W tym roku mija 110 lat od powstania elementarza Mariana Falskiego. W zmienionej formie pamięta go moje pokolenie powojenne. Od 2018 roku wszystkie książki dla uczniów szkół podstawowych są darmowe. Raczej już nie przypomina się dzisiaj, że darmowe książki wprowadził rząd Donalda Tuska. To takie niepolityczne. Byłem przeciwko temu pomysłowi, jak jestem przeciwko dawaniuu 500+ każdej rodzinie i na każde dziecko. Poniżej mój felieton sprzed 6 lat.
Ludzkie mamuty, jak ja na przykład, uczące się czytać i
pisać w socjalistycznej szkole lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych pamiętają
swoją pierwszą (jakże często),własną książkę, czyli ELEMENTARZ autorstwa Mariana Falskiego.
Słynne zdanie z Elementarza - „Ala ma kota” - sparafrazowali niedawno
ludzie, zwani kibolami, którzy niewiele więcej od Elementarza przeczytali,
zmieniając jednak i bohaterów tego zdania, i jego wymowę, i nie wiedząc
jeszcze, że premier Tusk także kiedyś elementarzem się ponownie zainteresuje.
„Darmowe książki dla każdego i dla każdego takie same” - idea
będąca źródłem tego pomysłu jest w zasadzie i słuszna, i piękna, i z pozoru
racjonalna ekonomicznie oraz społecznie.
Rozpasanie podręcznikowe od dawna budziło sprzeciw
społeczeństwa, a szczególnie konieczność wymiany podręczników na nowe wersje po
roku nauki (ostatnio ograniczona do lat trzech), konieczność kupowania co roku
nowych i bardzo drogich – bo pięknie wydawanych - książek, nawet jak rok wcześniej ich treść
była taka sama. Sprytni wydawcy, by potęgować swoje zyski, robili takie
podręczniki, w których coś trzeba było dopisać czy dorysować i podręcznik
roczny był „do beki”. A urzędnicy kolejnych ministerstw kolejnych rządów na to
pozwalali.
Czy w naszym stabilnym świecie historia Mieszka I czy
Władysława Jagieły zmienia się co 3 lata? Czy co trzy lata dokonuje się
epokowych odkryć w fizyce i biologii wywracających dotychczasowe podręczniki do
klas pierwszych gimnazjum? Czy zasady matematyki zmieniają się co chwila nawet
dla uczniów klas trzecich liceów? Oczywiście nie. To podręcznikowe drenowanie
kieszeni rodziców trwa przy zgodzie naszej klasy politycznej od dwudziestu lat.
Czy nie można zrobić podręczników odpornych na zmiany
trendów i mód przez ich czas życia? Czas życia liczony wieloletnim, np.
czteroletnim używaniem? Oczywiście że można, ale się nie chce.
Tusk zechciał. I w zasadzie należało by go tylko pochwalić.
W zasadzie. Bo pomijam już „pierepałki” z pisaniem takiego podręcznika –
zaczynamy od klasy pierwszej, czyli od jakiegoś Elementarza – za które wzięto
się zbyt późno i nie wiadomo za jakie pieniądze. Pewnie zdążą. I pewnie
niedługo pierwszaki dostaną do użytku jakiś Elementarz, który będzie nasz
wspólny, bo każdy z nas za niego zapłaci.
Wspólny, czyli niczyj. Już to przerabialiśmy. W socjalizmie.
Dzisiaj robimy powtórkę.
Wspólny, czyli nie należący do bezpośredniego użytkownika, ucznia,
który wcale nie będzie miał motywacji, by o niego dbać,
choćby dlatego, że potem można go sprzedać, a pieniądze przeznaczyć na czipsy
lub tablet.
Wspólny, czyli socjalistyczny. A co jak co, ale to, co jest
wspólne, a co prywatne nawet małe dzieci doskonale rozróżniają. I odpowiednio
to tych typów własności podchodzą.
A jak bogaty rodzic w trzecim roku używania tego
sponiewieranego, podartego, brudnego Elementarza nie zechce, by jego pociecha
zarażała się bakteriami na nim wychodowanymi to co? Będzie mógł kupić dziecku
nowy i świeży? Czy jednak dla politycznej poprawności będzie patrzył, jak jego
pociecha z odrazą przewraca zaślinione kartki?
Bo w tym pędzie przypodobania się wszystkim, w tym obłędzie
politycznej poprawności, która każe mówić, i pisać, i śpiewać, że wszyscy
ludzie są równi, nie tłumacząc, że powinni być równi wobec prawa, a ci
mądrzejsi, piękniejsi, sprytniejsi i tak będą bogatsi i będą mieli więcej, chce
się dać każdemu tak samo. Daje się nasze wspólne pieniądze i tym biednym,
którzy tego potrzebują, i tym bogatym, którzy nie potrzebują i nie chcą. A
wszystko po to, żeby dziecko biedne się nie sfrustrowało, że ma starą książkę,
a sąsiad ma nową.
Życie to i tak zweryfikuje, a za tę weryfikację będziemy
płacić nadmiernym wydawaniem publicznych pieniędzy i stwarzaniem w dzieciach
iluzji, że należy się równo wszystkim. A się nie należy!
Czy zamiast fundować darmowy podręcznik dla wszystkich nie
należy po prostu zrobić to, o czym było powyżej: ograniczyć niezliczoną ilość
rodzajów podręczników na rzecz jednego kompletu (dla każdej klasy czy rodzaju
szkoły), tak by były one w użyciu aż do ich fizycznej śmierci lub dobrowolnej
chęci wymiany na nowy? A każdy podręcznik byłby własnością ucznia, który go
kupi, dba o niego i go potem odsprzedaje (lub daje biedniejszym za darmo, jak
będzie miał taką wolę). A uczniom, których nie stać na zakup podręczników, dać
je do używania, zastrzegając, że jeśli zniszczą podręcznik, to po roku używania
będą musieli zwrócić np. 2/3 ceny. Po drugim roku byłoby to np. 1/3 ceny.
Zdrowe to, niesocjalistyczne, nie na nasz koszt i o ile
bardziej ekonomicznie uzasadnione, bo globalnie o wiele tańsze. Od tego, co
zaproponował pan Tusk, a co wszystkie cztery socjalistyczne partie w Sejmie
poparły. I o wiele bardziej moralne.
Ps. Właśnie mija 104 rocznica wprowadzenia do szkół „Elementarza”
Mariana Falskiego. Służył całym pokoleniom Polaków. W okresie międzywojennym
ukazywały się kolejne wersje Elementarza, następna w 1949 (z elementami
ideologii komunistycznej ), i wreszciew 1957.
I z tej wersji chyba ja się
uczyłem. Ostatnia wersja ukazała się w 1974. Podobno nadal jest do nabycia.
Elementarz Falskiego zrewolucjonizował metodykę nauki
czytania w Polsce. Łączył on tradycyjne podejście z nowoczesną metodą
syntetyczną, opracowaną przez samego Falskiego. Wynikało z niej, że osoba
czytająca nie kieruje się kolejnością liter w wyrazie, lecz zwraca uwagę na
początek i koniec słowa, a dopiero później zauważa części środkowe oraz
wyróżniające się (za wikipedią).
„Zmiana w
dotychczasowej metodzie, która z powodzeniem stosowana jest nadal w większości
systemów edukacyjnych na świecie, uważana jest za źródło problemów z czytaniem,
z którymi zaczęły borykać się dzieci. Mimo że system nauki czytania i pisania
oparty na rozpoznawaniu liter i sylab, a w kolejnym etapie składania ich w
wyrazy, nie sprawdził się, w ciągu ostatnich kilkunastu lat był kontynuowany.
Wydano wiele podręczników, które oparto na tej metodzie, co po dziś dzień
spotyka się z krytyką ekspertów i opinii publicznej.
Profesor Bronisław Rocławski(…) sformułował tezę,
jakoby właśnie środowisko współczesnych twórców podręczników i nauczycieli,
wskutek stosowania niewłaściwych metod nauczania wczesnoszkolnego, stwarzało
pokolenie dyslektyków” (za Mariką Kowalską)
Marian Falski podkreślał, że moment
rozpoczynania nauki czytania jest kluczowy i, mając na uwadze harmonijny rozwój
psychoruchowy dziecka, przestrzegał przed zbyt wczesną edukacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz