piątek, 6 marca 2020

Czy „żołnierze wyklęci” zbudowali Mielec (i Polskę)?


Ucichła wymiana zdań i ciosów w Internecie na temat lokalizacji pomnika żołnierzy wyklętych na Górce Cyranowskiej. Może na zawsze, a może za chwilę się odrodzi ponownie, nie moja to rzecz. Mieleckie media jak zwykle z przezorności nie zabrały w tej sprawie głosu, nie zajęły stanowiska, ograniczając się do fotek i paru zdań, relacjonujących uroczystości 1 marca. W końcu nie wiadomo, kto będzie górą (nawet jak nie będzie na Górce) i komu można się narazić. Póki co aktualnie rządzący popierają i samą ideę, i lokalizację miejsca jej swoistej sakralizacji.

Ja nie jestem mieleckie media, to mogę sobie pisać, co mi się widzi.
Lokalizacja jest zła, pisałem o tym, nie będę się potarzał. Bardziej w tym miejscu interesuje mnie jednak inna kwestia: dlaczego tak bardzo jedni czczą, a drudzy tak bardzo są przeciw.
Pominę kwestię stosunku większości, który ma tę całą sprawę serdecznie gdzieś.

Ale ja, jak piszę o tym, to pewnie też mam do sprawy jakiś stosunek, inny od biernego przyglądania się kłótniom i imprezom. I wypada go przedstawić. On ewoluował: od w zasadzie niechęci, do świadomej wewnętrznej zgody na uczczenie pamięci ludzi, którzy zginęli dla idei.
Nawet jak ta idea była zupełnie nierealna, by nie powiedzieć, absurdalna, na tamte czasy. O czym pewnie nie wiedzieli sami uczestnicy podziemia, co ich w jakimś stopniu w moich oczach usprawiedliwia. Tak jak nie usprawiedliwiał bym oczywistych samobójców za ideę, czyli jakiś polskich kamikadze. Oczywiście była cała grupa ludzi, którzy nie mieli już w pewnym momencie żadnego innego, choć troszkę lepszego wyjścia z sytuacji i musieli trwać do końca w swoim wyborze, aż do śmierci.

To cała gama sytuacji i wynikłych z nich postaw, tak jak cała gama zachowań, od wielkiego patriotyzmu, przez wybór dyktowany ludzkim strachem i osobistymi uwarunkowaniami, do zwykłego bandytyzmu.

Było, minęło. Pozostała możliwość politycznego wykorzystania tego – nie zawaham się tak powiedzieć – nieszczęścia ludzi, w pewnej chwili zaszczutych przez ówczesne władze jak wściekłe psy.

Z tego ruchu, z tej tragedii jednak w jakiejś mierze narodowej, w dużej mierze osobistej,  niektórzy usiłują dzisiaj tworzyć mit Powstania Narodowego przeciwko Rosji Sowieckiej, co jest oczywistą nieprawdą.
Znakomita większość ludzi, mieszkających na terenach, na których to tzw. Powstanie miałoby operować, czyli terenach wiejskich, była przeciwko walkom. Nieważne w imię jakich idei prowadzonym.  Ludzie najbardziej po latach wojny pragnęli spokoju, a nie dalszych walk i trzeciej wojny światowej w imię powrotu do władzy panów, których majątki właśnie im rozparcelowano, w imię dzielenia się swoim „nic” z ludźmi z lasu, w imię narażania się na zemstę władzy.

Ktoś, kto lansuje takie idee, liczy pewnie na łatwowierność dzisiejszych młodych ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy z ówczesnej sytuacji i którym można wmówić do głowy każdą romantyczną bzdurę. Ale to powoli mija. W końcu pozostaną przy tym bzdurnym wymyśle tylko starzy wkurwieni.

Ale zostawmy Powstanie, którego nie było. Zostawmy Akcję Burza, to wielkie nic, na które AK czekało 5 lat, aż przyszli czerwoni i wszystko pozamiatali.  Na razie ważniejszym w świadomości ogółu jest to jeszcze bardziej  nieprzemyślane, absurdalne i katastrofalne, czyli Powstanie warszawskie, jedyna znana powszechnie część Akcji Burza . Ono pokazuje, jak mogłoby się skończyć Powstanie narodowe, gdyby wybuchło w całym kraju. Byłby on taki jak Warszawa w 1945 roku.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Zniszczyli nas w dużej mierze Niemcy, co zostało wywieźli Rosjanie i powitaliśmy pokój w zupełnej ruinie. Kto był bardziej winny, jedni czy drudzy, w tym momencie nie jest ważne.

Ważne jest dla mnie, kto ten kraj odbudował. Do marnej, bo marnej postaci, jaką mieliśmy w roku 1989, ale jednak.
I tu leży sedno problemu. Tak naprawdę ten trochę wymyślony i rozdmuchany spór o żołnierzy wyklętych idzie o to, komu należy przypisać więcej w Historii zasług w sprawie polskiej. Czy AK, która miała chlubne, wojenne karty, a potem już nic, czy tym, którzy walczyli, gdy AK zrezygnowała, walczyli w części świadomie wybierając opór, w części robiąc to pod takim czy innym przymusem,

Ten kraj niestety nie odbudowali ani żołnierze wyklęci, ani nawet ich prześladowani potomkowie, ani ludzie opozycji, której nie było, bo komuniści szybko ją zlikwidowali, ani dawni AK – owcy, którzy też byli w dużej części prześladowani w PRL - u, nie mówiąc już o potomkach panów, pozbawionych majątków i wpływów.

Jakby to niezręcznie, ba, niepolitycznie dzisiaj nie brzmiało, ten kraj z powojennej katastrofy odbudował Ryczaj, Gronek , Malicki (Stalowa Wola) tudzież wielu innych im podobnych, często czy najczęściej członków PZPR, choć nie tylko, bo może tylko popierających ówczesne władze.

Ba, nawet zmiany po transformacji, po 89 roku, robili w znakomitej większości ludzie już aktywni w PRL – u. Nie wspomnę o Balcerowiczu, ale mielecką strefę założyli Chodorowski z Błędowskim, też przecież kiedyś funkcyjni pracownicy dawnej WSK, a także ludzie partii, nawet jak szeregowi, to jednak. Obecni politycy wywiedzeni w części z szeregów Solidarności, przyszli już na gotowe, nawet  jak bardzo na to „gotowe” psioczyli.
I świadomość tego faktu  jest nie do zaakceptowania przez obecnie rządzących.
A nie za bardzo mają co tym faktom przeciwstawić.

Jedno z działań, to blokada wszelkich prób upamiętnienia dawnych dyrektorów czy ,, działaczy gospodarczych.  W Mielcu oczywiście chodzi o Tadeusza Ryczaja. Nawet tzw. nowa mielecka lewica (choć generalnie stara jak i ja), rządząca Mielcem i powiatem, a chcąca być trendy lub też może promować swoich własnych bohaterów, nie miała na tyle odwagi – powiem wprost , stchórzyła – i z okazji 80 lecia Stali Mielec nie potrafiła wspomnieć rzeczywistego twórcy jej potęgi, Dyrektora Ryczaja,. Wstydźcie się Panowie. Małostkowość i tchórzostwo.
Nawet na stronie stalmielec.com  jest napisane – „Złoty okres mieleckiej historii rozpoczął się w sezonie 72/73 – Stalowcy wówczas po raz pierwszy sięgnęli po Mistrzostwo Polski. Później nie tylko utrzymali się na pierwszym poziomie rozgrywkowym, ale w kolejnym sezonie znów zachwycili, zajmując trzecie miejsce w tabeli”.
Istało się to w głównej mierze za sprawą Tadeusza Ryczaja, dla którego sport mielecki był najważniejszym po WSK. Ale rządzą nami mali ludzie.

Cóż więc narzekać, że rządząca PiS robi wszystko, by z pamięci ludzi wymazać fakty, by ludzie nie wiedzieli, że był okres 45 lat, kiedy tę Polskę budowano, lepiej czy gorzej, trwoniąc bardziej czy mniej, dbając o ludzi mniej czy więcej. I że nie robili tego ani żołnierze wyklęci, ani nikt tego nie robił w ich imieniu. I to nie tylko dlatego, że ówczesna propaganda uważała ich za bandytów, że o nich milczano. Nawet gdyby nie milczano, to jaki by mieli wpływ na rzeczywistość?
Ludzi tak naprawdę  nie interesują wielkie sprawy, ale jedzenie dla rodziny. Resztę mają gdzieś. Najlepiej to pokazuje strajk w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku, kiedy uzyskawszy obietnicę podwyżek wszyscy chcieli iść do domu. Że nie poszli to już inna sprawa. Ale nie uczynili tego dla wielkiej idei, która przywiózł do Gdańska KOR. A potem nie było już odwrotu. Jak z pójściem do lasu w 1945.

I teraz walka toczy się o to, czyja będzie przeszłość. Czy przeszłość będzie  - upraszczając -  Ryczaja, który zbudował Mielec, czy będzie Lisa, który poszedł do lasu i zginął koło Mielca, niczego po sobie nie zostawiając. Prócz legendy, nie wiadomo do końca, na ile prawdziwej.

Teraz jedni robią wszystko, by legenda rosła i zamieniała się w spiż, mordując jednocześnie prawdę materialną, a inni - mielecka „totalna opozycja”, która też sobie z przeszłością nie radzi -  patrzą jak cielęta i udają „dzisiejszych” naiwnych.
Jednocześnie młodzi łatwowierni lub starzy wkurwieni dają się wieść na pasku romantycznych opowieści.

A ja sobie marzę, że będzie wreszcie ktoś, kto opowie cała prawdę o jednych i drugich i tę prawdę połączy w jeden wspólny spiż, jeśli jest tego warta.
 


Czekając na koronowirusa. Czekając na koniec świata.


Duża część ludzi, może większość, jest przekonana, że coś w naszym świecie musi się zmienić.
Wszyscy się przyzwyczaili do tego świata, który widzą jako bezpieczny, względnie stabilny i chyba mimo wszystko syty i dość zamożny, jak pomyśleć o nim bez emocji i uprzedzeń.
To wszystko nie przeszkadza jednak wielu z nas od lat domagać się zmiany. Jednym nie pasuje demokracja jako taka, niewiele umiejąc prócz ogólników w zamian za nią zaproponować, innym nie pasuje Unia Europejska, którą przyrównują do wspólnoty państw socjalistycznych pod wodzą Związku Radzieckiego, nie zważając na to, jak głupie i nieprawdziwe są te porównania, inni z kolei, nie pamiętając jak żyli 30 lat temu, uważają, że tak źle jak teraz to nigdy nie było, nigdy im się tak źle nie żyło, i inne takie tam.
 
Mnie się żyje i dostatniej, i ciekawiej, i bezpieczniej niż żyłem lat temu 30 i więcej. Wszystko zależy od tego, czego kto oczekuje jako zadowalającego minimum.
Większość z nas oczekuje tyle, a nawet więcej, niż mają inni. A wiadomo, że najczęściej patrzy się na tych, którzy mają więcej i żyją lepiej. A przynajmniej tak nam się wydaje.
W czasie, gdy zniszczyliśmy autorytety, gdy nie ma żadnej idei, którą większość z nas mogłaby uznać za godną wyznawania i zaufania, jedynymi wyznacznikami, którymi oceniamy system społeczno polityczny, jest spełnianie przez niego naszych „praw człowieka”. Często, może najczęściej, są to nasze indywidualne zachcianki, potrzeby, które nijak się mają do wkładu pracy, włożonego przez nas do społecznego worka. Ale nam się należy. Bo reklama mówi, że jesteśmy tego warci, a inni, którzy naszym zdaniem, są mniej warci (niż my), to mają więcej od nas.

Eskalacja potrzeb (wzbudzanych prze reklamy i media), oczekiwań, żądań, nieodpowiedzialne działania współczesnej klasy politycznej, marnej jak to społeczeństwo, która dla osiągnięcia władzy obiecuje wszystko na koszt przyszłych pokoleń, a wyborcy wybierają tego, kto więcej da za mniej, to wszystko powoduje zupełne zużycie tkanki społecznej, jej degradację, zrakowacenie wręcz.
A do tego oczekiwanie, że wszystko musi się zmienić, by nam, czyli tak naprawdę mnie (choć tu nie myślę o sobie), żyło się lepiej.

I na tę zmianę czeka wiele ludzi. Bo w ich głupocie wydaje się im, że te wielkie zmiany można przeprowadzić tanim kosztem. Ot, zabierze się bogatym, rozda biednym, wsadzi do więzień albo wyśle na Madagaskar tych, którzy mają inne poglądy, którzy się nam nie podobają, zamknie się granice przez ciapatymi, a nam pozwoli dorobić u Niemca (co myślą Niemcy, nie wiem), a najlepiej, jak zamiast 500+ będzie 1500+ albo i 5 tysięcy.

Ale nie będzie.
Przychodzi czas, kiedy uświadomienie sobie tego faktu może być poprzedzone totalną katastrofą. Bo przeciętny zjadacz chleba, protestujący przeciwko rzeczywistości, w której jest mu źle, lub źle się czuje, nie zdaje sobie sprawy z tego, że załamanie się tego światowego systemu, bardziej gospodarczego już niż politycznego, może pociągnąć za sobą skutki tak dramatyczne, że II wojna światowa będzie wspominana jako drugorzędny epizod w historii świata.
Nie wiem, co powinno się stać, by ludzie sobie taką możliwość uświadomili, zanim ona jeszcze nastąpi. Zanim nie będzie za późno.

I nie chodzi tu tylko o wygranie z epidemią, które pewnie jednak nastąpi, choć chyba później, niż nam się jeszcze niedawno wydawało.
Epidemia koronawirusa  może być wg mnie momentem zwrotnym w dziejach nowoczesnego świata. Po niej już nic nie będzie takie, jak było przed epidemią. Tego świata, który z jednej strony ma tak wielkie możliwości, a który jednocześnie przypomina budowlę, z której wystarczy wyciągnąć jakiś kamień węgielny, czy raczej węgłowy, żeby runęła, grzebiąc nas wszystkich.I mam wrażenie, że właśnie jakiś taki kamień zostaje wyciągany.
A te kamienie węgielne, to m.in. ład gospodarczy, w którym pogoń za zyskiem wyprowadza produkcję do krajów najtańszych, ale i najmniej bezpiecznych. Jak się okazuje, niebezpiecznych dla całego porządku światowego. 
Wydawało by się, że co nas to obchodzi, że miliony chińskich więźniów pracują za pół darmo dla wielkich światowych koncernów, takich jak Microsoft, Apple, Google, Amazon, Sony, Samsung, Acer, Asus, Dell, etc. Dla nas ważny jest nowy iPhone co dwa lata. I nowy samochód co trzy.
A tu się może okazać, że w tym kraju, tak bardzo trzymanym za twarz, że Europejczyk nie jest sobie tego w stanie wyobrazić, może dojśćdo upadku aktualnie rządzącego reżimu. Czy dwa miesiące temu ktoś sobie to usiłował wyobrazić? Jakie to będzie miało skutki dla świata?
 
Jednocześnie nadchodzi, mam nadzieję, czas wstrząsu. Ale takiego wstrząsu ozdrowieńczego. Tak jak elektrowstrząs przywraca do życia serce, które stanęło, tak ten kryzys, gdy już się skończy, odmieni nasz świat, nasze myślenie o życiu, o jego celach.

Wierzę, że wyjdziemy z nadchodzącego kryzysu odmienieni.  Na razie tylko walnęły giełdy i nadal będą leciały w dół, tanieją surowce. Weryfikuje się wskaźniki wzrostu, inflacji. Księża zamykają kościoły, a ludzie chętnie na to przystają. Czują śmierć, a boją się iść do kościoła, prosić Boga o ratunek. To pokazuje, jak bardzo upadła wiara. jak bardzo Bóg jest od nas daleko. Czy po kryzysie będzie bliżej?
Boję się, że kryzys będzie czynnikiem, który powstrzyma zmiany w Kościele, że ten znowu zastygnie w bezruchu, wierząc, że wystarczy ludzki strach, by księża stali się niezbędnie potrzebni. Ale póki co, nikt nie protestuje przeciwko zamykaniu kościołów, wstrzymaniu udzielania sakramentów.   

Do wyjścia z kryzysu są dwie drogi. Albo pod przywództwem mądrych polityków (skąd ich nagle wziąć) narody zechcą dokonać wielkiej zmiany w swojej egzystencji, jeszcze zanim wszystko się przewróci, a ludzie zrozumieją, że nie da się życia oprzeć wyłącznie na konsumpcji, że istnieją wartości ważniejsze niż nowy samochód i wczasy na wyspie tropikalnej, albo nie zechcą zrozumieć i nie zrozumieją i wszystko walnie. A potem będzie odbudowa, znacznie trudniejsza niż po drugiej wojnie światowej.

I znowu zacznie się rodzić dużo dzieci, i znowu zaświta nam nadzieja na lepsze jutro. Tylko jak wielu z nas doczeka tych dni?





poniedziałek, 2 marca 2020

O tym jak się mylili Tusk, Gowin I Kaczyński


Felieton z 2014 roku
Jak powiedział Donald Tusk, składając kolejną obietnicę, niedługo, bo już w roku 2022, Polska znajdzie się w pierwszej dwudziestce państw świata o największym PKB.

Wiedziony ciekawością, jakież to gruszki na wierzbie tym razem nam premier obiecuje, poszukałem w Internecie i stwierdziłem, że może jednak mówi prawdę. Mamy rzeczywiście wielką szansę być w pierwszej dwudziestce państw o najwyższym PKB, z jednego prostego powodu – otóż w roku 2012 byliśmy na miejscu 21. Wystarczy tylko wyprzedzić Tajwan, który był na miejscu dwudziestym, co może będzie dość trudne, ale jakby tak został częścią Chin do tego czasu, to kto wie.

Dobrze jest przy tym wiedzieć, że w 2012 roku wyprzedzaliśmywe wzmiankowanej konkurencji takie kraje, jak Holandia (miejsce 23), Belgia (32), Szwecja (34), Szwajcaria (35), Austria (36) czy Norwegia (42). Nie zapytam czytelników, czy woleliby mieszkać w kraju dwudziestym w rankingu czy może jednak w Norwegii.

Jarosław Gowin obiecał niedawno, że chciałby, by w roku 2020 Polska znalazła się w pierwszej dziesiątce na świecie, jeżeli chodzi o wolność gospodarczą. „Te zmiany można przeprowadzić bezkosztowo – naprawiając prawo, upraszczając system podatkowy, a w przyszłości ograniczając podatki i koszty pracy” - uważa Gowin.

Obietnice Gowina w porównaniu do obietnic pana Premiera brzmią mało atrakcyjnie, nawet jak są o wiele bardziej realne. Bo co szaremu Kowalskiemu z większej wolności gospodarczej, jak on tylko patrzy, by przepracować swoje osiem godzin, a potem odejść na spokojną, zasłużoną emeryturę, wypłacaną od jak najmłodszych lat do późnej starości.

Wydawać by się mogło, że ta oferta adresowana jest jedynie do przedsiębiorców, do ludzi, którzy swoim intelektem, swoim sprytem, ale i swoją wielką pracowitością, wypracowują środki umożliwiające im dostatnie (lub jakie takie ) życie, utrzymując jednocześnie z coraz większych, płaconych państwu podatków 1,89 miliona urzędników i pracowników budżetowych oraz ponad 10 milionów emerytów.

Czy aby na pewno tylko do przedsiębiorców? Czy nie jest także skierowana do tych milionów ludzi, czasami nędznie zarabiających, ale mających tę wspólną cechę, że nie są finansowani z podatków?

Czy nie jest skierowana do tej części społeczeństwa, która swoją pracą utrzymuje  tę armię 1,89 mln budżetowych ludzi, przecież nie powiem, że nie potrzebnych, bo Bóg by mnie skarał, ale czy nie nazbyt licznych i może zbyt dobrze - na koszt na nich zarabiających -wynagradzanych?

Sektor publiczny w roku 2012 pochłonął kwotę 88 mld złotych, by sfinansować pensje ponad 1,89 miliona ludzi w nim zatrudnionych, w tym na administrację samorządową 16 mld zł. Przy czym należy wiedzieć, że urzędnicy zarabiali przeciętnie 4395 zł, podczas gdy średnia pensja w prywatnym sektorze to 3522 zł. W tym roku, pomimo zapowiadanych przez premiera oszczędności, administracja rządowa wypłaciła sobie 100 milionów złotych nagród. A administracja lokalna?

Na emerytury i renty trzeba było wydać ponad 200 mld zł, w tym 15 mld na emerytury resortowe i 15 mld na emerytury rolnicze, czyli dla ludzi, którzy na emerytury albo się nie składają, albo płaca symbolicznie.
Podobnie należało sfinansować świadczenia zdrowotne dla tych, którzy na te świadczenia nie płacą, a to znowu miliony osób.


I trzeba mieć świadomość, że na wszystko to łożą w znakomitej mierze ci, którzy nie pracują w budżetówce. Bo tylko oni zarabiają pieniądze, kiedy inni je tylko wydają.
Powie ktoś: urzędnik także płaci podatki bezpośrednie, czyli PIT. Tak, płaci. Ale płaci drugi raz tym, co wcześniej zarobi sektor prywatny.
Te podatki, które przed momentem dano budżetowym pracownikom jako składową ich pensji, zabiera się z powrotem do puli podatków. Urzędnicy skarbowi mają pracę i musi ich być więcej, i oni też zarabiają w ten sam sposób. A czyż nie lepiej płacić budżetowym od razu płacę netto? Ileż mniej ludzi przy zbieraniu takich podatków by pracowało? A może nie o to chodzi?

Albo wprowadzić powszechnie podatek liniowy i także podatki tych naprawdę zarabiających na budżet państwa, czyli nie budżetowych, odprowadzać przez pracodawców? Znowu o ile mniej urzędników by potrzeba było do liczenia nie swoich pieniędzy? I pewnie zwolnienia urzędników skompensowały by ubytek podatków. Ale czy o to chodzi?

A wszyscy obywatele równo płaciliby tylko podatki pośrednie (np. VAT, akcyza) który sami by sobie regulowali, czyniąc zakupy.

Pensjami w sektorze publicznym i brakiem w nim oszczędności obciążeni będą w przyszłości, i to nie odległej, młodzi ludzie wchodzący na rynek pracy, osoby aktywne zawodowo. To oni zapłacą za brak oszczędności, za pensje urzędników.

Ze względu na atrakcyjność wynagrodzeń, posady w sektorze publicznym stają się „walutą polityczną”, środkiem do zdobywania elektoratu i budowania wpływów politycznych. Widzimy to w każdej z gmin, mieleckich nie wyłączając.

Według Gowina przeszkodą na drodze do wprowadzenia tych zmian są „trzy lewice”, które według niego zdominowały polską scenę polityczną. To lewica "ideologiczna" Leszka Millera, "populistyczna" Jarosława Kaczyńskiego i "biurokratyczna" Donalda Tuska.

Zmierzamy szybkimi krokami do socjalizmu. Do socjalizmu dla tych bogatszych. Dla tych, którzy mają pewność zatrudnienia, którzy będą mieli niezłe emerytury, którzy mają liczne przywileje socjalne i związkowe.
A wszystko to kosztem przedsiębiorców, tej soli naszej ziemi, aletakże biednych i ciężko pracujących ludzi, wpędzonych w pierwotny często kapitalizm, ludzi nie budżetowych, ludzi nie mających stałej pracy, nie mających nadziei na jakąś sensowną emeryturę, ludzi bez przywilejów.


Zresztą jeśli chodzi o emerytury, to prof. Iglicka z Polski razem Jarosława Gowina zapowiedziała na rok 2022 bankructwo ZUS – u. Będziemy w tej nobilitującej dwudziestce  krajów bez ZUS – u? Jak to tak?
Po drodze jeszcze zabierze się i wyda na aktualne potrzeby ZUS –u 150 mld złotych, opodatkuje młodych ludzi, pracujących na tzw. umowach śmieciowych, i te pieniądze też się wyda na bieżące emerytury i pensje urzędników.
Po nas choćby potop?

Raczej po nich. My, przedsiębiorcy i kierujący prywatnymi biznesami,  musimy powstrzymać to socjalistyczne szaleństwo, oferowane bogatszym Polakom przez te trzy, a raczej cztery partie. Za chwilę będzie za późno.







niedziela, 1 marca 2020

(…….), Honor, Ojczyzna?



Zanim przejdę do meritum, czyli ad rem, i zanim zostanę skrytykowany za krytykę, którą mam zamiar przeprowadzić, kilka zdań tytułem wprowadzenia.

Obchodzimy w dniu 1 marca Dzień Żołnierzy Wyklętych. Słusznie należy się im pamięć i cześć, i upamiętnienie. Choćby w postaci pomnika. Tego na Górce Cyranowskiej.

Miejsce, zarówno to pierwotne, jaki i to – chyba już – docelowe, zostały wybrane fatalnie. Pierwsza lokalizacja na zboczu Górki? Nie wiem, kto wpadł na taki pomysł.
Druga, uzgodniona i załatwiona „po partyzancku”, a tym samym łamiąca/omijająca prawo lokalne, czyli uchwałę Rady Miasta, jest jeszcze gorsza, bo wywołuje jakieś tam kontrowersje i niechęć dużej części mielczan i zupełnie nie pasuje do pierwotnej koncepcji zagospodarowania Górki Cyranowskiej.

„Naturalna” i architektonicznie, i społecznie lokalizacja na szczycie Górki jakoś nikomu chyba, prócz mnie, nie przyszła do głowy. Zresztą głoszę ją już pewnie od lat dziesięciu, albo i dłużej. A byłoby to świetna lokalizacja dla uczczenia ludzi, którzy swoje ostatnie dni na ogół spędzili w, lesie i duża część z nich tam została zabita.
Ale stało się, jak się stało, nie zamierzam tego kwestionować i nie o tym chce pisać, jako os prawie dla mnie najważniejszej

W Kościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy w mszy świętej uczestniczyli „spadkobiercy” żołnierzy wyklętych w postaci około 25 osób przebranych w mundury z „epoki” i wyposażeni w jakieś stare karabiny. Było też kilka pocztów sztandarowych. No i nie zabrakło polityków i działaczy z posłem Kapinosem na czele. Mszę koncelebrowało pięciu księży, w tym proboszczowie Ks. Połeć i ks. Kłęczek, ks. Prałat Czesak i dwóch wikariuszy.

Ksiądz Proboszcz Połeć miał świetną, przemyślaną, zapadającą do serca i rozumu homilię. Nie kazanie patriotyczne. Homilię nawiązującą do czytania z księgi Rodzaju o grzechu pierwszych ludzi i listu św. Pawła do Rzymian. Jeden fragment z listu: ” jak przestępstwo jednego sprowadziło na wszystkich ludzi wyrok potępiający, tak czyn sprawiedliwy Jednego sprowadza na wszystkich ludzi usprawiedliwienie dające życie”.

Można by nawiązywać tym cytatem do Żołnierzy wyklętych i uczynić łatwo z tych słów patriotyczną pogadankę. Ksiądz Proboszcz uniknął takiej pokusy. Nawiązując zręcznie jednym akapitem do dzisiejszego święta „cywilnego” , skoncentrował się na przesłaniu Chrystusa na Pierwszą Niedzielę Wielkiego Postu.
Bo tak naprawdę dla nas, chrześcijan, to jest dzisiaj święto najważniejsze.

Miałem wrażenie, jakby „spadkobiercy żołnierzy wyklętych”, stojący w mundurach i zbrojnie na środku kościoła, salutujący na Przeistoczenie hasłem baczność i podniesieniem szabel przez dowódców, ludzie, którzy twierdzą, ze są również spadkobiercami i nosicielami w przyszłość hasła swoich bohaterów:  „Bóg, Honor, Ojczyzna”, zapomnieli o pierwszym członie tego hasła. O Bogu.


Bo łatwo iść z pieśnią na ustach, ze słowami o Bogu, przebranymi w teatralny przyodziewek, ale trudniej iść w tak uroczystą niedzielę do Komunii świętej. Jestem pewien, że gdyby zdarzyło się oddziałowi żołnierzy wyklętych, gdzieś w 1945 czy 46 roku wejść do kościoła, wszyscy, albo prawie wszyscy by poszli przyjąć Ciało Chrystusa.
A tu nikt na to się nie zdecydował.
Czułem, że tak będzie i prosiłem Boga, by się to jednak nie spełniło. By głosiciele hasła „Bóg, Honor, Ojczyzna” nie zaniedbali w kościele Boga. Ale się spełniło.
Jak kogoś nie zauważyłem (prócz jednej osoby w pocztu honorowego) to go bardzo przepraszam. Ale tak widziałem i nie mogę milczeć.
Bo dla mnie pachnie to na odległość fałszem.
I niezależnie od pewnej krytyki, która mnie za to spotka, nie mogę milczeć.

PS. W całej tej sytuacji, w kontekście epidemii kronowirusa, rozbawiony, ale i z nutą zażenowania, oglądałem trzy pierwsze ławki, pełne dostojników lokalnych z panem Posłem Kapinosem na czele.
Tu oczywiście wszyscy przyjęli Komunię świętą, ale wcześniejsza sytuacja, gdy po słowach księdza, „przekażcie sobie znak pokoju” ludzie w kościele tylko kiwali do siebie głowami i mało kto podawał drugiemu dłonie, to w trzech pierwszych ławkach eksplodowała „epidemia” podawania rąk.
Bo każdy chciał uścisnąć dłoń Pana Posła i każdy z każdym potem też chciał się uścisnąć, a było tych każdych ze 20 osób. I nawet komendant Straży Pożarnej zapomniał,  że stoi na straży bezpieczeństwa obywateli i też się wyściskał.

I to by było na tyle.  


Czy Pan Prezydent Swół, (obecnie jeszcze) prezes „od śmieci”, zezwoli na budowę spalarni śmieci w Mielcu?

  Zdjęcie ze strony Euro Eko Sp. z o.o. Niekończąca się opowieść o nieszkodliwym spalaniu zwożonych z „połowy Polski” śmieci w środku Mie...