sobota, 16 lutego 2019

Jak odmłodniałem i zeszczuplałem. Rzecz o EDK



Nie jestem już młody. Właśnie skończyłem 68 lat.
Ale cztery lata temu byłem znacznie starszy. Ot, taki sobie stary pan z brzuchem, jak wielu innych, czekający na emeryturę, walczący bez efektów z wciąż większą nadwagą, z powracającą zgagą, nadciśnieniem i innymi dolegliwościami.

A przecież starałem się być aktywny, wędrowałem czasami po górach albo mieleckich lasach. I – niestety -  bez znaczących efektów osobowych.

Zimą 2015 roku jakiś ciepły wiatr przywiał do mnie informację, że w Mielcu po raz pierwszy będzie organizowana Ekstremalna Droga Krzyżowa. Nie wiem, jak to się stało, że – jak nasiono egzotycznej rośliny, potrzebującej ciepła do skiełkowania – ta informacja znalazła sobie w mojej psychice takie miejsce, gdzie nie tylko nie obumarła, ale zaczęła kiełkować i rosnąć. Aż stała się drzewem wielkiej potrzeby. Wiedziałem już po jakimś czasie, że muszę iść i że muszę dojść.

44 kilometry na piechotę nocą! Ta liczba budziła we mnie lekki dreszcz niepokoju: stary dziadu, przecież nie dasz rady. To „impreza” dla młodych ludzi, nie dla ciebie. Nigdy w życiu nie przeszedłeś więcej jak 20 km i to w dzień.
Zacząłem intensywnie trenować. W mieleckich lasach poznawałam wciąż nowe drogi i miejsca, przy okazji wkurzając leśników swoją krytyką ich gospodarki leśnej. Ale przejście 25 a nawet 30 km to już była sprawa w zasięgu moich możliwości.

Naładowany nadzieją jak wielbłąd wodą przed pustynią, wyszedłem z prawie 400 pielgrzymami na pierwszą mielecką Ekstremalną Drogę Krzyżową. Trasa z Mielca do Pilzna jest łatwa. Prowadzi w większości dobrymi, płaskimi drogami.

Przyznam, że szło mi się świetnie. krótkie przystanki na kolejnych stacjach Drogi Krzyżowej i dalej. Przed Zasowem, gdzie zlokalizowano Stację V (dla przypomnienia: w Drodze Krzyżowej jest to miejsce, w którym Szymon z Cyreny pomaga słabnącemu Jezusowi nieść Jego krzyż), prowadziłem nawet cały „peleton” pielgrzymów. Wyglądało to urzekająco: długi pewnie na kilometr wąż świateł. Był to 24 kilometr trasy.

I wtedy przyszła katastrofa. Obuty w dobre buty do pieszych wędrówek, jakoś na równej drodze tak stanąłem, że skręciłem nogę w kostce. Ból był ogromny, że prawie mnie na chwilę sparaliżował.
Boże – jęknąłem – i co dalej? A tak bardzo chciałem dojść!
Coś mi szepnęło – chciałeś, to idź.
Tylko jak? Znalazła się jakaś młoda lekarka, która miała bandaż elastyczny. Owinąłem nim ciasno skręconą kostkę i zacząłem powoli sunąć w stronę Pilzna. Każda kolejna stacja witała mnie coraz większym bólem.

Najgorsze było ostatnie 2 km, gdy widziałem wieżę kościoła, do którego zmierzałem, a wydawało mi się, że ona cały czas ode mnie ucieka.
Przed kościołem stałem wyłącznie na jednej, zdrowej nodze.
Gdy w domu zdjąłem jakoś but, cała noga do połowy łydki była jednym wielkim krwiakiem.

Utną ci ją – stwierdziła moja żona, wioząc mnie na pogotowie. Chyba ci zupełnie odbiło.
Nie ucięli. Zapakowany w gipsową szynę, pokuśtykałem do domu, a za dwa dni o kulach do pracy. Lekarz też pukał się pewnie w głowę, gdy nie chciałem wziąć zwolnienia.

Ale to dopiero początek historii.

Jesteś za ciężki – osądził mój syn, stąd masz problemy z chodzeniem. Postanowiłem schudnąć. Z nogą w gipsie, potem tylko jakiejś tam ortezie, byłem zupełnie przyziemiony. Ale błąd robią ci, którzy odchudzania zaczynają do biegania czy innych trudnych sportów. Odchudzanie zaczyna się od diety. I od siły woli. W pierwszym miesiącu, odstawiając jedynie węglowodany i włączając tę silną wolę (którą nie zawsze potrafię uruchomić), schudłem 4 kg, w drugim kolejne 4. Potem jeszcze 2. Z 93 kg „spadłem” do 83. 
Wszystkie spodnie, jakie były w domu, kilkanaście par, zostały zwężone do tamtego mojego obwodu pasa. Już nigdy miałem nie przytyć. Gdy zacząłem chodzić na siłownię, urosły mi mięśnie, przybrałem na wadze i teraz ważę 87 kg, ale spodnie są nadal w sam raz.

Dalej ćwiczę. Moi przyjaciele mięśniacy pewnie maja lekki ubaw, widząc dziadka, jak próbuje coś wyciskać czy biega na orbitreku. Ale się nie daję.

Potem była druga EDK, 52 km do Odporyszowa, w listopadzie dość poważna operacja kolana, a w marcu trzecia moja EDK, 48 km do Tarnobrzega. Czwartą sobie odpuściłem, bo ciągle marzy mi się pielgrzymka do Santiago de Compostella, a nie chciałbym całkiem „zachodzić” kolana.

Nadal intensywnie ćwiczę na siłowni, w maju chyba minie 4 lata, w lecie po raz pierwszy przejechałem rowerem ponad 80 km w jednej wycieczce. Dzisiaj przejechać 50 km rowerem czy przejść 20 km na piechotę nie stanowi już dla mnie problemu. Nie mam zgagi, odżywiam się jarzynami. Na dodatek nadal pracuję, co blokuje mi dłuższe imprezy, jak choćby tę do Hiszpanii.

Minęło 4 lata i przed piątą z kolei mielecką Ekstremalną Drogą Krzyżową zacząłem myśleć: jak to się stało i dlaczego tak się stało, że od tej pierwszej EDK stałem się innym człowiekiem.
Jak siadałem do pisania, pomyślałem, że powodem tego ciągu zdarzeń w moim życiu był fakt, że tam, w Zasowie, na V stacji EDK, to nie ja Chrystusowi, ale Chrystus mnie zaczął pomagać nieść mój codzienny krzyż. I nawet chciałem taki dać tytuł felietonu, ale jak kiedyś przy zbiorze poezji, którego bałem się nazwać „Ja, Piłat” idąc na kompromis z „Jak Piłat”, tak i teraz strach przed oceną zabił ten pierwszy pomysł. I pewne dobrze się stało,  bo przy tej ilości "ludzkich krzyży", które wielu z nas dźwiga na co dzień, ten mój musi się wydać maleńki, nie wymagający wysiłku, wręcz niegodny uwagi. Każdy ma jakiś swój krzyż, który niesie, który wciska mu się w ramiona, boli, nie pozwala iść, ale który jednocześnie zmienia życie człowieka.
Moje życie tez uległo zmianie. Dzięki temu, że kiedyś tam poszedłem na Ekstremalną Drogę Krzyżową i coś mi się w głowie przestawiło. Ja wierzę, że to to Chrystus.

Wierzę, że właśnie tak się stało. Bo przecież jest mi tak o wiele lżej od tego czasu, że wydaje mi się, że tyle jeszcze mogę dodatkowo wziąć na siebie. Gdy mnie pytają koledzy emeryci: Andrzej, tobie też tak szybko leci czas?, odpowiadam, że nie zauważam, by coś się zmieniło. Leci jak leciał.  Jak długo jeszcze? A kto to wie? Tylko Bóg.

