piątek, 6 marca 2020

Czekając na koronowirusa. Czekając na koniec świata.


Duża część ludzi, może większość, jest przekonana, że coś w naszym świecie musi się zmienić.
Wszyscy się przyzwyczaili do tego świata, który widzą jako bezpieczny, względnie stabilny i chyba mimo wszystko syty i dość zamożny, jak pomyśleć o nim bez emocji i uprzedzeń.
To wszystko nie przeszkadza jednak wielu z nas od lat domagać się zmiany. Jednym nie pasuje demokracja jako taka, niewiele umiejąc prócz ogólników w zamian za nią zaproponować, innym nie pasuje Unia Europejska, którą przyrównują do wspólnoty państw socjalistycznych pod wodzą Związku Radzieckiego, nie zważając na to, jak głupie i nieprawdziwe są te porównania, inni z kolei, nie pamiętając jak żyli 30 lat temu, uważają, że tak źle jak teraz to nigdy nie było, nigdy im się tak źle nie żyło, i inne takie tam.
 
Mnie się żyje i dostatniej, i ciekawiej, i bezpieczniej niż żyłem lat temu 30 i więcej. Wszystko zależy od tego, czego kto oczekuje jako zadowalającego minimum.
Większość z nas oczekuje tyle, a nawet więcej, niż mają inni. A wiadomo, że najczęściej patrzy się na tych, którzy mają więcej i żyją lepiej. A przynajmniej tak nam się wydaje.
W czasie, gdy zniszczyliśmy autorytety, gdy nie ma żadnej idei, którą większość z nas mogłaby uznać za godną wyznawania i zaufania, jedynymi wyznacznikami, którymi oceniamy system społeczno polityczny, jest spełnianie przez niego naszych „praw człowieka”. Często, może najczęściej, są to nasze indywidualne zachcianki, potrzeby, które nijak się mają do wkładu pracy, włożonego przez nas do społecznego worka. Ale nam się należy. Bo reklama mówi, że jesteśmy tego warci, a inni, którzy naszym zdaniem, są mniej warci (niż my), to mają więcej od nas.

Eskalacja potrzeb (wzbudzanych prze reklamy i media), oczekiwań, żądań, nieodpowiedzialne działania współczesnej klasy politycznej, marnej jak to społeczeństwo, która dla osiągnięcia władzy obiecuje wszystko na koszt przyszłych pokoleń, a wyborcy wybierają tego, kto więcej da za mniej, to wszystko powoduje zupełne zużycie tkanki społecznej, jej degradację, zrakowacenie wręcz.
A do tego oczekiwanie, że wszystko musi się zmienić, by nam, czyli tak naprawdę mnie (choć tu nie myślę o sobie), żyło się lepiej.

I na tę zmianę czeka wiele ludzi. Bo w ich głupocie wydaje się im, że te wielkie zmiany można przeprowadzić tanim kosztem. Ot, zabierze się bogatym, rozda biednym, wsadzi do więzień albo wyśle na Madagaskar tych, którzy mają inne poglądy, którzy się nam nie podobają, zamknie się granice przez ciapatymi, a nam pozwoli dorobić u Niemca (co myślą Niemcy, nie wiem), a najlepiej, jak zamiast 500+ będzie 1500+ albo i 5 tysięcy.

Ale nie będzie.
Przychodzi czas, kiedy uświadomienie sobie tego faktu może być poprzedzone totalną katastrofą. Bo przeciętny zjadacz chleba, protestujący przeciwko rzeczywistości, w której jest mu źle, lub źle się czuje, nie zdaje sobie sprawy z tego, że załamanie się tego światowego systemu, bardziej gospodarczego już niż politycznego, może pociągnąć za sobą skutki tak dramatyczne, że II wojna światowa będzie wspominana jako drugorzędny epizod w historii świata.
Nie wiem, co powinno się stać, by ludzie sobie taką możliwość uświadomili, zanim ona jeszcze nastąpi. Zanim nie będzie za późno.

