piątek, 6 kwietnia 2018

Co Rada Miasta myśli o Kronospanie i środowisku?



Jestem neutralnym obserwatorem i takim że komentatorem wydarzeń w Mielcu.  Staram się jednakowoż uważnie obserwować wszystko, co się dzieje wokół i co podają mieleckie media. Może mi jednak coś umknęło. Bo o ile słyszałem już wypowiedzi na temat Kronospanu wszystkich najważniejszych osób w Mieście i województwie, to za nic nie mogę sobie przypomnieć stanowiska Rady Miasta w kwestii konfliktu mieszkańców z firmą. Ale i środowiska jako takiego.  Pojedynczy radni coś tam mówili: radny Bogdan Bieniek dość oględnie komentujący uwarunkowania działalności firmy, ale i radny Totoń, dający z „grubej rury”, oskarżający nie wymienionych z nazwiska czy nazwy obrońców firmy, trzymających nad nią – wg pana radnego - parasol ochronny.

Sama Rada jednak milczy. Może maszerowała,  ale w milczeniu. Może protestowała, ale nic nie mówiąc. Może się nie zgadza, ale nie daje tego poznać mielczanom.
Czy została wybrana, by milczeć? By nie zajmować stanowiska? Może uważa, że to nie problem, że najważniejsze dla środowiska są piece węglowe i auta?
Jeśli tak uważa, niech powie mielczanom. Ale nie. Milczy.

O jej odmiennym od stanowiska mielczan poglądach może świadczyć program najbliższej sesji Rady Miasta 12 kwietnia, na którym jednym z punktów posiedzenia będzie
„Podjęcie uchwały w sprawie wyrażenia woli przystąpienia do Programu Polska bez Smogu 2018-2027”.
Program ten to - moim zdaniem - propagandowa ściema, mająca odwrócić uwagę społeczeństwa od rzeczywistych problemów zanieczyszczenia środowiska, dając mu złudną nadzieję poprawy tego stanu, poprzez dofinansowanie ocieplania domów dla najuboższych. Na ten program, jeszcze nie istniejący, rząd ma przeznaczyć w tym roku 180 mln zł a przez kolejnych 8 lat w sumie 750 mln zł w 22 najbardziej zanieczyszczonych gminach (Mielca pośród nich się nie przewiduje). Koszt ocieplenia wszystkich tego wymagających budynków w Polsce jest szacowany na 200 mld złotych. A skoro tak, skoro to taka odległa przyszłość, to trzeba załatwiać to, co można załatwić.

Co więc myśli Rada Miasta?
Czy konflikt mielczan z Kronospanem nie jest dla Rady ważnym problemem społecznym? Czy nie widzi go jako problemu ekologicznego?

Czytam „Strategię Rozwiązywania Problemów Społecznych w Mielcu w latach 2014 – 2021”, opracowana jeszcze przez poprzednia Radę Miasta, ale nadal aktualną, Strategię liczącą 230 stron, a w niej praktycznie słowem nie ma o takim problemie, jak skażenie środowiska. O czy to świadczy? O braku wiedzy tamtej Rady Miasta? Moim zdaniem wiedziała o problemie. Więc może o lekceważeniu tego problemu? Może.

W analizie SWOT – mocne strony Mielca czytamy : „Wysokie walory przyrodniczo- krajobrazowe, czyste środowisko, duża powierzchnia terenów leśnych”. 

W ROZDZIALE IV. Zasady realizacji gminnej strategii rozwiązywania problemów
społecznych
ZASADY STRATEGICZNE - czytamy
1. Zasada  Zrównoważonego  Rozwoju  – zasada  ta  przyjmuje, że  rozwój  społeczno-gospodarczy gminy w dłuższym okresie czasu powinien się odbywać przy zapewnieniu równowagi   społecznej,   ekologicznej   i   przestrzennej.
 
I to wszystko o ekologii, o środowisku. Obecna Rada wydaje się kontynuować stanowisko i poglądy poprzedniczki. A wiemy, że jest w niej, prócz radnego Totonia, przynajmniej  5 osób dla których sprawy związane ze środowiskiem, z Kronospanem, są doskonale znane. A przynajmniej powinny być, jesli poważnie, przez wiele lat, podchodzili do pracy w Radzie. I co? Niewiele.
A może się ,mylę? Może Rada niedługo wyda głos, zajmie stanowisko? Pewnie mielczanie tego oczekują?