I nawet gdy żona mówi – ale przez to swoje chodzenie masz uszkodzone kolano, to odpowiadam, że to naprawdę mała cena za to, co dostałem i mam.

wtorek, 12 lutego 2019

Bóg jak pogotowie lotnicze


Prawa fizyki, stworzone przez Stwórcę Uniwersum, działają zawsze i wszędzie. I nikt, prócz Stwórcy ich działania nie unieważni. Dobrym pytaniem jest, czy robi to Bóg i kiedy to robi?
Modląc się, oczekujemy spełnienia naszych próśb, zanoszonych Bogu. Jednak znakomita większość z modlących nie oczekuje zmiany siły ciążenia ani przesunięcia orbity Księżyca, czy nawet powielenia oszczędności w banku.

Znakomita większość z naszych próśb do Boga to prośby mieszczące się w diapazonie rzeczy i spraw wyobrażalnych, nawet jeśli trudno wyobrażalnych.

Bo czy spowodowanie remisji choroby musi od razu być czymś zaprzeczającym prawom fizyki? Nie musi. Wszak powiedziano, że "twoja wiara cię uzdrowiła". A nie znamy możliwości organizmu i pole działania Boga w odpowiedzi na nasze prośby jest bardzo szerokie.
Jak pisze Ewangelia, żeby wyzdrowieć, trzeba dotknąć Chrystusa. Co to znaczy? Nie wiem. Każdy musi sobie odpowiedzieć sam.

No ale czy mamy mieć pretensje do Boga, że nie spełnia często nawet  prostych naszych próśb? Jakże często mamy żal, najczęściej wielki żal, że mimo naszych próśb Bóg np. nie uratował życia kochanej osobie?

Czy Bóg wykracza w swoich działaniach poza prawa fizyki? Gdy Chrystus przemienił wodę w wino, czy rozmnożył chleb i ryby, gdy wskrzesił Łazarza, i gdy wreszcie zmartwychwstał,  to zapewne unieważnił w danym momencie działanie praw fizyki. Ale to się zdarzało raczej dość rzadko. Zresztą wskrzeszenie i zmartwychwstanie to zupełnie dwa odmienne zdarzenia. Po wskrzeszeniu Łazarz był taki samym Łazarzem jak przed śmiercią. Miał ciało, krew i kości, i nie przechodził przez ściany. Chrystus, mając po zmartwychwstaniu ludzkie ciało, nie był już człowiekiem, ale wyłącznie Bogiem. Nawet ze swoją Matką już się nigdy nie spotkał.

Uciekamy od tłumaczenia takich cudów, które przeczą fizyce, nie mieszczą nam się a naszym pojmowaniu świata. Uciekamy, ale Bóg wciąż nam mówi: wszystko jest możliwe.

Dlaczego więc tak rzadko nas wysłuchuje?

Ale czy tak naprawdę wiemy, że rzadko? Może często. Przecież tych życzeń mamy  wiele.
Mówimy z pretensją do Boga: Panie Boże, mówię do Ciebie, a Ty mnie wcale nie słuchasz! A czy słyszymy Jego odpowiedź: Mam do ciebie takie same pretensje!

Czy słuchamy Boga, gdy na co dzień mówi do nas, czy też jesteśmy głusi jak drewno na Jego głos, a przypominamy sobie o Nim tylko w chwili wielkiej potrzeby? I wtedy mówimy, a On nas nie wysłuchuje.

Oczywiście nie jest to wszystko takie proste. Bo zapominamy często o Złu, które egzystuje w naszym życiu. I widząc ogromne zło zadajemy sobie pytanie – dlaczegoś do tego dopuścił? I co można odpowiedzieć?

