo napiszę wprost – kto komu chce się przypodobać lub kto z administratorów kogo w Mielcu się przestraszył?

Kiedyś pani administrator Schab wyrzuciła mój felieton zatytułowany „Jak w historii Mielca zapisze się prezydent Wiśniewski?” w którym nie to, że krytykowałem Prezydenta, bo tego nie robiłem, ale udzielałem mu rad. Pani Schab bardzo się on nie spodobał. I usunęło go z grupy a mnie zablokowała możliwość publikacji na tydzień.  Nawet zaprosiła mnie do Urzędu Miasta (może tam pracuje?) chyba chcąc mi spuścić łomot, co – sądząc z jej miny na facebooku – było całkiem możliwe.

Teraz po kolei wyrzucono mój felieton zatytułowany „Jak niszczono Irydę i WSK i dlaczego teraz krzyczą: łapać złodzieja”,  blok zdjęć z montażu AN28 zaczynający się podpisem „Aktywiści PiS chcą mielczanom zabrać ich historię. Próbują kolejny raz wykreślić z historii Mielca nasze Zakłady Lotnicze”, a także cały pakiet zdjęć z produkcji elementów usterzenia samolotu szerokokadłubowego Ił 86 w WSK PZL Mielec w latach osiemdziesiątych. Dodam, zdjęć unikalnych, nieznanych znakomitej większości mielczan.

Czy zrobiono to z powodu politycznego przerażenia administratorów grupy? Ale czym? Te zdjęcia są absolutnie apolityczne, podpisy też nie atakują PiSu, a co najwyżej dwóch jego działaczy, czy ludzi solidarności sprzed 30 lat.
Oglądam profile administratorów grupy – dwoje popiera Trzaskowskiego. Więc zdziwienie tym większe. Jedna osoba z Tarnobrzega z poglądami nijakimi, czyli Vivi e lascia vivere....., (żyj i pozwól żyć), tak jak z nijaką zawartością swojej strony.

Więc o co chodzi?
Dalej pani Schab? Tak wyrazista jak jej zdjęcie na Facebooku, którym można straszyć dzieci?
Może. Fakt faktem, że zachowują się jak przestraszone dzieci, a nie poważni ludzie.

Boję się tylko, że ten stan strachu przed wyrażaniem poglądów będzie się w Mielcu pogłębiał. Z dnia na dzień. I że takich ludzi jak administratorzy tej grupy będzie przybywało.
Już nigdy niczego tam nie opublikuję. Zresztą jest już w miarę dobrze, felieton o Irydzie i tak już dotarł do 1000 osób, a pewnie będzie więcej, niezależnie od prób jego zablokowania.
Zdjęcia z WSK przyjmą inne grupy, bo sa to zdjęcia unikalne, w Mielcu chyba jeszcze szerzej nie publikowane.

Do widzenia, tchórze.

Pozwólcie publikować w grupie tylko takie zdjęcia, jak kiedyś było w Mielcu pięknie i jak radośnie się nam w nim żyło. Że wszystko jest wspaniale, ludzie są zadowoleni i radośni, władzy nikt nie tyka, bo władza jest kochana. Jak za Gierka. Gdy WSK była potęgą. I tak powoli przemienicie się w TVP. Czego Wam życzę z całego serca.



wtorek, 7 lipca 2020

O tym, jak niszczono Irydę i WSK i dlaczego teraz krzyczą: łapać złodzieja.


Pan mielecki radny Marek Zalotyński kiedyś wystąpił z propozycja nadania mieleckiej ulicy imienia komendanta ZHR, pana Feliksa Borodzika.
Pan Feliks Borodzik to taka dziwna postać, która miała ponoć chwalebną okupacyjną przeszłość, a i po wyzwoleniu dzielnie stawała przeciwko sowieckiemu okupantowi. Tak dzielnie, że chyba w 1945 roku została aresztowana przez NKWD.

Ale ta osoba była tak dzielna, że z aresztu NKWD uciekła. A uciekła po to głównie, by niedługi czas potem przyjechać, po skończeniu studiów inżyniera lotnictwa na Politechnice Warszawskiej,  do pracy w WSK Mielec, gdzie bardzo szybko, prawie od razu, została kierownikiem najważniejszego wydziału fabryki, montującego licencyjne samoloty Mig15.
A był to czas wojny w Korei. A tajemnice, jakimi otaczano produkcję Migów były większe, niż dzisiaj bomby atomowej.

I takiego człowieka pan Marek Zalotyński zaproponował na patrona mieleckiej ulicy. Bardzo dzisiaj żałuję, że wtedy nie pozwoliłem się panu Zalotyńskiegu skompromitować, i że napisałem przed trzema laty felieton, w którym pokazywałem dziwne co najmniej dzieje „bohatera” dla mieleckiej ulicy. Żałuję, bo dzisiaj mielecka ulica miałaby z rekomendacji PiS człowieka, który być może był agentem NKWD, a w najlepszym razie życiorys, z jakim dzisiaj tak dzielnie pan Zalotyński walczy.    

