sobota, 7 września 2019

Nie ma Szatana? Nie ma piekła? Nie ma biskupa? Czy jeszcze jest Kościół? A Polska?


obraz za Aleteia
Przytoczę za red Lisickiem z Do Rzeczy niebywałą wiadomość: „Generał jezuitów o. Arturo Sosa Abascal powiedział niedawno, że diabeł nie istnieje. W jego ocenie diabeł "jest tylko konstruktem myślowym mającym symbolizować zło". – Jak to możliwe, żeby generałem jezuitów był człowiek de facto niewierzący? To tak, jakby powiedzieć, że objawienia chrześcijańskie są bez znaczenia i mamy do czynienia z symbolem”.

Red. Lisicki zadaje cztery pytania, związane z tą wypowiedzią. Kto ciekawy, doczyta. Ja sam sobie postawiłem inne pytania. Bo tak naprawdę ta wypowiedź dla mnie jest jakby sygnałem, przepowiednią, że nasz czas się kończy. Nie to, że przewiduję koniec świta. Ale to, że przewiduję rychły koniec świata, który znamy. Co się wyłoni w najbliższej przyszłości z tego niebytu, który zna tylko sam Bóg, to jedna wielka niewiadoma.

Trudno zrozumieć, jak to możliwe, że taki człowiek, de facto niewierzący, kieruje najpotężniejszym zakonem w Kościele Katolickim. Zakonem, z którego wywodzi się sam Papież Franciszek. Zakonem bardzo opiniotwórczym. Zakonem podlegającym bezpośrednio Papieżowi, który – przypuszczam – jest w stanie odwołać takiego generała zakonu, ale tego nie czyni. Dlaczego? On, biskup Rzymu. Papież.

Trudno nie zadać sobie pytania o to, jaka tak naprawdę jest wiara tych, którzy nas wiary uczą, którzy tej wiary strzegą? Naszych kapłanów, biskupów. Wiele wskazuje, że sami mają wielki problem z wiarą. Pierwszy z brzegu medialny przykład syna premier Szydło, który jak szybko został księdzem, tak szybko przestał chcieć.

W Polsacie oglądam program o rzekomym pedofilu, muzyku Sadowskim i jego żonie Lilianie Urbańskiej. Dla równowagi w TVN program o księdzu, uniewinnionym od gwałtów na małoletnim przez sąd biskupi. W kontrze do kościelnego wyroku, wyrok sądu cywilnego uznającego księdza winnym. Włos się jerzy. Nie ma silnych w Kościele, by rozliczyć się z tą ciemną przeszłością.
Oskarżony ksiądz pomagał egzorcystom wypędzać szatana z nawiedzonych nim ludzi. To argument dla sądu biskupiego, że nie mógł zrobić tego, co zrobił. A spowiadał gwałconego chłopca z grzechu szóstego przykazania. Czy Szatan rzeczywiście nie istnieje?

Gdy rozglądam się dookoła, kto walczy z ideologią lgbt, to oprócz abp Jędraszewskiego i jeszcze paru hierarchów tak naprawdę angażują się w tę walkę gównie wierni świeccy. Zresztą najczęściej związani z PiS, a nie z PO, jeśliby ci drudzy nawet deklarowali się jako wierzący. Bez wsparcia swoich kapłanów. Tak przynajmniej obserwuję w naszej diecezji.
Czasami się zastanawiam, czy diecezja tarnowska ma biskupa? Jest nim podobno Andrzej Jeż. Czy ktokolwiek słyszał, by nasz biskup zabrał publicznie głos w jakiejkolwiek ważnej dla wiernych sprawie? By powiedział do nich normalnymi zdaniami, jak przywódca do ludzi, którymi kieruje, o tym, co ich boli, co jest ważne, co zamierza zrobić dla nich, jako wiernych Kościoła tarnowskiego. Nie w kolejnym liście pasterskim, tej kościelnej mowie trawie, chociaż i takich nie słyszę, ale na normalnym spotkaniu z wiernymi, normalnymi zdaniami, o ważnych sprawach.
Całe zmagania z lgbt skwitowano w naszym kościele krótkim komunikatem w ogłoszeniach parafialnych

Komisja Wychowania Katolickiego KEP zwraca się do Rodziców z apelem: „Według doniesień medialnych, w niektórych miastach Polski od września br. planuje się wprowadzenie (finansowanie) edukacji seksualnej. Są też takie miejsca, w których już realizowana jest tzw. edukacja antydyskryminacyjna. Przypominamy, że dziecko nie może uczestniczyć w żadnych tego typu zajęciach bez wyraźnej zgody rodziców lub prawnych opiekunów”. W związku z powyższym zachęca się Rodziców do czujności i roztropności. Odpowiednią deklarację, którą należy złożyć w szkole, można pobrać za pośrednictwem strony internetowej Wydziału Katechetycznego w Tarnowie lub bezpośrednio ze strony Konferencji Episkopatu Polski.

Sprawdziłem – deklaracji nie było. Co to jest edukacja antydyskryminacyjna i dlaczego jest zła, nikt wiernym nie powiedział. Ja też  nie wiem. Czuję się po tym ogłoszeniu traktowany jak baran. Nie ewangeliczna owieczka. Jak baran.
A tu jeszcze się dowiaduję, że nie ma Szatana.

Do jakiego Kościoła ja należę? Mam coraz więcej wątpliwości co do tego, że wiem.

Do moich rozterek Jarosław Kaczyński dodaje kolejny dylemat, gdy mówi, że Kościół jest głosicielem "jedynego powszechnego w Polsce systemu wartości". Chrześcijaństwo jest częścią naszej tożsamości narodowej (...) Dlatego jest dla Polaków ważny, jest ważny dla polskich patriotów. Niezależnie, czy jest wierzący, czy jest agnostykiem, czy niewierzący.

A ja mam coraz więcej wątpliwości, czy należę jeszcze do Kościoła Powszechnego, czy może już tylko do Polskiego. Bo w Polskim Kościele Szatan nadal istnieje. I tylko Polski Kościół może mieć cechy przypisywane mu przez Kaczyńskiego. Ale czy ma?
Mam od dłuższego czasu prawie pewność, że polityka zniszczy Kościół. Oddanie się Kościoła na żer jednej partii spowoduje, że jeszcze bardziej utraci on swoją wiarygodność. I na nic zdadzą się zapewnienia Prezesa, ze Kościół jest ważny dla wszystkich, wierzących i niewierzących. A szczególnie dla patriotów.
Takie stawianie sprawy plus oddanie jego losów politykom, to prosta droga do katastrofy Kościoła.

Czy Szatan istnieje? Ja wierzę, że tak. Wierzę, że jest żywym, duchowym bytem, aktywną siłą, oddziałującą deprawująco na człowieka.
Nie będę wracał do tego zła personalnego, czynionego – bo inaczej być chyba by nie mogło – pod wpływem szatańskiego zła, jak choćby powyżej przytoczone gwałty na nieletnim.

A może Szatan bardziej dział na tych, którzy częściej o nim myślą? Którzy niejako z nim obcują, są wciąż od niego na wyciągnięcie dłoni, na odległość natrętnej myśli?

Gdzie zmierza nasz Kościół, kiedy najważniejsi w nim tracą wiarę? Co mają ze sobą począć szaraczkowie? Te owieczki, jeśli już nie barany?

Sam nie wiem.

PS. Katastrofa zbliża się do Kościoła. Katastrofa zbliża się do Polski. PiS swoimi obietnicami, ze prawie wszystko będzie za darmo i prawie wszystko ludziom się należy, wyluzował wszystkie hamulce. Do niego dołączyły pozostałe partie, chociaż nikt już PiS-u nie przelicytuje w rozdawnictwie.
Trafiliśmy na okres koniunktury. Kryzys jest za progiem. Kiedyś to wszystko tak walnie, że nie zostanie kamień na kamieniu. Cos ię wtedy stanie ze społeczeństwem? Przeciwko komu się ono zwróci? Bo że się zwróci, to więcej niż pewne?
Raz danych przywilejów nikt bez waliki nie odda. Kto będzie przeciwnikiem? Kto społeczeństwu będzie przewodnikiem? Kościół? W którym nie ma szatana, albo przeciwnie, który od Szatana nie potrafi się wyzwolić?
Zawsze w trudnym czasie, kościół był ludziom pomocą. Jak teraz będzie?
Wielu dostojnych, zarówno duchownych jak i naszych, cywilnych, pewnie po tym wszystkim, co napisałem, zacytowało by fragment znanej piosenki T.Love: Jest super, jest super, więc o co ci chodzi?


środa, 4 września 2019

Mielecka demokracja pierwszych (najlepszych)krzeseł


zdjęcia za hej.mielec
Lubimy chwalić przywódców krajów bardziej cywilizowanych niż nasz, jak jadą do pracy na rowerze, albo tramwajem, albo też na wizyty międzypaństwowe pociągiem czy rejsowym samolotem.
I to się nam bardzo podoba. Przy okazji opozycja pokazuje, jak jeździ pani Szydło, czy pan Kuchciński i ile to ochroniarzy ma Kaczyński. I wszyscy pokazują wtedy na przykłady z pierwszego akapitu.

Ostatniej zaś niedzieli ksiądz tak czytał za św. Łukaszem (14.1.7) Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. I opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie wybierali pierwsze miejsca. Tak mówił do nich: ”Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. (….)  Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. (…) Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”.

To tak dla uzmysłowienia, dlaczego lubimy zachowania zachodnich 9albo słowackich) polityków, a nie lubimy naszych. Bo podświadomie, nawet jak już nie chodzimy do kościoła, tkwi w nas ta przypowieść Jezusa. I niestety, najczęściej stosujemy ją do zachowania innych, nie do swojego.

Od lat obserwuję „rozsadę” mieleckich oficjeli, dostojników i ich znajomych po różnych salach koncertowych. Bo żeby nie było wątpliwości, nie chodzi mi o imprezy oficjalne, typu „akademia ku czci”, gdzie władza ma być na swoim, eksponowanym miejscu, bo jest władzą.

Myślę o imprezach, na które uczestnicy musza wykupić bilety, albo też nawet dostać darmowe miejscówki.
I jakoś tak dziwnie się składa, że choćbyśmy się zgłosili po bilet, jak tylko powstała informacja w o imprezie, choćbyśmy byli pierwsi w kolejce, nigdy nie będziemy mieli możliwości wyboru tego miejsca, które już z góry zostało zarezerwowane i przypisana do mieleckiego dostojnika, tego czy tamtego.

O czy to świadczy? Ano świadczy o ludziach mieleckiej władzy.
I żeby nie było, że napadam na obecną władzę. Ten woluntarystyczny zwyczaj dzielenia ludzi mieleckich na równych i równiejszych ukształtował się za poprzedniej władzy, głównie prez. Chodorowskiego, a obecne tylko go kontynuuje.
Czy naprawdę nie jesteśmy w stanie oderwać się od tego feudalnego podziału na nas – lepszych, ludzi władzy i przywilejów, i innych, gorszych?

Czy to naprawdę takie skomplikowane? Czy takie uwłaczające godności, kiedy prezydent Wiśniewski usiadłby w tylnym rzędzie pośród zwykłych zjadaczy chleba, a starosta Lonczak, po przywitaniu się z szarymi obywatelami np. w dziesiątym rzędzie, usiadł między nimi i zawiązał tę nieuchwytną, ale wyczuwalną nic porozumienia: oto jestem taki jak wy!

Pisząc to zakładam, że tylko organizatorzy rezerwują określone miejsca, na które oficjele kupują bilety, płacąc ze swojej kieszeni.
Broń Boże nie zakładam, że na rezerwowane miejsca opłaca im urząd czy firma, która reprezentują. Jeśli reprezentują, bo raczej na koncerty chodzi się we własnym imieniu i dla własnej przyjemności, a nie po to, by „się pokazać”.

Bo jeśliby tak było, że i za bilety na te lepsze miejsca płaci im firma, to by to była zwyczajna granda. 

„PiS do mnie nie zawitał”, czyli o wyborach (moralnych).


Zbulwersował mnie trochę jeden z mieleckich działaczy politycznych (czy też samorządowych), deklarujący się do tej pory jako liberał, a kiedyś działacz opozycji antykomunistycznej, swoją decyzją startowania do Sejmu z listy SLD, Razem i Wiosny.
Argumentował przy tym, że są w SLD, wiodącym na tej liście, „politycy tak znamienici jak Aleksander Kwaśniewski, Włodzimierz Cimoszewicz, czy Leszek Miller”, a ich sprawność (…) na arenie międzynarodowej i zaangażowanie dla Polski przewyższa zdecydowanie obecnie nam miłościwie panujące amatorstwo”.
Pisze dalej, że „Miałem parę propozycji startowania ale albo trafiały nie w tym momencie, albo były pozbawione sensu. (…).PiS do mnie nie zawitał.

Czy można rozumieć, że jakby zawitał, to byłby przyjęty z otwartymi ramionami? Pewnie tak. Czort tam, lewica, prawica. Liczy się dobra lista z dobrym miejscem.
A i lewica teraz ma szansę, a i miejsce ostatnie może być „biorące”.

Jest coś dla podtrzymania upadającego etosu liberała: Również nie zapominam, że najciekawsze liberalne reformy rynkowe (!) w polskiej gospodarce wprowadzali Wilczek, czy Miller.
A ja przypominam, że Wilczek zrobił te reformy głównie dla „swoich”, a inni doszli jakby przypadkiem, natomiast Miller, jakkolwiek zawsze chwaliłem gospodarczą część jego rządów, choć tak naprawdę to profesora Hausnera, nie był żadnym liberałem. Po prostu bardzo, jak na tamten czas, otworzył się na zachodnie inwestycje. Bo nie było innego wyjścia, a on to widział.Zapominając jednocześnie o tzw. klasie robotniczej, przez co przegrał. Pierwsze dwa lata PiS – u i Gilowskiej były jeszcze bardziej liberalne niż Millera, ale już miały inny wektor społeczny.

I dalej pisze kandydat do Sejmu: Liczę na głosy tych z Państwa, którzy nie patrzą na formułki, znaczki, a na pomysł konkretnego człowieka. Taki pomysł na swój udział w polityce Państwu zaoferuję w kolejnych wpisach.

Jakoś nie zauważyłem, by pojedynczy człowiek w Sejmie, nawet Korwin Mikke, cokolwiek był w stanie zdziałać. I zapewne wszyscy to wiedzą, ale do dobrego tonu należy mamienie wyborców i pokazywanie im „swojego” programu.

Nie ma czegoś takiego, jak indywidualny program do zrealizowania w Sejmie.
Są programy dużych partii czy bloków politycznych. A posłowie z nich kandydujący albo będą „śpiewać w chórze” jak każe dyrygent, albo wypadają z niego i są jeszcze bardziej niczym, niż byli jako szeregowi posłowie jakiegoś klubu.

Tak sobie myślę, co kieruje ludźmi, że są w stanie tak nagiąć swoje poglądy do okoliczności, że zostaje z nich wydmuszka? Jak można na oczach publiczności zdecydować się na taki polityczny piruet?
Czy chęć pieniędzy? Raczej nie, bo w Sejmie marnie się zarabia, a i na synekury partyjne w SLD nie ma co liczyć. Czy próżność, by za wszelką cenę zaistnieć w świadomości ludzi? Czy może jednak utopijna chęć realizacji swoich marzeń, tak utopijna w tym przypadku, że niegodna dorosłego człowieka?

Ale przy tej okazji nie sposób samego siebie zapytać, co kiedyś kierowało mną i milionami innych, że wybieraliśmy konformizm i przynależność do PZPR? Czy tamte wybory moralne różni coś od dzisiejszych wyborów politycznych, od zmiany barw partyjnych, od raptownej zmiany przynależności i poglądów ? Czy dzisiejsze wolty światopoglądowo - partyjne są porównywalne z wyborem pomiędzy czarnym i białym, bo niczego innego, żadnego szarego, a tym bardziej kolorowego, wtedy nie było?
Już za moich czasów komunistów z przekonania prawie się nie spotykało. Nie widząc szansy, że będzie inaczej, a żyć trzeba było, może także awansować, może dostać mieszkanie, samochód telefon, szło się na kompromisy moralne i wybierało się przynależność. Dzisiaj to oczywiście ciąży, ale trudno odcinać się od tego, co było.

Czy dzisiaj płaci się za wybory moralne? Kiedyś to było trochę wstyd należeć do partii, taki obciach maskowany tupetem, ale się należało.
Dzisiejsze zmiany poglądów, wolty partyjne, umotywowane, a jakże, bardzo mocno, nie są tak krytykowane. Ba, nawet są wspierane, co widać po reakcjach ludzi.  Ale czy słusznie się przechodzi nad nimi do porządku dziennego? Czy słusznie uważa się za polską oczywistość??

Powiem tak: gdyby do mnie zawitał PiS z propozycją, to bym odmówił. Jeszcze bardziej bym odmówił SLD. Wolę być naprawdę niezależny i niezależnie pisać co mi się podoba. Nawet jak jedni czasami uważają, ze sprzyjam PiS owi, a innym razem PiS uważa, że piszę o nim źle.

A może ja nic nie rozumiem z polityki?

Ps. Tak jak nie rozumiem zdania z wyjaśnień kandydata do Sejmu, że „Z czasem jednak Kaczyński wymienił mnie z Millerem za Magdalenę Ogórek”.
Chyba jestem za tępy na dzisiejsze czasy.




wtorek, 3 września 2019

Nie znam Mariusza Kosiora



"moja" nowa/stara siłownia, Extreme Fitness pana Mariusza Kosiora http://mariuszkosior.pl/

Po wakacjach wróciłem do mojego fitness klubu, nazywającego się Joy, by się trochę poruszać i stwierdziłem, że ktoś w nim wszystko gruntownie poprzestawiał. Niby wiedziałem, że jest remont, ale nie wiedziałem, że aż tak daleko idący.

Na ścianach, zamiast pięknych, umięśnionych Afroamerykanów znalazłem przedwojennych atletów, wyglądających dzisiaj trochę jak „stare chłopy”, zamiast pięknych, umięśnionych – a jakże -  kobiet, znalazłem też jakieś z minionej epoki.

Piękna recepcjonistka niby była ta sama i jak zazwyczaj, jako (chyba) najstarszemu klientowi siłowni, dała mi kluczyk do dużej szafki (to taki przywilej dla dziadków, ale też dla wyjątkowo aktywnie i często ćwiczących na siłowni młodzieńców), niby trenerzy byli też ci sami, ale cała reszta tak gruntownie się pozmieniała, że przez chwilę nie mogłem odnaleźć sam siebie.

Długo się rozglądałem, by odnaleźć przyrządy, na których do tej pory ćwiczyłem. Część z nich znalazłem, część nie, albo stare były pozastępowane przez jakieś mi obce, choć niby o podobnych funkcjach.

Bo z siłownią to jest tak, że się człowiek przyzwyczaja, i do niej samej, do jej lokalizacji, a szczególnie do jej atmosfery, i do ludzi ludzie w niej ćwiczących, ale także do pojedynczych, wybranych przyrządów, które się szczególnie polubi. Przyrząd o tych samych z pozoru funkcjach w innej siłowni, to już nie to samo, to coś, do czego trzeba się przyzwyczajać od nowa, jak do nowej kobiety.

Gdy się jest od lat stałym bywalcem tej samej siłowni, to się nabywa jakoś tak bezwiednie przywilej, że młode kobiety, z którymi wspólnie spędza się tam czas, kłaniają się staremu dziadkowi, znanemu im w zasadzie tylko z widzenia. Podobnie jest miło, kiedy młodzi „mięśniacy” witają się ze mną i już chyba z odrobiną szacunku mówią, że „nieźle pan sobie radzi”. Że w pana wieku, to ho ho.
Ale tak jest wtedy, gdy człowiek przyzwyczaja się do jednej siłowni i gdy ta siłowania, całym swoim jestestwem, przyzwyczaja się do człowieka.

Siłownia to choroba przewlekła i jak już ktoś się nią zarazi, to naprawdę nie tak łatwo się z niej wyleczyć. Dodatkowo siłownia to sposób, to lekarstwo na wszystkie inne choroby. Gdy z jakiś powodów nie chodzę ćwiczyć przez dłuższą chwilę, zaczyna mnie wszystko boleć. Czuję każdy mięsień, każde ścięgno, boli mnie operowane kolano, które mi już chciano wymienić na sztuczne,  kręgosłup krzyżowy, który kiedyś wyleczył mi śp. pan Borek, i kręgosłup szyjny, który tak skutecznie rozmasowywał mi pan Soboń.
A po siłowni wszystko znika.
Spływa na człowieka jakaś lekkość, jakby człowiekowi ubyło kilogramów, a nade wszystko lat.

Jak przyszedłem do starej/nowej siłowni, która teraz nazywa się już nie Joy ale Extreme, pomyślałem sobie, że tę nazwę jakby wzięto z napisu, który mam na opasce noszonej od ponad trzech lat, bez chwili przerwy, dzień i noc: Ten napis to: „Warto żyć ekstremalnie”.
Bo warto. Ekstremalnie na swoje możliwości. Ekstremalnie na swoje potrzeby. Ekstremalnie na możliwości swojego zdrowia.

Powie koś: też odkrycie! Przecież Extreme w innej lokalizacji istnieje już od dawna. Może. Jeden z redaktorów nawet napisał w mieleckiej gazecie, że „wszyscy w Mielcu znają Mariusza Kosiora. Właściciela siłowni Extreme. Może i wszyscy. Ale ja nie znam. To znaczy wraz z nowo/starym Joyem dowiedziałem się, że taki gość istnieje, że jest kulturystą i ma osiągnięcia.  No i że ma „sylwetkę”.
Nawet go sobie pooglądałem na jego (dobrej) stronie internetowej, mimo że wolę zdecydowanie ładne panie. Także te, a może szczególnie, umięśnione i wytrenowane.

Nie wiem, jaka będzie siłowania Mariusza Kosiora. Zamiast jednej ikony z wygięta w igrek panią (jak Joy), ma w herbie dwie . Może tylko połączył siły z poprzednim właścicielem Joya? Nie wiem Nie to jest ważne.
Ważny jest Geniusloci nowej siłowni, czyli duch lub demon władający albo opiekujący się tym miejscem.
Według mitologii rzymskiej jest to taka opiekuńcza siła, która sprawia, że dane miejsce, siłownia, jest jedyna w swoim rodzaju. Że ludzie kochający wysiłek, wiążą się z takim miejscem na długo, że przychodzą do niego jak do siebie, że spotykają wciąż tych samych znajomych, nawet jak nie wymienili z nimi więcej niż słowa powitania

Oby ta nowa/stara siłownia stała się takim miejscem, w którym ludzie przysposabiają się do tego, żeby żyć ekstremalnie.



Prezydent na posyłki

  Zdjęcie ze strony Miasto Mielec Jakoś tak bez entuzjazmu obejrzałem niedawno film z Denzelem Washingtonem, zatytułowany „Bez litości 3 Ost...