Bo na końcu Strategii, zapisano jedną z Zasad jej realizacji:
3. Zasada   Orientacji   na   Mieszkańców   – respektuje   ona   fakt, że   podstawowym podmiotem działań jest społeczność lokalna i poszczególni mieszkańcy; źródłem zmian i rozwoju są ludzie ich dążenia, umiejętności i wiedza.
Władze  samorządowe,  projektując  strategie  i  zadania,  powinny  uwzględniać  założenia, tworząc warunki sprzyjające aktywności mieszkańców miasta i gminy.

No i to by było na tyle.


Ps. Na konferencji premiera Morawieckiego, dotyczącej programu termomodernizacji,  przytoczono takie dane: W rankingu Światowej Organizacji Zdrowia, na liście 50 miast z najbrudniejszym powietrzem w Europie, znajdują się aż 33 polskie miasta. W samej pierwszej dziesiątce uplasowało się aż 7 polskich miast.


czwartek, 5 kwietnia 2018

Kultura nie ponura


Kultura popularna, rzec można by, ludowa, to dzisiaj prawie wyłącznie telewizja. Jaka telewizja, taka kultura. Marna. Chichy śmichy, podrygiwanie w takt, oglądanie gołych dup. Ale tego życzy sobie znacząca część elektoratu, wyedukowana we współczesnej szkole, w której mówi się o kulturze z musu i półgębkiem. Bo i tak to nikogo nie interesuje. Ot, trzeba „zaliczyć” program.

Zresztą, co tu wymyślać: zawsze tak było, że kulturą tzw. „wysoką” interesowała się znikoma część społeczeństwa. Może 5 %. Chociaż był taki okres, nazwijmy go „okresem sekretarzy”, kiedy wszystkiego było mało i wydawało się, że kultury jest dużo. Albo przynajmniej więcej. Bo wtedy sekretarz mógł zdecydować: wydajemy „Filozofię przypadku” Stanisława Lema. Albo innego „Ulissesa”. I wydawano. Rzecz dzisiaj absolutnie niemożliwa.
Ale to także była złuda, ułuda, bo ludzie i tak woleli Trędowatą i Kolorowe jarmarki.

Tym niemniej polska kultura jakoś się rozwijała. Zaliczając często spore sukcesy. Także w Mielcu w czasie słusznie minionym, kiedy sekretarze od spraw kultury nie chcieli uchodzić za głąbów, jakim zazwyczaj byli, a państwo czy samorząd na kulturę nie żałowały pieniędzy. Może to zwyczajna tęsknota za młodością przeze mnie przemawia i wcale nie było tak różowo, nawet jak byli Rzeszowiacy, chór Melodia i kabaret Sęk. I coś tam jeszcze.

Bo jak się tak zastanowić, to przecież dzisiaj dzieje się chyba znacznie więcej. Co prawda Rzeszowiacy to już emeryci, ale chyba zapotrzebowanie na takie formy kultury jest raczej – poza sentymentalnymi – nikłe. Wiem, narzekają. Ale raczej ci, którzy i tak nie uczestniczą, nie konsumują. Bo wciąż gdzieś coś się dzieje. I Tuszyma z różnymi zajęciami kulturalnymi, i Grochowe, co raz serwujące jakiś konkurs z dziedziny kultury. I Chorzelów co raz z nowymi pomysłami. To jest to, co rejestruję poza Mielcem.

Bo w Mielcu - moim zdaniem – naprawdę dużo się dzieje. Patrzyłam na mielecką kulturę za Jacka Tejchmy i chwaliłem, a na pewno nie krytykowałem, patrzę na kulturę za pani Kruszyńskiej, i nie widzę, by coś się miało na gorsze. W Domu Kultury impreza goni imprezę, patrząc tylko na kwiecień mamy Koncert Wiosenny Mieleckiej Orkiestry Symfonicznej, eliminacje wstępne XXIII Konkursu Piosenki „Wygraj sukces”, spotkania z autorami, Przeciągi literackie i wiele innych. Od czasu do czasu coś i w Dworku Oborskich się dzieje, i w Jadernówce. A i w Bibliotece pedagogicznej i auli Szkoły Muzycznej – choć w tych dwu przypadkach to już nie Dom Kultury.
I chóry mamy szkolne, doskonałe, i orkiestry szkoły muzycznej, i chór Melodia. I twórczość emerytów w MUTW. No i różnorakie sekcje przy domach kultury, w których zatrudniane tam osoby uczą malować, haftować i inaczej cudować.

Idąc tym tropem nie można jeszcze nie wziąć pod uwagę wszystkie po kolei szkół w Mielcu z ich aulami czy salami gimnastycznymi, w których przecież także co raz coś się dzieje, nawet jeśli różnych poezji dzieci słuchają niekoniecznie z własnej woli. No i dochodzi działalność kulturalna parafii, która stanowi istotny element mieleckiej kultury, by wspomnieć choćby niedawny koncert w Kościele Ducha świętego, gdzie Mielecki Młodzieżowy Chór Kameralny, Orkiestra Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia oraz soliści wykonali REQUIEM Carla Dttersa von Dittersdorfa a całością dyrygował Ryszard Kusek.

No i do tego jeszcze trzy organizacje grupujące ludzi piszących, poetów, prozaików, dwie chyba od rzeźbienia i malowania, amatorski teatr, cieszący się sporą popularnością w tzw. środowisku i pewnie, i jedna od fotografowania i przytulania ludzi. Wydawane są książki prozatorskie i z poezja – 20 kwietnia w Bibliotece Pedagogicznej prezentacja naprawdę dojrzałego już i dobrego tomu poezji młodziutkiej poetki Anity Róg – periodyki historyczne, wiele książek z dziejów Mielca i jego ludzi, a anonimowa parafraza tuwimowskiej Lokomotywy stała się przebojem tygodnia na facebooku.

Można rzec, że nie wszystkim mielczanom wystarcza telewizja, z jej łatwostrawną papką kulturalną,. Niektórzy chcą się pożywiać w kuchni śródziemnomorskiej, a nawet tradycyjnej, polskiej, kulturalnie uszykowanej.

Kultura jest pokarmem ducha. To taki komunał, który jednak jest prawdziwy i jednak należy go przypominać. Kultura mielecka – ta dla kulturalnych „mas” - stoi raczej na dobrym poziomie i należy wszystko czynić, by go utrzymać. Szczególną uwagę przykładając do ukulturalniania dzieci i młodzieży. Szkoła raczej kultury nie nauczy, może jedynie wskazać kierunek. Kultury muszą/mogą nauczyć ludzie kultury. Ci, którzy kulturę kochają, są jej częścią, umieją przekazywać jej wartości, rozniecać u innych potrzebę, ogień kultury. Dostrzegłszy wcześniej te małe iskierki talentu czy potrzeby uczestnictwa.

Ale nie byłbym sobą, gdybym do tego obsmarowywania miodem nie wrzucił paru kropli dziegciu. Niestety. Na kulturę, tę amatorsko zaangażowaną, potrzeba pieniędzy. Czy znajdą się w tej budżetowej mizerii, która nam się zapowiada? Są miasta, jak chociażby Stalowa Wola, gdzie od czasu do czasu honoruje się ludzi kultury, symbolicznie, nie finansowo, ale jakże to ważne. Mielec nie ma na to pomysłu. Może nie ma potrzeby? A może zwykła zawiść?
To taka „wrzuta” do koszyka Prezydenta Kapinosa.

Ale mam i drugą wrzutkę.
Stowarzyszenia kulturalne są biedne. Z „bidą” wydają swoim twórcom, szczególnie młodym, niepieniężnym, tomiki z ich twórczością. Licząc każdą złotówkę.
I oto teraz ma być podobno tak, że za udostępnienie sali na promocję książki trzeba będzie płacić 50 zł/h. I drugie 50 zł za kolejną godzinę. I jeszcze za mikrofon i wzmacniacz.
Jak, nie daj Boże, przeniesie się to w przyszłości na pomieszczenia nowej biblioteki, najwspanialszej, najdumniejszej inwestycji obecnej kadencji Rady Miasta, to będzie to już zupełnym zaprzeczeniem dostępu do kultury.
Bo biblioteki są w dzisiejszej Polsce chyba ostatnimi miejscami, gdzie kultura jest za darmo. Jak za miejsce w bibliotece zaczniemy płacić, pozostanie tv.

Pozwólcie dzieciom kultury przychodzić do niej i z niej czerpać..

środa, 4 kwietnia 2018

O aniołach stróżach od środowiska


Kolejny felieton sprzed 6 lat. Tym razem o Specjalnej Strefie Ekologicznej

Już kiedyś pisałem, że niezależnie od tego, co nam się dzisiaj wydaje, gdy czynimy wiele, by nie dopuścić do powszechnej świadomości pewnych faktów (i to niezależnie od tego, czy wierzymy w ich pełne unicestwienie w otchłaniach historii, czy też jedynie na krótki czas, niezbędny do realizacji naszych zamierzeń, chcemy usunąć je z pola widzenia ogółu) kiedyś przyjdą młodzi ludzie, ciekawi odpowiedzi na pytania, które postawią sobie, także nam i zapytają: Dlaczego? Kto? Jaki był zysk, a jaka strata?.


Czas stępia emocje, które wybuchają zawsze w następstwie dziejących się zdarzeń. Czas powoduje, że inaczej patrzy się na pewne sprawy, inaczej je ocenia i wartościuje. Czas łagodzi ewentualne spory pomiędzy zainteresowanymi, kiedy jeszcze żyją i czyni bardziej łagodnymi polemiki badaczy. Chociaż czy zawsze?

Ten felieton ma być o młodych ludziach, którzy nadchodzą – jakby niespodziewanie dla starych - i zadają pytania.

W miastach i wsiach, gdzie wszyscy wiedzieli, kto rozdaje karty (albo rozdał raz na zawsze), gdzie wszyscy wiedzieli, że pewnych rzeczy i spraw za Boga nie da się zmienić, nie da się ruszyć z miejsca, by poszły w oczekiwanym kierunku, gdzie wszyscy byli przekonani, że lepiej jest milczeć niż mówić, bo najzwyczajniej w świecie się podpadnie (co by to nie znaczyło), nagle pojawiają się młodzi i ciekawi, by nie powiedzieć – ciekawscy, którzy nie wiedzą, że niczego się zrobić nie da i nie wiedzą, że o pewne sprawy się nie pyta, bo i tak nie dostanie się odpowiedzi.

Nie wiem, czy to jest właściwość wszystkich społeczeństw, czy tylko takich znieruchomiałych, skamieniałych, stetryczałych wręcz, niegotowych na zmiany, i to szybkie, które są warunkiem rozwoju, jak zaczyna być skamieniałym społeczeństwo polskie.

Już rok mija, jak grupa młodych mielczan, którzy nie wyjechali i którym jednocześnie nie jest wszystko jedno, skrzyknęła się by założyć organizację, mającą mieć za główne zadanie walkę (jak to dumnie brzmi, ale wcale nie było na wyrost) o czyste środowisko w Mielcu.

Nazwali się chwilę później Specjalną Strefą Ekologiczną, jakby w opozycji czy w proteście przeciwko Specjalnej Strefie Ekonomicznej, która – ich zdaniem – nie umiała zadbać o czystość mieleckiego środowiska, zwanego naturalnym (co by to nie znaczyło) na swoim terytorium.

Zaczęli pytać, zaczęli działać. I co? Jak w bajce. Już pierwsze ich działania przyniosły efekty, które Mielec długo będzie komentował. Inni próbowali coś zrobić, ja także, i nic. A oni przyszli i nagle zaczęto się z nimi liczyć. Bo nie boją się zadawać trudnych pytań. Nie wierzą, że hierarchia jaka jest, została dana raz na zawsze, że obowiązujące prawdy na zawsze będą prawdami. Załatwili jedną sprawę (albo byli siłą sprawczą, która poruszyła ją z martwoty) ale teraz będą – tak myślę – kolejne. I Mielec będzie czystszy i „ludziom będzie żyło się lepiej”. A o to przecież chodzi.

No i się porobiło tak, że na dziś dzień mamy w Mielcu dwie strefy: Specjalną Strefę Ekonomiczną i Specjalną Strefę Ekologiczną. Pewnie ta pierwsza obraziła się na tę drugą, ale ja sobie myślę, że w dobrze pojętym interesie Mielca i Mielczan współistnienie obu tych tworów jest jak najbardziej wskazane. Napisałem współistnienie, a nie symbioza, bo ta druga oznaczałaby, że młodzi ludzie stracili ciekawość świata i odwagę do zadawania pytań.