Bo oto dzisiaj w kontrze do pomysłu mieszkańców Mielca - którzy w pierwszym rzędzie są patriotami naszego miasta, a dopiero potem patriotami Ojczyzny - żeby rondu z Ikarem nadać imię twórcy potęgi Mielca, Tadeusza Ryczaja, zaproponował w kontrze osobę o nie tak podejrzanej przeszłości, jak pan Borodzik, bo bohatera pierwszej wojny światowej Stefana Bastyra, ale z Mielcem mającego tyle wspólnego, co ma ptak szpak z panem Szpakiem.

Bo tak naprawdę walka idzie nie o to, jakiego jeszcze bohatera wyklętego rozsławić w Mielcu, ale o to, żeby nie dopuścić do tego, by przypomnieć mielczanom prawdziwego twórcę potęgi Mielca, dyrektora Tadeusza Ryczaja.

Długo nie mogłem pojąć, skąd taka zapiekłość – PiS – u, dawnych opozycjonistów Solidarności, nie wiem, bo oni sami żrą się między sobą? - w niszczeniu pamięci Dyrektora.
Tym bardziej że głównymi jej głosicielami są dzisiaj osoby, które nigdy w WSK nie pracowały, a po części które wtedy nosiły majtki w zębach, jak niżej cytowany działacz antykomunistyczny (dokonał też mojej lustracji)
Bo jeszcze mogę zrozumieć dawnego opozycjonistę, prześladowanego w tamtych czasach, który tak bardzo nienawidzi – i czasów, i Ryczaja – że ta nienawiść aż boli na odległość.
Choć nawet tu trudno mi zrozumieć chęć przeniesienia na całe społeczeństwo swojego bólu, swojej nienawiści. Ja cierpiałem, wy też musicie pamiętać ten czas, jako czas cierpienia. Ja nienawidzę, wy też macie nienawidzić.
To oczywiście tak nie działa i ten człowiek dobrze o tym wie.
Tak jak cierpi się i umiera samotnie, tak i swoich bóli i nienawiści nie da się przekazać innym. Chyba że skrzywdzonym przez los, którzy w ten sposób znajdą wytłumaczenie swej kondycji.

Nie mogłem pojąc, ale coś zaczyna mi się rozjaśniać.

Upadek WSK PZL Mielec po przejęciu władzy przez Solidarność (ogólnie rzecz biorąc) traktowaliśmy wszyscy, a przynajmniej większość z nas, w tym i ja, jako oczywistą oczywistość.
Fabryka – socjalistyczny moloch- nie mająca rynkowego produktu na nowe czasy, musiała po 1990 roku upaść. Bo choćby coś takiego, jak silnik Leyland, nie miał już rynkowej szansy, a nowej konstrukcji i pieniędzy na jej uruchomienie nie było. I w zasadzie nikt nad tym po latach nie dywagował i nie dywaguje.

Po latach tak. Ale jak było na początku lat dziewięćdziesiątych? Czy to było takie oczywiste? Czy kolejne dyrekcje, poczynając od dyrektora Szymańskiego, nie usiłowały ratować fabryki, znaleźć dla niej jakiejś niszy? Czy wszystko co robiła WSK było fatalne i niskiej jakości? Czy gdyby tak było, Boeing dał by nam do produkcji w 1992 roku ważne elementy do swoich samolotów Boeing 757?
Coś mi w tym nie pasowało.

W zarządzaniu jest tak, że dyrektorowi, prezesowi firmy przypada zawsze całość splendorów, jak firma świetnie prosperuje, ale także jego obciąża się całą winą, jak plajtuje, jak się pogrąża. Wraz z dyrektorem laury lub cięgi zbierają ci, którzy na to stanowisko go postawili.

Powiedzmy sobie jasno i wprost, powiedzmy to, co dzisiaj jest chyba zakazane, a na pewno niemodne. Za upadek WSK PZL Mielec po przemianach odpowiadają ówcześni jego dyrektorzy i siły, które na te stanowiska ich wyniosły. A że uwarunkowani były, jakie były, to druga sprawa.
Już słyszę protesty, że zaszłość komunistyczna, że nieprzygotowanie do nowych czasów, że uwarunkowania na świecie! Owszem, wszystko to jest prawdą. Ale prawda jest, że WSK splajtowała pod rządami przedstawicieli nowej władzy.
Ta prawda boli, ale jest prawdą.

Powie ktoś, że robili wszystko co mogli. Może.

Cytuję tu  fragment książki Henryka Bronowickiego, za jego zgodą. Dla mnie te wspomnienia są porażające.  Przypominam młodym ludziom, że był to czas dyrektorowania dyrektora z kręgu opozycji, albo Jana Szymańskiego, albo Stanisława Żmudy(brak konkretnej daty)."Był koniec 1991. Ówczesny dyrektor zakładu w trybie pilnym wezwał mnie do sali konferencyjnej na spotkanie z amerykańską delegacją specjalistów lotniczych z FAA. Przez telefon powiedział mi, że ,,jest tam amerykański pilot doświadczalny i chce rozmawiać z pilotem doświadczalnym, który wykonywał próby w locie na Irydzie". Zastanawiałem się, co mogę mu powiedzieć, ponieważ program prób Irydy był tajny. W sali było około dziesięciu Amerykanów, przed którymi na długim stole leżały całe tomy tajnych sprawozdań z prób naziemnych i w locie. Kilku naszych inżynierów i konstruktorów od Irydy było przepytywanych przez Amerykanów. Na ich polecenia kopiowano wiele dokumentów. Byłem tą sytuacją zaskoczony, ponieważ wszystkie te dokumenty były tajne - znajdowały się w tajnej kancelarii. Jeżeli ja chciałem zajrzeć do jakiegoś sprawozdania z prób z poprzednich lat , musiałem przejść odpowiednią procedurę zanim je otrzymałem do wglądu. Dyrektor polecił mi ,bym przekazał Amerykanom wszelkie niezbędne informacje, o które mnie zapytają. Ten, który chciał ze mną rozmawiać (przez tłumacza), okazał się pilotem doświadczalnym I klasy z NASA, znającym się na próbach prototypów samolotów wojskowych. Pytania, które zadawał, świadczyły, że jest inżynierem lotniczym z dużym doświadczeniem zawodowym. Cała sytuacja była bardzo dziwna. Wiedziałem, że nawet przyjazne sobie państwa zachodnie pilnie strzegą swoich tajemnic z prób samolotów.....Fragment z książki ,,Pilot doświadczalny" Henryk Bronowicki. Po tej wizycie zaczęły się kłopoty z realizacją ,, Programu Iryda"

Jest takie stare przysłowie: „Na złodzieju czapka gore”. I często tak jest, że wtedy ten złodziej krzyczy: „Łapać złodzieja”, żeby odwrócić od siebie uwagę.

Mam nieprzeparte wrażenie, że wszystko to, co jest czynione wokół przeszłości WSK PZL Mielec i jej długoletniego dyrektora, Tadeusza Ryczaja służy jednemu: odwróceniu uwagi od faktu, że to właśnie za Solidarności i jej następców z kręgu opozycji WSK PZL Mielec zaczęła się pogrążać i w końcu upadła.

A jest to tym ważniejsze, jeśli się uświadomi, że odbudowa przemysłu mieleckiego po rewolucji Solidarności także nie była zrobiona przez Solidarność, tylko przed dwóch ”komuchów”, zakładających i kierujących Specjalną Strefą Ekonomiczną.
Co więc zrobiła dla Mielca Solidarność?
Wyzwoliła Mielec z jarzma komunizmu! A poprzedzili ją swą walką żołnierze wyklęci.

A że jakieś komuchy odbudowały potęgę przemysłową Mielca? Na nich też przyjdzie czas.


PS. Drugi po panu Zalotyńskim rzochowianin (od miasta Rzochów), pan Mariusz Mazur dał mi znać, że wystąpił do IPN z zapytaniem, czy można nadać mieleckiej ulicy nazwę Tadeusza Ryczaja. Otrzymał pismo, w którym przytoczono zapis ustawy z dnia1 kwietnia 2016 r. o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy jednostek organizacyjnych, jednostek pomocniczych gminy, budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej oraz pomnik.
Wynika z niego tyle tylko, że o tym, czy pan Tadeusz Ryczaj symbolizuje komunizm, będzie decydowała wojewoda po uzyskaniu opinii IPN, jeśli o taką opinię poprosi. I na pewno nie będzie o tym decydował pan Mazur.
Ja wierzę, że pani wojewoda ma o wiele więcej rozsądku niż pan Mazur i pan Zalotyński, i nigdy o taką opinię nie poprosi, jeśli Rada Miasta Mielca rondu nada imię Tadeusza Ryczaja.

A co do Rzochowa, z którego pochodzą lub mieszkają najwięksi przeciwnicy Tadeusza Ryczaja to przypomnę mielczanom, że to takie dawne miasto, które nie chciało pożyczyć miastu Mielec szubienicy dla wykonania wyroku, bo jak stwierdzili jego rajcy, ta szubienica jest dla nas i dla naszych synów. Amen.

Dodaję jeszcze dwa fragmenty książki Pana Henryka Bronowickiego. Otrzymałem je już po napisaniu powyższego felietonu, ale koniecznie je należy do tego felietonu dołączyć. Pokazują w skrócie sylwetki i to co się działo za panowania dwóch pierwszych solidarnościowych dyrektorów, pana Szymańskiego i pana Żmudy. Z fragmentem powyżej o Irydzie daje to obraz sytuacji, która musiała skończyć się katastrofą. Może zaplanowaną, a może to zwykłe nieudacznictwo.

1. Fragment z książki ,,Pilot doświadczalny" Henryk Bronowicki.......W 1989 z przedsiębiorstwem musiał się pożegnać po 23 latach pracy dyrektor naczelny mgr Tadeusz Ryczaj. Nastał czas ekip solidarnościowych. Jego następcą został kierownik mało znanego działu (pakowanie silników do wysyłki) Jan Szymański. Na najwyższe stanowiska awansował z tego samego co on stopnia fabrycznej drabiny zawodowej i tak samo jak on niezadowolonych z poprzednich rządów. Wiedza, która wystarczyła , by zajmować stanowisko kierownicze , nie wystarczyła na stanowisku dyrektorskim. Nowy dyrektor generalny przez zakładowy radiowęzeł wygłosił swoje expose, w którym przedstawił zasady zarządzania przedsiębiorstwem w którym pracowało ponad 20 tysięcy pracowników. Poinformował nas , że ,,w zarządzaniu zakładem będę kierował się zasadami Pisma Świętego", co było dla nas sporym zaskoczeniem i wywołało wiele dyskusji. Pózniej okazało się , że ów dyrektor był zaangażowanym działaczem Klubu Inteligencji Katolickiej......W czasie panowania nowego zarządu w ciągu dwóch lat zwolniono na samym początku ponad 400 specjalistów zajmujących kierownicze stanowiska nie zastanawiając cię nad ich przydatnością dla zakładu i 4737 innych pracowników.....Po odwołaniu ze stanowiska dyrektora generalnego, były już dyrektor zajął się prywatnym biznesem. Zatrudnił czterech pracowników, którzy szyli

2. Fragment z książki ,,Pilot doświadczalny" Henryk Bronowicki.....W 1991 został powołany zarządca komisaryczny . Stanowisko to objął młody inżynier Stanisław Żmuda, który skończył studia na Węgrzech i przez kilka lat tam pracował. Nie znał nawet topografi zakładu w którym znalazł się po raz pierwszy. Oczywiście cały poprzedni zarząd został odwołany. Nowy z kolei odwołał poprzednio mianowanych dyrektorów i różnych kierowników, obsadzając te stanowiska - jak się wówczas mówiło - ,,drugim garniturem solidarności" Zarządca komisaryczny podczas wizyty na Ukrainie w Kijowskich Zakładach Antonowa, które przez prawie 40 lat były partnerem mieleckiego przedsiębiorstwa, oświadczył Ukraińcom,że nie będzie handlować z komunistami. Po tej wypowiedzi natychmiast zawieszono rozliczenia między zakładami, pozostawiając wiele istotnych kwestii prawnych nierozwiązanych. Brakowało pieniędzy na comiesięczną wypłatę. Odbywały się wielotysięczne wiece pracowników, organizowano różne formy strajków. Do zakładu przyjeżdżali przedstawiciele rządu z Warszawy. Szczególnie zapamiętano panią minister przemysłu w rządzie Premiera Jana Bieleckiego , panią Henrykę Bochniarz, która po przemówieniu do wiecującej kilkutysięcznej załogi na koniec zadała retoryczne pytanie : ,,A czy wy musicie robić samoloty? Może zaczęlibyście produkować igły"Podczas dwuletniej działalności zarządcy komisarycznego zwolniono 3001 pracowników. W sumie w ciągu czterech lat ubyło ich z zakładu 7738. Zarządce komisarycznego po jego odwołaniu ze stanowiska , spotkałem rok póżniej w 1994 w Stanach Zjednoczonych , w przedstawicielstwie WSK-Mielec w Snithfield. Zajmował się dystrybucją i serwisem wózków golfowych Melex oraz montażem i serwisem samolotów M-18 Dromader. Zatrudniony był jako szeregowy serwisant - jeździł w teren, by dokonywać różnych napraw......

Powoli poznamy prawdziwą historię upadku WSK PZL Mielec

Czy Pan Prezydent Swół, (obecnie jeszcze) prezes „od śmieci”, zezwoli na budowę spalarni śmieci w Mielcu?

  Zdjęcie ze strony Euro Eko Sp. z o.o. Niekończąca się opowieść o nieszkodliwym spalaniu zwożonych z „połowy Polski” śmieci w środku Mie...