W sobotę, 27 lutego, wybrałem się na długi spacer do lasu.
Co prawda nie zamierzałem iść śladami Wojciecha Lisa, jak znany działacz
stowarzyszenia Prawda i pamięć (który ponoć nawet spał w nocy w namiocie,
pewnie po to, by poznać dogłębnie partyzancki los), ale wziąć udział w Rajdzie do Buczyny. Niemniej jednak
informacja o uroczystościach ku czci żołnierzy wyklętych, jaka miała mieć
miejsce w niedzielę 28 stycznia nie dawała mi spokoju. Wojciech Lis nie jest
moim bohaterem, ale w jakiś sposób jest wciąż obecny w mojej świadomości.
W pewnej chwili pomyślałem niespodzianie,
że pójdę w niedzielę na mszę w jego intencji, by się z innymi pomodlić za jego
duszę. Było jak było, za zmarłych modlić się trzeba.
Spacer miał mieć długości 20 km, więc wyposażyłem się w
słuchawki i wcześniej wgrawszy do telefonu „Dixit Dominus”, wyruszyłem w drogę.
To był impuls, na chwilę przed wyjściem. I stało się, że szedłem, słuchając
tego wielkiego dzieła Haendla, i po głowie mi chodził Wojciech Lis, i wybory
między życiem i śmiercią, poświęcenia absolutnie dla mnie niepotrzebne, choć
może dla innych zasadnicze, mimo że ich owoc jest co najmniej wątpliwy. Trochę
niespodziewane – nawet dla mnie – skojarzenie, ale tak było.
Ten wielki utwór, oparty o Psalm 110, zaczyna się takimi
słowy (za Wikipedią):
„Rzekł Pan do pana
mego swym głosem łaskawym: Siądź mi po boku prawym,
Aż twe nieprzyjacioły
złupione ze zbroje, jako inszy podnóżek dam pod nogi twoje”.
Szedłem przez to coś, co kiedyś było Puszczą Sandomierską,
mogącą ukryć oddział partyzancki, a co dzisiaj jest Podkarpackim Lasem
Przemysłowym, poprzecinanym szerokimi „drogami pożarowymi”, w którym nawet działalność
pojedynczego „partyzanta” nie mówiąc o większym oddziale, byłaby natychmiast
zlokalizowana, i myślałem, dlaczego
ludzie, zamiast żyć i budować, szli zabijać innych i ginąć. Co ich do tego
popychało? Czy fałszywi doradcy, obiecujący trzecią wojnę i Andersa na białym
koniu, czy powołanie do czynu, do obrony prawdy, Ojczyzny, powołanie, które
może nawet jest od Boga. Choć zawsze wątpiłem, że Bóg powołuje do zabijania i
umierania. Zawsze byłem przeciwko szafarzom krwi młodych Polaków, czy to z
Powstania Styczniowego, czy Warszawskiego, czy też bratobójczej wojny po
wojnie.
Nie mam wiedzy, by tłumaczyć innym Psalmy. Ale mogę je
czytać i tłumaczyć sam sobie. Przyszło mi do głowy, że Psalm 110, dość
niejednoznaczny i od lat budzący rozbieżne interpretacje, nie może być wołaniem do zabijania innych i
siebie, nawet jak się ma władzę króla, władcy, nawet jak się ma w ręku
śmiercionośną broń i nawet jak w jego strofach Psalmista pisze:
5 Pan po Twojej
prawicy zetrze królów w dniu swego gniewu.
6 Będzie sądził
narody, wzniesie stosy trupów, zetrze głowy jak ziemia szeroka.
7 Po drodze będzie pił
ze strumienia, dlatego głowę podniesie (http://www.nonpossumus.pl).
Nienawidzę zabijania. Nigdy w życiu nie zabiłem nawet kury. Nie
lubię wojska i nie cierpię myśliwych. Wyobrażenie, że moje dzieci mogłyby
zabijać lub być zabijane nie mieści się w mojej głowie. Nienawidzę polityków,
którzy powodują, że ludzie się zabijają. Nienawidzę ich, gdy czynią bohaterami
tych, którzy zabijali i którzy ginęli. Gdy dają innym, szczególnie dzieciom, za przykład i zachęcają do naśladowania. Do
zabijania i bycia zabijanym. Zamiast budowania i kochania. Idź i giń. Będziesz bohaterem.
Będą cię czcili.
Nieżywi nie mają racji. Żadnej. Rację maja ci, którzy przeżyli.
Do nich należy przyszłość, do nich należy budowanie. Do nich należy miłość.
Rodzenie dzieci. Wreszcie umieranie w poczuciu, że nie żyło się bez sensu.
Nich mi ktoś wytłumaczy, dlaczego więcej sensu miała by mieć
bezsensowna śmieć Hubala w 1939 roku, partyzanta, który nie złożył broni, nie
ujawnił się w 1947, od sensownego budowanie w zniewolonej Polsce Ludowej postaw
naszego bytowania? Z którego teraz wszyscy korzystamy.
Żeby nie było wątpliwości: są takie chwile, jak obrona
Ojczyzny w 1920 roku, jak wojna wrześniowa 1939, gdy trzeba poświęcić wszystko,
łącznie z życiem. Ale to ma wielki sens.
Wierzę w Boga Miłosiernego, który wybacza. Wybacza nawet
tym, którzy pobłądzili i mordowali, jak kapitan Rajs „Bury”, winien zbrodni
ludobójstwa, którego niektórzy usiłują nam dać za bohatera, wzór do
naśladowania. Wierzę w Boga świętej Faustyny, papieża Franciszka. Boga ojca
Lohna, który był spowiednikiem Rudolfa Hoessa.
Dlatego w niedzielę wyjątkowo wybrałem się na mszę święta o
godzinie 9.00. Jest to msza dla ludzi starych, można powiedzieć, bardzo
starych. Jak mówił ksiądz w Homilii, „kto
was zastąpi, gdy odejdziecie?” By nie wpadać w depresję starości wolę chodzić
na msze święte dla dzieci. Są radosne i dla mnie starego dające duży ładunek
wiary w ciągłe odnawianie się Kościoła. Jednak 28 stycznia poszedłem właśnie
wcześniej, by wraz ze stowarzyszeniem Prawda i Pamięć, oraz oczywiście
kapłanami, pomodlić się za duszę m.in. kapitana Rajsa, „Burego”. Nie piszę o
zmarłym: „świętej pamięci”, bo z tą pamięcią w jego przypadku jest bardzo
różnie. Ale za zmarłych modlić się należy. Można nawet powiedzieć, że mniej za
świętych, a bardziej za grzeszników. I z tą intencją na te modlitwy poszedłem. I
– jak ksiądz Proboszcz powiedział na początku – modliłem się za dusze świętej
pamięci Lisa i Kędziora, oraz o miłosierdzie Boże dla Rajsa „Burego”. Bo jeśli
mamy pamiętać o wszystkich ofiarach tej okrutnej wojny domowej, to pamiętajmy
także o tych, których Rajs kazał zamordować, 72 białorusińskich mieszkańców
Podlasia.
Wróćmy jednak do lasu. Gdy skończyłem słuchać Dixit Dominus
włączyłem muzykę rozrywkową. Właśnie mijałem od zachodu Łuże , kiedy usiłowały
mnie zaatakować trzy psy, zwykłe nieduże kundle. Odgoniłem je kijkami i szedłem
dalej. Wszedłem na leśną ścieżkę, gdzie nie było śladów kół ani ludzkich stóp.
Pojawił się za to ślad łap dużego psa. Coś mnie tknęło. Sfotografowałem go na wszelki
wypadek. Za chwile pojawiły się kolejne ślady podobnie dużych psich łap. Sądzę,
że były to cztery zwierzęta idące szeregiem, jeden za drugim. Piąty trop był do
nich równoległy, z drugiej strony drogi. Także ślady dużych łap psich. Zrobiło
mi się ciepło. Wyciągnąłem z plecaka duży nóż, tak na wszelki wypadek,
wyłączyłem muzykę.
Za chwile pojawiły się ślady kolejnych zwierząt, w sumie
pięciu. Ale już nie myślałem o fotografowaniu. Myślałem o jak najszybszym
oddaleniu się.
Niedawno żartowałem z leśniczego z Tuszymy, który 10 lat
temu twierdził, że na terenie Mielca żyje wataha wilków. A ja szedłem – tak mi
się wydaje - jej tropem. Może innej watahy, ale to były wilki.
Szedłem wilczym tropem.
Jak najszybciej starałem się dojść do Buczyny. Tam mieli być
inni uczestnicy rajdu. Rozglądałem się cały czas za siebie. Ale też patrzyłem
do przodu. W tak zwaną przyszłość.
Zawsze podkreślałem, że kocham wilki. Mądre, niezależne zwierzęta. Problem w tym,
że one o moich uczuciach nie wiedzą.
ps. warto poczytać
coś więcej o Lisie. Podaję link
http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Rocznik_Kolbuszowski/Rocznik_Kolbuszowski-r2012-t12/Rocznik_Kolbuszowski-r2012-t12-s227-248/Rocznik_Kolbuszowski-r2012-t12-s227-248.pdf
Bo panowie z Prawdy i Pamięci raczej - moim zdaniem - nie
umieją dobrze propagować swojego bohatera pośród mielczan.
Rozmodlony tropiciel wilków pisze: ,,...myślałem, dlaczego ludzie, zamiast żyć i budować, szli zabijać innych i ginąć. Co ich do tego popychało? Czy fałszywi doradcy, obiecujący trzecią wojnę i Andersa na białym koniu, czy powołanie do czynu, do obrony prawdy, Ojczyzny, powołanie, które może nawet jest od Boga. Choć zawsze wątpiłem, że Bóg powołuje do zabijania i umierania. Zawsze byłem przeciwko szafarzom krwi młodych Polaków, czy to z Powstania Styczniowego, czy Warszawskiego, czy też bratobójczej wojny po wojnie..." Panie Talarek!!! Obudź się pan... Oni umierali i ginęli w walce z komuną bo nikt nIe dał im szansy na normalne życie. Wojtek Lis pracował przez chwilę w MO... Nie pozwolili... Patrioci byli dla nich niebezpieczni... Brak merytorycznej wiedzy u pana jest porażający...
OdpowiedzUsuńjuż Panu szanownemu opisałem na fejsie, ze nie rozumie, co czyta, więc nie będe kontynuował
OdpowiedzUsuńdodam, ze ten anonimowy nazywa się Marek Kozłowski, to dla porządku
OdpowiedzUsuńZdolności detektywistyczne towarzysza Talarka (widać gruntowne PRLowskie przeszkolenie) robią wrażenie... Tylko dlaczego usunął naszą polemikę z fejsa? Tu pisze że:,,nie rozumie, co czyta, więc nie będe kontynuował". Polemika wykazywała że to towarzysz nie ogarnia tematu i pisze bzdety (jak zazwyczaj)... Wstydźcie się towarzyszu, wstydźcie...
Usuńwidzisz biedaku, że niczego nie usuwałem. Kogoś obrażasz, a jesteś tak tchórzliwy, że nie potrafisz w dyskusji podać swego nazwiska. To cechuje zupełnie miernoty moralne.
OdpowiedzUsuńczciciel honoru wyklętych, pożal się Boże, sam nie posiadający krzty honoru. A może dlatego?
OdpowiedzUsuń