O
polskim niewolnictwie i pochłopskiej inteligencji III RP.
Skończyłem
czytać „Ludową historię Polski” Adama Leszczyńskiego, traktującą o historii Polski z punku widzenia
jej warstw uciskanych, żyjących od początku państwa polskiego w półniewolniczej zależności wobec swoich
panów - szlachty, a przez około 300 ostatnich lat istnienia tworu zwanego Pierwszą
Rzeczpospolitą, de facto polskich niewolników – pańszczyźnianych chłopów, których
dopiero zaborcy uwolnili z niewolnictwa. Traktuje też trochę o mieszczanach, a
bardziej o klasie robotniczej, powstałej w XIX wieku.
Jest
to opowieść, która porządkuje i rozszerza moje wcześniejsze przemyślenia,
których wyrazem był choćby felieton „Dlaczego nie kocham Konstytucji 3 maja”,
napisany kilka lat temu.
Jest
to opowieść o tym, jak mała część ludności ziem polskich, uważająca się za
Naród, rządziła pozostałymi 90% ludzi, których miała faktycznie za niewolników–
zresztą często tak o nich mówiła, choćby sprzedając ich innemu członkowi
Narodu.
I
nawet jeśli 10 % jakiegoś innego społeczeństwa rządziło pozostałymi 90%, jak to
było choćby w historii Stanów Zjednoczonych, a pewnie i innych krajach
cywilizacji zachodniej, to tylko w Polsce chłopi pańszczyźniani byli
faktycznymi niewolnikami, jak murzyni w Ameryce, chociaż tamtych było
procentowo znacznie mniej w społeczności i byli innej rasy i innej wiary, niż
ich właściciele, a na zachodzie Europy z kolei emancypacja warstw chłopskich
nastąpiła kilkaset lat szybciej niż w Polsce, nie mówiąc już o mieszczanach i
miastach, które rozwijały się cały czas i dawały siłę i rozwój tamtym
społecznościom..
Jest
to też opowieść o tym, jak ten dziesięcioprocentowy Naród, dbając o swoje
partykularne interesy, doprowadził Polskę do całkowitej ruiny gospodarczej, do
zupełnego nierządu, paraliżu jakichkolwiek władz państwowych poprzez ich bądź świadome
nieistnienie, bądź też poprzez takie osłabienie, że niczego nie były w stanie
czynić.
Książka
ta opowiada o tym, jak byle szlachcic, czyli Polak (bo chłop aż do XX wieku nie
był Polakiem, był „tutejszy”), miał prawo życia i śmierci, sądu i kary,
nakładania podatków i wymyślania praw dla swoich niewolników, pańszczyźnianych
chłopów. Jak swoimi decyzjami mógł zabrać niewolnikowi wszystko ponad to, co mu
wystarczało, by nie umarł z głodu, co powodowało, że chłop produkował najmniej
jak mógł.
Z
książki dowiadujemy się też, że klasa panów z czasów I RP stosunkowo gładko przeszła
przez okres zaborów, i jeśli umiała gospodarować i nie uczestniczyła w głupich,
beznadziejnych powstaniach, po których potraciła majątki, to nadal doiła
chłopów, a jak nie, to poszła do miast i stała się inteligencją ze szlacheckimi
korzeniami, która za wyjątkiem okresu organizacji II RP i wojny polsko bolszewickiej,
nadal niszczyła Polskę, doprowadzając ją do dyktatury i utopijnej wiary w
potęgę, która skończyła się klęską wrześniową.
Co
z tego wynika?
Odwołam
się na moment do drugiej książki, o której będzie dalej. To cham niezbuntowany
Rafała Ziemkiewicza. Pośród wielu spraw w niej poruszonych autor zastanawia się
nad jedną najważniejszą: dlaczego ten naród polskich niewolników zamiast
buntować się przeciwko swoim ciemięzcom, za jedyne swoje pragnienie miał, by
stać się jednym z nich? By zostać uszlachcony, nobilitowany, czy to legalnie,
co było łatwe tylko dla Żydów, czy nielegalnie, co tropił niejaki Nenkanda
Trepka w Liber Chamorum.
Ci
potomkowie polskich niewolników, o czym pisze we wspomnieniach Andrzej Mencwel,
kiedy jego przodek na początku XX wieku
czytał niepiśmiennym fornalom Trylogię Sienkiewicza, z otwartymi gębami słuchając, identyfikowali
się ze szlacheckimi herosami, (otwarcie, jak Zagłoba, gardzących chamami), dla
których to rycerzy ze szlacheckiego raju mogli być tylko chamami, niewolnikami,
a co najwyżej „wiernymi Sorokami”.
Ziemkiewicz
pyta, „jak to się stało, że warstwy
niższe zostały wytresowane jak psy we wstydzie za to, kim są i jakie są, w
wypieraniu się samych siebie i usilnym małpowaniu panów.” Że ta tresura stała
się jedyną drogą społecznego awansu, czego tragiczne skutki odczuwamy w III RP.
No
bo czego ma się wstydzić dzisiejszy potomek chłopa pańszczyźnianego? Nawet tego
chłopa, który jak głupi, szuka lewych
papierów, potwierdzających jego szlachectwo. A może bardziej, do czego chce
aspirować?
Do
bycia częścią potomków tej grupy, nazywającej siebie Polakami, która –
gospodarczo patrząc – nie umiała wprowadzić trójpolówki na wsi i musieli to
zrobić osadnicy niemieccy w XIII i XIV wieku, która – jak pisze jeden z najwybitniejszych
polskich historyków Stefan Inglot – potrafiła głównie produkować wódkę, która
przynosiła jej zawsze znaczny i pewny dochód, zresztą wyciągany od chłopów
rękami Żydów. Która nie wyhodowała nowych odmian zbóż, nawet polskich ras koni,
krów, świń czy owiec. Która wprowadziła płodozmian pod koniec XIX wieku, kiedy
na zachodzie stosowano go już 150 lat wcześniej. Która potrafiła tylko wydawać
za granicą wydarte chłopom zyski na zakup luksusowych towarów, jednocześnie
niszcząc polskie miasta i mieszczan, które na zachodzie były nośnikiem postępu.
Która,
jedyne co umiała, to wywoływać durne, beznadziejne powstania, jak się im w XIX
wieku kończyła ekstensywna, niewolnicza gospodarka rolna i spadały zyski, a
głód i konieczność podjęcia jakiejś pracy zaczęła zaglądać do domu.
Która,
jak miała oświeconych ludzi, jak np. twórców zamachu Konstytucji 3 maja, to tak
ograniczonych szlacheckimi niemożnościami i szlacheckim widzeniem świata, że
nawet w chwili wielkiej próby nie potrafili uczłowieczyć wiejskich niewolników
i w końcu diabli ich wzięli z cała pierwszą rzeczpospolitą z pomocą trzech dobrze
zorganizowanych zaborców.
Wypada
żałować, że nie stało się to 100 lat wcześniej. Już widzę to wycie oburzonych
patriotów, że chyba nie jestem Polakiem, gdy mówię takie herezje. Mogę
zrozumieć potomków ówczesnych posiadaczy ziemskich. Ale potomkom chłopów
przypominam, że w tamtym czasie ich przodkowie nie byli Polakami. Byli
„tutejsi”. Dla nich nie istniało coś takiego jak Pierwsza Rzeczypospolita. Dla
nich całym państwem, prawodawcą, sędzią i egzekutorem, był ich pan. Dziedzic.
Chłopi
stali się obywatelami po ich uwłaszczeniu przez zaborców, jako ostatni zostali
nimi chłopi Królestwa Polskiego. Ale zostali obywatelami nie Polski, a Rosji.
Obywatelami Polski stali się podczas pierwszej chłopskiej wojny, czyli wojny
1920 roku z bolszewikami. Wtedy bronili i swojej ojczyzny, i swojego
gospodarstwa. Chociaż zaraz po odzyskaniu niepodległości obawiali się, ze nowa
Polska przywróci im pańszczyznę. Od tej wojny z bolszewikami stali się naprawdę
Polakami. Mimo że i wtedy, kolejny raz, jak w czasie powstań, rząd, tym razem
polski, chciał ich zrobić i zrobił w konia, obiecując za walkę z bolszewikami
uwłaszczenie, z czego po wojnie szybko się wycofał.
Jak
o tym myślę, i myślę sobie równocześnie, że niektórzy w Mielcu bardzo chcą
budować pomnik Mikołajowi Mieleckiemu, czołowemu przedstawicielowi kasty
właścicieli niewolników, a jednocześnie odmawiają nazwy ronda człowiekowi z
ludu, dlatego, że urodził się w niewłaściwym czasie, to dziwię się potomkom
polskich chłopów.
Jednak
nie rozwijam tego tematu, by nie posądzono mnie, że w tym celu piszę ten
felieton. Bo nie w tym celu.
Książka
„Ludowa Historia Polski” kończy się na roku 1989. Jej faktyczną, choć przecież
niezamierzoną kontynuacją, jest książka Ziemkiewicza „Cham niezbuntowany”
Niezamierzoną,
bo pierwszą wdała Krytyka polityczna, z której ideami Ziemkiewicz jest w
totalnym sporze (w czym zresztą w omawianej w książce kwestii, go w pełni
wspieram).
Ziemkiewicz
rozwija to, co autor „Ludowej historii Polski” Adam Leszczyński omawiał na
przykładzie II RP i PRL, czyli kontynuacji przez następców polskiej szlachty, polską
inteligencję, po pierwsze dalszego wyzysku klas niższych, chociaż już nie
niewolników, a po drugie, co bardziej interesuje Ziemkiewicza, wpływu zgubnej
mentalności nowej inteligencji na współczesną polską politykę.
Tej
inteligencji III RP pochodzącej głównie z awansu społecznego, czyli „nobilitowanych
na inteligencję” potomków chłopów pańszczyźnianych, czy nieco później
robotników, ale i mieszczan. Nobilitowanych na początku istnienia III RP
głównie przez żydowski salon, skupiony wokół Michnika i Urbana.
Sprawa
Żydów, czy to jako podstawowego przez kilkaset lat narzędzia szlachty do
wyzysku chłopów pańszczyźnianych (szczególnie w wersji karczmarzy), czy jako
ekonomicznej konkurencji dla rodzącej
się etnicznie polskiej klasy średniej w czasie zaborów i II RP, bezwzględnie
wykorzystującej swą ekonomiczną przewagę, czy wreszcie jako siły rządzącej w
pierwszej fazie PRL – u, także jest dla Ziemkiewicza wiodącym tematem na równi
z lewicowymi elitami zachodniej Europy, Unii w ogólności, przed którymi, jak
kiedyś przed Michnikiem, nowa polska
inteligencja stoi z otwartą gębą jak przed „panią matką”.
Ziemkiewicz,
a ja prywatnie za nim, docieka, dlaczego ten fenomen „nobilitacji chamów” w
szeregi poszlacheckiej inteligencji, nieobecny nigdzie indziej w Europie, miał
u "chamów" takie wzięcie. Dlaczego tak naprawdę żaden "cham" się nie zbuntował, nie
trzasnął siekierą czy widłami w szlachecki stół, nie wywrócił go i nie poszedł
swoją drogą ku niezależności, a potem niepodległości. Wyśmiewanie Witosa w II RP
pokazuje, jak trudna to była droga. Ale to przecież Witos więcej dobrego zrobił
dla Polski niż Piłsudski po 1926 roku, który stworzył stetryczały, zramolały,
wiernopoddańczy system, w którym Naczelnikowi spijano z ust każde słowo, w
którym stworzono obóz koncentracyjny i śmiano się z Niemców, że mają tekturowe
czołgi, a my nie oddamy guzika. A potem wszyscy uciekli.
W
tej nobilitacji "chamów" i tak najwięcej sensu miało wyśmiewane przez salon
poszlachecki czy resztki inteligentów II RP, a teraz siły antykomunistyczne,
stworzenie inteligencji pracującej w PRL. Bardzo wielu dzieci robotników i
chłopów dostało możliwość wykształcenia i zmiany przynależności klasowej,
jakiej nigdy by im nie dała Druga Rzeczypospolita. Inna sprawa, czy wszyscy tę
szansę właściwie wykorzystali.
A
jak jest z tą dzisiejszą inteligencją z awansu? To nie jest prosta odpowiedź.
Bo co to dzisiaj jest inteligencja? Ci, którzy skończyli wyższe studia, a
poprawnie nie umieją pisać? Chyba nie. Ale spróbujmy im powiedzieć, że
inteligencją nie są. Nawet jak po tych wyższych studiach wiązania krawatów,
choć i po poważniejszych, pracują jako pracownicy fizyczni, co jest jakże
częste,
Nie
wiem. Więc za Ziemkiewiczem poprzestanę na ocenie tej grupy ludzi, którzy
odgrywają w naszym życiu społecznym czy politycznym choćby lokalną rolę.
Wielu
z nich cechuje chłopska zaradność czy spryt i nie dają się złapać na wędki
polityków. Robią swoje, dbają o swoje.
Ale
znacząca ich część dała się podzielić pomiędzy dwa narody, przy czym ten
popierający „totalną opozycję”, szczególnie PO, uważa ten pierwszy za naród
chamów i ciemniaków, który dał się kupić na różne 500 plus. W związku z tym
gardzi nim, nie pamiętając, że rządząca wcześniej Platforma był jedną wielką
kliką, dbająca o własny interes, a jej wódz robił wszystko, by zyskać uznanie
salonu Unijnego. I ze ten go wreszcie nobilitował. I to jest marzenie tej peowskiej
inteligencji. Wejść na unijne salony. Zrobić wszystko jak Europa. Tęczowo,
świecko, socjalistycznie,
Kaczyński
zaś jest pierwszym przywódcą, który wyczuł, że bez wsparcia „ chamstwa”
niewiele zrobi. I pierwszym, który dotrzymał obietnic narodowi danych.
Tylko
co z tego? Wiele plusów do siebie dodawanych w rzeczywistości nie tworzy nowej
jakości. A ta władza nie ma pomysłu na dalszy rozwój. Wszystkie wielkie plany
techniczno -modernizacyjne jak na razie są bajkami. Realne jest tylko
repolonizacja mediów, co oznaczać może powoli monopol informacyjny.
Inteligencja
popierająca Dobrą zmianę nie zasługuje na szacunek. Jest serwilistyczna wobec
Naczelnika, samodzielnie nie myśląca, czekająca tylko na rozkazy. Nic w niej
nie ma z „chama” który się buntuje, który ma własne zdanie.
Jak
tak dalej pójdzie, będziemy mieli drugiego Naczelnika RP, nową sanację i nie
oddamy nawet guzika, co niedawno mieliśmy w wydaniu – veto albo śmierć.
Jak
pisze Ziemkiewicz – nie ma Tuska, jest pustka.
Ja
dodam, że Tusk może wrócić wyłącznie przyodziany jak afrykański kacyk w
Lamparcią skórę, z walizką pełną unijnych paciorków dla głupich krajowców.
Przez
kilkaset lat mieliśmy najgłupszą warstwę rządzącą w cywilizowanej Europie, uważającą
się za prawie ucieleśnienie Bożej mądrości. Z niej wyrosła zakompleksiona swoją
wartością (międzynarodową) inteligencja, chcąca dyktować „chamom”, co jest
dobre, co złe, jak wypada, jak nie. I
nie ma znaczenia, że w swej masie jest to także inteligencja z „nobilitacji”
A
nasz inteligent, wywiedziony od „chama” winien myśleć i działać jak „cham”. Ale
„cham zbuntowany”, nie dający się wpasować w ramy nowego medialnego poddaństwa
Bo
chłop, nawet dawny „cham”, nie myśli szlacheckimi honorami, wypada, nie wypada,
co o nas powie światła Europa, ale dla niego liczy się czysty interes.
Gdy
mnie ktoś zapyta, czy wychodzić z Unii, bo paskudna, bo samo zło, powiem, że nie. Bo dzisiaj się nam opłaca być. A jak za 7 lat przestanie
się opłacać, a sytuacja międzynarodowa będzie sprzyjać, to jak najbardziej. Bo
dla chłopa, dla pochłopskiego inteligenta, liczy się interes. A nie urojony
honor.
Więc
nie pieprzcie – z prawa i lewa - o żadnych moralnych zobowiązaniach ani o
żadnych zwycięzcach. Zakatrupionych, ale zwycięzcach. Zwyciężają żywi i na
dodatek mający z tego zysk. Tak myśli chłop, tak powinien myśleć inteligent z
chłopa, który nie dał się ogłupić salonowej poszlacheckiej - w rzeczywistości
lub ułudzi -, inteligencji, która wyznacza wzorce. Jak jeść, jak mówić, jak
myśleć.
Mam
gdzieś taką inteligencję. Ja jestem zbuntowany cham inteligent.
PS.
I jak mnie ktoś zapyta, czy świętować konstytucję 3 maja, to mu nie powiem,
żeby nie świętował, ale mu przypomnę, że to jest pewniej święto właścicieli
jego przodków, więc niech się zastanowi.