A wracając do meritum sprawy. Pozostaję w głębokim szacunku dla dokonań moich kolegów ze Specjalnej Strefy Ekonomicznej. To co zrobili przez 17 lat, pozostanie w historii Mielca. Te tysiące miejsc pracy, które stworzyła Specjalna Strefa Ekonomiczna, a których wcale nie zamierza umniejszyć Specjalna Strefa Ekologiczna, pozostaną – mam nadzieję na trwałe – w pejzażu gospodarczym miasta. Coraz czystszego miasta.

A na wpis do sztambucha polecam moim kolegom ze Specjalnej Strefy Ekonomicznej a szczególnie ich Dyrektorowi taką sentencję, którą ad hoc wymyśliłem:

Miejsca pracy nade wszystko

Lecz chroń także środowisko.

Innowacje miej w projekcie.

W śmieciach? O nie!! W intelekcie!!

Natomiast stróżom naszej czystości, takim Aniołom Stróżom od Środowiska (i nie tylko), życzę wytrwałości.

Woda, powietrze, ziemia. I ogień.

Tak pisałem o naszym środowisku 5 lat temu. Wtedy jeszcze mielczanie nie mieli tej świadomości ekologicznej, która mają dzisiaj. Dlatego nie za bardzo mogłem się przebić ze swoimi tezami. Dzisiaj tylko przypominam tamten tekst.

Żywioły. W wydaniu mieleckim niekoniecznie mają helleńskie znaczenie składników świata materialnego, który nas otacza. Nie stanowią też dzisiaj zasadniczych elementów jakiejkolwiek filozofii, a nawet nie są powodem do refleksji nad ich stanem.

Woda płynie, po ziemi chodzimy, powietrza nie widać, a ogień daje ciepło i pozwala zrobić grilla.

Czasami, co bardziej wrażliwych, wyrywa z fotela widok pięknej smugi dymu płynącej nad głowami i ciągnącej się w widoczny sposób na długości dwudziestu i więcej kilometrów, ale dotyczy to tylko tych bardziej wrażliwych. Większość nawet tego nie zauważy.
Tak jak nie interesuje ich stan wody, którą piją, bo teraz nie śmierdzi chlorem, a i tak wolą słodzone, kolorowe napoje z plastikowej butelki, a wodę płynącą czy podziemną od czasu do czasu zasilą swoimi odchodami. Tak też, jak nie interesuje ich stan ziemi, po której łażą, i na która od czasu do czasu wyleją lub wysypią jakieś odpady.

Świadomość ekologiczna mieleckiego społeczeństwa jest – moim zdaniem - mała lub żadna. Lekceważenie stanu powietrza, wody i ziemi, żywiołów, które tak naprawdę nas tworzą, które decydują o naszym zdrowiu, a tym samym o jakości naszego życia, kończy się często dopiero wtedy, kiedy zaczyna nam to zdrowie szwankować, a już szczególnie wtedy, kiedy dopada nas choroba, której trudno lub nie da się uleczyć.

Ja nie twierdzę, że tylko dym z Krono pogarsza lub odbiera nam zdrowie. Na to składa się cały szereg czynników. Generalnie jednak można być prawie pewnym, że o jakości naszego życia i zdrowia decyduje to, co jest budulcem naszego ciała i naszego życia, czyli woda, powietrze i ziemia. Czyli antyczne żywioły.

Dlaczego nie pamiętamy cały czas, by o nie dbać? Że jakoś to będzie? Nie, nie będzie.

Zacznijmy od wody. Mamy w kranach dobrą wodę. Dobrą smakowo. Nie wiem, jaka jest jej jakość, ale skoro pijemy wodę z Wisłoki, to nie jest możliwe, by do wodociągu nie przedostały się jakieś resztki substancji - nawet śladowe, nawet dopuszczalne normami – które mają negatywny wpływ na nasze zdrowie. Tak jest! Czy ktoś zaprzeczy? Gdyby tak nie było, nie szukał by Urząd Miasta źródeł dobrej wody w Puszczy Sandomierskiej, w wielkim podziemnym zbiorniku, na którym także leży Mielec. Mielec, który wody podziemne pod sobą tak gruntownie zatruł, że teraz mają już czwartą klasę czystości na pięć możliwych (najlepsza jest pierwsza).
Jednak dobrym pomysłem jest zakup stacji pomp w Szydłowcu, bo na szczęście spływ wód jest w stronę Wisłoki i mamy szansę, że ta z Szydłowca będzie dobra.

Gdy o wodę chodzi, to należy apelować także, by nie pić wód kolorowych, słodzonych diabeł wie czym, nalewanych prosto z kranów. W Polce nikt tego nie bada. A jak pić wody nie kolorowane, to tylko mineralne o mineralizacji powyżej 1500 mg/l, bo teraz wszystko, co spod ziemi, nazywa się mineralne, nawet jak wcale składników mineralnych nie posiada. Woda z kranu ma ich nawet na poziomie kilkaset mg/l.

A teraz powietrze, które w Mielcu budzi stosunkowo najwięcej emocji z racji malowniczych dymów nad miastem i ciągnących się kilometrami zapachów. A także z racji zafundowania nam, mielczanom, już dwóch spalarni odpadów przemysłowych w dwu największych mieleckich firmach i próby budowy spalarni odpadów komunalnych w środku miasta. O zainteresowaniu tym tematem świadczy rozrastająca się wciąż grupa fejsbukowa „Mielec bez spalarni śmieci”, którą założyłem, a do której wciąż ktoś prosi o przyjęcie, tak że obecnie jej liczebność powoli zbliża się do siedmiuset osób.

Na razie jednak nie przekłada się to wszystko na konkretne działania władz. Czytam co prawda dzisiaj na hej.mielec, że „Rada Miejska przyjęła uchwałę o woli przystąpienia do opracowania i wdrażania planu gospodarki niskoemisyjnej, który powinien wyznaczać konkretne cele w zakresie redukcji emisji gazów cieplarnianych, efektywności energetycznej oraz wykorzystania odnawialnych źródeł energii” ale moim zdaniem to tylko zaciemnianie sprawy skażenia powietrza w Mielcu i odwlekanie jej rozwiązania. Bo jak znam życie, skończy się na tym, że zabroni się opalać mieszkania węglem, a najwięksi mieleccy emitenci trucizn, działający na podstawie wydanych im przez władze zezwoleń, pozostaną poza tym planem.

Do akcji walki o monitoring powietrza włączyli się wcześniej radni powiatowi, jedni – jak panowie Kozdęba czy Deptuła - zainteresowani od początku tematem, inni wykorzystujący okazję do podpięcia się pod niego. Co ciekawe, temat nie budzi wcale emocji u radnych miejskich. Ale nie dziwi mnie to. Ich przypadek jest modelowo antydemokratyczny. Mam jedynie nadzieję, że może wyborcy ich rozliczą. Chociaż – jak to ostatnio skomentowałem – wyborcom starym - którzy na wybory chodzą, w przeciwieństwie do wyborców młodych, którzy wybory olewają - bardziej zależy na równym chodniku, by się na nim nie potykali, niż na czystym powietrzu, skoro i tak im życia wiele nie zostało.
Jednak napór społeczny zaczyna narastać, więc wierzę, że w sprawie czystości powietrza coś w Mielcu wreszcie drgnie.

No i ziemia. Kupujemy żywność skażoną nawozami, pestycydami, antybiotykami, żywność wyrosłą z ziemi skażonej chemią, zanieczyszczonej spalinami samochodów, ziemi, na którą ktoś wylewa szamba, ziemi, na która wysypuje się śmieci i wylewa odpady przemysłowe. I tę żywność zjadamy. I obojętnie patrzymy, jak ktoś tę ziemię zanieczyszcza, gwałci ją wręcz. Ale i tutaj coś zaczyna się zmieniać. Są pierwsze zmiany, wzrasta świadomość ludzi.

Nie chcemy być truci. Chcemy być zdrowi. Ja wiem, że już nigdy nie będziemy jedli kurczaka, który dziobie na podwórku, ale i ten brojler powinien nie truć, a żywić, a kolor żółtek w jajkach nie musi być ustalany chemicznym dodatkiem do paszy.
Jedzmy jak najmniej przetworzone. Odrzucajmy serki homo, kolorowe jogurciki, słodzone nie wiadomo czym, wędliny, w których nie ma mięsa, itd. itp.

Czy – gdy się to powyższe spełni - będziemy zdrowi? Pewnie tylko zdrowsi.

Ale jak i woda będzie czystsza, i powietrze bardziej przejrzyste, a i ziemia mniej zatruta, to na pewno będzie nam lepiej. I będziemy dłużej żyli.

A ogień? Ogień u nas służy do unicestwiania tego, z czym sobie nie możemy poradzić, bo ciężko gdzieś wyrzucić, czyli do spalanie odpadów. A chciało by się, by ogień był świętym ogniem.

wtorek, 3 kwietnia 2018

Co robić? Palące (i śmierdzące) zagadnienia walki o czyste powietrze.

Zawsze dobrze spojrzeć na wydarzenia z perspektywy czasu. Nawet jeśli to tylko tydzień. Bo ocenianie zdarzeń w czasie ich trwania często bywa nieprecyzyjne, podszyte emocjami, skrzywione entuzjazmem. Jednocześnie czas odsłania nowe fakty, coraz mniej wygodne dla wielu.

A w Mielcu miało i ma miejsce coś, czego nie lubi żadna władza. To swoista rewolucja, którą nazwałem kiedyś krono-rewolucją. Rewolucje, jakie by nie były, są niebezpieczne. I władza to wie. Próba stanięcia na jej czele i skanalizowania jej przez miejscowych włodarzy, najwyraźniej się nie powiodła, skoro jeden z ważnych przedstawicieli władzy – zresztą także maszerujący na Kronospan - doszukuje się obecnie w tym społecznym ruchu tajemniczych inspiracji. Ba, oskarża jej organizatorów, że kieruje nimi wyłącznie chęć zbicia ”politycznego kapitału”, czyli mówiąc po „mieleckiemu”, zajęcia w organach samorządowych tych miejsc, które teraz zajmują ludzie „skanalizowani”, „ułożeni” przez władze, konformistyczni i niesamodzielni.

A jeśli rewolucja, to i metody rewolucyjne. Pod ręką jest dzisiaj w Wikipedii dostępny klasyk rewolucji, to go – trochę na przekór wszystkiemu - zacytuję: „Państwo jest silne wówczas, kiedy masy o wszystkim wiedzą, o wszystkim mogą wydać sąd i wszystko czynią świadomie”. (Z artykułu „Masowy przekaz a komunikacja społeczna” – W.I. Lenin).

Państwo dzisiaj jest jak ten klasyk, który wolał, żeby społeczeństwo wiedziało to „wszystko”, co przekaże mu władza. Ale są media społecznościowe. I nawet jeśli władza wolałaby mówić to, co pozwoli jej zachować święty spokój, to „mleko się rozlało”.
Obywatele – by użyć tego wielkiego słowa, które zostało mocna sparszywione – wzięli sprawy w swoje ręce. I wygląda, że ich z rąk nie wypuszczą.

Tyle tylko, że chyba rozpoczęliśmy tzw. „długi marsz” , by zaczerpnąć znowu z historii rewolucji, tym razem chińskiej, i tak naprawdę nie do końca wiadomo, co na końcu tego marszu będzie.

Przeciwnik jest okopany i uzbrojony. Na koniec maja ma być gotowa broń masowego rażenia protestów, jaką będzie słynny filtr, wyłapujący podobno cząstki stałe, nawet takie małe, że ich prawie nie ma. Czy to przekona mielczan? Wątpię. Bo zawsze można nie wierzyć - jak się nie ma zaufania - że wkłady do filtra ( na początku nowe) będą wymieniane. Bo wymiana kosztuje.

Ale strona obywatelska też jest uzbrojona. I coraz bardzie się dozbraja. Jej bronią jest po pierwsze wzrastająca z dnia na dzień wiedza o sposobach działalności firmy, a po drugie właśnie zaufanie. Albo raczej jego brak. Zaufanie do tego, co zrobi władza. Zaufanie do deklaracji i obietnic firmy.
I o ile wiedza wciąż rośnie, to zaufanie leci na łeb i szyję, jako że są u nas odwrotnie proporcjonalne.

Cechą charakterystyczną naszej polskiej rzeczywistości - głównie tej państwowo – samorządowej rzeczywistości, ale to się przenosi na całe życie społeczne – jest wszechogarniający konformizm. Oczywiście nie jest tak, że w innych państwach go nie ma. Ale w państwach gdzie element państwowo – samorządowy w strukturach państwa jest dominujący, a tak jest w Polsce, ten konformizm jest ogromny i wciąż rosnący.

Dochodzi do tego także brak zaufania do instytucji. W instytucje nie wierzy Kaczyński, który stawia wyłącznie na „kadry”, na swoich ludzi, ale w instytucje nie wierzą też obywatele. Na instytucje państwa nie można liczyć. Ale tym bardziej nie można liczyć na ludzi nimi kierujących. Bo to są ludzie nie instytucji, ale partii.

Na kogo więc można liczyć? Znowu paradoks: na kadry. Ale te niezależne. Te obywatelskie. Te, nie wchodzące w partyjne układy. Na te kadry, które kiedyś Lenin nazywał kadrami rewolucji, a my wiemy, że te nasze „kadry” to są ludzie obywateli, ludzie mielczan. Działający w naszym interesie. To są ludzie, którzy się poświęcają. Nie konformiści.

To jest kilku mieleckich, młodych „wariatów” którzy myślą samodzielnie i się nie boją. Oni zrobili tę krono-rewolucję. Pewnie sami nie wierzyli, że będzie aż tak wielka. Ale jest. I wierzę, że ich nie przerośnie.

I oni właśnie (i chyba to nie tylko moje zdanie), a nie strupieszali (choć często młodzi) członkowie różnych partii, powinni iść po władzę. Bo oni są gwarancją, że coś się będzie zmieniało – w mieleckim powietrzu, ale i w mieleckiej atmosferze - w długiej perspektywie czasu. A rozpoczęli „długi marsz”.
I każdy zarzut, że robią to dla „kariery” jest tak śmieszny, że trudno z nim dyskutować. Tak, chcemy, żeby tacy jak oni rządzili. Jeśli to dla kogoś jest „kariera” to głównie dla ludzi z państwowo – samorządowego „układu”, którzy nie potrafili by się utrzymać „na swoim”, w prywatnej firmie.

A oni działają i edukują i mielczan i samych siebie. Czytają opracowania, wnioski do władz o zgodę na dalsza emisję, poznają jakie kominy co emitują, o ile ma być więcej, dlaczego tak wiele jest awarii, które mają pozostać w ogóle poza kontrolą, etc. Co raz wychodzą nowe fakty: a to o losach i koneksjach słynnej pani Suchy, a to o konsultancie szczegółowych ustaleń unijnych regulacji BAT w Ministerstwie środowiska, którym był nie mniej znany pan Herchel, szef ochrony środowiska w Kronospanie. Dowiadujemy się także, że Kronospan wnioskował do władz Mielca by zakazać legalnej manifestacji, a uzasadnił to rzekomo obawami o wrzucaniu na teren spółki wyrobów pirotechnicznych, czyli o próbę zniszczenia zakładu i grożenia zdrowiu i życiu pracowników. No i atmosfera się zagęszcza. Nawet „ludowa” twórczość poetycka włącza się do zmagań o czyste powietrze. A co jak co, ale Lokomotywę to znają najwięksi przeciwnicy słowa wierszowanego. .

I znów przypomnę "klasyka" - „Państwo jest silne wówczas, kiedy masy o wszystkim wiedzą, o wszystkim mogą wydać sąd i wszystko czynią świadomie”. Z jaką ponurą intencją te słowa były pisane, nie zmienia to faktu, że są prawdziwe. I przywódcy protestu doskonale to czują. I cały czas edukują Mielczan, uświadamiają im, że mogą oni żyć w czystym, dobrze rządzonym Mielcu.

A co do szczegółów, dotyczących firmy – jeśli będzie tak dobrze, jak mówi jej rzecznik, jeśli niczego nie będzie miała do ukrycia, niech działa całkowicie transparentnie. Czyli słynny pomiar ciągły, ale także deklaracja zgody na kontrole w każdym czasie z udziałem czynnika społecznego.

I na koniec znowu klasyk rewolucji, ale jako przestroga dla tych, którzy uważają, że im wszystko wolno: „Nasz kodeks moralny jest absolutnie nowy. (…) nam wszystko wolno, ponieważ jako pierwsi na świecie wyciągamy miecz nie w celu zniewolenia, lecz w imię wolności i wyzwolenia spod ucisku”.

Skończyli, jak skończyli. Tylko trup pozostał „wiecznie żywy” i straszy.

ps. pisząc o młodych ludziach z Mielca, przewodzących protestowi, mam na myśli wyłącznie młodych ludzi z Mielca, a nie mam na myśli pana z Rzeszowa, który "przypina się" do protestu, robiąc polityczne happeningi i inne polityczne ustawki

Jak Mielec i mielecki Oddział ARP stracili 4 lata.

  Zdjęcie za Radio Leliwa Mniej więcej 4 lata temu został z dnia na dzień pozbawiony pracy ówczesny dyrektor Oddziału ARP w Mielcu pan Kr...