środa, 14 lutego 2018

Ukrzyżowany czy Zmartwychwstały?




(Z podziękowaniami dla Agnieszki za te mądre uwagi, które mnie sprowokowały do odkrycia całkiem niespodziewanego dla mnie samego)

Kiedyś zostałem sprowokowany (a raczej zainspirowany)  do dyskusji przez znajomą internautkę, zresztą niewierzącą, która zarzuciła chrześcijanom, że formują świat poprzez „uwznioślanie cierpienia i totalną niemożność wyjścia poza rewiry, którym kształt ostateczny nadaje niewybaczona wina i surowa kara. Niekończący się Dostojewski”.  
I dalej znajoma pisała: „Jeżeli coś sprawi, że najprawdopodobniej sama nigdy nie przyjmę chrześcijaństwa [chociaż na szczęście, bo to mi pozwala być daleką od wrogości i pozwala mi zachować szacunek dla tej wiary - znam kilku chrześcijan, którzy pięknie, rozumnie świadczą o własnym wyznaniu], to o moim oporze zadecyduje emblemat, jaki chrześcijanie przyjęli. Dwa tysiące lat miliony ludzi klęczą przed człowiekiem, który się wykrwawia na ich własnych oczach. A jego wyznawcy patrzą na to i klęczą. I nawet nie próbują tego nieszczęśnika zdjąć. Ulżyć mu w cierpieniu. Opatrzyć mu wreszcie rany. Przecież Chrystus nie spędził całego życia na wiszeniu na krzyżu. A jednak to ten moment dostał mu się na wieki w podzięce od ludzi. Próbuję sobie wyobrazić, że oto przez całe życie pozwalam komuś, kogo kocham, wisieć w męce. Wisieć i wisieć na moich oczach i oczach tłumu. I że nie zrobię nic, żeby on przestał cierpieć. Tylko będę wznosić do niego modły na kolanach. I słabo mi się robi na myśl o tym, że właśnie taki stan ma symbolizować miłość”.

Właśnie weszliśmy w okres Wielkiego Postu, który ma nas przygotować na ten najważniejszy w naszej wierze moment, na ten Wielki Czas Chrześcijan. I dziś właśnie przypomniała mi się moja – dość emocjonalna - dyskusja z Agnieszką, która była odpowiedzią na przytoczony w części powyżej wpis.

Bo w pierwszym odruchu napisałem takie słowa: To ciekawe, bo ja się głównie modlę do Jezusa Miłosiernego, a nie do Jezusa Ukrzyżowanego. Na tego cierpiącego mam raptem trzy dni w roku. Myślę, że gdybyś jednak była wierzącą chrześcijanką, także modliłabyś się do Jezusa, który jest przyjazny, łagodny i wyraża całym sobą przebaczenie, a nie mękę i cierpienie. Chyba bardzo się mylisz w swej ocenie.

Tak napisałem, chociaż zaraz „ugryzłem się w język”. Bo jednak może moja znajoma ma rację, a ja błądzę w myśleniu i czynach. Wszak i mnie uczono na religii i wysłuchuję w homiliach o tym największym akcie poświęcenia, jaki za ludzkość  złożył Chrystus, Bóg i syn Boga. Wszak ciągle odnosimy się do Jego drogi ziemskiej, która przede wszystkim była drogą na krzyż. Na krzyż, ten tak popularny wtedy przedmiot tortury i śmierci, że nikt go nie brał za coś szczególnego. Ale jednocześnie na ten krzyż, który był ołtarzem ofiarnym za nasze grzechy, ten krzyż, którzy przez ten fakt stał się Krzyżem.
A jednak czy to Krzyż jest momentem kulminacyjnym naszej wiary? Krzyż i śmierć na nim, w które dość łatwo uwierzyć nawet niewierzącemu, czy może jednak Zmartwychwstanie? Które dla wielu niewierzących przekracza ich wyobraźnię, pozbawioną wiary.

Pisała dalej Agnieszka: „Jakoś mnie dziwnie nie dziwi, że u Ciebie to właśnie tak. I możliwe, że widzisz trafnie. I jak najbardziej, przyjmuję, że moje spojrzenie jest zaledwie spojrzeniem wędrowca przecież. Przechodzącego w pobliżu, a nie kogoś z wewnątrz. Jednak, przyznasz może, Andrzej, że właśnie dla kogoś z zewnątrz znakiem, który najbardziej kojarzy się z tą religią, jest ten Ukrzyżowany. To Jego wiesza się w szkołach, to Jego próbuje się wieszać raz po raz wszędzie tam, gdzie chrześcijanie starają się zaznaczyć własną obecność. A to, co się teraz wyprawia w Polsce, pod egidą wiary - może zabić wrogością. Więc może raczej to po prostu Ty jesteś jednym z nielicznych, którzy potrafili odczytać coś innego niż to, co najoczywistsze. I to właśnie tacy chrześcijanie, którzy to potrafią: spostrzec, że chodzi o wybaczenie, łagodność - sprawiali, że zamiast napadać, jestem w stanie widzieć, że - jako i zwykle - większość to żaden argument? Że to poszczególna świadomość określa to, co się widzi: trudniejsze wybierają naprawdę mało liczni? Mowa bowiem o czymś innym, niż jakieś Chrześcijaństwo w Ogóle. Mowa o tym, co poszczególny człowiek może z nim zrobić. I z jakim skutkiem. Dla siebie i tych, których spotyka. Zresztą, tak z chrześcijaństwem, jak z dowolnym innym zjawiskiem: to pojedynczy człowiek zdecyduje, czym ono się ostatecznie stanie: klęską i zniszczeniem czy tworzeniem sensu”.

Potem pewnie dość się zaplątałem, pisząc:  Nie wiem, jak postrzega się Kościół z zewnątrz. Nie wykluczam, że patrząc z zewnątrz ludzie czują się jak pod murami twierdzy. Szczerze jednak wątpię, że jest to prawdziwy widok, a nie fatamorgana, ułuda. A jakby, to co? Zamierzają ją zdobywać, czy przechodzą mimo? Nie czuję, bym ja i moi znajomi wykazywali jakąś wrogość do niewierzących. Oczywiście tacy są, ale to ci, którzy się boją. Ja się nie boję, więc może dlatego nie muszę obrażać i prężyć muskuły wiary. A co do samego znaku: znak to znak. Każdy ma jakiś znak. (…). Po licha czepiać się znaku. Dla mnie jest on święty, bo jest łącznikiem mojej wyobraźni z tym ważnym faktem mojej religii. Ale tak naprawdę Ukrzyżowanie nie jest najważniejsze. Tu nie masz racji. Najważniejsze jest z Martwych Powstanie. Ukrzyżować można było każdego, w tym czasie dziesiątki tysięcy tak ginęły. Zmartwychwstał jeden. I to jest kluczowy moment naszej wiary. Nie ukrzyżowanie. Jeśli nie wierzymy, że Chrystus zmartwychwstał, cóż jest warta nasza wiara. A Chrystus zmartwychwstały jest Chrystusem Dobrym, Pięknym, Przyjaznym, jest taki, jak był za życia, ale bardziej. Bo teraz jest człowiekiem zmartwychwstałym, Bogiem, który ma zbawić ludzi, a nie ich karać. Tyle.

Tyle. Aż tyle i może niestety, aż tyle. Bo potem zacząłem myśleć i myślę do dzisiaj. Czy dobrze myślałem, pisałem? Czy nie umniejszyłem randze Ukrzyżowania, ofiary Chrystusa, pisząc takie słowa. Myślałem tak po raz pierwszy w swoim życiu. Ale tak pomyślałem. To jakoś ze mnie wybuchło. Wystrzeliło. I zostało jak fajerwerk, który nie gaśnie na Niebie.
Przecież najważniejsze jest Zmartwychwstanie Chrystusa. Bez niego nie ma naszej wiary. Bez niego nie ma całej reszty. Tego, do czego żyjemy. Tego po tutejszym życiu.
Chrystus został ukrzyżowany, żeby dla nas zmartwychwstał. A wszystko inne jest ważnym niezmiernie, ale tylko dodatkiem.

I to by było już naprawdę na tyle, na początek Postu. Zapewne prawie nikt tego mojego (i Agnieszki) pisania nie przeczyta. Ludziom potrzeba dwóch zdań i obrazka. Ale jak ktoś tu zabłądzi, może coś z niego wyniesie. Może mnie skoryguje w moim myśleniu? Doda coś nowego?
Wszak jest temat. Temat dla ludzi myślących. Nie tylko chrześcijan.


8 komentarzy:

  1. Najstarszym symbolem chrześcijaństwa jest nie krzyż, a ryba. Gdzieś w okolicach średniowiecza skręciliśmy (jako chrześcijanie) w stronę krzyża i przynajmniej Kościół Katolicki idzie nadal tą drogą.
    Osobiście? Tak, przeszkadza mi to. Jezus jest, albo bezbronną dzieciną kwilącą w ramionach Matki, albo umierającym na krzyżu skazańcem za nasze grzechy. Nieśmiało pojawiający się wizerunek Jezusa Zmartwychwstałego zdaje się jakimś promyczkiem nadziei na zmianę. Pomijając fakt, że kult obrazów i figur daleko wykracza poza biblijny Dekalog.
    Znam oba podejścia z autopsji. Jako niewierzącej raziła mnie trupia i ascetyczna terminologia. Nie znajdowałam w niej, ani nadziei, ani pocieszenia. I tak, to była twierdza, którą omija się szerokim łukiem. Jak książkę zapisaną paragrafami prawa. Dzisiaj, już po tym, kiedy w Jezusa uwierzyłam, jest tak samo.
    Tylko, że serce jest inne. W sercu Jezus jest ciągle zmartwychwstały, nawet jeśli patrzę na jakąś jego marną podobiznę. Jego prawdziwa twarz ma zarówno ślady łez jak i uśmiechu. Jest ludzka, bo przecież On jest człowiekiem. Przecież nie może mu ubliżyć myślenie o Nim, jako o zmartwychwstałym, potężnym, nieogarnionym Bogu!
    A krzyż? To symbol śmierci, albo miłości. Zależy czy patrzą zamknięte, czy otwarte oczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. No rzeczywiście, zapomniałem o rybie. Ale nie wiedziałem, że tak późno zastąpił ją krzyż. Byłyby to może dla mnie symbole równoważne, gdyby krzyż występował bez wiszącego na nim Chrystusa. Bo wszystkie prawie wyobrażenia Ukrzyżowanego są absolutnie nierzeczywiste i o ile symbolicznie można traktować sam krzyż, pusty, o tyle dla mnie jest problem, kiedy widzę na nim uładzonego, prawie uśmiechniętego Chrystusa. Widziałem różne wyobrażenia Ukrzyżowanych, często robili to wielcy artyści, ale chyba nigdy nie widziałem rzeźby realistycznej. A ukrzyżowanie to był koszmar. Może większym było tylko wbicie na pal. Nie wiem. Jedynie w kościele w Żegiestowie widziałem Ukrzyżowanego, który naprawdę cierpiał. Aż trudno było na niego patrzeć. Tylko czy to jest dobry symbol? Chyba nie. Więc może – jak pisze Agnieszka, jak Pani pisze, rzeczywiście taki symbol i związana z nim obrzędowość i cały pakiet ideologiczny jej towarzyszący, odstraszają potencjalnych wiernych?
    Ja zmieniłem się chyba (choć może to przed paroma dniami odkryłem, uświadomiłem sobie) po pierwszej i kolejnych wizytach w Łagiewnikach, po przeczytaniu (no, nie w całości, ale w dużej części) dzienniczka świętej Faustyny. Ta prosta osoba zafascynowała mnie. Nie wiem, jaki był bieg spraw we mnie, ale skończyło się, jak się skończyło.
    To w sumie jest fajnie odkrywać coś na starość i stwierdzić, że się albo błądziło, albo trwało w niewiedzy, co jednako zmieniało naszą wiarę. A w pewnym momencie jest inaczej. Inaczej widzimy, chyba szerzej. Też niedawno odkryłem, że Chrystus wypowiedziawszy do Jana słowa „Synu, oto matka twoja”, już nigdy, po zmartwychwstaniu, ze swoją Matką, a raczej należy powiedzieć, z Maryją, się nie spotkał. Usiłowałem szukać u mądrych, ale niczego nie znalazłem prócz prób tłumaczenia, że to przecież niemożliwe, że musiał się spotkać itd., itp. A On najzwyczajniej nie był już człowiekiem, tylko Bogiem na ziemi. Nawet starałem to sobie bardziej poetycko wytłumaczyć, nie wiem czy mądrze.
    Ale dla mnie pozostał Zmartwychwstałą Radością. Wierzę, że tak samo musiała odbierać to Maryja. I tak powinno pozostać. Zmartwychwstała Radość, Bóg w ludzkiej postaci, choć już może nie człowiek, jakim był przed ukrzyżowaniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. A tu ten wiersz, o którym wspominałem

    Matka Boga

    Nie spotkał już Maryi
    po Zmartwychwstaniu nie skrzyżowały się ich drogi
    odchodził coraz wyżej
    przenikał ściany i myśli apostołów
    coraz bardziej wniebiestał
    ona skamieniała z Janem nieopodal Golgoty była
    nowemu synowi matką
    bezdzietną
    lecz nie samotną
    wciąż przeżywała drogę krzyżową
    cierpiała każdy krok Jezusa upadek kolejne razy
    każdy gwóźdź i cierń
    przebijał jej serce

    w tych dniach
    spotykał swoich uczniów
    ukazywał się apostołom
    nawet Tomaszowi pozwolił włożyć palce w ciało
    zmartwychwstałego
    Boga

    umarł syn
    zmartwychwstał Bóg
    Syn Ojca
    nie istnieje łono mogące donosić Boga

    wiedział że zmartwychwstanie
    z trudem wypowiadał
    Matko oto syn twój
    Synu oto matka twoja

    umierał by zmartwychwstać
    dla matki umarł na wieki
    człowiek
    i grób pusty

    pozostało rozpamiętywanie życia:
    zwiastowanie Elżbieta poród w stajence
    dzieciństwo wędrówki nauczyciela Kana

    była już starą kobietą samotną
    matką Zbawiciela
    czekała wniebowidzenia

    OdpowiedzUsuń
  5. Właściwie w tym miejscu trzeba byłoby się zastanowić jaki pakiet ideologiczny otrzymujemy? Co czuje człowiek, który całuje w Wielką Sobotę rany ukrzyżowanego Chrystusa i ten, który dzień później świętuje jego Zmartwychwstanie w kościele pełnym wizerunków ukrzyżowania? Czy nie jest zagubiony?
    Pusty krzyż to prosty i dobry symbol. W zupełności się z Panem zgadzam.
    Cieszę się z Pana odkrycia. Wiem, że jest to uczucie odświeżające, jakby odmładzające wiarę. Powrót do początku. Do jakiejś fundamentalnej podstawy. Do wiary, która na prawdę jest miłością (?)
    Ja, wierzę, że jest.
    Jezus, człowiek i Bóg, tak jak trzy osoby, które są jedną Osobą. To tak niepojęte i trudne! Niemal nie sposób wyrazić tego słowami. Choć tak pięknie robił to ksiądz Twardowski, albo właśnie święta Faustyna.
    Jeśli chodzi o postać Maryi, miałam i mam tak wiele pytań i wątpliwości, że w końcu, jakoś w sercu, zupełnie się od jej kultu odwróciłam. Nie wiem, czy to na zawsze. Ciągle pytam siebie i szukam. Dziękuję za ten wiersz. Taka Matka Jezusa jest mi, jako kobiecie, najbardziej bliska. Mogę ją podziwiać i próbować naśladować. Innej nie rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Miło się Panią czyta. Odpowiem we wtorek, bo dzisiaj brakuje mi czasu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też kiedyś Maryję zostawiłem z boku. Nie myślałem o Niej, bo nie chciałem myśleć źle. Bolało mnie to wniebowzięcie, czy wniebowstąpienie. I bardzo długo miałem z tym problem. Tak naprawdę i teraz nie wiem do końca, czy wierzę. Chyba tak, ale mam wątpliwości. Kościół niepotrzebnie pewne sprawy stawia na ostrzu noża i potem nie tylko wierni, ale i myślący księża mają problem. Myślałem o Zmartwychwstaniu Chrystusa, o tym, że chociaż miał postać człowieka, tak naprawdę człowiekiem już wtedy nie był. Choćby to przenikanie przez ściany, choćby ten brak kontaktu z Maryją. Może coś jeszcze. W końcu wniebowstąpił. Cieleśnie bezcielesny. Tak sobie potem myślałem, ze teoretycznie z Maryją mogło być tak samo. Trochę mi to ulżyło, ale został jakiś osad. Może minie z czasem. Tak w ogóle to jest mi łatwiej wraz z kolejnymi odkryciami nauki i astronomii/astrofizyki. Ludzie szukają na potęgę życia w Kosmosie, a ja wierzę – zresztą pomógł mi w tym ateista Lem – że tam niczego nie ma. To wbrew logice, statystyce a raczej probabilistyce – całkiem jak nasza wiara w wielu jej aspektach. A jednak się dzieje. I zadziwiają mnie ludzie, którzy nie wierzą w Niepokalane poczęcie, a wierzą, ze Kosmos stworzył się sam. Ale to już na inną okazję. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  8. ma być - "czy wierzę we wniebowzięcie"

    OdpowiedzUsuń

Czy Pan Prezydent Swół, (obecnie jeszcze) prezes „od śmieci”, zezwoli na budowę spalarni śmieci w Mielcu?

  Zdjęcie ze strony Euro Eko Sp. z o.o. Niekończąca się opowieść o nieszkodliwym spalaniu zwożonych z „połowy Polski” śmieci w środku Mie...