Wciąż stawiam sobie pytanie, czy byłoby możliwe stworzenie świata bez Zła, bez nieszczęść, cierpienia i śmierci? I nawet jak w tłumaczeniu nie podeprzemy się grzechem pierworodnym, który może nie wszystkich przekonuje, to chwilowa refleksja nad sprawą przyniesie nam jedną jedyną odpowiedź: Nie jest możliwy taki świat. Nie jest możliwy, bo gdyby sobie  wyobrazić świat bez nieszczęścia, skąd byśmy wiedzieli, że jesteśmy także – przynajmniej czasami - szczęśliwi.
Nie znalibyśmy wtedy ani pojęcia szczęścia, ani nieszczęścia.
Czy z tego wynika, że Bóg także stworzył Zło? Takie ogólnie pojęte, bo i Szatan jest złem, i śmiertelna choroba dla umierającego człowieka także jest złem.
Moim zdaniem tak. I mówię to wbrew wszystkim teologom, którzy uważają, że Bóg tego nie mógł uczynić, bo jest samym Dobrem.
Ale Bóg wyposażył nas w zdolność odróżniania dobra i zła i w wolną  wolę.
A to wszystko, żebyśmy dążyli do Szczęścia, do Dobra i wiedzieli, że ono istnieje, i umieli rozróżnić go od nieszczęścia, od Zła.

To powiemy: ok, ale może przynajmniej bez takiego ogromnego zła, jak np. Holokaust?
Czy można stworzyć świat, w którym nie byłoby ogromnego zła, a tylko to mniejsze?
Jakoś sobie nie wyobrażam takiego świata. Może mądrzejsi ode mnie potrafią?

A więc mamy to co mamy: świat w którym jest zło. To zło, które często zawładnie ludźmi, rosnąc w nienawiści do ogromnych rozmiarów.

Dlaczego mówię do Ciebie, Boże, a Ty mnie nie słuchasz? Nie pomagasz mi, jak jestem w potrzebie?
No dlaczego?

A może koś ma inny pomysł?

Jak poprawić przepustowość Alei Niepodległości w godzinach szczytu?


Z pracy jeżdżę od Wojsławia i po godzinie 16-tej. Ale zdarzyła mi się raz konieczność dojechanie do centrum, na Plac armii Krajowej, dokładnie na godzinę 15.15. Mogłem wyjechać przed piętnastą, ale nie mogłem. I wyjechałem pięć minut później.

Od razu wbiłem się w tak wielki korek na pierwszych światłach od Strefy, że się spóźniłem. Stając i ruszając – chyba ze sześć, albo więcej razy, zastanawiałem się, dlaczego nikt tego nie usprawni.

Dlaczego walcząc z Kronospanem działacze Eco nie walczą o zmniejszenie smogu samochodowego.

I przyszła mi do głowy taka myśl: A niby dlaczego w godzinach od 15.00 do 15.30 nie przedłużyć dwukrotnie czasu świecenia świateł zielonych, najpierw pierwszych, na Alei Niepodległości, a potem skorelowanych z nimi świateł na przejściu koło Domu Kultury i przed wiaduktem?

Podobnie można  rozwiązać bardziej skomplikowany ruch na skrzyżowaniu z Sienkiewicza. No i wreszcie zapanować nad ręcznie uruchamianymi światłami przed – nomen omen – Wydziałem Komunikacji. Jak to spowalnia ruch, nie trzeba nikomu z kierowców tłumaczyć.

Niech mi nikt nie mówi, że to w świecie sztucznej inteligencji nie jest możliwe. Wystarczy ruszyć jednocześnie i głową i czterema literami.

Zrobiwszy to, można się zastanowić, co zrobić z tym kretyńskim rondem przez RegBenzem, na które ktoś wydał zgodę, a które w godzinach szczytu totalnie przeszkadza, a nie pomaga. Ja już mam pomysł, ale go – póki co – nie zdradzę.

I co z tego, że piesi, czy samochody dojeżdżające do Alei Niepodległości, których jest kilkunastokrotnie mniej niż jadących od strefy, nieco dłużej poczekają.

Panie Prezydencie, Panie Starosto! Do dzieła. Nie wiem, komu ta ulica podlega, ale czuć się zobowiązani winniście obaj.


Prezydent na posyłki

  Zdjęcie ze strony Miasto Mielec Jakoś tak bez entuzjazmu obejrzałem niedawno film z Denzelem Washingtonem, zatytułowany „Bez litości 3 Ost...