sobota, 26 października 2019

Pogrzeb bez księdza



To też felieton sprzed paru lat. Specjalnie dla mojej znajomej, bo nie mieścił się w komentarzach na facebooku.


Jak wynika z artykułu w portalu hej.mielec– na ogół trzymającego poziom - nieocenionego red. Cynkiera, mielecki ksiądz stał się przyczyną żenady i kpin internautów całej Polski. I to aż koalicji internautów, jednoczącej osoby wierzące i niewierzące.

Czytam oto na hej.mielec w zakładce „polecamy/aktywni/wiara” krótki artykulik pod tytułem „Oburzenie i żarty po wpisie księdza pochodzącego z Mielca!”
A na koniec artykuliku ankieta zatytułowana „Czy zgadzasz się z wpisem księdza Marka Jana Pytko?

A jakiż to wpis rzeczony ksiądz z Mielca zamieścił? Tu redaktor portalu hej.mielec przytacza inny portal – ASZ.dziennik.pl – gdzie pod tytułem „Sukces księdza. Jednym "memem" połączył wierzących i niewierzących we wspólnocie żenady” zacytowano ten wpis (zresztą autorstwa Piotra Szczepanika).
Brzmi on tak:Ateizm kończy się w momencie gdy samolot zaczyna spadać, a feminizm kiedy trzeba wnieść szafę na IV piętro – to treść niezwykłego kazania, po którym ateiści i wierzący dostrzegli, że mają ze sobą wiele wspólnego.

Oczywiście nie chodzi o kazanie, tylko mem internetowy, który zawsze z racji miejsca, ogranicza się do zwięzłych zdań, oddających sedno sprawy.

No i wyszło, jak chciał, albo nie chciał – co by gorzej o nim świadczyło – redaktor hej.mielec.
Znowu mielczanie dali ciała. Najpierw niejaki Chrzanowski w KNF, a teraz dla równowagi ksiądz z Mielca.

Dla uzyskania równowagi, przytoczę czytelnikom krótkie streszczenie misji portalu ASZdziennik.pl. jak piszą sami o sobie, ich portal to „Najlepsze zmyślone newsy w kraju. Jedyny opiniotwórczy serwis satyryczny w Polsce”. A w innym miejscu „Prawda. Tylko że odrobinę zmyślona”. I dalej (za wikipedią) – „Proporcje prawdy i fikcji zmieniają się w poszczególnych tekstach”

Akurat ponoć ten mem księdza jest prawdziwy, choć wątpię, czy ktoś z czytelników go pamięta z fejsbuka. Zapamiętali z portali: ASZdziennik i hej.mielec.

Zapamiętali też, że ksiądz dał plamę. Nikt za bardzo nie zastanawia się - pośród kpin z księdza - nad tym, jak ludzie zachowują się w chwilach ostatecznych. Kogo by to interesowało. To boli. Lepiej zająć się szafą wnoszoną na czwarte piętro przez sześć nawiedzonych feministek.

A ksiądz napisał prawdę. Prawdę bolącą. Często bardzo bolącą. Tyle tylko, że taką prawdę, która jest najboleśniejsza dla niewierzących. Stądtaki hałas - zagłuszyć myślenie nad sprawami ostatecznymi szafą w rękach feministek. Wyśmiać, wyszydzić.

Takie są efekty bezrefleksyjnego przekopiowywania głupich artykułów tylko dlatego, ze występuje w nich osoba z Mielca. Przykro mi, że portal hej.mielec, o którym mam dobre zdanie, wziął udział w takim spektaklu.


Ps. Dla tych, którzy dotarli do tego miejsca felietonu, co dla większości internautów i tak jest sukcesem, mam propozycję bardziej poważnych rozważań o zachowaniu ludzi czy to w spadającym samolocie, czy żołnierzy w okopie, gdy rozrywają się czaszki kolegów, a nawet sławnych ateistów w chwili swojej śmierci. Feministkami się nie zajmę, bo mnie bawią, a ja jestem poważny człowiek.

Czy w okopach są ateiści?

Jak pisze ASZdziennik, „wspólnota zażenowanych nie wierzy, że w 2018 roku duchowni nadal próbują nawracać tekstem o tym, że "w okopach nie ma ateistów". Łączy ją też głęboka wiara w to, że tekst o wnoszeniu lodówki na czwarte pięto należy zostawić wąsatym wujom z wesela o 3:00 nad ranem i trzymać go z daleka od ludzi reprezentujących Kościół”.

Już samo stwierdzenie, że ateistów łączy głęboka wiara z nie ateistami jest dla mnie tak zabawne, że można w rozważaniach zaniedbać feministki.

Sparafrazowane w tytule w tytule powiedzenie Winstona Churchilla przypomniałem sobie w kontekście niedawno podanej za źródłami kościelnymi przez różne media – w tryumfalnym często tonie lub ze złośliwą satysfakcją – informacji o tym, że liczba wiernych biorących udział w coniedzielnych mszach świętych spadła w Polsce poniżej 40%.

Jednocześnie wyczytałem informację, że „pogrzeby świeckie nie cieszą się w Polsce popularnością. Szacuje się, że stanowią tylko 2-4% wszystkich pochówków” i zadumałem się głęboko. Tym głębiej, że dowiedziałem się równocześnie, iż przed śmiercią podobno pojednał się z Bogiem gen. Jaruzelski, a nie całkiem jeszcze przed śmiercią stał się chrześcijaninem, i to katolikiem, Michaił Gorbaczow.

W okopach, a więc w bezpośrednim sąsiedztwie śmierci, ludzie niewierzący - rzadko ateiści, a najczęściej osobnicy nie zastanawiający się wcale nad kwestią istnienia lub nie Boga, którym bez Boga jest po prostu wygodnie żyć - stają się nagle i często wierzącymi w Boga i oczekującymi od niego jakiejś tam formy pomocy, najczęściej uratowania życia. I tego faktu żaden ASZdziennik nie unicestwi.

Fakt, że kiedy z tych okopów wychodzą, kiedy kończy się wojna i śmierć odchodzi na bok, powracają do swojego poprzedniego życia, w którym dla Boga nie ma miejsca. I tak się dzieje, bo wciąż żyją w przekonaniu, że wciąż będą żyli, a ryzyko spotkania ze śmiercią ich nie dotyczy.

Trudniej powiedzieć, co myślą ludzie ze spadającego samolotu, jako że niewielu ich przeżywa. Ale ci, którzy przeżyją swoją śmierć i wyjdą cało z katastrofy lotniczej najpewniej już nigdy nie będą ludzi jak przed.

Wojna i jej okrucieństwo z cytowanymi powyżej okopami, nie są w naszym świecie granicą, która determinuje na stałe nasze zachowania. Taką granicą jest jedynie świadomość nieuchronności śmierci. A taka świadomość przychodzi tylko raz. Rzadko już dzisiaj w okopach, kiedy nie wierzymy w wojnę koło naszego domu. Ona przychodzi, kiedy widzimy, że nieodwracalnie doszliśmy już do końca naszej drogi.

I wtedy nawet piewcy materialistycznego egzystencjalizmu, jak Jean Paul Sartre potrafią mieć chwile słabości i uwierzyć w tego Miłosiernego Boga, którego istnienie całe życie negowali i z którym całe życie walczyli, jakby wierzyli, że On jednak jest, ale mieli do niego swoje żale.

Nie mnie oceniać takie zachowania, skoro Jezus powiedział, że „większa będzie radość w niebie z jednego grzesznika, który się upamięta, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują upamiętania.” Więc cieszę się wraz z aniołami nad faktem, że generał Jaruzelski może znaleźć się w niebie, gdzie może i ja trafię, i będziemy razem trwać w bezczasie.

Wracając jednak do początku felietonu, czyli do konstatacji faktu o ilości wierzących w Boga w  naszym społeczeństwie, zadać sobie trzeba pytanie, ile tak naprawdę ich jest. Czy 40% jak wynika z badania udziału we mszach świętych, czy może 96%, jak wynika z ilości grzebanych z udziałem księdza i – jak zakładam – po jakiejś formie pogodzenia się z Panem Bogiem.

Może czasami ma wtedy miejsce słynny zakład Pascala, który umierający czyni, nie mając nic do stracenia, a wiele do zyskania. Ale nawet jeśli tak jest, jeśli czyni to z wyrachowania, to także zaświadcza przynajmniej o swej wątpliwości w brak Boga.

Powie ktoś – bierze się księdza, bo tak wypada. Ale czy teraz coś nie wypada? Nie wypada nie mieć katolickiego pogrzebu w rodzinie? Może w mniejszych środowiskach tak jeszcze jest, ale i wtedy taka decyzja jest określoną deklaracją wiary. 

Pewnie też księża bardzo niechętnie odmawiają katolickiego pogrzebu ludziom niewiele wspólnego przez całe życie z Kościołem mającym. I pewnie czynią to z co najmniej trzech powodów. Pierwszy to konieczność rozstrzygania wątpliwości na korzyść umierającego. Tak naprawdę nigdy nic do końca nie wiadomo. Druga to swoista satysfakcja i chęć pokazania światu, że jednak z tą wiarą w Boga u ludzi – to co że w chwilach ostatecznych – nie jest tak najgorzej. I trzecia to obawa, że odmowa, nawet bardzo uzasadniona – udzielenia katolickiego pogrzebu spotka się ze zmasowaną krytyką mediów – tych niewierzących właśnie – i społeczeństwa parafii.

U mnie wątpliwości budzą tylko decyzje z tej trzeciej grupy. Jak np. użyczenia ateiście Geremkowi warszawskiego kościoła do odprawienia uroczystości pogrzebowych.Bo katolicki pogrzeb i msza pogrzebowa to nie usługa, ale posługa jaką Kościół sprawuje wobec swoich wiernych. Bo jeśli ktoś swoim życiem wyparł się wiary, działał na szkodę Kościoła, lekceważył przykazania i naukę Kościoła, więc dlaczego ma być żegnany przez Kościół?

Kodeks Prawa Kanonicznego określa komu można odmówić pogrzebu katolickiego i tak w Kan. 1184 § 1. „Jeśli przed śmiercią nie dali żadnych oznak pokuty, pogrzebu kościelnego powinni być pozbawieni: 3°inni jawni grzesznicy, którym nie można przyznać pogrzebu bez publicznego zgorszenia wiernych”.

Byśmy jednak nie utonęli w zawiłościach prawa kanonicznego powiem tylko, że tak naprawdę największe kontrowersje wśród internautów (ale i w rozmowach wiernych) budzą nie rozważania natury etyczno-prawnej, związanej z pogrzebem, ale opłaty za pogrzeb.
Przypuszczam, że najbardziej protestują przeciwko nim ci, którzy z Kościołem spotykają się jedynie z okazji ślubu i pogrzebu. Ci są święcie (co by to nie znaczyło) oburzeni na „zdzierstwo” księży, uważając zapewne, że jak już robią Kościołowi łaskę i pozwolą nad truchłem zmówić pacierz, to winni to mieć za darmo. I to niezależnie od tego, czy właściciel truchła, będący w niebie albo nigdzie, wykazywał jakiekolwiek i kiedykolwiek oznaki wiary, czy nie.  C`est la vie.


Ps. można, zamiast korzystać z pomocy księdza na ostatniej drodze, skorzystać z pomocy mistrza ceremonii. O pogrzebach świeckich mówi się też pięknie „humanistyczne” lub „laickie”. Mistrz ceremonii odpowiednio wcześniej przygotowuje mowę, którą wygłasza w kaplicy cmentarnej lub domu pogrzebowego. Po odczytaniu mowy w kaplicy mogą mieć miejsce wspólne wspominki czy słuchanie ulubionej muzyki zmarłego. Potem chowa się trumnę w grobie. Prawda, że pięknie? A potem na grobie zakłada się gniazda dla ptaszków. Jak u Kory. Też pięknie i ekologicznie. Może jednak?



 

Kiedy starzy ludzie tracą wiarę.



Wysłuchałem na dzisiejszej mszy świętej w kościele MBNP dramatycznego (ale i dobrego stylowo) kazania księdza Mariusza Gródka. Kazanie było o tym, że młodzi ludzie odchodzą od Kościoła, co już jest dramatem, a w niedalekiej przyszłości będzie katastrofą, i było też apelem do starych ludzi, bo po pierwsze, tylko tacy byli na wieczornej mszy, a po drugie, bo to oni właśnie mogą jeszcze cośkolwiek w sprawie zrobić, szczególnie jeśli całe życie tego zaniedbywali., apelem o przekonywanie swoich dzieci, wnuków, by jednak przy Chrystusie trwali.
I tu widzę poważny dylemat. A mianowicie taki, że moim zdaniem to głównie ludzie starzy są winni tego, że ich dzieci i wnuki od Kościoła i Chrystusa odchodzą. I jeśli apelować, to najpierw o to, by ci starzy ludzie, którzy jeszcze wierzą, nawracali innych starych ludzi, którzy wiarę stracili, a za nimi wiarę straciły ich dzieci i wnuki. 
Oczywiście, powinni też przekonywać swoje dzieci, które odeszły od Boga i Kościoła. Ale jakby je dobrze wychowali, to może by nie odeszli.
Mnie niektórzy zarzucają, że jestem "starym komuchem". Mogę bezczelnie im patrzeć w oczy: moje dzieci są wierzace i praktykujące, moje wnuki od małego są zabierane do kościoła. A Twoje?

Pięć lat temu napisałem felieton o starych ludziach, którzy utracili wiarę i to jeden z głównych powodów tego, że ich dzieci do wiary rodziców - po okresie buntu - nie powróciły. czy miałem rację?

Kiedy starzy ludzie tracą wiarę.

Wątpienie jest przywilejem młodości. Przywilejem młodości jest podważanie zastanych praw i prawd, próba zmiany wszystkiego wokoło siebie. Przede wszystkim jednak młodość podważa czy nawet odrzuca otrzymaną od dorosłych wiarę w zastany w porządek rzeczy, w tym  - jeśli ją dostała – wiarę w Boga swoich rodziców.

I ten stan rzeczy jest jakby od zawsze naturalny. Młodzi ludzie się buntowali, obalali, zmieniali, aż potem przychodził czas statkowania się, żony, dzieci i domu, i powoli z rewolucjonistów stawali się jeśli nie konformistami to zwyczajnymi, rozsądnymi, ważącymi dobro i zło, prawdę i nieprawdę, ale i stabilność rodziny, ludźmi.
Często też bywało tak – dawnej bywało bardzo często – że powracali do tej wiary swoich rodziców, którą odrzucili w okresie buntu i stawali się na powrót religijni.

Pisałem niedawno w felietonie „W okopach nie ma ateistów – czyli pogrzeb bez księdza” o znamiennym dość fakcie, iż pomimo coraz mniejszej ilości ludzi chodzących do kościoła, nie maleje liczba pogrzebów katolickich, co w większości przypadków oznacza fakt pojednania się człowieka z Bogiem przed śmiercią. Czyli de facto uznanie istnienia tego Boga, którego istnienia lub przynajmniej obecności w życiu często całym swoim życiem się zaprzeczało.
Ale nie o tym przypadku chciałem mówić. Z lęku przed śmiercią (to moja interpretacja, faktu nigdy nie poznamy) generał Jaruzelski na parę dni przed odejściem pojednał się z Bogiem, przekreślając tym samym całe swoje cywilne (i wojskowe) wybory. Takich przypadków jest wiele. Bóg zwyciężą, ale jest to dla żyjących trochę gorzkie zwycięstwo.

Kościoły pustoszeją. Mało w nich widać ludzi młodych. Sporo jest ludzi w moim wieku i starszych, którzy za chwilę, za parę lat odejdą.
Dlaczego tak się dzieje? Czy przyczyną jest to, że ogólnie jest ludziom dobrze i Bóg w codziennym bytowaniu nie jest im do czegokolwiek potrzebny? Czy dlatego też, że media, w większości niekatolickie (a katolickie mają małą słuchalność/oglądalność), lansują styl życia bez Boga, ośmieszając często i Kościół, i religię, i postawy z niej wynikające? Czy może wpływ na ten stan rzeczy ma postawa kleru – i nie myślę tu nawet o skandalach seksualnych, nie tak licznych w Polsce, ale o codziennej relacji księży z wiernymi?

Jak tak nad tym się zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że podstawową przyczyną takiego stanu rzeczy nie są wszystkie wymienione powyżej  domniemania, ale – paradoksalnie, biorąc pod uwagę to co napisałem o nawracaniu się przed śmiercią – utrata wiary u ludzi dojrzałych i starych.

Młodzi ludzie kiedyś odchodzili od kościoła i wiary, ale potem wracali. A wracali bardzo często dlatego, że dorośli ludzie, ich rodzice, przy tej wierze trwali i jednak byli jakimś tak drogowskazem.

Teraz dorośli ludzie, ludzie którzy młodość spędzili w socjalizmie, a obecnie mają 45 – 55, 60 lat, są – moim zdaniem – bardziej zagubieni w swoich wyborach niż ludzie młodzi, ich potomstwo.
I kiedy oni, dojrzali, tracą wiarę, która także zaczyna im być niekonieczna do codziennego bytowania, kiedy najwięcej ataków na Kościół i księży wywiedzionych jest właśnie z tej grupy wiekowej, bo tymi atakami jakby chcieli usprawiedliwić swoje wybory (młodzi tego jeszcze nie potrzebują), trudno oczekiwać, że ich dzieci będą wracały do wiary, jak to bywało kiedyś. Wyjazdy za granicę dotyczą w dużym stopniu tej grupy wiekowej, to także powoduje, że tracą związek i z religią i z dziećmi, którym mieliby ją przekazywać prócz pieniędzy. Zresztą przyczyn jest wiele.

Ludzie z tej grupy wiekowej nie mieli szansy kształtować swoich doroślejących poglądów wśród rad rodziców, którzy (za komuny) twardo przy Kościele trwali. Oni zostali ze swym młodzieńczym buntem i przeszli z nim w dorosłość, i tak zostali. A ta ich dorosłość, to lata zupełnego poplątania poglądów. I teraz ich dzieci, wchodzące w okres stabilizacji życiowej i rodzinnej, nie otrzymają od nich katolickich wzorów do naśladowania.
I tak to już pewnie zostanie. Ci, którzy kiedyś powracali do kościoła w wieku dojrzałym, powrócą do niego prawie na łożu śmierci. A to bardzo źle rokuje, bo jednak wytwarza się coraz większa luka w przekazywaniu tradycji, która może spowodować, że wnukowie i kolejne pokolenia stracą łączność z wiarą. A trudno oczekiwać, że księża będą tylko do ostatnich w życiu sakramentów.  Kiedyś i ich zabraknie. Chyba że ktoś coś wymyśli.
Bo nie chcę pisać, że coś się takiego stanie, że …



poniedziałek, 21 października 2019

Związki zawodowe szpitala wyrokują, że problemem jest dyrektor Więcław





Związki zawodowe w mieleckim szpitalu mają na oczach już nie różowe okulary, jak jeszcze kilka miesięcy temu, ale czarną opaskę, jaką nosi ktoś, komu – przepraszam - wydłubano  oko.
I nie należy ich mylić z boginią sprawiedliwości Temidą, która także oczy ma zawiązane opaską, żeby przy wydawaniu wyroków nie zasugerowała się np. urodą podsądnego czy innymi bzdetami.

Zresztą na co Temida. Związki zawodowe wydały już wyrok. Winnym złej sytuacji szpitala jest dyrektor Więcław.
Wydały wyrok, nie wnikając chyba głębiej w istotę sprawy. A może i wnikały, ale udają, że nie widzą rzeczywistych przyczyn tragicznej sytuacji.
Bo naród uważa, że jak ktoś mu powie, że 2 + 2 = 5, to tak jest, gdy tak jest narodowi wygodnie, a szczególnie wtedy, jak to dodatkowe "1" to są dodatkowe pieniądze, które oczywiście ludziom się należą.

Miało być dobrze, bo tak chce naród, i takie dostał obietnice, a jak nie jest dobrze, to trzeba szybko poszukać winnego. Naród zagłosował z nadzieją na PiS, z nadzieją, że będzie lepiej, i tej nadziei jeszcze nie stracił. A skoro jest źle, to winien jest nie PiS, tylko dyrektor, zresztą stary komuch (jak ja zresztą, by się nie doszukiwać tutaj inwektyw).

Jak pisałem w lipcu w swoim felietonie, po wystąpieniu dyr. Więcława na sesji rady powiatu, że jest źle ze szpitalem, a będzie jeszcze gorzej, to jakoś tak to wszystko spłynęło po ludziach. Pewnie mało kto czytał, a jeszcze mniej wziął sobie do serca. https://andrzejtalarek.blogspot.com/2019/07/przymiarka-do-prywatyzacji-szpitala.html

Ale przecież naród wie, że musi być dobrze. Taką otrzymał obietnicę. Zresztą, ostatnio co naród zechce, to otrzymuje. Teraz chce głowy dyrektora, naiwnie wierząc, że to akurat jest remedium na brak perspektyw szpitala.

Ludzie wierzą w wiele rzeczy. I często mają w swej wierze rację. Założę się jednak, że nikt z pracowników nie uwierzy, jak mu się powie, że prócz ogólnie fatalnej sytuacji służby zdrowia, winni są też pracownicy, których jest za dużo w stosunku do ilości pacjentów, którzy za dużo na możliwości szpitala zarabiają (nawet jak im się tyle, a nawet więcej, należy).

Założę się też, że nikt z mielczan się nie zgodzi z twierdzeniem, że nasz wspaniały szpital ma za dużo oddziałów, które może nie za bardzo mają rację bytu w szpitalu powiatowym (przepraszam, specjalistycznym, ale rzeczywistość można zaklinać słowami i nic z tego nie wyniknie).
W końcu dzisiaj ludzie mają mieć wszystko na miejscu, pod bokiem. I sklep, gdzie mogą wydać pieniądze, i kościół, żeby im się chciało do niego iść, i urząd. A jeszcze najlepiej, by działały w godzinach, kiedy nie ma się co zrobić z czasem.

Więc mówienie, że do lekarza, do szpitala, trzeba jeździć aż do Rzeszowa, nikomu nawet do głowy nie przyjdzie.

No i tak będzie. Coraz gorzej. Nie jestem żadnym prorokiem- specjalistą od szpitali, ale zwykła ludzka logika podpowiada, że tak jak jest, nie może być dobrze.

Najlepiej byłoby szpital, albo poszczególne oddziały, sprywatyzować i wtedy szybko by były rentowne, a pacjenci zadowoleni bardziej niż dzisiaj.
Że personel mniej? Myślę, że ten, który by został, zarabiałby więcej i bardziej cenił swoją pracę. A mniej miejsce pracy. Więc może nie wszyscy by narzekali.

No i pan Starosta by wreszcie odetchnął. W końcu przecież wiadomo, że z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia, więc lepiej  - przynajmniej moim zdaniem – by się było pozbyć problemu.

Ale się tak nie stanie. Problem pozostanie, jak krótsza noga u mającego biec maraton i niczego z nim nie da się zrobić. Tylko co jakiś czas będą odwoływani kolejni dyrektorzy.
Amen.




Czy Pan Prezydent Swół, (obecnie jeszcze) prezes „od śmieci”, zezwoli na budowę spalarni śmieci w Mielcu?

  Zdjęcie ze strony Euro Eko Sp. z o.o. Niekończąca się opowieść o nieszkodliwym spalaniu zwożonych z „połowy Polski” śmieci w środku Mie...