piątek, 29 czerwca 2018

Kiedy czarne jest białe


Totalne zamieszanie wokół kolejnej nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, zmusza do postawienia przynajmniej dwóch pytań.
Pierwsze, w sumie mniej ważne, to pytanie o powody takiej niesłychanej wolty elit rządzących Polską. Zapewne o jej przyczynach – pewnie złożonych i wywiedzionych z najróżniejszych kątów światowej i polskiej polityki – nie dowiemy się wiele, albo wręcz nic. Pozostają spekulacje. A to, że jedną z przyczyn jest chwilę wcześniej podpisany kontrakt na dostawę gazu z USA (co ma nas uniezależnić od Putina). A to, że powodem są fatalne i coraz gorsze stosunki z Unią Europejską, mogące skutkować opuszczeniem Unii przez Polskę, a jakiś sojuszników w tym niebezpiecznym świecie mieć trzeba, więc pozostają Żydzi i niezrównoważony Trump. A to, że w tle sprawy stoi skandal firmy Get Back i jej prezesa, który załatwiał w Izraelu paszport tego kraju i obywatelstwo i nie załatwił. A może to najważniejsze – że bez niej Nasz pan prezydent nie może liczyć na łaskawe przyjęcie przez Ich prezydenta. A tak bardzo chce. Bo to, że ustawa jest fatalna, miał stwierdzić marionetkowy Trybunał Konstytucyjny, ale tak długo stwierdzał, że nawet jego mocodawcy go olali i sami stwierdzili niekonstytucyjność, tfu, nieprzydatność tej ustawy i ją, w tempie niespotykanym w historii parlamentaryzmu, zmienili.
I tu dochodzimy do drugiego pytania. Pamiętając o tym, jak wszyscy, cały PiS, bronili tej ustawy po jej uchwaleniu, jak zapowiadali, że nie pozwolą niczego, nawet joty, w niej zmieniać i tak, jak ją wtedy uchwalili, tak będą ją stosować, zamykając do więzienia jakiś Grossów i Engelkingów, zadać sobie należy pytanie o morale ustawodawców.
Jakie ono jest?
Mój świętej pamięci kolega w takich przypadkach przytaczał polsko – ruskie przysłowie, które brzmiało mniej więcej tak: Zarykałsa miedwiedź, czto nie budiet w postiepierdieć. Zarykałsa i zesrałsa.
Kto kumaty, to sobie sam przetłumaczy. Dla nie znających ruskiego, podaję wolny przekład: „Zapewniał niedźwiedź, że nie będzie w poście pierdział. Zapewniał, a się zesrał”.
I odpowiadam sam sobie: pomijając szeregową poselską brać, która jak za czasów liberum veto, zagłosuje na każdego, kto da się jej opić, pojeść i zapewni ciepły kąt na dworze suwerena, są przecież wśród posłów ludzie na stanowiskach wiążących się z prestiżem, ludzie z dorobkiem naukowym i moralnym, ludzie do tej pory szanowani cenieni. I co, nie mają twarzy, honoru?
A tu obserwuję postępujący upadek morale tych, którzy mienią się być elitą naszego narodu. Nie wiem, czy istnieje jeszcze coś takiego, jak inteligencja, bo niby kto to jest? Absolwenci tych szajsowatych polskich uczelni, gdzie dyplom kupuje się w Internecie, a zalicza hurtowo?
Ale przecież jakiś autorytetów nam potrzeba. Bez nich, jako Naród, będziemy kręcili się za własnym ogonem, czcili bożków, wbrew dekalogowi, który niektórzy bezrefleksyjnie rozwieszają w marmurze, a inni święcą, jednocześnie w głosowaniach robią ze swojej twarzy dupę.
Jacy jesteśmy, jako Naród? Czy prawo i sprawiedliwość jest dla nas już tylko nazwą partii, czy może jeszcze cokolwiek więcej znaczy? Czy prawda i pamięć są tylko synonimem organizacji, zajmującej się półprawdami i pamięcią wyselekcjonowaną, czy jednak są cechami, które powinien posiadać każdy szanujący sam siebie Polak? Może postawa sędziów Sądu Najwyższego, stających twardo w obronie Konstytucji, będzie takim momentem zwrotnym w odbudowie moralności naszych autorytetów? Bo i sędziowie autorytet w przeszłości stracili.
Właściwie nie ma co czekać, że posłowie i senatorowie Najjaśniejszej przegłosują ustawę, że czarne jest białe, bo takie dostaną polecenie. Nie ma co czekać, bo to już się stało.

czwartek, 28 czerwca 2018

Kiedy czarne jest białe?


Totalne zamieszanie wokół kolejnej nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, zmusza do postawienia przynajmniej dwóch pytań.

Pierwsze, w sumie mniej ważne, to pytanie o powody takiej niesłychanej wolty elit rządzących Polską. Zapewne o jej przyczynach – pewnie złożonych i wywiedzionych z najróżniejszych kątów światowej i polskiej polityki – nie dowiemy się wiele, albo wręcz nic. Pozostają spekulacje. A to, że jedną z przyczyn jest chwilę wcześniej podpisany kontrakt na dostawę gazu z USA (co ma nas uniezależnić od Putina). A to, że powodem są fatalne i coraz gorsze stosunki z Unią Europejską, mogące skutkować opuszczeniem Unii przez Polskę, a jakiś sojuszników w tym niebezpiecznym świecie mieć trzeba, więc pozostają Żydzi i niezrównoważony Trump. A to, że w tle sprawy stoi skandal firmy Get Back i jej prezesa, który załatwiał w Izraelu paszport tego kraju i obywatelstwo i nie załatwił. A może to najważniejsze – że bez niej Nasz pan prezydent nie może liczyć na łaskawe przyjęcie przez Ich prezydenta. A tak bardzo chce. Bo to, że ustawa jest fatalna, miał stwierdzić marionetkowy Trybunał Konstytucyjny, ale tak długo stwierdzał, że nawet jego mocodawcy go olali i sami stwierdzili niekonstytucyjność, tfu, nieprzydatność tej ustawy i ją, w tempie niespotykanym w historii parlamentaryzmu, zmienili.

I tu dochodzimy do drugiego pytania. Pamiętając o tym, jak wszyscy, cały PiS, bronili tej ustawy po jej uchwaleniu, jak zapowiadali, że nie pozwolą niczego, nawet joty, w niej zmieniać i tak, jak ją wtedy uchwalili, tak będą ją stosować, zamykając do więzienia jakiś Grossów i Engelkingów, zadać sobie należy pytanie o morale ustawodawców.
Jakie ono jest?

Mój świętej pamięci kolega w takich przypadkach przytaczał polsko – ruskie przysłowie, które brzmiało mniej więcej tak: Zarykałsa miedwiedź, czto nie budiet w postiepierdieć. Zarykałsa i zesrałsa.
Kto kumaty, to sobie sam przetłumaczy. Dla nie znających ruskiego, podaję wolny przekład: „Zapewniał niedźwiedź, że nie będzie w poście pierdział. Zapewniał, a się zesrał”.

I odpowiadam sam sobie: pomijając szeregową poselską brać, która jak za czasów liberum veto, zagłosuje na każdego, kto da się jej opić, pojeść i zapewni ciepły kąt na dworze suwerena, są przecież wśród posłów ludzie na stanowiskach wiążących się z prestiżem, ludzie z dorobkiem naukowym i moralnym, ludzie do tej pory szanowani cenieni. I co, nie mają twarzy, honoru?
A tu obserwuję postępujący upadek morale tych, którzy mienią się być elitą naszego narodu. Nie wiem, czy istnieje jeszcze coś takiego, jak inteligencja, bo niby kto to jest? Absolwenci tych szajsowatych polskich uczelni, gdzie dyplom kupuje się w Internecie, a zalicza hurtowo?

Ale przecież jakiś autorytetów nam potrzeba. Bez nich, jako Naród, będziemy kręcili się za własnym ogonem, czcili bożków, wbrew dekalogowi, który niektórzy bezrefleksyjnie rozwieszają w marmurze, a inni święcą, jednocześnie w głosowaniach robią ze swojej twarzy dupę.

Jacy jesteśmy, jako Naród? Czy prawo i sprawiedliwość jest dla nas już tylko nazwą partii, czy może jeszcze cokolwiek więcej znaczy? Czy prawda i pamięć są tylko synonimem organizacji, zajmującej się półprawdami i pamięcią wyselekcjonowaną, czy jednak są cechami, które powinien posiadać każdy szanujący sam siebie Polak? Może postawa sędziów Sądu Najwyższego, stających twardo w obronie Konstytucji, będzie takim momentem zwrotnym w odbudowie moralności naszych autorytetów? Bo i sędziowie autorytet w przeszłości stracili.

Właściwie nie ma co czekać, że posłowie i senatorowie Najjaśniejszej przegłosują ustawę, że czarne jest białe, bo takie dostaną polecenie. Nie ma co czekać, bo to już się stało.

środa, 27 czerwca 2018

Prezydent Kapinos właśnie wygrał wybory prezydenckie


Wysunięcie przez Stowarzyszenie Nasz Mielec kandydatury pana Piotra Wiecha w wyborach na prezydenta Mielca, jest symbolicznym zakończeniem jeszcze nie rozpoczętej kampanii przed wyborami na to stanowisko, na tę funkcję.

Piszę „symbolicznym” i piszę „zakończeniem”.
Symbolicznym dlatego, że ta postawa Naszego Mielca jest wyrazistym wyrazem kapitulacji jego członków,  kierownictwa w szczególności, przed faktami, z którymi dyskutować nie zamierzają i nie mogą. A może też nie potrafią.
Pewnie doszli do wniosku, że PiS ma taką przewagę w Mielcu i takie atuty – także personalne różnego rodzaju – że Nasz Mielec ze swoim obecnym kierownictwem nie potrafi, nie chce i nie umie się im przeciwstawić. A także nie umie przeciwstawić PiS-owi i przedstawić wyborcom przekonującego programu i osoby mającej go realizować.

Uwarunkowania personalne i udział kierownictwa Naszego Mielca w koalicji politycznej z partią rządzącą, a także związki personalno-biznesowe, nie pozwalają na inne działanie, niż te, które widzimy.

Piszę „zakończeniem” kampanii, bo jest to zakończenie kampanii wyborczej Naszego Mielca. Wszystkie dalsze działania będą niepotrzebne merytorycznie i niepotrzebnie generujące koszty.
Bo wyrzucenie iluś tam dziesiątków tysięcy złotych na promowanie kandydata, który jest – gdy sądzić po profilu na fejsbuku, a innych informacji o człowieku w Internecie brak – tak samo prawicowy jak prezydent Kapinos i tak samo patriotyczny jak Stowarzyszenie Prawda i Pamięć, jest po prostu bez sensu. Lepiej wtedy, gdy się chce wybrać kogoś z prawej strony,  głosować na prezydenta Kapinosa, bo do jego prawicowości nie można mieć zastrzeżeń, doświadczenie samorządowe, nawet wiceprezydenckie a obecnie prezydenckie ma, a i o doświadczeniu biznesowym w prywatnej można znacznie więcej powiedzieć niż o panu Wiechu.

Więc u diabła, po co taki wybór kandydata? Po to, żeby wyboru nie było. To oczywiste.

A na koniec wróćmy na chwilę do tytułu. Czy pan Kapinos rzeczywiście ma już sukces w kieszeni? Moim zdaniem tak. Bo nie wierzę, że ruch antykronospanowy wygeneruje tak silną i charyzmatyczną postać, by przyciągnęła do siebie niezdecydowanych w odpowiedniej ilości. Może pan Tabor ma najwięcej cech, które mogłyby wygenerować dla niego poparcie większej grupy ludzi. Ale czy zechce? I czy rzeczywiście ten ruch wkurzonych jest w miarę jednolity politycznie? Nie jest. Bo wkurzeni na Kronospan zwolennicy PiSu prawie na pewno zagłosują na PiS.

A inni? Kto? SLD? Same stare, opatrzone osoby. A z nowym młodym z SLD będzie jak z panem Wiechem. PSL? Nigdy w Mielcu się nie liczył. No chyba że PO powie, że już nie jest Naszym Mielcem i wystrzeli z jakimś kandydatem – hitem? Ale nie wierzę.

W zaistniałej sytuacji w wyborach tak prezydenckich jak do Rady Miasta należy sobie – moim skromnym zdaniem - odpuścić głosowanie na te wszystkie dziwne grupy, partyjki  i stowarzyszenia wzajemnych adoracji.

Najlepszym rozwiązaniem dla Mielca będzie – znowu moim skromnym zdaniem  - głosowanie na dwie grupy ludzi: ci, co lubią PiS (i Nasz Mielec), na PiS, a ci, którzy należą do ruchu wkurzonych i niezdecydowanych, na swoich niezależnych od partii i układów kandydatów. To rokuje jakąś różnorodność poglądów i dopływ naprawdę świeżej, niepartyjnej krwi.
Życzę niezależnym ruchom wyborczym dużo sukcesów. Z pożytkiem dla Mielca i Mielczan

Reszta jest bez sensu.

niedziela, 24 czerwca 2018

Kibic? Polska, białoczerwoni?



Byłem raz na meczu piłki nożnej. To było dawno. Tak dawno, że większość ludzi, głównie mężczyzn, kibicujących lokalnej drużynie, już umarła. Był rok 1962. Drużyna z małego wówczas miasteczka , jakim był Mielec, jakimś cudem dostała się do pierwszej ligi i w tym roku rozpaczliwie walczyła o utrzymanie się w lidze. Wyniki były mierne, ale kibice dopisywali. Na mecz z Górnikiem Zabrze, ówczesnym mistrzem Polski, zwaliły się tłumy. Ówczesny stadion z ziemnymi trybunami, na który mogło się wejść 7 tysięcy ludzi, przyjął ich chyba z piętnaście tysięcy albo i więcej. Ludzie stali wszędzie, gdzie było choćby ćwierć metra kwadratowego wolnej powierzchni. I na te ćwierć metra wchodziło dwie albo trzy osoby. Zajęte były trybuny, dojścia do nich, bieżnia i pole autowe, a sędziowie liniowi biegali po boisku, wraz z piłkarzami. Ludzie siedzieli na drzewach, dźwigach i na dźwigarach konstrukcji hali sportowej, której montaż ledwo co rozpoczęto.

Nic dziwnego, że pod naporem tłumu bileterzy nie byli w stanie kontrolować biletów i duża część widzów weszła „na gapę”. Ja także.
Wszedłem, ale co z tego, skoro, mały jeszcze, jedenastoletni chłopak, niczego nie widziałem, bo widok zasłaniali stojący aż do linii boiska. Niewiele myśląc wspiąłem się z kolegą na dźwigar hali sportowej i stamtąd cośkolwiek zobaczyliśmy. A do zobaczenia było dość dużo bramek, bo chyba 6. Oczywiście strzelonych nam przez piłkarzy Górnika Zabrze. Kto strzelał, nie jestem pewien, ale zostało mi w głowie nazwisko Pola, czy też Pohla.
To było wielkie przeżycie, chociaż może tylko w części sportowe, a w większości chyba socjologiczne.

I to była moja pierwsza i ostatnia wizyta na stadionie piłki nożnej.  Nigdy już więcej, nawet wtedy gdy Stal Mielec zdobywała dwukrotnie mistrzostwo Polski, nie poszedłem na mecz. Jakiś czas, rzadko, ale jednak, patrzyłam w telewizorze na mecze reprezentacji. Czy to na olimpiadzie w 1972 roku, czy na mistrzostwach świata dwa lata później. A potem nawet gry naszej reprezentacji w tv nie oglądałem.
Zdaję sobie sprawę, że w opinii większości polskich mężczyzn to głęboko niepatriotyczne, ale chyba taki już jestem – patriotyczny inaczej i sportowy inaczej. Zamiast oglądać nożną, pijąc piwo, wolę pobiegać (to kiedyś), pojeździć na rowerze, pochodzić po górach i lasach, poćwiczyć na siłowni. Zamiast machać białoczerwoną chorągiewką i wydzierać się – Polska, białoczerwoni – wolę siąść i napisać artykuł o patriotyzmie, takim jak ja go widzę, co znowu może nie jest dobrze widziane.

Dzisiaj, gdy moja żona, w pełni nieszczęśliwa, ogląda sromotnie przegrany mecz z Kolumbią, ja widzę, że zrobiłem kiedyś dobry wybór. Swoją drogą, nie oglądam też innych dyscyplin, poza może – od czasu do czasu - lekką atletyką.
Dzisiejszy sport wypasionych do nieprzytomności dolarami i euro herosów nie może być czymś, co lubię, do czego mam szacunek, co mogę oglądać lub polecić komuś do oglądania. Obrzydzenie mnie ogarnia, gdy nasze gwiazdy piłki widzę aż do urzygania w milionowych reklamach telewizyjnych i bilbordowych najróżniejszych piw, podpasek, środków na łupież i red buli zamiast widzieć ich, jak szanują reprezentację, polskie barwy, Polskę wreszcie. Ale taki czas. I inny nie będzie.

A z meczy piłki nożnej Stali Mielec zainteresował mnie tak naprawdę tylko jeden, rozegrany w latach wojny, który drużyna Klubu Sportowego PZL Mielec rozegrała z drużyną niemieckiej jednostki wojskowej, stacjonującej w Mielcu lub okolicy. Niestety, dostępne mi materiały niczego więcej na ten temat nie podają. Prócz tego, że przegraliśmy z hitlerowcami 1:2.
Dziwna to była ta wojna w tym Mielcu. Wokół mordowano Żydów, zabijano tez Polaków, a tu taki mecz. Ciekawe ilu było widzów i komu kibicowali?

Komu odbija (się) na widok dyni i dlaczego

  Znowu w przełomie października i listopada mamy dwa święta zmarłych. Jedno oficjalne, obchodzone przez wszystkich Polaków, wierzących ...