sobota, 15 lutego 2020

Boję się zasłużonego odpoczynku – felieton urodzinowy


zdjęcie jak najbardziej oficjalne.

 Kolejna rocznica urodzin zawsze wywołuje w człowieku jakieś tam refleksje związane z upływem czasu, a jak już tego czasu upłynie dużo, to także ze starzeniem się.
Bo do którejś tam rocznicy człowiek o starzeniu nie myśli. Raczej o nowych wyzwaniach, które może przymieść czas. Aż wreszcie przychodzi rocznica pięćdziesiątych urodzin i wraz z nią konstatacja, że to już z górki.

Potem są urodziny sześćdziesiąte, które – jak się ma zdrowie i nadal żyje – przechodzą tak mimochodem, jakby trochę zawstydzone. Kobiety najczęściej żegnają się z pracą, a mężczyźni marzą, by jeszcze rok w niej wytrwać, to już potem nie zwolnią.

Potem są urodziny sześćdziesiąte piąte i znowu przychodzi czas pożegnań z pracą zawodową (piszę oczywiście tylko o ludziach ZUS – u, bo inni , policjanci, strażacy, już od wielu lat nie wiedzą, co z sobą zrobić, zasłużenie wypoczywając).

Albo i ten czas pożegnań nie przychodzi.
Bo czasami przychodzi wcześniej refleksja: a co ja będę robił na emeryturze. Jaki będzie ten mój nieustający, zasłużony wypoczynek. Czy przypadkiem szlag mnie nie trafi z nudów w tym wypoczywaniu? I czy niska emerytura pozwoli mi nadal żyć z godnością? Czy braki na podstawowe artykuły nie zmuszą mnie do szukania pomocy? Do żebrania, albo protestowania przeciwko zbyt niskim emeryturom. Bo SA niskie.

Obserwuję często na Facebooku dyskusję o marnych, niskich, polskich emeryturach. Ale kiedy tylko zadam pytanie – to może by dłużej pracować? – spotykam się ze zdecydowanym odporem narzekających. Ba, nawet z atakami.
Bron Boże, żadnej dłuższej pracy. My chcemy obniżenia wieku emerytalnego!

LEPIEJ ŚWIĘTOWAĆ NIŻ PRACOWAĆ!

PiS doskonale wyczuł atmosferę panującą w narodzie i obniżył wiek emerytalny. Kobietom bardzo. Z potencjalnych 67 lat do 60. Nikt kobietom nie powiedział, że w wieku 67 lat miałyby emeryturę ok. 70 % wyższą, niż mają (przy takich samych zarobkach) w wieku 60 lat.
Ale żeby tonować protesty na niskie emerytury wprowadzi się emeryturę 13-tą, potem 14-tą, potem 15-tą… Jednak lepiej świętować niż pracować.

No tak, tylko co robić w to nieustanne święto, jak się nie ogląda TVP i wszystkich jej głupkowatych seriali i programów? Jak się nie uznaje za sens życia obrabianie w kółko tych kilku grządek, by zabić czas i uzyskać dodatkowy przychód w wysokości może 500 zł?
Można brać udział w zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku, chodzić na emerycką gimnastykę, czasami pojechać na emerycką zbiorową wycieczkę, pójść na emerycki bal, podziałać w kole emerytów i rencistów, a nawet – co doświadczyłem – w Radzie Seniorów.

Pomijając już fakt, że w zorganizowanych zajęciach bierze udział bodajże 8% emerytów, to nieodparcie zawsze wisi nad nami pytanie – jaki to ma sens?
Sensowniejsze oczywiście jest wychowywanie wnuków, czy pomoc w wychowywaniu – i temu często poświęcają się kobiety na emeryturze. Przynajmniej do czasu, jak wnuki mają tego dość.
A cała reszta? Cały ten czas przez np. 20 lat?
Że nie wiemy, ile będziemy żyli? No, nie wiemy. Wiemy jednak, że ludzie żyją coraz dłużej. Widzi się bardzo często pogrzeby dziewięćdziesięciolatków lub podobnych. To chyba straszna męka, tyle wypoczywać?
Co dnia myśleć z rana: a co ja będę dzisiaj robił? Czym się będę dzisiaj zajmowała? Obiad i nieustanne seriale? Życie tym wymyślonym przez innych życiem? Czy może być coś bardziej fałszywego? Nudnego? Ale jak nie ma wyjścia, to co robić?

A może jednak dłużej pracować?

Tylko praca w życiu ma sens. Wypoczynek może być jedynie jej uzupełnieniem. Wsparciem dla niej. Żeby trwała. Żeby była efektywna. Przynosiła owoce.
Wszystko inne jest zamazywaniem bezradności, zacieraniem śladów wiodących do śmierci.

Bo żyje się wtedy, jak się pracuje. Gdy się kończy pracować, zaczyna się umieranie.
I wcale nie twierdzę, że musi to być praca w firmie. Bo jak się nie ma swojej firmy, to różnie bywa. Mogą człowieka nie potrzebować, można już nie mieć takiej sprawności intelektualnej, by podołać obowiązkom. Można zwyczajnie nie mieć zdrowia.

Ale trzeba coś robić. Coś pożytecznego. Nie tylko dla siebie. Dla innych także. Może to rzeczywiście być rada emerytów, jeśli da innym satysfakcję i pozwoli im na chwilę zapomnieć o nudzie „zasłużonego wypoczynku”. Może to być kierowani społeczne różnymi stowarzyszeniami. Ale nich przynoszą rzeczywiście owoce, niech będą rzeczywiście potrzebne ludziom, a nie będą jedynie zaspokojeniem próżności działacza, czyli tak naprawdę zamazywaniem rzeczywistego stanu, w jaki ten ktoś się znajduje.

Mnie Bóg dał – jak na razie - i zdrowie, i siłę, i sprawność intelektualną, bym nadal mógł pracować. Nie wiem, jak to długo jeszcze potrwa i szczerze mówić, boję się tego czasu, gdy sam sobie będę musiał powiedzieć: dość.
Bo trzeba mieć wyczucie, by odejść przed chwilą, gdy ktoś mógłby mi powiedzieć: dość. Panu już dziękujemy.

Ale póki co znajduję czas i na pracę zawodową, i na pisanie, i na uprawianie ogródka, i na wnuki. A nawet na ćwiczenia na siłowni, która stała się moją organiczną potrzebą.
I nawet kupiłem sobie gitarę, by na starość nauczyć się na niej brzdąkać do rytmu, bo wnuczki uwielbiają śpiewać. Małe trzylatki, a znają już tyle kolęd.

Proszę Boga, bym mógł jeszcze coś zrobić dla innych. Choćby pisać felietony. Tyle zresztą umiem.
Dostałem dzisiaj od znajomego życzenia: 100 lat i 1000 felietonów.
Dziękuję. Ale ja już 1000 napisałem. Teraz zaczynam pisać drugi tysiąc.

Pewnie nie wszyscy będą zadowoleni z tej mojej urodzinowej deklaracji. Ale skoro znajomy, jednak o poglądach (politycznych) znacząco różnych od moich, życzy mi, żebym nadal pisał, to może jednak to moje pisanie komuś się przydaje.


piątek, 14 lutego 2020

Czy Polacy pomodlą się za Prezydenta Dudę? I czy ojciec Rydzyk jest ekologiczny?


Ojciec Rydzyk wzywa na łamach "Naszego Dziennika" do uczestnictwa w krucjacie modlitewnej. Zarówno bowiem on, jak i inni goście katolickiego pisma ostrzegają przed neomarksizmem i ideologią gender.

W zawiązku z tym wzywa do owej – jak ją nazywa - "krucjaty modlitewnej" (nie podając, na czym miałaby polegać) i postu w wybrany dzień, by w ten sposób sprawić, aby prezydentem został "prawdziwy katolik".

Czym dawniej były krucjaty, nie będę przypominał. Obecnie terminem „krucjata” (za Wikipedią) określa się czasem społeczną działalność zaradczą, przedsiębraną z zapałem i entuzjazmem (np. przeciw alkoholizmowi - Krucjata Wyzwolenia Człowiekaprogram krzewienia abstynencji zainicjowany przez Sługę Bożego ks. Franciszka Blachnickiego i Ruch Światło-Życie).

Tak więc Ojciec Rydzyk wzywa, aby z zapałem i entuzjazmem rozpocząć modlitwy o to, by Polacy, także ci nie modlący się w intencji albo i wcale się nie modlący, zagłosowali w najbliższych wyborach na „prawdziwego katolika”.
Czyli na kogo?
Ojciec Rydzyk uprawia oczywiście kościelną „mowę trawę” mówiąc coś i nie mówiąc jednocześnie, ale tak nie mówiąc, by wszyscy myśleli, że powiedział. Bo nie trzeba być specjalnie inteligentnym, żeby założyć z małym błędem, że chodzi mu o głosowanie na obecnego prezydenta Dudę.

W jego przeświadczeniu ma on być tym, „który nie  wystąpi przeciwko Kościołowi, przeciwko cywilizacji łacińskiej, a tym samym nie poprowadzi Ojczyzny do samozagłady”.
Dlatego- wg Ojca Rydzyka - potrzebna jest mądrość Polaków przy wyborze prezydenta, aby nasza Ojczyzna potrafiła obronić chrześcijańskie wartości, z których wyrasta, i przekazać je kolejnym pokoleniom

Powiem tak: walczyłem na miarę moich skromnych sił i środków o to, by pochód ideologii gender w jej ofensywnym kształcie, tego naprawdę zła naszych czasów, można było jak najdłużej powstrzymywać. I nadal uważam to za słuszne. Jednakowoż nie uważam, że jest ona złem pierwszoplanowym, tym pierwszym szatanem, z którym musimy walczyć w modlitwie. Wystarczy, jak się będziemy rozsądnie zachowywać.

Ale jak patrzę na nasze społeczeństwo, to myślę, że jedynym czynnikiem, który wyzwala w nim działanie, jest obietnica dostanie więcej. Nieważne, czy to pieniędzy, czy czasu na emeryturze, czy jakiś innych przywilejów. Zaryzykuję tu twierdzenie, że znakomita część wyborców PiS, gdyby Biedroń obiecał im znacznie więcej, niż daje i obiecuje PiS,  i gdyby był dla nich wiarygodny w tym co obiecuje, to zagłosowała by na Biedronia, niezależnie od tego, jakie poglądy ma on, a jakie deklarują oni.

Ludzie, do których apeluje Rydzyk, to być może te 15 % które zdecydowanie ufa Kościołowi. Bo trzeba wiedzieć, że  o ile w roku 2017 zdecydowanie ufało Kościołowi katolickiemu 29,9 proc., to już w 2020 już tylko 15,7 proc.  A cały ten czas rządził PiS i nic się istotnego nie zmieniło. (sondaże IBRiS dla Rzeczypospolitej). Jednak jak się wie, że słuchalność Radia Maryja wynosi 1,2%, a udział TV Trwam w rynku wynosi 0.3 % to można mieć wątpliwości, czy ten apel do tej coraz mniejszej liczby wiernych dotrze. No chyba że włączą się proboszczowie, jak jakiś spod Jarosławia, ale to strzał w kolano.

Być może jednak te 15% odpowie na apel o krucjatę i modlitwę za obecnego prezydenta, by nim został ponownie. Choć jak mam być szczery, to szczerze w to wątpię. Zobaczymy. A już zupełnie nie wierzę w spełnienie drugiej części apelu Rydzyka, czyli zaproszenia do podjęcia jednego dnia postu o chlebie i wodzie.
I nawet nie zażartuję, że akurat emeryci dostaną trzynastkę i nie będą musieli pościć. Po prostu śmieszy mnie ten „ekologiczny” apel księdza, który na lubiącego posty nie wygląda.

Ja, pewnie już jako jeden z nielicznych, gdy tak patrzę wokoło, poświęcam post piątkowy, czyli niejedzenie mięsa, nie walce z szatanem, jak tego chce Ojciec Rydzyk, ale kontynuacji tradycji religijnej wyniesionej z domu a i dobremu samopoczuciu. Właściwie można by jeszcze zachęcać ludzi, by w poniedziałek, jak za komuny, także nie jedli mięsa. I to byłaby prawdziwa krucjata o odchudzenie przeżartego narodu. Bo jest przeżarty, niezależnie od ciągłego narzekania i ciągłego łamania praw bożych, często z Bogiem na ustach.

Ale wróćmy do wyborów na prezydenta „prawdziwego katolika”. Kto mógłby w oczach mniej zdeterminowanych ideologicznie Polaków spełniać tę funkcję?

Na pewno nie Biedroń. Na pewno nie Nowacka.
Może Bosak. Nawet nazwisko ma takie trochę święte.
Czy Kosiniak Kamysz? Rozwiedziony! Ale ilu „bogobojnych” członków PiS ma drugie żony/mężów? Wielu. Więc może jednak Kosiniak Kamysz.?
A może Hołownia? Tyle świętych ksiąg napisał, prawie katolickich, no i nie rozwiedziony? Może. Ale dla mnie on na odległość pachnie fałszem, sztucznością i telewizyjną politurą.
No to może prezydent Duda?  Gzie nie spojrzeć w Internet, to albo w kościele, albo z księźmi. No i nie rozwiedziony. Ale chce zalegalizować związki partnerskie!
A jak z panią Kidawą Błońską, piękną, kulturalną kobietą o wielkich rodzinnych tradycjach niepodległościowych (prawnuczka prezydenta i premiera II RP), jakimi nikt z kandydatów nie może się pochwalić? Naszukałem się, i nigdzie zdjęcia kościoła. Z biskupem tylko na opłatku w Sejmie. Żadnych skandali, ale i żadnych świętych obrazków, żadnego afiszowania się z Bogiem. Nie wierząca? Chyba katoliczka, bo w jednej z gazet, tej nielubianej, znalazłem informację, że tworzy dobre małżeństwo, że jest katoliczką i dobrą matką. Jakby było inaczej, pewnie by jej to wyciągnięto. Więc można by ją uznać za „prawdziwego katolika” jak chce Ojciec Rydzyk?


Na pewno nie. Bo co najwyżej za „prawdziwą katoliczkę”. No i tak doszliśmy, szerlokowie, po nitce do tego, kto dla Ojca Rydzyka jest „prawdziwym katolikiem”. I na kogo mamy głosować, modląc się jednocześnie.

CBDU

Więc teraz modlitwa i post absolutny dla Nowego Prezydenta - „prawdziwego katolika” A może jednak dla „prawdziwej katoliczki”?
Przy okazji taki post będzie także za naszą ziemię rodzicielkę i może być jej i nam wszystkim naprawdę potrzebny. O naszym zdrowiu nie wspominając.

A teraz do wszystkich ten post o poście wysyłam.


ps. jako dopełnienie podrzucam starszy felieton http://andrzejtalarek.blogspot.com/2020/02/marne-polskie-spoeczenstwo-mieleckie-tez.html

wtorek, 11 lutego 2020

Koniec przygody


Kiedy w 2013 roku przestałem - po ośmiu latach - pełnić funkcję przewodniczącego Rady Nadzorczej Agencji Rozwoju Regionalnego w Nowej Rudzie, po uroczystym pożegnaniu mnie przez jej prezesa, Jerzego Dudzika, wręczeniu pamiątkowego dyplomu i jakiejś poniemieckiej rzeźby walecznego jeźdźca na rydwanie, wyjechałem z Nowej Rudy, nie wiedziałem, że jeszcze wielokrotnie ją odwiedzę, już prywatnie. Ta rzeźba cały czas przypominała mi prezesa  noworudzkiej Agencji, który odmienił to miasto, które po upadku jedynej kopalni, zupełłnie zeszło na psy. Jak kiedyś Kazimierz Wielki, zostawił Polskę murowaną, tak on zostawił Nową Rudę przemysłowo odmienioną. To był autentyczny wojownik i wizjoner, o niezliczonej liczbie pomysłów, woli i sile do ich realizacji. Jemu Nowa Ruda zawdzięcza podniesienie się z upadku. Dzisiaj dostałem informację, że ten Wojownik przegrał. Nie z chorobą, którą kiedyś pokonał. Po 28 latach bycia fantastycznym prezesem, przywódcą, wizjonerem, przegrał z politykami PiS. 
Komuś zachciało się zająć jego fotel. 
Zwołano niezgodnie z prawem Radę nadzorczą i mimo sprzeciwu Burmistrza Nowej Rudy (miasto jest największym, ale nie większościowym akcjonariuszem - 43 % akcji) zmieniono prezesa.
Myślę, że nowy sobie porządzi 2 lata i dokładnie zepsuje to, co stworzył Jerzy Dudzik. I takie działania, obsadzanie miernymi ale wiernymi, to jest tragedia. Tragedia tego kraju. Naszej Ojczyzny.
Poniżej felieton sprzed siedmiu lata. To miał być felieton na koniec mojej przygody z Nową Rudą, miastem w którym się urodziłem, a jest podzwonnym dla wybitnego człowieka, Jerzego Dudzika.
Poległ w niechcianym przez niego, bo stronił od polityki, starciu z partią rządzącą.


Koniec przygody

 Ostatni już raz odwiedziłem Nową Rudę w roli (byłego) przewodniczącego Rady Nadzorczej Agencji Rozwoju Regionalnego AGROREG S.A. Przez ponad osiem lat przewodniczyłem Radzie i szczęśliwie się złożyło, że były to lata sukcesów i samej Agencji i (przy okazji niejako) jej Rady Nadzorczej.

Gdy w 2005 roku po raz pierwszy przyjechałem na posiedzenie Rady, delegowany tam przez Agencję Rozwoju Przemysłu, obraz jaki zobaczyłem przyprawił mnie o skurcz serca. Rozlatujące się budynki zamkniętej kopalni, hektary terenów pokryte metrową (lub więcej) warstwą pogórniczych śmieci, bezrobocie, beznadzieja, zapadające się w sobie miasto, któremu zamordowano jedyną „krowę żywicielkę”, jaką była kopalnia węgla kamiennego.
Kopalnia posiadała rozpoznane wielkie złoża węgla wysokiej jakości, ale poszła pod nóż, bo taka była wola polityczna pana premiera Buzka, który usiłował wykończyć polskie górnictwo, ale na szczęście nie do końca mu się to udało. Niestety, w Nowej Rudzie tak.

Proteza w postaci specjalnej strefy ekonomicznej nie zadziałała. Kto z Wałbrzycha przejmował by się małym miastem za lasem, do którego ani dojechać, ani dolecieć ani dopłynąć się nie dało.
Dopiero ludzie z Nowej Rudy, dla których los miasta był ich losem, potrafili odmienić fatalną rzeczywistość. Ja do tych ludzi też się zaliczyłem, bo w końcu tam się urodziłem, a nawet jak nie mieszkałem, to przecież mogłem tak uważać.

Po ośmiu latach pracy na miejscu ruin kopalni stoją supernowoczesne hale produkcyjne i eleganckie centrum konferencyjne Parku Przemysłowego. Rozpoczyna się budowa Inkubatora Technologicznego. Wykonano infrastrukturę drogową i medialną. W ślad za rozwojem Parku zaczęła się rozwijać Specjalna Strefa, w której także przybyło inwestorów. Nowoczesne ośrodek sportowy zadziwia przyjezdnych. Niedługo ostatni relikt górnictwa, widoczny prawie z każdego miejsca Kotliny Kłodzkiej wielki szyb kopalni ma być zagospodarowany w pierwszym etapie na najwyższą w Polsce ściankę wspinaczkową a potem na szczycie ma być kawiarnia w stylu japońskim. W końcu w Nowej Rudzie urodził się twórca hymnu Japonii.

Dlatego się to udało, że Nowa Ruda miała szczęście do ludzi, którym się chciało. Bo i prezes Agencji, pan Dudzik, i burmistrz Nowej Rudy, pan Kiliński, młody człowiek, są ludźmi absolutnie nietuzinkowymi, są ludźmi nawet nie na miarę Nowej Rudy, ale miasta dużego jak Wałbrzych czy nawet Wrocław.
Dzięki takim ludziom ta nasza lokalna, biedna Polska zmienia się i pięknieje. A ludzi choć trochę mają nadziei, że będzie lepiej.
A ja tylko nie przeszkadzałem.

Teraz, kiedy to moje nieprzeszkadzanie dobiegło końca, kiedy pożegnano mnie z honorami i dano wspaniałą pamiątkę, przychodzi mi tylko sławić tych ludzi i to, co zrobili, i to, że im się chciało, kiedy innym nie.

Nasze marne społeczeństwo. Nasze mieleckie także.


Ten felieton napisałem w 2013 roku. Wtedy jeszcze chwaliłem ludzi z prawej strony. Wydawało mi się, że są bardziej ideowi, niż rządząca wtedy grillowa PO. Ale się w tym jednym myliłem. Gdy patrzę na dzisiejsze kadry PiS - u to widzę, jak bardzo się myliłem. Albo jak bardzo chciałem wtedy uwierzyć, że będą inne. Felieton miał oryginalny tytuł "Pleśń". Niby dotyczy lewej strony  społecznej, ale dzisiaj, po latach, jest o wszystkich.

Pleśń.

 Moje pisanie, które od paru lat uskuteczniam, ma jest z założenia jakąś tam próbą – wiem, że wątłą – wpływania na rzeczywistość wokół mnie.
Pisząc o sprawach społecznych, staram się nie powielać tematów z mediów mainstreamowych, bo wiem, że o sprawach dotykających wszystkich Polaków znani dziennikarze napiszą lepiej i szybciej, i nie ma sensu ścigać się z nimi. Z tego też powodu piszę sporo o Mielcu, starając się – na ile to możliwe – uogólniać poruszany temat. Ale nie zawsze się tak da i czasami tematy moich felietonów są tożsame z tematami ogólnie znanymi.

Przeczytałem niedawno artykuł w Rzeczpospolitej, „Społeczeństwo spacyfikowane”, napisany przez Wojciecha Grzędzińskiego.

Najzwięźlej stan polskiego społeczeństwa diagnozuje autor takimi słowami: „Dziś jednak żadnej nowej „Solidarności” nie będzie. Bo w imię czego Polacy mieliby protestować? W imię narodu? Państwa? W imię wspólnych interesów? Ale przecież nie ma już dziś czegoś takiego jak wspólny interes. Neoliberalna doktryna nauczyła nas, że jest tyle interesów, ile reprezentujących je ludzi. A skoro dobro wspólne nie istnieje, to trzeba myśleć wyłącznie o sobie samym”.

I dalej: „Polacy zrozumieli, że bogactwa nie starczy dla wszystkich, ale ciągle wierzą w swój indywidualny sukces. Pomaga im w tym ogromna machina reklamowo-medialna, która promuje wzorce zwykle mające się nijak do możliwości i zasobów przeciętnego Polaka”.

Moim zdaniem jest jedna sprawa, która może Polaków połączyć – to wspólne wkurzenie się na władzę. Wkurzenie się z tysiąca różnych powodów, z miliona powodów.
Nie dlatego, że są obywatelami świadomymi np. marności rządu, zapaści kraju, oświaty, że stają w obronie niszczonego  patriotyzmu, religii czy innych ideałów. Nie. Jedynym spoiwem jest protest w obronie swojego pojedynczego egoizmu.

Bardzo źle myślę o Polakach jako społeczeństwie. Śmieszą mnie określenia z przeszłości takie jak Chrystus narodów, bojownicy o wolność waszą i naszą, nosiciele ideałów Solidarności i inne podobne dyrdymały.

My, dzisiejsi Polacy jesteśmy w swej masie dość marnym narodem, marnym społeczeństwem. Choć często ta marność jest programowo realizowana przez władze, to nie wynika ona tylko z tego, że obecna polityka obniżania poziomu edukacji czy wyrzucania historii  z życia społeczeństwa i niszczenie poczucia tożsamości i dumy narodowej poczyniła wielkie szkody. I bez tego większość Polaków ma te sprawy daleko gdzieś.

Jesteśmy dziś zbiorowiskiem egoistów, pośród których tylko mniejszość wierzy w jakieś ideały, nie boi się ich wyrażać, walczyć o nie i chce do nich przekonać, porwać tę obojętną większość.
Jak duża jest ta mniejszość i gdzie jest?
Jak jest duża, tego nie wiem. Za to mam przekonanie, że bardziej jest po prawej stronie społeczeństwa niż po lewej. Bo nawet jak na początku socjalizmu, czy swojej przygody z socjalizmem,  niektórzy z nas wierzyli w lewicowe idee, to szybko zobaczyliśmy kłamstwo tamtego systemu i zostało nam tylko karierowiczostwo i sprzedaż siebie za szmal, za karierę. Czyli zwykłe k..  O dzisiejszej lewicy trudno w kontekście jakiś tam ideałów poprzedników nawet mówić. Podobnie zresztą było z tymi, którzy wierzyli w idee Solidarności. Jak doszli do władzy, to im przeszło. Dzisiaj mamy skutki ich sprzedania się.
Ci po prawej, przynajmniej jak na razie, mam nadzieję, nie działają dla kasy, ale chyba w znakomitej większości dla idei. O wielkość tego zaangażowania można wnosićchoćby po marszach czy to Ligi republikańskiej, czy Radia Maryja, czy PiS u, czy Solidarności wreszcie. Tu bywa i sto tysięcy ludzi, kiedy za „różowym ptakiem” idzie może pięćset beneficjentów obecnej władzy.

Bo na czym zależy tym po lewej stronie? Żeby było więcej „praw człowieka”. Więcej swobody. Bardziej kolorowo. Mniej zobowiązań. No i żeby nie było żadnej ideologii, czy to katolickiej, czy patriotyczno-polskiej, żadnego moralizowania.
No bo ciepłej wody w kranie chce znakomita większość z nas, chociaż wielu przestało wystarczać totalne grillowanie.

Równocześnie nie podzielam zdania Wojciecha Grzędzińskiego, że indywidualizacja i liberalizacja postaw są odpowiedzialne za całe zło, jakie dzieje się w naszym społeczeństwie. Amerykanie są bardziej zindywidualizowani, ale w swoich społecznościach tworzą wspólnoty, o jakich tylko możemy marzyć.
Bo amerykańska indywidualizacja postaw nie pozwala ludziom żyć na garnuszku państwa, czyli tak naprawdę na garnuszku innych ludzi, jak to czyni większość Europejczyków. Angela Merkel podkreśla, że w Europie mieszka 7 % populacji, wytwarzającej 27% produktu światowego i konsumującej 50 % środków socjalnych.

Jesteśmy także marnym moralnie społeczeństwem, pomimo deklarowanej katolickości postaw znacznej części z nas. W Polsce aborcji dokonało od 4,1 do 5,8 mln kobiet. Zważywszy, że część kobiet dokonywała aborcji więcej niż jeden raz, trzeba przyjąć, że liczba zabitych w Polsce dzieci w ostatnim półwieczu jest jeszcze potworniejsza.
Jeśli ktoś powie, że nie miało to i nie ma wpływu na moralność Polaków, na ich dzisiejsze postawy, to jest zwyczajnym kłamcą. Nie da się zabić dziecka, nawet jeśli nazwie się to zabiegiem, i być dobrym człowiekiem, gdy się nie zrozumie swej potworności i jej nie odpokutuje.

Nasz katolicki kraj jest na 208 miejscu w rankingu dzietności. Z tego wynika, że znakomita większość z młodych ludzi (starzy nie muszą) stosuje jakieś tam środki antykoncepcyjne. Można zapytać, jak to się ma do nauki Kościoła. Ale można też odwrócić pytanie i zapytać, jak się ma nauka Kościoła do dzisiejszych wyzwań, przed którymi stoją młodzi ludzie. Bo czy można na jednym polu stawiać aborcję, eutanazję, kombinacje z embrionami, środki wczesnoporonne czy zapłodnienia pozaustrojowe,obok zakazu stosowania prezerwatywy przez małżonków, którzy mają dwoje lub więcej dzieci.

Uważam – wielu z tym się nie zgodzi – że jesteśmy marnym społeczeństwem, w którym tylko małej części zależy na czymś więcej, niż własny egoizm. Myślę, że – oprócz spraw ekonomicznych – jest jeszcze jedna przyczyna takiego stanu rzeczy. Tą przyczyną są ogromne braki demokracji. Te braki skutkują totalnym skundleniem społeczeństwa, gniciem jego tkanki społecznej.

Żeby już nie zanudzać długimi wywodami, posłużę się czymś, co pozwala na skondensowany skrót. To wiersz, który kiedyś napisałem. Nosi tytuł „Pleśń”, i nawiązuje do opowiadania pod tytułem „Pleśń świata”, autorstwa Bolesława Prusa.


Pleśń

Te plamy, które pan widzisz, nie są wcale martwym brudem, lecz — zbiorem istot żyjących. Niewidzialne dla gołego oka, rodzą się one, wykonywają ruchy, (…)  zawierają związki małżeńskie, wydają potomstwo i wreszcie giną. Co godniejsza uwagi, tworzą one jakby społeczeństwa, (…) uprawiają pod sobą grunta dla następnych pokoleń, — rozrastają się, kolonizują niezajęte miejscowości, nawet toczą między sobą walki.
Bolesław Prus: „Pleśń świata”


Właściwie nie wyróżniają się niczym.
Pomimo wielu znamion zewnętrznych. Są.
W swojej masie stanowią siłę, wciskają się
w każdy zakamarek życia, w każdą jego szczelinę,
elastyczni w zdobywaniu nowego.

Im bardziej żyzne podłoże,
im więcej można z niego wydoić soków, wypić,
tym mocniej się do niego przyczepiają,
tym pięknej rozwijają się w wielobarwne kolonie.
Czerń jest dla nich ostatnim stadium doskonałości.

Są uczciwi.Tak myślą.
Bywa, bogobojni, co niedziela w kościele,
przyjaciele proboszczów i prokuratorów.
Nie widzą zła w tym co robią.

Nazywają się zwyczajnie, po polsku.
Antoni Kropidlak, Jan Sierpik, Alojzy Pędzlak,
Konstanty Pleśniak. Sami swoi.
Choć już taka Jadwiga Sprzężniak, z domu Zygomycetes,
nie budzi zaufania. Chyba Żydówka.
Choć ustosunkowana. No i piękna. Nie to, co
niedoskonała w ruchach Grzyb Jadwiga albo
Workowiec Anastazja, pokraczna jak kangurzyca.
No cóż, żyć trzeba, a tu wszyscy nasi.

Nie widzą brudu, wszak nim się żywią. Milczą.
Mówią nawet, że są pożyteczni dla społeczeństwa,
wszak produkują sery, lekarstwa, wina,
rozkładają glebę, przyśpieszają wzrost roślin.
Są przedsiębiorczy.

Nie sprzeciwiają się złu, chyba że ich zabiera.
Tworzą jednorodne formacje.
Klany, rodziny, towarzystwa, partie.
Polegają na bracie, szwagrze, żonie,
koledze z liceum, kumplu z podwórka.
Z nimi Polska jest kolorowa.
Cała gamą kolorów pleśni.

Polska gminno-powiatowa.
Moja Polska.
Skolonizowana.
Gnijąca.

I nie mam na myśli władzy jedynie, choć ona ma największe możliwości destrukcji. Mam na myśli każdego z nas. Dlatego tak ważni są ci, którym zależy, którzy mają idee i nie boją się ich głosić. I to by było na tyle.

Czy Pan Prezydent Swół, (obecnie jeszcze) prezes „od śmieci”, zezwoli na budowę spalarni śmieci w Mielcu?

  Zdjęcie ze strony Euro Eko Sp. z o.o. Niekończąca się opowieść o nieszkodliwym spalaniu zwożonych z „połowy Polski” śmieci w środku Mie...