sobota, 8 lutego 2020

Z cyklu - Seks felietony: Teologiczna interpretacja orgazmu



Jak już zacząłem upubliczniać moje stare felietoniki o sprawach z seksem związanych, a nazwane sex-felietonami, to nie sposób nie przypomnieć mojego spotkania z książką o chrześcijańskim seksie.

A jest to na dodatek książkę napisana z udziałem Pana Boga, bo i przez zakonnika – kapucyna, i także przez bezpośrednie włączenie Boga w akt seksualny.
Ta książka to „Akt małżeński szansą spotkania z Bogiem i współmałżonkiem”,  a jej autorem jest Ojciec Ksawery Knotz - kapucyn

Ponieważ nie mam zbytnio czasu na streszczanie książki, to ją tylko zareklamuję dość kontrowersyjnym cytatem, w jej fragmencie na temat orgazmu.

Ta książka jest mądra, nawet jeśli kogoś zszokuje połączenie tematu, profesji autora i próby teologicznej interpretacja orgazmu, niech jednak przeczyta.

Teologiczna interpretacja orgazmu
Miłość pomiędzy małżonkami, która wyraża się w akcie płciowym, powoduje, że cielesność człowieka zostaje wyniesiona w kierunku nieba. Ekstazę związaną z radością współżycia seksualnego można porównać do szczęścia życia wiecznego. Dlatego akt małżeński pozwala uzmysłowić małżonkom, na czym polega słodycz spotkania z Bogiem. Porównanie to nie sugeruje, że szczęście wieczne będzie polegało na przeżyciu seksualnym, jak interpretowane jest to w islamie), ale jest odwołaniem się do znanych powszechnie ziemskich doświadczeń, aby przez analogię wyobrazić sobie intensywność szczęścia duchowego, jakiego będziemy mogli zakosztować w niebie. Orgazm jest jednym z najbardziej intensywnych ludzkich przeżyć, dlatego odwołując się do tego doświadczenia, najłatwiej można wyobrazić sobie wieczny stan szczęścia ludzi zbawionych. Nieraz w historii próbowano opisać szczęście nieba, np. porównywano ten stan do podniosłej atmosfery wywołanej pięknem śpiewu chóru gregoriańskiego. Ludzie, którzy się zachwycali tego typu muzyką, mogli czuć się przez chwilę przeniesieni w całkiem inny, lepszy stan ludzkiego bytowania. Z pewnością jednak nie myśleli, że w niebie będą nieustannie słuchać pięknej muzyki. Skojarzenie więc przeżycia seksualnego z miłością Boga trzeba interpretować w takim samym sensie, jak skojarzenie z Bogiem przeżycia wywołanego przez piękno sztuki. Zarówno jedno jak i drugie, pomimo że nie jest doświadczeniem religijnym (niektórzy mogą utożsamiać te dwa doświadczenia), może pomóc podprowadzić człowieka ku niepoznawalnej zmysłami rzeczywistości Boga, trudnej do wyobrażenia bez szukania porównań w tym świecie. Któż z ludzi nie chciałby żyć z Bogiem pełną ciepła, intensywności Miłością, która nieskończenie przenika ludzkie ciało. "W stosunku seksualnym małżonkowie pojmują egzystencjalnie z największą żywością, wprost czują, jak wspaniale być jedno z Bogiem, całym sercem. To ich doświadczenie (...) jest najdoskonalszym wyobrażeniem wspólnoty z Bogiem". Przeżycie aktu małżeńskiego daje małżonkom tylko przedsmak uczestnictwa w liturgii niebieskiej. Szczęście przyszłego obcowania z Bogiem będzie tak wielkie i wspaniałe, że każde ludzkie, doczesne doświadczenie przestanie mieć jakąkolwiek wartość, w porównaniu z nim.

Dobrej nocy.

Chrześcijańskie korzenie Europy pana Talarka. Innowacyjność i chrześcijaństwo.


W tym felietonie oraz w przytoczonej pod nim dyskusji sprzed ośmiu lat, stawiam kontrowersyjną pewnie dzisiaj tezę, że chrześcijaństwo było źródłem innowacyjności, jaką przez wieki cechowała się Europa.


Innowacyjność i chrześcijaństwo

O innowacjach - od kiedy najbardziej innowacyjni zaczęli być Chińczycy – mówi się w Europie ( a przy okazji i w Polsce) dużo i barwnie, jako że najczęściej mówią o nich ci, którzy na mówieniu zarabiają, czyli politycy i urzędnicy.

Tworzy się kolejne programy i strategie (patrz: Strategia Lizbońska), przeznacza na ten cel kolejne transze pieniędzy, które – jak to bywa z pieniędzmi rozdawanymi przez urzędników – pracują zawsze o wiele mniej wydajnie niż mogłyby, a w rankingach coraz dalej jesteśmy za Ameryką i Azją.

