Jak wynika z artykułu w portalu hej.mielec– na ogół trzymającego poziom - nieocenionego
red. Cynkiera, mielecki ksiądz stał się przyczyną żenady i kpin internautów
całej Polski. I to aż koalicji internautów, jednoczącej osoby wierzące i
niewierzące.
Czytam oto na hej.mielec w zakładce „polecamy/aktywni/wiara” krótki
artykulik pod tytułem „Oburzenie i żarty
po wpisie księdza pochodzącego z Mielca!”
A na koniec artykuliku ankieta zatytułowana „Czy zgadzasz się z wpisem księdza Marka Jana Pytko?”
A jakiż to wpis rzeczony ksiądz z Mielca zamieścił? Tu redaktor portalu
hej.mielec przytacza inny portal – ASZ.dziennik.pl – gdzie pod tytułem „Sukces księdza. Jednym "memem"
połączył wierzących i niewierzących we wspólnocie żenady” zacytowano ten
wpis (zresztą autorstwa Piotra Szczepanika).
Brzmi on tak:Ateizm kończy się w
momencie gdy samolot zaczyna spadać, a feminizm kiedy trzeba wnieść szafę na IV
piętro – to treść niezwykłego kazania, po którym ateiści i wierzący dostrzegli,
że mają ze sobą wiele wspólnego.
Oczywiście nie chodzi o kazanie, tylko mem internetowy, który zawsze z
racji miejsca, ogranicza się do zwięzłych zdań, oddających sedno sprawy.
No i wyszło, jak chciał, albo nie chciał – co by gorzej o nim świadczyło
– redaktor hej.mielec.
Znowu mielczanie dali ciała. Najpierw niejaki Chrzanowski w KNF, a teraz
dla równowagi ksiądz z Mielca.
Dla uzyskania równowagi, przytoczę czytelnikom krótkie streszczenie misji
portalu ASZdziennik.pl. jak piszą sami o sobie, ich portal to „Najlepsze zmyślone newsy w kraju. Jedyny
opiniotwórczy serwis satyryczny w Polsce”. A w innym miejscu „Prawda. Tylko że odrobinę zmyślona”. I
dalej (za wikipedią) – „Proporcje prawdy
i fikcji zmieniają się w poszczególnych tekstach”
Akurat ponoć ten mem księdza jest prawdziwy, choć wątpię, czy ktoś z
czytelników go pamięta z fejsbuka. Zapamiętali z portali: ASZdziennik i
hej.mielec.
Zapamiętali też, że ksiądz dał plamę. Nikt za bardzo nie zastanawia się -
pośród kpin z księdza - nad tym, jak ludzie zachowują się w chwilach
ostatecznych. Kogo by to interesowało. To boli. Lepiej zająć się szafą wnoszoną
na czwarte piętro przez sześć nawiedzonych feministek.
A ksiądz napisał prawdę. Prawdę bolącą. Często bardzo bolącą. Tyle tylko,
że taką prawdę, która jest najboleśniejsza dla niewierzących. Stądtaki hałas -
zagłuszyć myślenie nad sprawami ostatecznymi szafą w rękach feministek.
Wyśmiać, wyszydzić.
Takie są efekty bezrefleksyjnego przekopiowywania głupich artykułów tylko
dlatego, ze występuje w nich osoba z Mielca. Przykro mi, że portal hej.mielec,
o którym mam dobre zdanie, wziął udział w takim spektaklu.
Ps. Dla tych, którzy dotarli do tego miejsca felietonu, co dla większości
internautów i tak jest sukcesem, mam propozycję bardziej poważnych rozważań o
zachowaniu ludzi czy to w spadającym samolocie, czy żołnierzy w okopie, gdy
rozrywają się czaszki kolegów, a nawet sławnych ateistów w chwili swojej
śmierci. Feministkami się nie zajmę, bo mnie bawią, a ja jestem poważny
człowiek.
Czy w
okopach są ateiści?
