sobota, 19 grudnia 2020

O tym jak budowano nowy (socjalistyczny) Mielec - Osiedle w latach 1950 – 1960 i dlaczego się tego wstydzimy.

  

Mieleckie strony fejsbukowe są pełne nostalgicznych zdjęć Mielca z późnych lat pięćdziesiątych i lat sześćdziesiątych XX wieku. Dzisiejsi starzy mielczanie wspominają czasy, kiedy byli dziećmi i „wrzucają” na fejs stare zdjęcia, na których spacerują z rodzicami, śmieją się, jeżdżą na sankach, fotografują na tle samolotu na placu Bieruta, czy w wózku zaprzężonym w kucyka, a ogólnie rzecz biorąc pozują do zdjęć na tle naszego miasta, wtedy dość siermiężnego, z nieotynkowanymi murami bloków, wąską ulica 22 Lipca, Górką Cyranowską porośniętą maleńkimi krzaczkami, trawnikami przy ulicy ogrodzonymi drutem, innym układem ulic etc. etc.

Tak patrzyłem ze wzruszeniem na te zdjęcia i też wspominałem, aż do momentu, w którym naszła mnie refleksja, że ani jeden raz, powtarzam, ani jeden raz przez te kilkanaście lat Fejsbuka nie widziałem w nim zdjęć z budowy nowego Mielca. Budowy w latach 1950 – 1960.

Bo o dziwo można spotkać zdjęcia z budowy przedwojennych bloków z lat 1938 - 1939, natomiast o budowach powojennych ani śladu. A przecież – jak to potem pokażę i jak to wszyscy wiemy z autopsji – te 10 chyba przedwojennych bloków to nic w porównaniu z tym, co wybudowano po wojnie.

Dlaczego tak jest? Czy nie ma zdjęć z tamtych czasów, z tamtych, socjalistycznych budów, czy może tak wstydzimy się tego, co nasi przodkowie zbudowali, bo myślimy, że w jakże niesłusznym systemie politycznym to czynili, a może nawet w niesłusznej sprawie dawania mieszkań biednym ludziom z podmieleckich wsi, że wyparliśmy ten fakt z naszej pamięci?


 A naprawdę nie mamy się czego wstydzić.

W kilka lat bowiem zbudowano wtedy całe miasto. Prawie 70 różnych budynków, tak bloków mieszkalnych jak i obiektów użyteczności publicznej.

Z budowy Nowej Huty, odbudowy Warszawy, mamy setki, tysiące zdjęć, mamy filmy, mamy reportaże w gazetach i czasopismach, mamy książki i audycje radiowe czy nawet telewizyjne, mamy liczne kroniki filmowe.

Dlaczego nie mamy niczego, nie wiemy nic o budowie nowego Mielca w czasach komuny?

Moi rodzice dostali mieszkanie w bloku 95 w czerwcu 1954 roku. Pamiętam tę przeprowadzkę na ciężarowym samochodzie, chociaż miałem niecałe 3,5 roku. W tym samym roku dostała mieszkanie w bloku 61 rodzina mojego kuzyna.

Gdy się wprowadzaliśmy zabudowana była zachodnia strona ulicy 22 lipca pojedynczym szpalerem bloków. Jak wychodziłem na podwórko, widziałem dym lokomotywy jadącej do Tarnobrzega. Widok zasłaniał tylko dom Nowaka.

Mielec – Osiedle, bo tak się wtedy ta część Mielca nazywała, był w pierwszej połowie lat 50 - tych gigantycznym placem budowy. A w zasadzie wielu budów. Na których nie było dźwigów, składanych rusztowań, gdzie pracowało się na akord, a brygady murarskie  pobijały kolejne rekordy wydajności. Podobno jedna z nich osiągnęła rezultat 759% normy.

Szaleństwo? Może, Ale czy ktoś o tym wie? Ale dzięki temu „szaleństwu” moi rodzice mogli wyprowadzić się z przeludnionej, podmieleckiej wsi i rozpocząć życie w mieście, a ojciec pracę w WSK.


  Nie mogąc się pogodzić takim potraktowaniem tego tak ważnego okresu w dziejach Mielca poprosiłem niezawodnego w takich razach Józefa Witka o pomoc i udostępnienie mi informacji, jak, w jakim tempie, budowano nasze miasto. Poniżej przedstawiam materiały od Pana Józefa Witka

 Źródła: Opracowanie Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Mielcu z okazji XX-lecia Polski Ludowej, Mielec 1964, dokumentacja MZBM

Budownictwo uspołecznione na terenie tzw. Nowego Mielca w latach 1945-1963:

I.                WSK Mielec

Biuro MO (40) – rok 1950;

Hotel (5), Hotel  (4), Hotel (73) – rok 1951;

Socjal. WSK (85) Szkoła (75) –  rok 1952;

Wydz. Zdrowia (78), Żłobek (72), Hotel (100), Hotel (105), Dom Kultury – rok 1953;

Internat (48) – 1954;

Żłobek (50), Blok (88), Dom adm. mieszk. – rok 1959;

Budynek mieszk. 1 – 1961;

Budynek mieszk. 2 – 1962.

II.              Prezydium MRN

Bloki: 12, 20, 21, 22 – rok 1950;

Bloki: 6, 6a, 7, 9, 9a, 31, 32, 33, 41, 42, 43, 53, 54, 55, 57, 58, 83, 109, 110–  rok 1951;

Bloki: 18, 91, 102, 108, 114, 115, 116 – rok 1952;

Bloki: 46, 51, 52, 82, 91, 101, 118 – rok 1953;

Bloki 53, 60, 61, 63, 64, 77, 95 – rok 1954;

Bloki: 67, 76, 69, 130 – rok 1955;

Bloki: 66, 129, 152 – rok 1956;

Blok 92 – rok 1957;

Blok 96 – rok 1959;

Blok 90a – rok 1961;

Blok 3D – rok 1962;

Blok 2C, 3C – rok 1963.

III.            Mielecka Spółdzielnia Mieszkaniowa

Blok Biernackiego 3 – rok 1958;

Blok Łukasiewicza 3 – rok 1960;

Blok Solskiego 6 – rok 1961;

Blok Staffa 12 – rok 1962;

Blok Staffa 10 – rok 1963.

 

I co, szanowni Państwo – jest się czego wstydzić, czy przeciwnie, powinniśmy być z tego naszego, socjalistycznego budowania Mielca dumni?

Bo ja jestem dumny.

Tylko że nie wiem niczego więcej o tym, jak budowano. A chciałbym się dowiedzieć.

Więc może ktoś ma zdjęcia z czasów kiedy budowano Mielec - Osiedle, a nie tylko z czasów, kiedy był wybudowany w swej zasadniczej postaci? I może opublikuje?


A może wspomnienia budowniczych? Może się gdzieś w zakamarkach domów ostały.

 

 

PS. Do tego dodaję wypis z Encyklopedii Mielca, także autorstwa pana Józefa Witka, by – jeśli ktoś chce – zamienił sobie dawną numerację budynków na dzisiejszą

OSIEDLE ROBOTNICZE PZL WP 2 (WSK), powstało w latach 1938-1957 jako osiedle fabryczne. Poszczególnym jego obiektom przy oddawaniu do użytku nadawano numery. W 1957 r. zostało przekazane w administrację władzom miasta Mielca. Na sesji MRN 26 VI 1957 r. podjęto uchwałę (nr V/10/57) w sprawie ustalenia nazw ulic i numeracji nieruchomości na przejętym od WSK osiedlu.

*Ulica główna otrzymała nazwę „22 Lipca”, a położone przy niej bloki następujące numery (układ: stary – nowy): 76 – 1, 77 – 3, 101 – 5, 80 – 5a, DK 81 – 7, 82 – 9, 95 – 11, garaże – 13, 53 – 4, 7 – 6, 6 – 8, 6a – 10, 5 – 12, 4 – 14, 9 – 16, 9a – 18, 2 – 20, 1 – 22, 71 garaże – 24;

*ul. M. Skłodowskiej-Curie: 49 – 2, 50 – 4, 9 – 6, 8 – 8, 78 – 10;

*ul. M. Konopnickiej: 54 – 1, 55 – 3, 72 – 2, 71 – 4;

*ul. F. Chopina: 129 – 1, 46 – 3, 69 – 2, 10 – 4, 64 – 6, 63 – 8, 33 – 10, 32 – 12, 31 – 14, 18 – 16, 30 – 18;

*ul. W. Bogusławskiego: 67 – 1, 66 – 3, 52 – 2, 51 – 4, 43 – 6, 42 – 8, 41 - 10;

*ul. ks. P. Skargi: 118 – 1, 108 – 2;

*ul. S. Wyspiańskiego: 56 – 1, 68 – 3, 152 – 2, 73 – 4, 48 – 6, 40 – 8;

*ul. G. Zapolskiej: 130 – 1, 116 – 2;

*ul. J. I. Kraszewskiego: 57 – 1, 58 – 2;

*ul. W. Sikorskiego: 110 – 1, 109 – 2, 105 – 4;

*ul. J. Kochanowskiego: 16 – 1, 26 – 3, 38 – 5, 17 – 2, 27 – 4, 39 – 6;

*ul. A. Asnyka: 14 – 1, 24 – 3, 15 – 2, 25 – 4;

*ul. J. Kusocińskiego: 101a – 1, 102 – 3;

*ul. L. Solskiego: 82 – 2, 83 – 4;

*ul. A. Fredry: warsztaty – 1, 60 – 3, 61 – 2, 23 – 4;

*ul. ks. H. Kołłątaja;

 *ul. K. Tetmajera: 12 – 2, 22 – 4;

*ul. I. Łukasiewicza: 91 – 1, 85 – 1a, 84 – 1b, 92 – 2;

*ul. E. Biernackiego: 100 – 1, 38 – 2, 39 – 4, szkoła – 6;

*ul. J. Czarneckiego: 19 – 1, 20 – 2;

*ul. L. Staffa: 115 – 2, 114 – 4.

 

 

 

niedziela, 13 grudnia 2020

Jestem z „chamów”. Jak wy (prawie) wszyscy.

 


O polskim niewolnictwie i pochłopskiej inteligencji III RP.

 Skończyłem czytać „Ludową historię Polski” Adama Leszczyńskiego,  traktującą o historii Polski z punku widzenia jej warstw uciskanych, żyjących od początku państwa polskiego  w półniewolniczej zależności wobec swoich panów - szlachty, a przez około 300 ostatnich lat istnienia tworu zwanego Pierwszą Rzeczpospolitą, de facto polskich niewolników – pańszczyźnianych chłopów, których dopiero zaborcy uwolnili z niewolnictwa. Traktuje też trochę o mieszczanach, a bardziej o klasie robotniczej, powstałej w XIX wieku.

Jest to opowieść, która porządkuje i rozszerza moje wcześniejsze przemyślenia, których wyrazem był choćby felieton „Dlaczego nie kocham Konstytucji 3 maja”, napisany kilka lat temu.

Jest to opowieść o tym, jak mała część ludności ziem polskich, uważająca się za Naród, rządziła pozostałymi 90% ludzi, których miała faktycznie za niewolników– zresztą często tak o nich mówiła, choćby sprzedając ich innemu członkowi Narodu.

I nawet jeśli 10 % jakiegoś innego społeczeństwa rządziło pozostałymi 90%, jak to było choćby w historii Stanów Zjednoczonych, a pewnie i innych krajach cywilizacji zachodniej, to tylko w Polsce chłopi pańszczyźniani byli faktycznymi niewolnikami, jak murzyni w Ameryce, chociaż tamtych było procentowo znacznie mniej w społeczności i byli innej rasy i innej wiary, niż ich właściciele, a na zachodzie Europy z kolei emancypacja warstw chłopskich nastąpiła kilkaset lat szybciej niż w Polsce, nie mówiąc już o mieszczanach i miastach, które rozwijały się cały czas i dawały siłę i rozwój tamtym społecznościom..

Jest to też opowieść o tym, jak ten dziesięcioprocentowy Naród, dbając o swoje partykularne interesy, doprowadził Polskę do całkowitej ruiny gospodarczej, do zupełnego nierządu, paraliżu jakichkolwiek władz państwowych poprzez ich bądź świadome nieistnienie, bądź też poprzez takie osłabienie, że niczego nie były w stanie czynić.

Książka ta opowiada o tym, jak byle szlachcic, czyli Polak (bo chłop aż do XX wieku nie był Polakiem, był „tutejszy”), miał prawo życia i śmierci, sądu i kary, nakładania podatków i wymyślania praw dla swoich niewolników, pańszczyźnianych chłopów. Jak swoimi decyzjami mógł zabrać niewolnikowi wszystko ponad to, co mu wystarczało, by nie umarł z głodu, co powodowało, że chłop produkował najmniej jak mógł.

Z książki dowiadujemy się też, że klasa panów z czasów I RP stosunkowo gładko przeszła przez okres zaborów, i jeśli umiała gospodarować i nie uczestniczyła w głupich, beznadziejnych powstaniach, po których potraciła majątki, to nadal doiła chłopów, a jak nie, to poszła do miast i stała się inteligencją ze szlacheckimi korzeniami, która za wyjątkiem okresu organizacji II RP i wojny polsko bolszewickiej, nadal niszczyła Polskę, doprowadzając ją do dyktatury i utopijnej wiary w potęgę, która skończyła się klęską wrześniową.

Co z tego wynika?

Odwołam się na moment do drugiej książki, o której będzie dalej. To cham niezbuntowany Rafała Ziemkiewicza. Pośród wielu spraw w niej poruszonych autor zastanawia się nad jedną najważniejszą: dlaczego ten naród polskich niewolników zamiast buntować się przeciwko swoim ciemięzcom, za jedyne swoje pragnienie miał, by stać się jednym z nich? By zostać uszlachcony, nobilitowany, czy to legalnie, co było łatwe tylko dla Żydów, czy nielegalnie, co tropił niejaki Nenkanda Trepka w Liber Chamorum.

Ci potomkowie polskich niewolników, o czym pisze we wspomnieniach Andrzej Mencwel, kiedy jego przodek na początku  XX wieku czytał niepiśmiennym fornalom Trylogię Sienkiewicza,  z otwartymi gębami słuchając, identyfikowali się ze szlacheckimi herosami, (otwarcie, jak Zagłoba, gardzących chamami), dla których to rycerzy ze szlacheckiego raju mogli być tylko chamami, niewolnikami, a co najwyżej „wiernymi Sorokami”.

 

Ziemkiewicz pyta, „jak to się stało, że warstwy niższe zostały wytresowane jak psy we wstydzie za to, kim są i jakie są, w wypieraniu się samych siebie i usilnym małpowaniu panów.” Że ta tresura stała się jedyną drogą społecznego awansu, czego tragiczne skutki odczuwamy w III RP.

No bo czego ma się wstydzić dzisiejszy potomek chłopa pańszczyźnianego? Nawet tego chłopa,  który jak głupi, szuka lewych papierów, potwierdzających jego szlachectwo. A może bardziej, do czego chce aspirować?

Do bycia częścią potomków tej grupy, nazywającej siebie Polakami, która – gospodarczo patrząc – nie umiała wprowadzić trójpolówki na wsi i musieli to zrobić osadnicy niemieccy w XIII i XIV wieku, która – jak pisze jeden z najwybitniejszych polskich historyków Stefan Inglot – potrafiła głównie produkować wódkę, która przynosiła jej zawsze znaczny i pewny dochód, zresztą wyciągany od chłopów rękami Żydów. Która nie wyhodowała nowych odmian zbóż, nawet polskich ras koni, krów, świń czy owiec. Która wprowadziła płodozmian pod koniec XIX wieku, kiedy na zachodzie stosowano go już 150 lat wcześniej. Która potrafiła tylko wydawać za granicą wydarte chłopom zyski na zakup luksusowych towarów, jednocześnie niszcząc polskie miasta i mieszczan, które na zachodzie były nośnikiem postępu.

Która, jedyne co umiała, to wywoływać durne, beznadziejne powstania, jak się im w XIX wieku kończyła ekstensywna, niewolnicza gospodarka rolna i spadały zyski, a głód i konieczność podjęcia jakiejś pracy zaczęła zaglądać do domu.

Która, jak miała oświeconych ludzi, jak np. twórców zamachu Konstytucji 3 maja, to tak ograniczonych szlacheckimi niemożnościami i szlacheckim widzeniem świata, że nawet w chwili wielkiej próby nie potrafili uczłowieczyć wiejskich niewolników i w końcu diabli ich wzięli z cała pierwszą rzeczpospolitą z pomocą trzech dobrze zorganizowanych zaborców.

 Wypada żałować, że nie stało się to 100 lat wcześniej. Już widzę to wycie oburzonych patriotów, że chyba nie jestem Polakiem, gdy mówię takie herezje. Mogę zrozumieć potomków ówczesnych posiadaczy ziemskich. Ale potomkom chłopów przypominam, że w tamtym czasie ich przodkowie nie byli Polakami. Byli „tutejsi”. Dla nich nie istniało coś takiego jak Pierwsza Rzeczypospolita. Dla nich całym państwem, prawodawcą, sędzią i egzekutorem, był ich pan. Dziedzic.

Chłopi stali się obywatelami po ich uwłaszczeniu przez zaborców, jako ostatni zostali nimi chłopi Królestwa Polskiego. Ale zostali obywatelami nie Polski, a Rosji. Obywatelami Polski stali się podczas pierwszej chłopskiej wojny, czyli wojny 1920 roku z bolszewikami. Wtedy bronili i swojej ojczyzny, i swojego gospodarstwa. Chociaż zaraz po odzyskaniu niepodległości obawiali się, ze nowa Polska przywróci im pańszczyznę. Od tej wojny z bolszewikami stali się naprawdę Polakami. Mimo że i wtedy, kolejny raz, jak w czasie powstań, rząd, tym razem polski, chciał ich zrobić i zrobił w konia, obiecując za walkę z bolszewikami uwłaszczenie, z czego po wojnie szybko się wycofał.

Jak o tym myślę, i myślę sobie równocześnie, że niektórzy w Mielcu bardzo chcą budować pomnik Mikołajowi Mieleckiemu, czołowemu przedstawicielowi kasty właścicieli niewolników, a jednocześnie odmawiają nazwy ronda człowiekowi z ludu, dlatego, że urodził się w niewłaściwym czasie, to dziwię się potomkom polskich chłopów.

 Jednak nie rozwijam tego tematu, by nie posądzono mnie, że w tym celu piszę ten felieton. Bo nie w tym celu.

 

Książka „Ludowa Historia Polski” kończy się na roku 1989. Jej faktyczną, choć przecież niezamierzoną kontynuacją, jest książka Ziemkiewicza „Cham niezbuntowany”

Niezamierzoną, bo pierwszą wdała Krytyka polityczna, z której ideami Ziemkiewicz jest w totalnym sporze (w czym zresztą w omawianej w książce kwestii, go w pełni wspieram).

 Ziemkiewicz rozwija to, co autor „Ludowej historii Polski” Adam Leszczyński omawiał na przykładzie II RP i PRL, czyli kontynuacji przez następców polskiej szlachty, polską inteligencję, po pierwsze dalszego wyzysku klas niższych, chociaż już nie niewolników, a po drugie, co bardziej interesuje Ziemkiewicza, wpływu zgubnej mentalności nowej inteligencji na współczesną polską politykę.

Tej inteligencji III RP pochodzącej głównie z awansu społecznego, czyli „nobilitowanych na inteligencję” potomków chłopów pańszczyźnianych, czy nieco później robotników, ale i mieszczan. Nobilitowanych na początku istnienia III RP głównie przez żydowski salon, skupiony wokół Michnika i Urbana.

Sprawa Żydów, czy to jako podstawowego przez kilkaset lat narzędzia szlachty do wyzysku chłopów pańszczyźnianych (szczególnie w wersji karczmarzy), czy jako ekonomicznej konkurencji dla  rodzącej się etnicznie polskiej klasy średniej w czasie zaborów i II RP, bezwzględnie wykorzystującej swą ekonomiczną przewagę, czy wreszcie jako siły rządzącej w pierwszej fazie PRL – u, także jest dla Ziemkiewicza wiodącym tematem na równi z lewicowymi elitami zachodniej Europy, Unii w ogólności, przed którymi, jak kiedyś przed Michnikiem,  nowa polska inteligencja stoi z otwartą gębą jak przed „panią matką”.

Ziemkiewicz, a ja prywatnie za nim, docieka, dlaczego ten fenomen „nobilitacji chamów” w szeregi poszlacheckiej inteligencji, nieobecny nigdzie indziej w Europie, miał u "chamów" takie wzięcie. Dlaczego tak naprawdę żaden "cham" się nie zbuntował, nie trzasnął siekierą czy widłami w szlachecki stół, nie wywrócił go i nie poszedł swoją drogą ku niezależności, a potem niepodległości. Wyśmiewanie Witosa w II RP pokazuje, jak trudna to była droga. Ale to przecież Witos więcej dobrego zrobił dla Polski niż Piłsudski po 1926 roku, który stworzył stetryczały, zramolały, wiernopoddańczy system, w którym Naczelnikowi spijano z ust każde słowo, w którym stworzono obóz koncentracyjny i śmiano się z Niemców, że mają tekturowe czołgi, a my nie oddamy guzika. A potem wszyscy uciekli.

W tej nobilitacji "chamów" i tak najwięcej sensu miało wyśmiewane przez salon poszlachecki czy resztki inteligentów II RP, a teraz siły antykomunistyczne, stworzenie inteligencji pracującej w PRL. Bardzo wielu dzieci robotników i chłopów dostało możliwość wykształcenia i zmiany przynależności klasowej, jakiej nigdy by im nie dała Druga Rzeczypospolita. Inna sprawa, czy wszyscy tę szansę właściwie wykorzystali.


A jak jest z tą dzisiejszą inteligencją z awansu? To nie jest prosta odpowiedź. Bo co to dzisiaj jest inteligencja? Ci, którzy skończyli wyższe studia, a poprawnie nie umieją pisać? Chyba nie. Ale spróbujmy im powiedzieć, że inteligencją nie są. Nawet jak po tych wyższych studiach wiązania krawatów, choć i po poważniejszych, pracują jako pracownicy fizyczni, co jest jakże częste,

Nie wiem. Więc za Ziemkiewiczem poprzestanę na ocenie tej grupy ludzi, którzy odgrywają w naszym życiu społecznym czy politycznym choćby lokalną rolę.

Wielu z nich cechuje chłopska zaradność czy spryt i nie dają się złapać na wędki polityków. Robią swoje, dbają o swoje.

Ale znacząca ich część dała się podzielić pomiędzy dwa narody, przy czym ten popierający „totalną opozycję”, szczególnie PO, uważa ten pierwszy za naród chamów i ciemniaków, który dał się kupić na różne 500 plus. W związku z tym gardzi nim, nie pamiętając, że rządząca wcześniej Platforma był jedną wielką kliką, dbająca o własny interes, a jej wódz robił wszystko, by zyskać uznanie salonu Unijnego. I ze ten go wreszcie nobilitował. I to jest marzenie tej peowskiej inteligencji. Wejść na unijne salony. Zrobić wszystko jak Europa. Tęczowo, świecko, socjalistycznie,

 


Kaczyński zaś jest pierwszym przywódcą, który wyczuł, że bez wsparcia „ chamstwa” niewiele zrobi. I pierwszym, który dotrzymał obietnic narodowi danych.

Tylko co z tego? Wiele plusów do siebie dodawanych w rzeczywistości nie tworzy nowej jakości. A ta władza nie ma pomysłu na dalszy rozwój. Wszystkie wielkie plany techniczno -modernizacyjne jak na razie są bajkami. Realne jest tylko repolonizacja mediów, co oznaczać może powoli monopol informacyjny.

Inteligencja popierająca Dobrą zmianę nie zasługuje na szacunek. Jest serwilistyczna wobec Naczelnika, samodzielnie nie myśląca, czekająca tylko na rozkazy. Nic w niej nie ma z „chama” który się buntuje, który ma własne zdanie.

Jak tak dalej pójdzie, będziemy mieli drugiego Naczelnika RP, nową sanację i nie oddamy nawet guzika, co niedawno mieliśmy w wydaniu – veto albo śmierć.

Jak pisze Ziemkiewicz – nie ma Tuska, jest pustka.

 

Ja dodam, że Tusk może wrócić wyłącznie przyodziany jak afrykański kacyk w Lamparcią skórę, z walizką pełną unijnych paciorków dla głupich krajowców.

Przez kilkaset lat mieliśmy najgłupszą warstwę rządzącą w cywilizowanej Europie, uważającą się za prawie ucieleśnienie Bożej mądrości. Z niej wyrosła zakompleksiona swoją wartością (międzynarodową) inteligencja, chcąca dyktować „chamom”, co jest dobre, co złe, jak wypada, jak nie.  I nie ma znaczenia, że w swej masie jest to także inteligencja z „nobilitacji”

A nasz inteligent, wywiedziony od „chama” winien myśleć i działać jak „cham”. Ale „cham zbuntowany”, nie dający się wpasować w ramy nowego medialnego poddaństwa

Bo chłop, nawet dawny „cham”, nie myśli szlacheckimi honorami, wypada, nie wypada, co o nas powie światła Europa, ale dla niego liczy się czysty interes.

Gdy mnie ktoś zapyta, czy wychodzić z Unii, bo paskudna, bo samo zło,  powiem, że nie. Bo dzisiaj  się nam opłaca być. A jak za 7 lat przestanie się opłacać, a sytuacja międzynarodowa będzie sprzyjać, to jak najbardziej. Bo dla chłopa, dla pochłopskiego inteligenta, liczy się interes. A nie urojony honor.

Więc nie pieprzcie – z prawa i lewa - o żadnych moralnych zobowiązaniach ani o żadnych zwycięzcach. Zakatrupionych, ale zwycięzcach. Zwyciężają żywi i na dodatek mający z tego zysk. Tak myśli chłop, tak powinien myśleć inteligent z chłopa, który nie dał się ogłupić salonowej poszlacheckiej - w rzeczywistości lub ułudzi -, inteligencji, która wyznacza wzorce. Jak jeść, jak mówić, jak myśleć.

Mam gdzieś taką inteligencję. Ja jestem zbuntowany cham inteligent.

 


PS. I jak mnie ktoś zapyta, czy świętować konstytucję 3 maja, to mu nie powiem, żeby nie świętował, ale mu przypomnę, że to jest pewniej święto właścicieli jego przodków, więc niech się zastanowi.

 

 

 

 

Czy Pan Prezydent Swół, (obecnie jeszcze) prezes „od śmieci”, zezwoli na budowę spalarni śmieci w Mielcu?

  Zdjęcie ze strony Euro Eko Sp. z o.o. Niekończąca się opowieść o nieszkodliwym spalaniu zwożonych z „połowy Polski” śmieci w środku Mie...