O innowacyjności w tradycyjnym ujęciu (tradycyjna innowacyjność – dobre!) już pisałem nie raz, dzisiaj więc o innowacyjności chciałbym nieco inaczej.

ZaWikipedią podaję, że „Innowacje powstają jako wynik ludzkiej kreatywności, zaś ich zastosowanie zależy od innych ludzi: nabywców bądź użytkowników. Stąd proces rozprzestrzeniania się innowacji ma charakter społeczny, w którym występują co najmniej następujący interesariusze: Innowator, Inicjator, Popularyzator, Decydent, Menedżer i Beneficjent”.

Przeczytałem przypadkiem apel, nazwany „Planem dla innowacyjnej Europy”, podpisany przez takich Decydentów, jak Valery Giscard D`Estaing (były prezydent Francji), Felipe Gonzalez Marquez (były premier Hiszpanii) i prezes Atomium Culture, organizacji która powstała dla upowszechnienia badan europejskich ośrodków naukowych, pan Michelangelo Baracchi Bonovicini.

Powiem tak: pięknie piszą i apelują. W końcu pan Valery to Mędrzec Europy, jak nasz Lech, i pewnie jak Wałęsa mądry. Takich apeli czytałem na kopy, więc pewnie przeszedłbym nad nim do porządku, gdyby nie jego fragment, który przytoczę.

Mając w pamięci dramatyczną sytuację ponad 24 mln Europejczyków pozostających bez pracy (….) powinniśmy pamiętać o naszym głównym obowiązku: obowiązku zachowania optymizmu. (…) Jednakże bycie optymistą wymaga od nas świadomości europejskiej i kultywowania w pamięci niezwykle pozytywnych aspektów naszej rzeczywistości, (…). Europa była świadkiem narodzin demokracji. To tutaj ustanowiono rządy prawa, oparte na prawie rzymskim, tutaj narodziła się i rozwijała idea oświecenia, która utorowała drogę dwóm wielkim rewolucjom (sic!!!). W Europie rodziły się liberalizm i empiryzm w nauce, które swoimi odkryciami dały początek rewolucji przemysłowej. Całkiem niedawno obserwowaliśmy ustanowienie współczesnej demokracji i początki modelu społecznego, stawiającego ponad wszystko godność człowieka”.

Jak już wiemy, innowacyjność to coś nowego, kreatywnego, więc przyczyną innowacyjności nie mogło być – według mędrców – chrześcijaństwo, będące czynnikiem zachowania status quo, więc zupełnie nie wspomnieli, że takowe leżało u podstaw Europy, że ją stworzyło. Wiadomo zaś, że rewolucje: francuska, zwana wielką i wielka, zwana październikową, to coś nowego, więc pewnie innowacyjnego, więc można je dać za patronki europejskiej innowacyjności.

Zadumałem się, jak przeczytałem ten apel. I zadałem sobie pytanie o możliwą współzależność pomiędzy innowacyjnością a chrześcijaństwem. Wiem, że wywiedzenie takowej będzie trudne,może jednak rozważania do czegoś doprowadzą? Spróbujmy.

Chrześcijaństwo zbudowało Europę. To fakt, jak faktem jest, że Europa korzystała z dorobku cywilizacji łacińskiej i  greckiej. Chrześcijaństwo leżało u podstaw odbudowy tej wielkiej konstrukcji, którą obalili barbarzyńcy, zwyciężając cesarstwo rzymskie.I nadało mu kształt, z którego wyłoniła się Europa.

Czy te wszystkie lata, aż do zachwalanego przez Mędrców oświecenia i dwóch rewolucji, były czasami zastoju? Oczywista bzdura. Były w nich okresy niesłychanej wprost eksplozji myśli ludzkiej i ducha, choćby czas budowniczych katedr, którzy – dysponując niezwykle skromnym oprzyrządowaniem – wykorzystywali geniusz ludzki i tworzyli takie projekty, jak choćby projekt katedry w Kolonii, powstały w XIII wieku, który udało się tak naprawdę dokończyć dopiero w wieku XIX. Budowniczowie katedr  byli innowatorami w stopniu, o jakim dzisiaj możemy tylko marzyć.
Chrześcijaństwo, będąc często zachowawcze w dziedzinie tradycji, równie często było inspiracją do rozwoju sztuki i nauki, zmian w kulturze, jak we Włoszech w okresie Renesansu, ale i w Niemczech czy w Niderlandach w okresie reformacji. Nawet jak nowe nie powstawało wprost z inspiracji chrześcijaństwa (Kościoła), to powstawało obok, tworzone przez chrześcijan i najczęściej w imię Boga.

Chrześcijańska Europa odkrywała, zdobywała, niosła swoją kulturę i technikę, dominowała. Chrześcijaństwo wreszcie zdobyło Amerykę (Północną), która też miała swoją rewolucję, tyle tylko, że tam ludzie posiadający zbuntowali się, by móc zarabiać więcej, a w Europie motłoch zbuntował się, by zabrać bogatszym.

Chrześcijańscy osadnicy w Ameryce stworzyli najbardziej innowacyjną gospodarkę na świecie, natomiast nasze dwie rewolucje i idee oświeceniowe w Europie, stworzyły najbardziej zbrodniczą cywilizację w dziejach.
Oczywiście zachodnioeuropejska cywilizacja była innowacyjna przez ostatnie dwieście lat. Tu powstała maszyna parowa i teoria Darwina, chociaż także czołg i gazy bojowe, ale także Newton i Szekspir. Tu swoje negatywne, antychrześcijańskie ale za to godnościowe innowacje wprowadzała Francja.

Ale z upływem czasu jest coraz gorzej. Mimo tego, że nadal Europa – szczególnie Niemcy– jest w czołówce innowatorów, to z roku na rok jest gorzej. Coraz mniej nagród Nobla, coraz mniej wynalazków. Dlaczego?

Można gdybać. Mnie się wydaje, że ludzie, którym jest dobrze, którzy nie muszą się wysilać w życiu, którym nie grozi brak pracy, nie podejmują, nie szukają wyzwań, rozleniwiają się. Najważniejsze jest korzystanie z uroków życia – wszak żyje się raz – a nie jego udoskonalanie, co wymaga wysiłku.

Mam niejasne przeczucie, że tzw. godnościowe życie jak najmniejszym kosztem, często za to na koszt innych, jest przyczyną uwiądu chęci do poszukiwania nowego, do czynienia innowacji. Jednocześnie jest też przyczyną uwiądu samego chrześcijaństwa, które do codziennego stosowania jest jeszcze trudniejsze niż wysiłek trudnej, odkrywczej pracy nad innowacjami. I tak dochodzimy do konkluzji o współzależności obu spraw w przypadku Europy. Choć nie Polski, o czym poniżej.


Ps. Dwie uwagi. Pierwsza to ta, że powoli i Ameryka podąża śladami Europy, gdy chodzi o zmiany społeczne, rozstając się z modelem Amerykanina, który polega tylko na sobie, a dążąc do modelu obywatela wiszącego na garnuszku państwa. Czy w ślad za tym podąży spadek innowacyjności społeczeństwa, zobaczymy. I druga uwaga. Innowacyjność Polaków,dość marna w przeszłości z racji zapóźnienia cywilizacyjnego, potem niewoli, „eksplodowała” w II Rzeczypospolitej, a potem znowu była tłamszona w PRL-u. To, że dzisiaj innowacyjność naukowo technologiczna w III RP jest tak marna, wynika – moim zdaniem – z faktu braku reform w polskiej nauce i szkolnictwie, funkcjonujących na wzorcach żywcem przeniesionych z komuny, gdzie liczą się tzw. „zasługi”, czyli nepotyzm w różnych wersjach, a nie kreatywność młodych ludzi, którzy często szukają dla niej miejsca za granicą.


Dyskusja
Chrześcijańskie korzenie Europy Pana Talarka.
Już wcześniej chyba to pisałem ale powtórzę; Nie, proszę Pana Chrześcijaństwo nie zbudowało Europy . Jej podwaliny to praca wielu pokoleń bezimiennych oraczy, tkaczy i kowali, wysilających swe mózgi nad rozwiązaniem problemów praktycznych, alchemików, astronomów, uzdrawiaczy, którzy przebijali proste myśli przez opary zabobonu. Mnichów zakładających winnice i budujących klasztory też pominąć nie można. Cywilizację ufundowała myśl praktyczna a nie opowieści biblijne. Chrześcijaństwo jest przecież tylko religią jedną z wielu, mega-wirusem umysłowym, a nie ogólnoludzkim czy ogólnoeuropejskim projektem budowy cywilizacji. Ludzie nim opanowani realizowali przede wszystkim jeden cel: rozprzestrzenianie chrześcijaństwa tam, gdzie go jeszcze nie ma i umacnianie tam, gdzie już jest. Jeżeli służyły temu jakieś przedsięwzięcia praktyczne (jak te klasztory albo katedry) to budowali je, przykładając rękę do budowy cywilizacji, ale jeżeli jakieś budowle należały do innej religii, to je niszczyli albo przerabiali dla siebie. Nie budowali więc fundamentów cywilizacji ale fundamenty materialne dla swojego mega-wirusa, czyli miejsca pracy dla ludzi, którzy mu służą, o pałacach do mieszkania i plebaniach nie zapominając. Tak jest do dzisiaj, kto nie wierzy, niech pomyśli o majątku Kościołów chrześcijańskich. Chrześcijaństwo obecnie zajmuje w kulturze europejskiej duży udział i wyjątkowy, ale czy jest fundamentem? Tak można by powiedzieć, gdyby przed nim nic na tych ziemiach nie było, nie istniały języki, wiedza, systemy wierzeń. Ale tak przecież nie było. Chrześcijaństwo ładowało się bezceremonialnie do Europy, tak niemalże jak do imperium Inków, na siłę albo sposobem, fundując swoje świątynie na świętych wzgórzach, niszcząc poprzednie wierzenia albo dostosowując się do nich. Kładli więc fundamenty tylko pod własny interes. Tak więc chrześcijaństwo zbudowało swoje „piętro” w budowli kultury europejskiej , ale na tym piętrze w oknach światła jest niewiele, mniej niż w podziemiu u starożytnych greków i oczywiście mniej niż na tym piętrze, które buduje się obecnie - kondygnacja nauki. Mity nie znoszą światła. pozdrawiam Ziutek
PS. Do Pana Talarka, - jeżeli Pan chce być szanowanym rozmówcą, powinien Pan wycofać swój wpis o zaniku mózgów.zutek
Moja odpowiedź

Drogi panie. Miło chyba jest słyszeć każdemu bezimiennemu oraczowi, tkaczowi czy kowalowi, a przekładając na dzisiaj: frezerowi, rolnikowi, czy urzędnikowi, że jest twórcą cywilizacji europejskiej, choć – jak przypuszczam – niewielu z nich się nad tym na co dzień zastanawia. I jak zapewne Pan przytomnie zauważy, teraz już połowa z tych frezerów etc. jest niewierzących w związku z tym powie Pan zapewne, że to ateiści budują (w połowie) dzisiejsza Europę. Czy tak? Pewnie Pan odpowie, że tak. Idąc dalej tym tokiem rozumowania i zakładając, że 1000 lat temu w cywilizowanej Europie (bo nie w puszczach u Jadźwingów) orali, strugali i  tkali ludzie wierzący w chrześcijańskiego Boga, to ludzie wierzący, czytaj: chrześcijanie, budowali tamtą Europę.  Czyż nie? Powie Pan: ale byli Jadźwingowie, Litwini, Prusowie i polanie. Byli. Ale po nich zostały groby urnowe, czy jakieś inne, a nie podstawy cywilizacji. To ci z łaskawości wielkiej wymienieni przez Pana Cystersi (czyli zakonnicy) nieśli na nasze ziemie kulturę europejską, którą wcześniej stworzyli na zachodzie, a klasztory i kościoły, które zbudowali stoją po dziś dzień, kiedy po Jadźwingach pozostało nic. A oni nie budowali tylko kościołów, oni uczyli chłopów – Polan jak wprowadzać nowoczesne techniki uprawy, oni uczyli rzemiosł różnych, także budowania kościołów i zamków. A winnice w tamtych czasach też zakładali, kiedy u nas żłopało się tylko coś, co można z wysiłkiem nazwać piwem.
Pisze Pan – „Cywilizację ufundowała myśl praktyczna a nie opowieści biblijne”. O myśli praktycznej już wspomniałem. Ta myśl praktyczna, myśl rozwijająca, budująca, stwarzająca nowe, to była praktycznie tylko myśl kościelna i wokół kościoła krążąca. Do tego oczywiście myśl na chwałę Bogu, czyli jak to pan łaskawie nazwał – opowieści  biblijne. Mogę jednak pana zapewnić, że zamiast Kosidowskiego żyli wtedy (wcześniej)  Hieronim, Augustyn i in. i (później) Tomasz z Akwinu,
To kościół przejął pieczę nad szkolnictwem – a chyba się Pan ze mną zgodzi – o rozwoju cywilizacji decydują ludzie wykształceni. (No chyba ze pan uważa, ze wystarczą wyższe szkoły zarządzania i czegoś tam.) Struktura szkolna przez to była jednolita organizacyjnie i metodycznie. Podstawą nauczania było wtedy siedem sztuk wyzwolonych.  Do niższego stopnia – trivium – zaliczane były gramatyka, dialektyka i retoryka, do wyższego – quadrivium – arytmetyka, geometria, astronomia i muzyka. Nie wiem, czy uczyli się tego „bezimienni oracze, tkacze i kowale, wysilający swe mózgi nad rozwiązaniem problemów praktycznych”, ale ja jestem przekonany, że to ludzie po szkołach rozwijali naszą cywilizację. Jak Pan myśli inaczej, to przykro mi dla Pana. Podają za wikipedią – „Do ukształtowania się szkolnictwa europejskiego przyczyniły się reformy Karola Wielkiego, dzięki któremu powstała szkoła pałacowa przy katedrze akwizgrańskiej. Z czasem wzorzec ten przyjął się i rozwinął w sieć szkół parafialnych i przyklasztornych (np., Saint-Denis, Tours). Od IX wieku nastąpił rozwój szkół biskupich (np., Paryż, Metz), których sieć w X–XI wieku pokryła całą Europę”.Potem były uniwersytety które powstały wspólnot cechowych, które miały autonomieod władz miejskich, wyłączność na nadawanie stopni naukowych i kształcenie w świecie chrześcijańskim.

Pisze Pan „Chrześcijaństwo jest przecież tylko religią jedną z wielu, mega-wirusem umysłowym, a nie ogólnoludzkim czy ogólnoeuropejskim projektem budowy cywilizacji”. W części się tu z Panem zgodzę: chrześcijaństwo nie jest projektem (jak to dumnie brzmi) ludzkim. Natomiast jest projektem Bożym. Może dlatego, przy jego realizacji ludzie popełniali tak wiele błędów, nie rozumiejąc Bożego projektu. Znam – a pewnie i Pan zna – parę projektów - nawet światowych - budowy cywilizacji, stworzonych przez ludzi. Jeden to komunizm, drugi to faszyzm, pomniejszych nie wymieniam jak jakiś w Kambodży, Chinach, Etiopii etc. Oba powstały w opozycji do kultury chrześcijańskiej,która wg Pana nie była projektem  budowy cywilizacji. Trudno wydobyć z siebie większą bzdurę, jeśli ktoś pamięta o tych dwu „konkurencyjnych „ projektach i o efektach tych projektów w już cywilizowanej Europie, nie jakimś średniowieczu. No chyba że nie pamięta, wtedy każda bzdura o mega wirusie jest możliwa. Znam jeszcze kolejny projekt, matkę dwu wymienionych – to wolność równość i braterstwo. Oczywiście bez Boga. Na początek w jego imię wymordowano pół miliona katolickich wandejczyków, też obywateli Francji, tej matki wszystkich rewolucji.. 

Może Pan coś „łyknie” z tego, co napisałem powyżej, może nie. Jest Pan jednym z tych  - „których jest więcej” jak z ulgą stwierdził Pan owczasz, przez chwilę osamotniony - którzy nie są w stanie przyjąć do swoich mózgów prawd oczywistych i szukają, kombinując na wszystkie możliwe, często bzdurne sposoby, udowadniając, że czarne jest białe, czy na odwrót. Nich sobie Pan myśli, że to tkacze i oracze zbudowali cywilizację a każda kucharka może rządzić państwem. Można oczywiście udowadniać, że islam nas stworzył, a teraz nas zakończy. I niech sobie tak niektórzy uważają. Jak już nie ma co powiedzieć, to się wyciąga cyfry arabskie, Avicennę i Koran, zapominając o całej naszej kulturze i dorobku, który – jak na złość – związany jest z chrześcijaństwem, nawet jak służył głównie – wg Pana – do budowy plebanii.
A co do zaniku mózgów to naprawdę nie wycofam się z tego twierdzenia, niezależnie od tego, czy uzna mnie Pan za szanowanego rozmówcę, czy nie. To niestety dzisiejsza rzeczywistość. Mam nadzieję, że mojego stwierdzenia nie bierze Pan do siebie? Ja przynajmniej o Panu nie myślałem, pisząc.
Ps. Opisałem się jak bąk i straciłem godzinę poobiednią, ale wierzę, że może moje pisanie coś da, jak nie Panu, to innym. Pozdrawiam

Mielczanie i Żydzi


Felieton z roku 2012

Temat stary jak suma peerelu i trzeciej rzeczypospolitej. Od jakiś sześćdziesięciu lat wraca co jakiś czas - jakby chciała zapełnić rosnące dziury w pamięci - sprawa żydowska. Dzisiaj poszedłem do Domu Kultury popatrzeć na zdjęcia ukazujące trzy ostatnie lata istnienia społeczności żydowskiej naszego miasta.

Wydawało mi się, że już sporo wiem na ten temat, a okazało się, że moja wiedza jest dalece niepełna. Przez ostanie parę lat napisałem na ten temat kilka felietonów. Poruszały one głównie temat braku szacunku dla pamięci tych ludzi, którzy kiedyś żyli w naszym mieście, a teraz zostały po nich jedynie cmentarze, których stan świadczy źle o społeczności dzisiejszego Mielca. I niestety nie pozostała pamięć. Nie ma jej, bo nikt prawie jej nie podtrzymuje, nikt o nią prawie nie dba. Pan Wanatowicz jest jednym z niewielu sprawiedliwych, jednym z niewielu mówiących na ten temat, zbierających okruchy pamięci w większą całość. I to z jego zbiorami możemy się zapoznać w Domu Kultury.

My, mielczanie, którzy potrafimy uszanować pamięć żołnierzy radzieckich, leżących przy ulicy Wolności na swoim cmentarzu, nie potrafimy uczcić pamięci naszych sąsiadów, którzy żyli w tym mieście od kilkuset lat i budowali go razem z Polakami.

Apele do władz miasta nie skutkują zupełnie. Pomyślałem, że prawdopodobnie władze– wybierane przez mielczan – znają opinię swoich wyborców i ich stosunek do sprawy żydowskiej, i powodowanie obawą o powtórny wybór podejmują decyzje, jakie podejmują. To znaczy nie podejmują żadnych decyzji. Leżący w środku miasta stary cmentarz żydowski przypomina wielkie zbiorowisko chaszczy, badyli, krzaków i byle jakich drzewek i śmieci.Trudno się nawet domyślić – bo jeszcze trudniej zobaczyć – że gdzieś z drugiej strony, zasłonięty jakby ze wstydu krzakami, stoi kamienny obelisk kogoś pewnie upamiętniający.
Macewy, którymi Niemcy wybrukowali mielecki rynek, odnalezione przy okazji jego remontu, złożono i chyba nadal tam sobie leżą. I pewnie to już tak zostanie na wieki wieków. Aż może kiedyś, za wiele lat, ktoś znowu wpadnie na pomysł, że przecież na takim placu, nieużywanym, położonym  w środku miasta, można by coś wybudować, jak kiedyś budynek poczty.

A może jednak się mylę i to nie opinia większości mielczan jest tu decydująca?

Oglądając wystawę dowiedziałem się, że na miejscu, w którym dzisiaj stoi budynek starego technikum mechanicznego (a obecnie Inkubator Technologiczny), był kiedyś obóz dla Żydów, którzy pracowali w ówczesnych zakładach lotniczych. Po tym obozie została jedynie brama, obok której przechodziłem tysiące razy i nie wiedziałem, że przechodzę obok żelbetonowego świadka zagłady mieleckich Żydów. Teraz, po remoncie budynku i likwidacji części płotu, brama ta, mająca po bokach dość charakterystyczne żelbetonowe filary,  jest szczególnie widoczna. W innych miastach dbają o mniej istotne pamiątki - zabytki. U nas jakoś nie za bardzo.

Nie wiem, czyją ta brama jest obecnie własnością. Wiem, że przez kilkanaście lat była – tak jak cały płot -  własnością Agencji Rozwoju Przemysłu. Aż się prosi, by ją wyremontować i umieścić na niej stosowną tablicę.

Zwracam się tą drogą z apelem do Dyrektora Oddziału ARP o przeznaczenie na ten cel kilku tysięcy złotych. Myślę, że z tych wielkich pieniędzy, jakie spółka zarobiła w Mielcu, godzi się dać na szczytne przecież przedsięwzięcie taką niewielką kwotę.  Zwraca się także z podobnym apelem do Prezesa Zakładów Lotniczych. Ci Żydzi pracowali przecież także na rzecz tego zakładu, który teraz jest Pana zakładem.
Jest co prawda wewnątrz strefy ekonomicznej, przy lotnisku, jakiś kamień upamiętniający pomordowanych. Mało kto wie jednak gdzie. A ta brama jest przy głównej ulicy (Wojska Polskiego) i stanowi już sama z siebie doskonały materiał na pomnik. Tylko trochę chęci.
I jeszcze jedna uwaga i postulat. Od lat pamięć o zbrodniach Niemców jest relatywizowana, zarówno w samych Niemczech jak i szczególnie wśród amerykańskich Żydów. Nigdzie się już nie mówi i nie pisze, że zbrodni dokonali Niemcy, ba, nawet że dokonali jej niemieccy naziści. Pozostali w przekazie sami naziści, a wiadomo, że naziści mogą być w różnych krajach, także w Polsce. To bardzo niebezpieczna tendencja, z którą musimy walczyć. Na żydowskim cmentarzu przy ulicy Świerkowej na Borku Niskim, na tablicy ustawionej przez jakąś żydowską rodzinę, tak właśnie napisano - „pomordowani przez nazistów”. Zupełnie inaczej niż na obelisku, postawionym kiedyś, jeszcze za komuny, gdzie mówi się o hitlerowskich zbrodniach.
Jestem przekonany, że takie działanie, iż jednocześnie czcimy pamięć zamordowanych Żydów i walczymy o dobrą pamięć dla Polaków tamtych czasów, będzie działaniem, które wszyscy w Mielcu poprzemy.

Zwierzchnik sędziego


Tak pisałem o polskich sędziach w 2012 roku. A teraz jestem przeciwko tej spapranej reformie polskich sądów.


Sądy są zabezpieczeniem demokracji. Są jednocześnie  jej fundamentem. Kiedy psują się sądy, kiedy toczy je choroba, zaczyna chorować i umiera demokracja, a społeczeństwo staje się kaleką, wymagającą prowadzenia za rękę przez kolejnych dyktatorów.

Chorobą wymiaru sprawiedliwości jest jego wrastanie w społeczeństwo i przejmowanie od niego zarazek wszystkich chorób to społeczeństwo trapiących (chociaż nie jest wykluczone, że zarażanie się jest obustronne). A przecież sędzia powinien być jak lekarz, a nawet jak człowiek  wypalający ogniem zło.Takimi przypadłościami, które trapią społeczeństwo i zarażają sądy, sąm.in. nepotyzm, zależność od władzy i pieniędzy.

Słowa prezesa sądu okręgowego o tym, że ma zwierzchnika w osobie premiera rządu, pokazały dno mentalne ludzi kierujących sądami. Obawiam się, że nie był to przypadek odosobniony, co zresztą potwierdza w swej wypowiedzi pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, upatrując zresztą sposobu naprawy tej sytuacji w czymś, co zwykłemu śmiertelnikowi wydaje się metodą na pogrążenie sądów w jakimś absurdzie szklanej wieży – zupełnym uniezależnieniem się organizacyjnym od jakiejkolwiek władzy państwowej. Przy obecnym marnym morale wielu sędziów skończyłby się ten brak kontroli - przy pełnej swobodzie finansowej i samodzielnym ustalaniu standardów moralnych (choćby związanych z zatrudnieniem rodzin) – katastrofą dla społeczeństwa.

A przecież wydawać by się mogło, że w kwestii sędziowskiej podległości sprawa powinna być prosta. Jako urzędnik państwa, przez to państwo utrzymywany na bardzo dobrym poziomie życia, musi być kontrolowany przez społeczeństwo, któremu służy, przy czym jednocześnie, w momentach kiedy wydaje wyrok, kiedy decyduje o wolności, o życiu i śmierci podsądnego, żaden sędzia nie może mieć żadnego zwierzchnika . Nawet jak – organizacyjnie biorąc – komuś podlega.

Sędzia wydający wyrok powinien mieć nad sobą jedynie przepisy prawa i to nie tylko po to, by przytoczyć właściwy paragraf w uzasadnieniu wyroku, ale nade wszystko po to, by działać w zgodzie z prawem, czylibyć uczciwym.

Chociaż czy sama litera prawa wystarczy?
Czy po to, by cały wymiar sprawiedliwości działał dobrze, nie jest potrzebny jeszcze jeden czynnik, coraz rzadziej i coraz mniej brany pod uwagę w naszym laicyzującym się społeczeństwie, którego sędziowie są nieodłącznym produktem, ze wszystkimi zaletami ale i wadami. W całej hierarchii sądów i sądzenia zapomina się dzisiaj coraz bardziej – ba, nie jest to trendy - o jeszcze jednym szczeblu, Najwyższym. I nie chodzi tu wcale o Sąd Najwyższy w Warszawie, czy nawet Trybunał w Strasburgu, ludzkie twory, z ludzkimi przypadłościami, ale tego, kto sądził będzie na samym końcu, także sędziów.

Kiedyś było prościej. Prawo ludzkie osadzone było w prawie naturalnym, którestanowiło jego nieodłączną część. Jakże mniej było niejednoznaczności w prawie możliwych do dowolnych interpretacji. Dzisiaj każdyma swoją własną miarę do mierzenia dobra i zła.

Żeby było ciekawiej, trzeba wspomnieć, że słynny sędzia z Gdańska, dla którego premier jest zwierzchnikiem, ma jednocześnie drugiego zwierzchnika, Najwyższego. Było to widać, kiedy po wpadce poszedł do Kościoła pomodlić się do Boga. Nikt nie wie, o co się modlił albo czy go Bóg wysłuchał. Ja na swój użytek pomyślałem sobie, że to mały biedny człowiek, którego życiowe hasło to „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”. Może nie jest złym człowiekiem,  ale na pewno marnym. A marni ludzie na takich stanowiskach czynią marnym nasze społeczeństwo i dlatego muszą odejść.

Bo sądy są jak społeczeństwo i nie powinniśmy się dziwić, że są, jakie są. Sądy degenerowały się wraz ze społeczeństwem, tracąc smak moralny i możliwość rozróżniania dobra i zła. Nawet jak ich sędziowie formalnie są katolikami. Teraz, wraz z dużą częścią społeczeństwa osiągnęły dno.
Czy się odbiją od niego? Czy społeczeństwo jest gotowe na ozdrowieńczy wstrząs? Kto powinien być pierwszy? Na to pytanie odpowiedź jest prosta – sądy oczywiście. Bo kto i jak ma walczyć ze złem? Zło? W sądach? Ale czy to możliwe? Czy sądy mogą się naprawić, skoro sędziemu łamiącemu prawo przez lata niczego zrobić nie można, bo bronią go koledzy?

Sądy gniją. To było widać od dawna. Prawie dwa lata temu napisałem wiersz „Kwestia smaku”, będący dyskusją z wierszem Herberta „Potęga smaku”. Jak bardzo się nie myliłem w swoich ocenach i jak bardzo nie widzę wyjścia z tej – już naprawdę – katastrofy polskiego państwa i społeczeństwa, aż nie chcę mówić.

Kto powinien być zwierzchnikiem sędziego w jego wyrokach? – zapytam raz jeszcze. Pewnie najlepiej Bóg, a jak sędzia w niego nie wierzy, to sumienie. A jak nie ma sumienia?

Napisałem w tym wierszu za Albertem Camus: „W piwnicach sądu sprzątająca zauważyła martwego szczura”.

To było – niestety - dwa lata temu. Czy dzisiaj nie ma pierwszych oznak dżumy? Czy wyrok na Nergala, wyrok przeciwko Bogu, wydany w gdańskim sądzie rok temu, tej dżumy nie zapoczątkował? I czy to był przypadek, że w Gdańsku?


Ps. Na zakończenie wiersz, który jednocześnie jest zaproszeniem na bliską już promocję mojego trzeciego zbioru poezji „Diesirae. Wiersze niepolityczne.” Ten zbiór wierszy jest poświęcony w dużej części upadkowi Rzeczypospolitej i społeczeństwa, które na naszych oczach się dzieje, a wiersz poniższy – będący dyskusją z tezami wiersza Herberta „Potęga smaku” -  jest jednym, z dwóch traktujących o upadku wymiaru sprawiedliwości. Napisałem go około dwa lata temu (2010 r).


Kwestia smaku

lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku ..
w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia
Zbigniew Herbert

prawda nie wymaga heroicznych cech charakteru
mamy demokrację i wolność słowa
a trójpodział władzy jest rzeczywistością
wystarczy być uczciwym
albo mieć smak którego nie trzeba się wstydzić
którego nie można kupić

dzisiaj sędziów nie trzeba kusić pięknie
podsyłać kobiet one są na wyciągnięcie
dłoni łatwe miękkie jak z reklam
piekło jest tylko w baraku na przedmieściach
gdzie dzieci głodne poza wzrokiem
nie kusi

pałac sprawiedliwości ma marmurowe kolumny
prawda w nim wielobarwna jak parada
równości nierówności na wymiar skrojona
zdefiniowany przez dwójmowę dwójmyślenie
Cycero może służy do ubarwiana retoryki
finezyjnej i lotnej ale nie jest wzorem
do naśladowania

mowa sędziów nie jest parciana naśladują
wielkich mówców cóż kiedy brak systemu
wartości a moralność nie jest zapisana w kodeksach
jedyne co pozostało z Herberta to składnia ich wyroków
„pozbawiona urody koniunktiwu”
w piwnicach sprzątająca zauważyła martwego szczura

estetyka nie jest już pomocna w życiu
a piękno jest niedefiniowalne  nie potrzeba
zgłaszać akcesu wystarczy uznać za ocenę
nazwanie prezydenta „chamem” a obrazą
nazwanie prezydent „tłustym pulpeciarzem”

określić za akt sztuki zbrukaną Biblię katolików
nazwać antysemityzmem i karać za oplutą Torę
zgodzić się że Lech Wałęsa może obrażać bo
„nie jest zwykłym obywatelem, jest osobą wybitną
negatywne opinie o Adamie Michniku godzą
w zasady współżycia społecznego”
a krytyka członka rządu jako jego „ciemnej postaci”
jest karana z mocy prawa

chcieliśmy by sąd rozważał prawdę
polski sąd ma z nią coraz mniej wspólnego
może jedynie język którym da się opisać zło i dobro
koniec wolnego  społeczeństwa zapoczątkowuje
gnicie sądów ten smród

nasze sądy tracą smak
który cechuje ludzi moralnych
ich oczy i uszy nie są uszami społeczeństwa
odmawiają mu posłuchania mając wcześniej napisane akta
nie są już książętami stają się
„Mefistami w leninowskich kurtkach…
wnuczętami Aurory chłopcami o twarzach ziemniaczanych ..
o czerwonych rękach”

smak nie jest już potęgą – Wielki Poeto -
służy do rozpoznawania smaków i pieniędzy
a „bezcenny kapitel ciała głowa”
nie wieńczy kolumn pałacu sprawiedliwości

Czy Pan Prezydent Swół, (obecnie jeszcze) prezes „od śmieci”, zezwoli na budowę spalarni śmieci w Mielcu?

  Zdjęcie ze strony Euro Eko Sp. z o.o. Niekończąca się opowieść o nieszkodliwym spalaniu zwożonych z „połowy Polski” śmieci w środku Mie...