Jak pisze ASZdziennik, „wspólnota zażenowanych nie wierzy, że w
2018 roku duchowni nadal próbują nawracać tekstem o tym, że "w okopach nie
ma ateistów". Łączy ją też głęboka wiara w to, że tekst o wnoszeniu
lodówki na czwarte pięto należy zostawić wąsatym wujom z wesela o 3:00 nad
ranem i trzymać go z daleka od ludzi reprezentujących Kościół”.
Już samo stwierdzenie, że ateistów łączy głęboka wiara z nie ateistami
jest dla mnie tak zabawne, że można w rozważaniach zaniedbać feministki.
Sparafrazowane w tytule w tytule powiedzenie Winstona Churchilla
przypomniałem sobie w kontekście niedawno podanej za źródłami kościelnymi przez
różne media – w tryumfalnym często tonie lub ze złośliwą satysfakcją –
informacji o tym, że liczba wiernych biorących udział w coniedzielnych mszach
świętych spadła w Polsce poniżej 40%.
Jednocześnie wyczytałem informację, że „pogrzeby świeckie nie cieszą się
w Polsce popularnością. Szacuje się, że stanowią tylko 2-4% wszystkich
pochówków” i zadumałem się głęboko. Tym głębiej, że dowiedziałem się
równocześnie, iż przed śmiercią podobno pojednał się z Bogiem gen. Jaruzelski,
a nie całkiem jeszcze przed śmiercią stał się chrześcijaninem, i to katolikiem,
Michaił Gorbaczow.
W okopach, a więc w bezpośrednim sąsiedztwie śmierci, ludzie niewierzący
- rzadko ateiści, a najczęściej osobnicy nie zastanawiający się wcale nad
kwestią istnienia lub nie Boga, którym bez Boga jest po prostu wygodnie żyć -
stają się nagle i często wierzącymi w Boga i oczekującymi od niego jakiejś tam
formy pomocy, najczęściej uratowania życia. I tego faktu żaden ASZdziennik nie
unicestwi.
Fakt, że kiedy z tych okopów wychodzą, kiedy kończy się wojna i śmierć
odchodzi na bok, powracają do swojego poprzedniego życia, w którym dla Boga nie
ma miejsca. I tak się dzieje, bo wciąż żyją w przekonaniu, że wciąż będą żyli,
a ryzyko spotkania ze śmiercią ich nie dotyczy.
Trudniej powiedzieć, co myślą ludzie ze spadającego samolotu, jako że
niewielu ich przeżywa. Ale ci, którzy przeżyją swoją śmierć i wyjdą cało z
katastrofy lotniczej najpewniej już nigdy nie będą ludzi jak przed.
Wojna i jej okrucieństwo z cytowanymi powyżej okopami, nie są w naszym
świecie granicą, która determinuje na stałe nasze zachowania. Taką granicą jest
jedynie świadomość nieuchronności śmierci. A taka świadomość przychodzi tylko
raz. Rzadko już dzisiaj w okopach, kiedy nie wierzymy w wojnę koło naszego
domu. Ona przychodzi, kiedy widzimy, że nieodwracalnie doszliśmy już do końca
naszej drogi.
I wtedy nawet piewcy materialistycznego egzystencjalizmu, jak Jean Paul
Sartre potrafią mieć chwile słabości i uwierzyć w tego Miłosiernego Boga,
którego istnienie całe życie negowali i z którym całe życie walczyli, jakby
wierzyli, że On jednak jest, ale mieli do niego swoje żale.
Nie mnie oceniać takie zachowania, skoro Jezus powiedział, że „większa
będzie radość w niebie z jednego grzesznika, który się upamięta, niż z
dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują
upamiętania.” Więc cieszę się wraz z aniołami nad faktem, że generał Jaruzelski
może znaleźć się w niebie, gdzie może i ja trafię, i będziemy razem trwać w
bezczasie.
Wracając jednak do początku felietonu, czyli do konstatacji faktu o
ilości wierzących w Boga w naszym
społeczeństwie, zadać sobie trzeba pytanie, ile tak naprawdę ich jest. Czy 40%
jak wynika z badania udziału we mszach świętych, czy może 96%, jak wynika z
ilości grzebanych z udziałem księdza i – jak zakładam – po jakiejś formie
pogodzenia się z Panem Bogiem.
