środa, 31 stycznia 2018

Spaliny z diesli zabijają – stwierdzili nazistowscy naukowcy.



To są pewne wnioski, które uzyskano po testowaniu na 100 małpach, z których żadna nie przeżyła testów. Badania te przeprowadzali specjalnie do tego przeszkoleni naukowcy z grupy specjalnej (z angielska: special team  folk car enthusiasts ), tzw. volkswageniści, będący unikalną odmianą nazistów, występującą głównie na terenach  USA w ramach wymiany bezwizowej. W konstruowaniu tychże silników, a potem w ocenie ich wpływu na ludzkie życie,  korzystano także z doświadczeń prowadzonych przed laty w Sobiborze przez specjalne jednostki badawcze, nazywane Sonderkomandami. Skuteczność ich badań była także 100% - towa. Wykazali mianowicie, że żaden Żyd poddawany długotrwałemu działaniu spalin dieslowskich nie ma szansy na przeżycie. Sobibór jak i inne tego typu placówki badawcze zlokalizowane były na terenie Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete, co w języku tubylców znaczyło „na terenie Generalnego Gubernatorstwa”, co z kolei dowodzi, że były to tubylcze, czyli polskie placówki badawcze. Naziści byli w nich wyłącznie gościnnie, w ramach wymiany naukowej  pomiędzy placówkami badawczymi.
Na podstawie przytoczonych przykładów można mieć pewność, że nazista-naukowiec osiągnie zakładane rezultaty niezależnie od okoliczności, kosztów i miejsca badań.

 Utajniony wniosek z badań, tylko na użytek Generalnego Dyrektora: „Diesle co prawda emitują mniej CO2 od silników benzynowych, ale za to 4 razy więcej tlenków azotu i 20 razy więcej sadzy. Brytyjski Departament Energii i Zmian Klimatu szacuje, że leczenie zatruć spalinami diesla jest 10-krotnie wyższe od kosztów leczenia pacjentów zatrutymi gazami z silników benzynowych”. Warunkiem wyleczenia jest jednak podjęcie leczenia, o czym w placówkach nauko0wych GG nie pomyślano


wtorek, 30 stycznia 2018

Mieleckie Towarzystwo Wzajemnej Adoracji Przedwyborczej

Sprawa się rypła. I coś trzeba zrobić z faktem, że nastąpi w Mielcu zmiana władzy. „Sprawy idą w dobrym kierunku”- jak mówił niedawno o zdrowiu Prezydenta Kozdęby jego zastępca, sprawujący tę funkcję w zastępstwie. Jak widać, doszły. Tylko czy ten kierunek miał na myśli?

Żaden lekarz orzecznik ZUS nie odważył się być przeciwko prawdzie i udawać, jak mieleckie elity, że ze zdrowiem Prezydenta jest tak dobrze, a przynajmniej nie tak źle, żeby nie był prezydentem Mielca aż do wyborów jesienią 2018.

Szanujący się człowiek, który sprawuje funkcję publiczną, albo publicznie występuje, uważa bardzo, by nie kłamać. Jeśli jest na tyle inteligentny, potrafi z każdej trudnej sytuacji wybrnąć nie kłamiąc. Nie zawsze można powiedzieć prawdę i wszyscy o tym doskonale wiemy. Ale publiczne kłamanie – prócz katastrofalnej oceny moralnej – jest po prostu głupotą.
A tak się zachowywali niektórzy publiczni ludzie Mielca.

To gorzej niż zbrodnia, to głupota - lubił mawiać Talleyrand. I widać nie wszyscy wiedzą, kto to zacz.

Zastanawiam się dzisiaj na głos, tak jak to sugerowałem parokrotnie we wcześniejszych felietonach, dlaczego okłamywano mielczan. Bo okłamywano. Nie tylko takimi wypowiedziami, jak wyżej cytowana, ale także choćby rzekomymi wpisami Prezydenta na facebooku, czy szeptaną propagandą. Zastanawiam się też, kto głównie okłamywał? Czy jedynie aktualni urzędnicy, bojący się utraty pracy w Urzędzie (a przyrosło tych miejsc pracy w tej krótkiej prezydenturze prawie 40%), czy może także różne siły polityczne nie zainteresowane destabilizacją tej byle jakiej sytuacji na kilka miesięcy przed wyborami.

Detektyw który wyjaśnia sprawę kryminalną pyta zawsze: a kto miał w tym interes? My też możemy zapytać: a kto miał interes, by sytuacji w Mielcu nie zmieniać? Ten miał interes kłamać.

Ano prawie wszyscy mieli taki interes. Urzędnicy magistratu z wiceprezydentami na czele mieli go, bo chcieli zachować pracę. Radni z ugrupowania Prezydenta (dawniej SLD), co oczywiste, także nie pragnęli zmiany układu władzy. No bo i miejsca w radach nadzorczych można stracić i jeszcze coś. Główna siła polityczna Mielca, PiS, miała interes, bo nikomu nie potrzeba podkładać się przed wyborami w sytuacji wielkiego zadłużenia Mielca, zawalenia wielu spraw inwestycyjnych i mając w pamięci przegraną pani Bielec, co może sugerować, że prawie 50% poparcie dla PiS niekoniecznie może się przełożyć u nas na dobry wynik w wyborach. A komisarza mianuje PiS. I on weźmie odpowiedzialność za jego działania.

A inne siły polityczne? PO będące aktualnie w „dziwnej” koalicji z PiS (poprzez Nasz Mielec) choć nie gotowe do przedstawienia sensownej, całościowej oferty dla wyborców, mogłoby być zainteresowane „rozróbą” i umoczeniem PiS-u w rządzenie Mielcem. Chyba że czegoś nie wiem. PSL akurat w Mielcu się nie liczy, więc może sobie pozwolić na zupełną obojętność.

No i tak kłamano mielczanom, albo – jak ci mądrzejsi, czyli PiS – nie mówiono prawdy, nawet jak ją znano, aż wreszcie wszystko się rypło.

Co dalej? Scenariusze reguluje prawo, więc są znane. Ale co z przypadkami, których żaden scenariusz nie zapisze? Będzie ciekawie. Bez wątpienia. Idą dla Mielca dni pełne niespodzianek. Media mieleckie okazały się w tej sprawie jak polscy drogowcy, których kolejny raz zaskoczyła zima, więc przyszłe niespodzianki będą zapewne jeszcze bardziej niespodziewane.

Jest takie chińskie przysłowie: obyś żył w ciekawych czasach.
Nie życzę tego nikomu w Mielcu.

Czy będzie w Mielcu komisarz


Ten felietonik napisałem ponad 2 miesiące temu. Żal, że byłem jedyny, który sprawą się zajmował, a wszystkie media mieleckie z tzw. głównego nurtu sprawę olewały i za wiceprezydentem Mielca wprowadzały mielczan w błąd twierdzeniami, że w sprawie prezydenta Kozdęby "wszystko idzie w dobrą stronę" Jak widać - doszło. A teraz też nie piszą prawdy. Bo jak na razie powinny być przeprowadzone wybory nowego prezydenta. A Premier może przysłać kogoś do pełnienia funkcji dopiero wtedy, gdy Rada Miasta podejmie uchwałę o nieprzeprowadzaniu wyborów. Ciekawy jestem, czy się odważy?

Ogólnie sytuacja Mielca, jeśli chodzi o sprawowanie w nim władzy samorządowej, jest nieciekawa. Długotrwała choroba prezydenta – według plotek i wbrew wypowiedziom zastępcy prezydenta – wcale nie mająca się ku końcowi, sprawia, że w wielu sprawach zapanował odczuwalny, jeśli nawet nie paraliż, to na pewno pat. A przynajmniej stan odrętwiającego czekania.
Nie dziwi, że krążą w mieście najróżniejsze plotki o możliwych rozwiązaniach tego pata. Jedna z nich dotyczy możliwości powołania przez panią Premier komisarza w Mielcu, który miałby sprawować urząd w zastępstwie. Ta plotka implikuje kolejne, o takich a nie innych działaniach, czy świadomym ich braku, wiodącej siły politycznej naszego miasta. Kto w czym ma interes i dlaczego?
O plotkach można by wiele, ale sensu wiele to nie ma. Zastanówmy się w to miejsce, co na ten temat mówi prawo i jak na jego gruncie może rozwinąć się sytuacja w Mielcu. Tym bardziej, że podobno byli tacy – plotki, plotki – którzy słyszeli/czytali, że pani Wojewoda Podkarpacka zaprzeczyła możliwości powołania komisarza w Mielcu.
W przypadku wygaśnięcia mandatu prezydenta przed upływem kadencji jego funkcję, do czasu objęcia obowiązków przez nowo wybranego prezydenta, pełni osoba wyznaczona przez prezesa Rady Ministrów, czyli tzw. komisarz.
Samo wygaśnięcie mandatu prezydenta następuje m.in. w przypadkach pisemnego zrzeczenia się mandatu, naruszenia ustawowych zakazów łączenia funkcji prezydenta z wykonywaniem funkcji lub prowadzenia działalności gospodarczej, orzeczenia trwałej niezdolności do pracy czy też odwołania w drodze referendum.
Osoba wyznaczona przez premiera (czyli komisarz) przejmuje kompetencje organu, jakim jest prezydent miasta. Sytuacja ta jednak rodzi konieczność przeprowadzenia ponownych wyborów prezydenta miasta. Wybory zarządza w drodze rozporządzenia prezes Rady Ministrów w ciągu 90 dni od wystąpienia przyczyny ich zarządzenia. Samymi wyborami jednak tu się zajmować nie będziemy. Interesujące dla nas jest, kiedy wyborów się nie przeprowadza.
Nie robi się tego, jeżeli data wyborów przedterminowych miałaby przypaść w okresie sześciu miesięcy przed zakończeniem kadencji prezydenta miasta.
Wyborów przedterminowych nie przeprowadza się także wtedy, jeżeli data wyborów miałaby przypaść w okresie dłuższym niż sześć, a krótszym niż 12 miesięcy przed zakończeniem kadencji prezydenta miasta i rada miasta w terminie 30 dni od dnia podjęcia uchwały stwierdzającej wygaśnięcie mandatu prezydenta podejmie uchwałę o nieprzeprowadzaniu wyborów. O takim rozwiązaniu mogą decydować zarówno przesłanki ekonomiczne (prezydentura na rok nie ma sensu) jak i polityczne.
Pamiętać należy, że zgodnie z art. 28e ustawy o samorządzie gminnym wygaśnięcie mandatu prezydenta przed upływem kadencji jest równoznaczne z odwołaniem jego zastępców.
Jak do tej pory żadne z wyżej wymienionych powodów do wygaśnięcia mandatu prezydenta miasta Mielca nie nastąpiły. Choroba prezydenta trwając powyżej 30 dni jest tzw. przeszkodą przemijającą w wykonywaniu zadań i kompetencji prezydenta. W takiej sytuacji zgodnie z art. 28h ustawy o samorządzie gminnym, zadania prezydenta miasta przejmuje jego pierwszy zastępca.
Pierwszy zastępca wykonuje zadania i kompetencje prezydenta w okresie wskazanym w zaświadczeniu lekarskim – jednak nie dłużej niż do dnia wygaśnięcia mandatu prezydenta.
Jakie z powyższego wnioski? Jak może potoczyć się sytuacja w Mielcu? Jak powinna się potoczyć? Jak powinni zachować się ludzie, którzy mogą tu podjąć określone decyzje, by zabezpieczyć w jak największym stopniu interes Mielca i mielczan?
Niech każdy odpowie sobie sam. Ja też już sobie odpowiedziałem.
Niezależnie od możliwych kombinacji podejmowanych działań wierzę, że partyjne, ale i osobiste interesy, nie wezmą góry nad interesem i dobrem Mielca. Wiem też, że najgorszym, choć teoretycznie możliwym rozwiązaniem byłyby teraz przedterminowe wybory. Choć niektórzy mogliby mieć w nich interes.

niedziela, 28 stycznia 2018

Szedłem wilczym tropem


W sobotę, 27 lutego, wybrałem się na długi spacer do lasu. Co prawda nie zamierzałem iść śladami Wojciecha Lisa, jak znany działacz stowarzyszenia Prawda i pamięć (który ponoć nawet spał w nocy w namiocie, pewnie po to, by poznać dogłębnie partyzancki los), ale wziąć  udział w Rajdzie do Buczyny. Niemniej jednak informacja o uroczystościach ku czci żołnierzy wyklętych, jaka miała mieć miejsce w niedzielę 28 stycznia nie dawała mi spokoju. Wojciech Lis nie jest moim bohaterem, ale w jakiś sposób jest wciąż obecny w mojej świadomości. W  pewnej chwili pomyślałem niespodzianie, że pójdę w niedzielę na mszę w jego intencji, by się z innymi pomodlić za jego duszę. Było jak było, za zmarłych modlić się trzeba.
Spacer miał mieć długości 20 km, więc wyposażyłem się w słuchawki i wcześniej wgrawszy do telefonu „Dixit Dominus”, wyruszyłem w drogę. To był impuls, na chwilę przed wyjściem. I stało się, że szedłem, słuchając tego wielkiego dzieła Haendla, i po głowie mi chodził Wojciech Lis, i wybory między życiem i śmiercią, poświęcenia absolutnie dla mnie niepotrzebne, choć może dla innych zasadnicze, mimo że ich owoc jest co najmniej wątpliwy. Trochę niespodziewane – nawet dla mnie – skojarzenie, ale tak było.

Ten wielki utwór, oparty o Psalm 110, zaczyna się takimi słowy (za Wikipedią):
„Rzekł Pan do pana mego swym głosem łaskawym: Siądź mi po boku prawym,
Aż twe nieprzyjacioły złupione ze zbroje, jako inszy podnóżek dam pod nogi twoje”.

Szedłem przez to coś, co kiedyś było Puszczą Sandomierską, mogącą ukryć oddział partyzancki, a co dzisiaj jest Podkarpackim Lasem Przemysłowym, poprzecinanym szerokimi „drogami pożarowymi”, w którym nawet działalność pojedynczego „partyzanta” nie mówiąc o większym oddziale, byłaby natychmiast zlokalizowana,  i myślałem, dlaczego ludzie, zamiast żyć i budować, szli zabijać innych i ginąć. Co ich do tego popychało? Czy fałszywi doradcy, obiecujący trzecią wojnę i Andersa na białym koniu, czy powołanie do czynu, do obrony prawdy, Ojczyzny, powołanie, które może nawet jest od Boga. Choć zawsze wątpiłem, że Bóg powołuje do zabijania i umierania. Zawsze byłem przeciwko szafarzom krwi młodych Polaków, czy to z Powstania Styczniowego, czy Warszawskiego, czy też bratobójczej wojny po wojnie.

Nie mam wiedzy, by tłumaczyć innym Psalmy. Ale mogę je czytać i tłumaczyć sam sobie. Przyszło mi do głowy, że Psalm 110, dość niejednoznaczny i od lat budzący rozbieżne interpretacje,  nie może być wołaniem do zabijania innych i siebie, nawet jak się ma władzę króla, władcy, nawet jak się ma w ręku śmiercionośną broń i nawet jak w jego strofach Psalmista pisze:
5 Pan po Twojej prawicy zetrze królów w dniu swego gniewu.
6 Będzie sądził narody, wzniesie stosy trupów, zetrze głowy jak ziemia szeroka.
7 Po drodze będzie pił ze strumienia, dlatego głowę podniesie (http://www.nonpossumus.pl).

Nienawidzę zabijania. Nigdy w życiu nie zabiłem nawet kury. Nie lubię wojska i nie cierpię myśliwych. Wyobrażenie, że moje dzieci mogłyby zabijać lub być zabijane nie mieści się w mojej głowie. Nienawidzę polityków, którzy powodują, że ludzie się zabijają. Nienawidzę ich, gdy czynią bohaterami tych, którzy zabijali i którzy ginęli. Gdy dają innym, szczególnie dzieciom,  za przykład i zachęcają do naśladowania. Do zabijania i bycia zabijanym. Zamiast budowania i kochania. Idź i giń. Będziesz bohaterem. Będą cię czcili.
Nieżywi nie mają racji. Żadnej. Rację maja ci, którzy przeżyli. Do nich należy przyszłość, do nich należy budowanie. Do nich należy miłość. Rodzenie dzieci. Wreszcie umieranie w poczuciu, że nie żyło się bez sensu.
Nich mi ktoś wytłumaczy, dlaczego więcej sensu miała by mieć bezsensowna śmieć Hubala w 1939 roku, partyzanta, który nie złożył broni, nie ujawnił się w 1947, od sensownego budowanie w zniewolonej Polsce Ludowej postaw naszego bytowania? Z którego teraz wszyscy korzystamy.

Żeby nie było wątpliwości: są takie chwile, jak obrona Ojczyzny w 1920 roku, jak wojna wrześniowa 1939, gdy trzeba poświęcić wszystko, łącznie z życiem. Ale to ma wielki sens.

Wierzę w Boga Miłosiernego, który wybacza. Wybacza nawet tym, którzy pobłądzili i mordowali, jak kapitan Rajs „Bury”, winien zbrodni ludobójstwa, którego niektórzy usiłują nam dać za bohatera, wzór do naśladowania. Wierzę w Boga świętej Faustyny, papieża Franciszka. Boga ojca Lohna, który był spowiednikiem Rudolfa Hoessa.

Dlatego w niedzielę wyjątkowo wybrałem się na mszę święta o godzinie 9.00. Jest to msza dla ludzi starych, można powiedzieć, bardzo starych. Jak mówił ksiądz w Homilii,  „kto was zastąpi, gdy odejdziecie?” By nie wpadać w depresję starości wolę chodzić na msze święte dla dzieci. Są radosne i dla mnie starego dające duży ładunek wiary w ciągłe odnawianie się Kościoła. Jednak 28 stycznia poszedłem właśnie wcześniej, by wraz ze stowarzyszeniem Prawda i Pamięć, oraz oczywiście kapłanami, pomodlić się za duszę m.in. kapitana Rajsa, „Burego”. Nie piszę o zmarłym: „świętej pamięci”, bo z tą pamięcią w jego przypadku jest bardzo różnie. Ale za zmarłych modlić się należy. Można nawet powiedzieć, że mniej za świętych, a bardziej za grzeszników. I z tą intencją na te modlitwy poszedłem. I – jak ksiądz Proboszcz powiedział na początku – modliłem się za dusze świętej pamięci Lisa i Kędziora, oraz o miłosierdzie Boże dla Rajsa „Burego”. Bo jeśli mamy pamiętać o wszystkich ofiarach tej okrutnej wojny domowej, to pamiętajmy także o tych, których Rajs kazał zamordować, 72 białorusińskich mieszkańców Podlasia.

Wróćmy jednak do lasu. Gdy skończyłem słuchać Dixit Dominus włączyłem muzykę rozrywkową. Właśnie mijałem od zachodu Łuże , kiedy usiłowały mnie zaatakować trzy psy, zwykłe nieduże kundle. Odgoniłem je kijkami i szedłem dalej. Wszedłem na leśną ścieżkę, gdzie nie było śladów kół ani ludzkich stóp. Pojawił się za to ślad łap dużego psa. Coś mnie tknęło. Sfotografowałem go na wszelki wypadek. Za chwile pojawiły się kolejne ślady podobnie dużych psich łap. Sądzę, że były to cztery zwierzęta idące szeregiem, jeden za drugim. Piąty trop był do nich równoległy, z drugiej strony drogi. Także ślady dużych łap psich. Zrobiło mi się ciepło. Wyciągnąłem z plecaka duży nóż, tak na wszelki wypadek, wyłączyłem muzykę.
Za chwile pojawiły się ślady kolejnych zwierząt, w sumie pięciu. Ale już nie myślałem o fotografowaniu. Myślałem o jak najszybszym oddaleniu się.



Niedawno żartowałem z leśniczego z Tuszymy, który 10 lat temu twierdził, że na terenie Mielca żyje wataha wilków. A ja szedłem – tak mi się wydaje - jej tropem. Może innej watahy, ale to były wilki.

 Szedłem wilczym tropem.

 Jak najszybciej starałem się dojść do Buczyny. Tam mieli być inni uczestnicy rajdu. Rozglądałem się cały czas za siebie. Ale też patrzyłem do przodu. W tak zwaną przyszłość.

Zawsze podkreślałem, że kocham wilki.  Mądre, niezależne zwierzęta. Problem w tym, że one o moich uczuciach nie wiedzą.
 



 ps. warto poczytać coś więcej o Lisie. Podaję link  http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Rocznik_Kolbuszowski/Rocznik_Kolbuszowski-r2012-t12/Rocznik_Kolbuszowski-r2012-t12-s227-248/Rocznik_Kolbuszowski-r2012-t12-s227-248.pdf

Bo panowie z Prawdy i Pamięci raczej - moim zdaniem - nie umieją dobrze propagować swojego bohatera pośród mielczan.



Prezydent na posyłki

  Zdjęcie ze strony Miasto Mielec Jakoś tak bez entuzjazmu obejrzałem niedawno film z Denzelem Washingtonem, zatytułowany „Bez litości 3 Ost...