sobota, 26 października 2019

Kiedy starzy ludzie tracą wiarę.



Wysłuchałem na dzisiejszej mszy świętej w kościele MBNP dramatycznego (ale i dobrego stylowo) kazania księdza Mariusza Gródka. Kazanie było o tym, że młodzi ludzie odchodzą od Kościoła, co już jest dramatem, a w niedalekiej przyszłości będzie katastrofą, i było też apelem do starych ludzi, bo po pierwsze, tylko tacy byli na wieczornej mszy, a po drugie, bo to oni właśnie mogą jeszcze cośkolwiek w sprawie zrobić, szczególnie jeśli całe życie tego zaniedbywali., apelem o przekonywanie swoich dzieci, wnuków, by jednak przy Chrystusie trwali.
I tu widzę poważny dylemat. A mianowicie taki, że moim zdaniem to głównie ludzie starzy są winni tego, że ich dzieci i wnuki od Kościoła i Chrystusa odchodzą. I jeśli apelować, to najpierw o to, by ci starzy ludzie, którzy jeszcze wierzą, nawracali innych starych ludzi, którzy wiarę stracili, a za nimi wiarę straciły ich dzieci i wnuki. 
Oczywiście, powinni też przekonywać swoje dzieci, które odeszły od Boga i Kościoła. Ale jakby je dobrze wychowali, to może by nie odeszli.
Mnie niektórzy zarzucają, że jestem "starym komuchem". Mogę bezczelnie im patrzeć w oczy: moje dzieci są wierzace i praktykujące, moje wnuki od małego są zabierane do kościoła. A Twoje?

Pięć lat temu napisałem felieton o starych ludziach, którzy utracili wiarę i to jeden z głównych powodów tego, że ich dzieci do wiary rodziców - po okresie buntu - nie powróciły. czy miałem rację?

Kiedy starzy ludzie tracą wiarę.

Wątpienie jest przywilejem młodości. Przywilejem młodości jest podważanie zastanych praw i prawd, próba zmiany wszystkiego wokoło siebie. Przede wszystkim jednak młodość podważa czy nawet odrzuca otrzymaną od dorosłych wiarę w zastany w porządek rzeczy, w tym  - jeśli ją dostała – wiarę w Boga swoich rodziców.

I ten stan rzeczy jest jakby od zawsze naturalny. Młodzi ludzie się buntowali, obalali, zmieniali, aż potem przychodził czas statkowania się, żony, dzieci i domu, i powoli z rewolucjonistów stawali się jeśli nie konformistami to zwyczajnymi, rozsądnymi, ważącymi dobro i zło, prawdę i nieprawdę, ale i stabilność rodziny, ludźmi.
Często też bywało tak – dawnej bywało bardzo często – że powracali do tej wiary swoich rodziców, którą odrzucili w okresie buntu i stawali się na powrót religijni.

Pisałem niedawno w felietonie „W okopach nie ma ateistów – czyli pogrzeb bez księdza” o znamiennym dość fakcie, iż pomimo coraz mniejszej ilości ludzi chodzących do kościoła, nie maleje liczba pogrzebów katolickich, co w większości przypadków oznacza fakt pojednania się człowieka z Bogiem przed śmiercią. Czyli de facto uznanie istnienia tego Boga, którego istnienia lub przynajmniej obecności w życiu często całym swoim życiem się zaprzeczało.
Ale nie o tym przypadku chciałem mówić. Z lęku przed śmiercią (to moja interpretacja, faktu nigdy nie poznamy) generał Jaruzelski na parę dni przed odejściem pojednał się z Bogiem, przekreślając tym samym całe swoje cywilne (i wojskowe) wybory. Takich przypadków jest wiele. Bóg zwyciężą, ale jest to dla żyjących trochę gorzkie zwycięstwo.

Kościoły pustoszeją. Mało w nich widać ludzi młodych. Sporo jest ludzi w moim wieku i starszych, którzy za chwilę, za parę lat odejdą.
Dlaczego tak się dzieje? Czy przyczyną jest to, że ogólnie jest ludziom dobrze i Bóg w codziennym bytowaniu nie jest im do czegokolwiek potrzebny? Czy dlatego też, że media, w większości niekatolickie (a katolickie mają małą słuchalność/oglądalność), lansują styl życia bez Boga, ośmieszając często i Kościół, i religię, i postawy z niej wynikające? Czy może wpływ na ten stan rzeczy ma postawa kleru – i nie myślę tu nawet o skandalach seksualnych, nie tak licznych w Polsce, ale o codziennej relacji księży z wiernymi?

Jak tak nad tym się zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że podstawową przyczyną takiego stanu rzeczy nie są wszystkie wymienione powyżej  domniemania, ale – paradoksalnie, biorąc pod uwagę to co napisałem o nawracaniu się przed śmiercią – utrata wiary u ludzi dojrzałych i starych.

Młodzi ludzie kiedyś odchodzili od kościoła i wiary, ale potem wracali. A wracali bardzo często dlatego, że dorośli ludzie, ich rodzice, przy tej wierze trwali i jednak byli jakimś tak drogowskazem.

Teraz dorośli ludzie, ludzie którzy młodość spędzili w socjalizmie, a obecnie mają 45 – 55, 60 lat, są – moim zdaniem – bardziej zagubieni w swoich wyborach niż ludzie młodzi, ich potomstwo.
I kiedy oni, dojrzali, tracą wiarę, która także zaczyna im być niekonieczna do codziennego bytowania, kiedy najwięcej ataków na Kościół i księży wywiedzionych jest właśnie z tej grupy wiekowej, bo tymi atakami jakby chcieli usprawiedliwić swoje wybory (młodzi tego jeszcze nie potrzebują), trudno oczekiwać, że ich dzieci będą wracały do wiary, jak to bywało kiedyś. Wyjazdy za granicę dotyczą w dużym stopniu tej grupy wiekowej, to także powoduje, że tracą związek i z religią i z dziećmi, którym mieliby ją przekazywać prócz pieniędzy. Zresztą przyczyn jest wiele.

Ludzie z tej grupy wiekowej nie mieli szansy kształtować swoich doroślejących poglądów wśród rad rodziców, którzy (za komuny) twardo przy Kościele trwali. Oni zostali ze swym młodzieńczym buntem i przeszli z nim w dorosłość, i tak zostali. A ta ich dorosłość, to lata zupełnego poplątania poglądów. I teraz ich dzieci, wchodzące w okres stabilizacji życiowej i rodzinnej, nie otrzymają od nich katolickich wzorów do naśladowania.
I tak to już pewnie zostanie. Ci, którzy kiedyś powracali do kościoła w wieku dojrzałym, powrócą do niego prawie na łożu śmierci. A to bardzo źle rokuje, bo jednak wytwarza się coraz większa luka w przekazywaniu tradycji, która może spowodować, że wnukowie i kolejne pokolenia stracą łączność z wiarą. A trudno oczekiwać, że księża będą tylko do ostatnich w życiu sakramentów.  Kiedyś i ich zabraknie. Chyba że ktoś coś wymyśli.
Bo nie chcę pisać, że coś się takiego stanie, że …



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czego oczekuję od mieleckich posłów? Czyli słów parę o zarażaniu nienawiścią.

  Patrzę, jak wielu z was, na polską scenę polityczną i, pewnie znowu jak wielu z was, ogarnia mnie obrzydzenie i przerażenie jednocześnie...