Może czasami ma wtedy miejsce słynny zakład Pascala, który umierający
czyni, nie mając nic do stracenia, a wiele do zyskania. Ale nawet jeśli tak
jest, jeśli czyni to z wyrachowania, to także zaświadcza przynajmniej o swej
wątpliwości w brak Boga.
Powie ktoś – bierze się księdza, bo tak wypada. Ale czy teraz coś nie
wypada? Nie wypada nie mieć katolickiego pogrzebu w rodzinie? Może w mniejszych
środowiskach tak jeszcze jest, ale i wtedy taka decyzja jest określoną
deklaracją wiary.
Pewnie też księża bardzo niechętnie odmawiają katolickiego pogrzebu
ludziom niewiele wspólnego przez całe życie z Kościołem mającym. I pewnie
czynią to z co najmniej trzech powodów. Pierwszy to konieczność rozstrzygania
wątpliwości na korzyść umierającego. Tak naprawdę nigdy nic do końca nie
wiadomo. Druga to swoista satysfakcja i chęć pokazania światu, że jednak z tą
wiarą w Boga u ludzi – to co że w chwilach ostatecznych – nie jest tak
najgorzej. I trzecia to obawa, że odmowa, nawet bardzo uzasadniona – udzielenia
katolickiego pogrzebu spotka się ze zmasowaną krytyką mediów – tych
niewierzących właśnie – i społeczeństwa parafii.
U mnie wątpliwości budzą tylko decyzje z tej trzeciej grupy. Jak np.
użyczenia ateiście Geremkowi warszawskiego kościoła do odprawienia uroczystości
pogrzebowych.Bo katolicki
pogrzeb i msza pogrzebowa to nie usługa, ale posługa jaką Kościół
sprawuje wobec swoich wiernych. Bo jeśli ktoś swoim życiem wyparł się
wiary, działał na szkodę Kościoła, lekceważył przykazania i naukę Kościoła,
więc dlaczego ma być żegnany przez Kościół?
Kodeks Prawa
Kanonicznego określa komu można odmówić pogrzebu katolickiego i tak w Kan. 1184
§ 1. „Jeśli przed śmiercią nie dali żadnych oznak pokuty, pogrzebu
kościelnego powinni być pozbawieni: 3°inni jawni grzesznicy, którym nie
można przyznać pogrzebu bez publicznego zgorszenia wiernych”.
Byśmy jednak nie utonęli w zawiłościach prawa kanonicznego powiem
tylko, że tak naprawdę największe kontrowersje wśród internautów (ale i w
rozmowach wiernych) budzą nie rozważania natury etyczno-prawnej, związanej z
pogrzebem, ale opłaty za pogrzeb.
Przypuszczam, że najbardziej protestują przeciwko nim ci, którzy z
Kościołem spotykają się jedynie z okazji ślubu i pogrzebu. Ci są święcie (co by
to nie znaczyło) oburzeni na „zdzierstwo” księży, uważając zapewne, że jak już
robią Kościołowi łaskę i pozwolą nad truchłem zmówić pacierz, to winni to mieć
za darmo. I to niezależnie od tego, czy właściciel truchła, będący w niebie
albo nigdzie, wykazywał jakiekolwiek i kiedykolwiek oznaki wiary, czy nie. C`est la vie.
Ps. można,
zamiast korzystać z pomocy księdza na ostatniej drodze, skorzystać z pomocy
mistrza ceremonii. O pogrzebach świeckich mówi się też pięknie „humanistyczne”
lub „laickie”. Mistrz ceremonii odpowiednio wcześniej przygotowuje mowę, którą
wygłasza w kaplicy cmentarnej lub domu pogrzebowego. Po odczytaniu mowy w
kaplicy mogą mieć miejsce wspólne wspominki czy słuchanie ulubionej muzyki
zmarłego. Potem chowa się trumnę w grobie. Prawda, że pięknie? A potem na
grobie zakłada się gniazda dla ptaszków. Jak u Kory. Też pięknie i
ekologicznie. Może jednak?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz