Zdjęcie z egzekucji Rudolfa Hössa - zrobił je 16 kwietnia 1947 roku nieżyjący już fotoreporter Stanisław Dąbrowiecki.
Nie mam podstaw do głębszych rozważań teologicznych. Jednak wiem z lekcji religii, że Chrystus powiedział Apostołom: "Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane" (J 20,23). I jeszcze dalej: Zaprawdę, powiadam wam: wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by się ludzie dopuścili, będą im odpuszczone. ". (Mk 3,28).
Nie mam podstaw do głębszych rozważań teologicznych. Jednak wiem z lekcji religii, że Chrystus powiedział Apostołom: "Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane" (J 20,23). I jeszcze dalej: Zaprawdę, powiadam wam: wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by się ludzie dopuścili, będą im odpuszczone. ". (Mk 3,28).
Niedawno
powiedziałem o tym bliskiej mi, choć niewierzącej osobie, która bardzo się na
te słowa oburzyła: jak to? To można całe życie być zbrodniarzem i na końcu
zyskać grzechów odpuszczenie, czyli przepustkę do wieczności w Niebie?
Ano
można.
A
ponieważ najprościej rozważać sprawy trudne na przypadkach ekstremalnych,
granicznych, opowiedziałem mu zdarzenie, którego opis trudno znaleźć w
jakiejkolwiek publikacji, bo jest tak trudno zrozumiałe, że nawet księża propagujący
Miłosierdzie Boże milczą na ten temat.
Ja
jednak, także czciciel Miłosierdzia Bożego, opowiem Wam tę historię, tak jak
opowiedziałem mojemu znajomemu.
A
było tak:
Niemcy
wywieźli w 1940 roku do obozu w Oświęcimiu kilku jezuitów. Ich przełożony,
krakowski prowincjał ojciec Władysław Lohn, pojechał do nich z pociechą duchową
i z pomocą materialną. Nie miał pozwolenia na wejście na teren obozu, ale wtedy
jeszcze druty kolczaste nie były szczelne, więc próbował wejść bez pozwolenia.
Szybko został schwytany i postawiony przed komendantem Hössem.
Wyrok
był przesądzony: kula w głowę. Stało się jednak inaczej. Kiedy Höss zorientował
się, iż jezuita świetnie posługuje się niemieckim, nieoczekiwanie nabrał do
niego zagadkowej sympatii i zapytał, jak się nazywa. Tym razem ci daruję – dodał
dziwnie przyglądając się księdzu. – Ale jeśli złapię cię raz jeszcze, nie będę
już taki łaskawy. Ksiądz Lohn przez całe lata zastanawiał się o co chodziło w
tamtej historii? Dlaczego słynący z okrucieństwa i bezwzględności esesman tak
po prostu go uwolnił? Bez najmniejszej nawet kary?
W
roku 1947 sąd polski skazał Hössa na karę śmierci za jego zbrodnie wojenne. W
Oświęcimiu zamordowano (tak się wtedy uważało) 2 mln ludzi, głównie Żydów, a
Höss był przez większość czasu komendantem obozu.
Rudolf
Höss siedział w więzieniu w Wadowicach, skąd wożono go na proces. Tam też pisał
swoje wspomnienia. W liście do żony napisał: "Wyrosły we mnie duże
wątpliwości, czy również moje odwrócenie się od Boga nie wychodziło z
fałszywych przesłanek. Było to ciężkie zmaganie się. Odnalazłem jednak swoją
wiarę w Boga."
Tam
też poprosił o księdza. I podał jego nazwisko, które zapamiętał: Lohn.
Ojciec
Lohn był akurat kapelanem w klasztorze Matki Bożej Miłosierdzia w krakowskich
Łagiewnikach. Dokładnie w tym samym, w którym 9 lat wcześniej zmarła mistyczka
– siostra Faustyna Kowalska. W czasie wojny zresztą, rozwinął się tam
propagowany przez Faustynę kult Bożego Miłosierdzia. Któregoś dnia ojciec Lohn
otrzymał wiadomość, że były komendant Auschwitz, Rudolf Höss, czeka właśnie na
wykonanie wyroku śmierci w wadowickim areszcie i prosi o spowiednika. Przy czym
tym spowiednikiem ma być właśnie on, ojciec Lohn. Jezuita oniemiał, ale
jednocześnie zrozumiał wydarzenie sprzed siedmiu lat, którego nie umiał sobie
dotychczas wytłumaczyć - Höss darował mu życie po to, by on w przyszłości
pomógł mu nie umrzeć na wieczność.
Ojciec
Lohn spędził w celi Hössa 13 godzin. Były komendant złożył katolickie wyznanie
wiary i wyspowiadał się, otrzymując rozgrzeszenie. Nazajutrz spotkali się jeszcze
raz. Höss, klęcząc na środku więziennej celi, przyjął Komunię Świętą.
Świadkowie zdarzenia przez wiele lat milczeli o tym, co wtedy ujrzeli. Bo oto
na ich oczach SS-Obersturmbahnführer Rudolf Höss, kiedyś pan życia i śmierci
setek tysięcy, człowiek, którego nazwisko na zawsze miało stać się synonimem
zbrodniarza, którego nie złamały wojny i więzienia, teraz klęczał w pokorze i
zanosił się płaczem. On, który w 1922 r. oficjalnie wystąpił z Kościoła
katolickiego, wracał do Boga. Został powieszony przed oświęcimską bramą w trzy
dni po niedzieli, która dzisiaj jest Świętem Bożego Miłosierdzia. Sam sobie
założył pętlę na szyję, kiedy pierwsza próba była nieudana.
Powie
ktoś za Lemem: ciąg następujących po sobie wielu niezwykle mało prawdopodobnych
zdarzeń potwierdza jedynie teorię przypadku.
Ja
powiem tylko: ciąg tych niesamowitych zdarzeń potwierdza jedynie działanie
Boga.
Tylko
jak je sobie wytłumaczyć? Co prawda Ewangelia pełna jest przebaczania i
miłosierdzia dla grzeszników, ale coś się w nas odruchowo buntuje, kiedy
rozważamy ten przypadek. A jednak Bóg jest bogaty w Miłosierdzie. I daje je,
nawet jak tego nie rozumiemy. Daje tym, którym my byśmy nie dali. Trzeba go
tylko o to bardzo prosić.
Na
kanwie tych zdarzeń napisałem kiedyś wiersz. Zatytułowałem go „Spowiedź ojca
Lohna” Nie spowiedź Hössa. Ten mimo wszystko miał prościej. Bo tak naprawdę
nieskończenie trudną rolę miał spowiednik, ojciec Lohn.
Spowiedź
ojca Lohna
Ojcze
Lohn z kościoła Jezusa Miłosiernego
wybrany
na powiernika tajemnicy
duszy
owładniętej złem na spowiednika
Hossa
oczekującego na śmierć w wadowickim więzieniu
czy
spałeś w noc przed rozgrzeszeniem
jak
długo trwała spowiedź kata czy powiedział
jedynie
zabiłem dwa miliony ludzi czy może
kazałeś
mu wymieniać po kolei dwa miliony
imion
z przerwą na myślenie pomiędzy
imieniem
Szmula a imieniem Dawida a imieniem
Boga
a imieniem Hawwy a imieniem bezimiennego
a
może to ty szeptałeś niekończący się różaniec
imion
kiedy on poprzez szubienicę zmierzał do nieba
które
otwarłeś sam zostawszy z ciężarem wypalonych
do
cna niespełnionych nadziei
z
dłonią uschnięta jak odłamana gałąź sykomory
wargami
spierzchłymi odpuszczeniem grzechów
PS1.
I to by było na tyle. Prawie. Opowieść ta nie przekonała mojego niewierzącego
znajomego. Nie mógł zaakceptować tak ogromnego Miłosierdzia Bożego. Zbuntował
się, a właściwie utwierdził się w swoim buncie. A jak wy, którzy to
przeczytacie?
Można odpuścić tak wielkie grzechy?
Można odpuścić tak wielkie grzechy?
Można
wierzyć, że jeden z największych zbrodniarzy będzie w Niebie, wraz z wielkimi
świętymi za życia?
Ja
wierzę, że tak. W końcu był Szaweł, który został twórcą chrześcijaństwa, było
wielu, którzy odeszli, a potem wrócili.
Bóg
wybacza.
Tylko
politycy, te śmieszne, kalekie dzieci naszej cywilizacji, nie wybaczają. A za
nimi zwykli ludzie, otumanieni propagandą.
PS2.
Zdarza mi się często myśleć o złu.
Akurat dzieje się to w takim okresie mojego życia, kiedy wydaje mi się, że
jestem od niego dość daleko, że jestem tylko jego obserwatorem, że się w miarę
na niego uodporniłem. To może jest pyszałkowatość z mojej strony, bo nikt nigdy
nie wie, co go czeka, czy nie zdarzą się okoliczności, w których znowu
zainfekuje się złem, ale akurat teraz mogę powiedzieć, że jestem po stronie dobra.
Byłoby nieuczciwe, gdybym nie napisał, że jestem po stronie Boga, bo chyba to
jest powód takiego stanu.
Zło
wciąga. Wciąga chyba głównie tym, że obcowanie z nim może być na początku
przyjemne. Może dla niektórych będzie przyjemne aż do końca, ale wierzę, że dla
większości staje się w pewnym momencie ciężarem. Czy próbują się od niego
uwolnić, czy im się to udaje? Może często czekają na ostatni moment, aż
przyjdzie ksiądz z ostatnimi sakramentami i wierzą, że to wystarczy. Może,
kiedy czują się starsi i słabsi, i częściej przez to myślą o śmierci, ze
strachu zwanego rozsądkiem starają się jakoś ułożyć sobie życie, zgodnie z
zasadami określanymi przez tego akurat Boga, który jest im pod ręką.
Co
czują ludzie, którzy zrzucili z siebie zło? Zło większe lub mniejsze, ale
dotkliwe dla sumienia, a nie jakieś niewielkie zaniedbanie, ale coś, po czymś
ktoś płakał, coś, co uczyniło wielką krzywdę, co było ciężkim złamaniem prawa?
Pewnie
wielu z nas miało doświadczenie ulgi i to nie tylko po odejściu od konfesjonału.
Myślę, że odczuwa się ulgę rozstania z czymś, co czyniło szkodę naszemu
sumieniu, naszemu poczuciu godności, co czyniło szkodę naszym bliźnim.
Mówimy
jednak o złach codziennych, większych i mniejszych, ale mieszczących się w
pojmowaniu zwykłego człowieka. A gdy ktoś zabije?
W
„normalnych” czasach nie ma wielu zbrodni. Chyba najczęstszą kategorią zabójstw
zaplanowanych są zabójstwa dzieci nienarodzonych. To są świadome zbrodnie
dzisiejszego czasu. Zbrodnie czynione przez ludzi tzw. normalnych, które
jednocześnie wykluczają z Kościoła, a które odpuścić mogą kapłani wyznaczeni
przez biskupa.
Czy
te zbrodnie naszych czasów przygotowują ludzi na zło znacznie większe? Czy
zabicie dziecka nienarodzonego może potem ułatwić zabicie człowieka, sąsiada,
kiedy wmówimy sobie, że nie ma prawa mieszkać w naszym kraju, że jest żydowskim
lub ukraińskim karaluchem, że zagraża naszym dzieciom, że zagraża nam samym?
Czy jest taka prawidłowość? Bo przecież zło nie pojawia się z dziś na jutro.
Przez wiele lat przygotowywano w nienawiści Hutu, by kiedyś, kiedy nadejdzie
właściwy czas, mogli zabijać Tutsi. Każda nienawiść, każde zło musi trafić na
właściwe podłoże. To największe do tej pory, zło ubrane w niemiecki mundur, też
nie zrodziło się z dnia na dzień. Zasiewano go i hodowano przez lata.
Czym
jest więc dobro, jeśli tak łatwo przegrywa ze złem? Czy jego zwycięstwa na łożu
śmierci, ze strachu przed nią, są prawdziwymi zwycięstwami?
Można
zadawać wiele pytań o zło, które w nas, w zakamarkach naszej duszy, drzemie i
czeka. I kiedy wybuchnie, wypala od środka i pozostawia jedynie martwą skorupę
ciała. Do której dobro nie ma po co powracać.
Czy
na pewno?