I nie chodzi tu tylko o wygranie z epidemią, które pewnie jednak nastąpi, choć chyba później, niż nam się jeszcze niedawno wydawało.
Epidemia koronawirusa  może być wg mnie momentem zwrotnym w dziejach nowoczesnego świata. Po niej już nic nie będzie takie, jak było przed epidemią. Tego świata, który z jednej strony ma tak wielkie możliwości, a który jednocześnie przypomina budowlę, z której wystarczy wyciągnąć jakiś kamień węgielny, czy raczej węgłowy, żeby runęła, grzebiąc nas wszystkich.I mam wrażenie, że właśnie jakiś taki kamień zostaje wyciągany.
A te kamienie węgielne, to m.in. ład gospodarczy, w którym pogoń za zyskiem wyprowadza produkcję do krajów najtańszych, ale i najmniej bezpiecznych. Jak się okazuje, niebezpiecznych dla całego porządku światowego. 
Wydawało by się, że co nas to obchodzi, że miliony chińskich więźniów pracują za pół darmo dla wielkich światowych koncernów, takich jak Microsoft, Apple, Google, Amazon, Sony, Samsung, Acer, Asus, Dell, etc. Dla nas ważny jest nowy iPhone co dwa lata. I nowy samochód co trzy.
A tu się może okazać, że w tym kraju, tak bardzo trzymanym za twarz, że Europejczyk nie jest sobie tego w stanie wyobrazić, może dojśćdo upadku aktualnie rządzącego reżimu. Czy dwa miesiące temu ktoś sobie to usiłował wyobrazić? Jakie to będzie miało skutki dla świata?
 
Jednocześnie nadchodzi, mam nadzieję, czas wstrząsu. Ale takiego wstrząsu ozdrowieńczego. Tak jak elektrowstrząs przywraca do życia serce, które stanęło, tak ten kryzys, gdy już się skończy, odmieni nasz świat, nasze myślenie o życiu, o jego celach.

Wierzę, że wyjdziemy z nadchodzącego kryzysu odmienieni.  Na razie tylko walnęły giełdy i nadal będą leciały w dół, tanieją surowce. Weryfikuje się wskaźniki wzrostu, inflacji. Księża zamykają kościoły, a ludzie chętnie na to przystają. Czują śmierć, a boją się iść do kościoła, prosić Boga o ratunek. To pokazuje, jak bardzo upadła wiara. jak bardzo Bóg jest od nas daleko. Czy po kryzysie będzie bliżej?
Boję się, że kryzys będzie czynnikiem, który powstrzyma zmiany w Kościele, że ten znowu zastygnie w bezruchu, wierząc, że wystarczy ludzki strach, by księża stali się niezbędnie potrzebni. Ale póki co, nikt nie protestuje przeciwko zamykaniu kościołów, wstrzymaniu udzielania sakramentów.   

Do wyjścia z kryzysu są dwie drogi. Albo pod przywództwem mądrych polityków (skąd ich nagle wziąć) narody zechcą dokonać wielkiej zmiany w swojej egzystencji, jeszcze zanim wszystko się przewróci, a ludzie zrozumieją, że nie da się życia oprzeć wyłącznie na konsumpcji, że istnieją wartości ważniejsze niż nowy samochód i wczasy na wyspie tropikalnej, albo nie zechcą zrozumieć i nie zrozumieją i wszystko walnie. A potem będzie odbudowa, znacznie trudniejsza niż po drugiej wojnie światowej.

I znowu zacznie się rodzić dużo dzieci, i znowu zaświta nam nadzieja na lepsze jutro. Tylko jak wielu z nas doczeka tych dni?





1 komentarz:

Wybraliśmy między "gruźlicą" a "zapaleniem płuc".

  zdjęcie za WP   Gdyby mielecki szpital był kierowany przez trzech przywódców, którzy przegrali sromotnie wybory miejskie w Mielcu, a jede...