Zdjęcie na Facebooku udostępnił Butch Bullet Stine. Nie znam autora zdjęcia.
Przeglądałem Encyklopedię Miasta Mielca, autorstwa nieocenionego Józefa Witka, która po wielokroć pomagała mi w poznawaniu historii naszego miasta.
Tak się złożyło, że przeglądałem hasła na literę W, bo chciałem się więcej dowiedzieć o Panu Prezydencie Wiśniewskim.
Tuż poniżej są hasła „Witek”, więc chciałem zerknąć na to dotyczące twórcy Encyklopedii, Józefa Witka i jakież moje zdziwienie, gdy stwierdziłem, że takie hasło nie istnieje. Aż taka skromność, Szanowny Józefie? Proszę o korektę.
Idąc dalej, a raczej bliżej początku tej części Encyklopedii, sprawdziłem hasła „Wanatowicz”. I znowu moje zdziwienie. Bo pośród haseł ze sławnymi, zasłużonymi dla Mielca Wanatowiczami, w tym Stanisławem Wanatowiczem, znawcą problematyki żydowskiej Mielca, znalazłem hasło o młodym Wanatowiczu Janie, bardzo zdolnym uczniu mieleckich szkół (obecnie 18 - to letnim), ale za to nie znalazłem informacji o Wanatowiczu, którego imienia nie pamiętam (chyba Kazimierz), a który w jakiś sposób wpisał się w historię mojej rodziny.
Był to pan, który kierował warsztatami MZBM, tymi w baraku po dawnych austriackich koszarach, zlokalizowanym przy ulicy Kołłątaja (albo Konopnickiej), naprzeciwko kościoła MBNP. Na ich miejscu stoi obecnie blok mieszkalny.
Jak wspomniałem wyżej, ów pan Wanatowicz wpisał się w historię mojej rodziny, jako że przez ponad 10 lat w tych warsztatach pracował mój Ojciec. Stąd też słyszałem różne opowieści o kierowniku Ojca, a zdarzało mi się bywać w jego domu, jako że od 1958 do 1962 roku uczyłem się w jednej klasie SzP 5 z jego synem, Andrzejem.
A zdarzało mi się także słyszeć o żonie pana Wanatowicza. Co prawda słowo Żydówka niewiele mi wtedy mówiło, ale je zapamiętałem. Zapamiętałem także, że ów pan Wanatowicz uratował tę Żydówkę od śmierci z rąk Niemców, a po wojnie się z nią ożenił.
Pamiętam jeszcze tą panią, siedzącą w dużym fotelu w mieszkaniu przy ówczesnej ul. 22 Lipca, w bloku, w którym jest Poczta Polska, na pierwszym piętrze, tuż obok tej wielkiej bramy w bloku.
Potem z Andrzejem Wanatowiczem chodziłem przez ponad dwa lata do Technikum Mechanicznego. Pamiętam jeszcze wizytę prezydenta de Gaulle - a w Polsce we wrześniu 1967, gdy szpanowaliśmy (także z Andrzejem) degolówkami, czyli czapkami podobnymi do takiej, jaką nosił prezydent. To był taki szał modowy.
A potem nagle rodzina Wanatowiczów zniknęła z Mielca. Wyjechała do Warszawy. Niedługo był marzec 1968. W międzyczasie pan Wanatowicz zmarł, a o potem pani Wanatowicz z synem wyemigrowała.
I tak sobie pomyślałem, przeglądając Encyklopedię Mielca, że jeśli ta historia, którą pamiętam z dzieciństwa, jest prawdą, to powinna się w Encyklopedii znaleźć.
Pani Izabela Sekulska odkrywa tajemnice mieleckich Żydów, i tych zamordowanych, i tych , którzy przeżyli, i możemy jej podziękować za tę działalność, więc i jej, i Panu Witkowi podsuwam tę małą tajemnicę do wyjaśnienia i uwiecznienia w mieleckich kronikach.
Nie wiem, czy pani Wanatowicz pochodziła z Mielca, nie wiem, jakie było jej żydowskie nazwisko, ale ostatecznie w Mielcu mieszkała przynajmniej przez 20 lat albo i dłużej, więc jej sprawa chyba zainteresuje Panią Izabelę.
No i to chyba tyle na ten temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz