Fajna kumulacja strachów, co? Wydawało by się,
przypadkowa jak liczby w amerykańskiej loterii albo bredzenie wariata. A jednak
spróbuję utworzyć z tych pojęć logiczny ciąg.
Gdy 6 marca publikowałem felieton „Czekając na koronawirusa.
Czekając na koniec świata.” nie wiedziałem jeszcze (choć może coś czułem), że
wydarzenia i idąca za nimi panika, zaczną tak szybko potężnieć. Jakby do ludzi
dotarł fragment z Apokalipsy św. Jana, gdzie o pierwszym z jej Jeźdźców,
zwiastującym zarazę, napisano: I widziałem, a oto koń
biały, a ten, który na nim siedział, miał łuk, i dano mu KORONĘ, i wyszedł jako
zwycięzca, ażeby zwyciężał. I jakby tego
przestraszyli się do głębi duszy, uwierzywszy i zrozumiawszy, że przychodzi do
nich.
Tak piszę, chociaż wiem, że mało kto o Apokalipsie pomyślał,
mało kto na nowo z tego powodu uwierzył, mało kto zrozumiał przesłanie.
Za to wszyscy bardzo się przestraszyli.
Więcej, nawet niektórzy księża krytykowali innych księży,
za to, że ci głosili epidemię karą za grzechy.
Czego więc tak naprawdę tak bardzo się
przestraszyliśmy?
Mówienie, a tym bardziej pisanie, że nie boję się
śmierci, jest głupie. Pewnie znakomita większość z nas, tzw. normalnych ludzi,
nie chce umierać i w jakiś swój sposób, inny dla każdego, boi się śmierci.
Nie wiem, jak bali się śmierci ludzie w dawnych, „wierzących”
czasach, gdy Bóg był blisko każdego z nich. Na pewno też nie chcieli umierać,
bali się tego. Ale może mniej, bo śmierć była powszechniejsza, a tym samym
bardziej oswojona, niż dzisiaj. śmiertelność niemowląt i dzieci byłą
porażająca, starzy jak dożyli do 60 lat, to już było dużo. Wiele dzieci się
rodziło, wiele ludzi umierało. No i
wszyscy wierzyli, że mają szansę na drugie, lepsze życie.
Teraz w przejście do lepszego życia wierzy znacznie
mniej ludzi. A nawet jak wierzą, to duża ich część o tym przez całe życie nie
myśli, a dopiero wtedy, jak są starzy, niedołężni i podświadomie wybierają
zakład Pascala, nawet o nim nie wiedząc.
Dlaczego ludzie nie wierzą? Nie wierzą, bo się nie
boją śmierci? Nie boją się kary Bożej? Nie wierzą, bo w swoich rozmyślaniach wspartych
nauką, doszli do wniosku, że Bóg jednak nie istnieje? Nie wierzą, bo nie mają
czasu na wiarę i Boga, wychowując dzieci, zarabiając na chleb, samochód, wczasy
na Mauritiusie? Nie wierzą, bo to takie niemodne w towarzystwie jest być wierzącym?
Nie wierzą, bo w dzieciństwie skrzywdził ich ksiądz? Nie wierzą, i dlatego
sensem i celem ich życia jest maksymalne użycie, maksymalny hedonizm? Nie wierzą,
bo…
Można by tak mnożyć.
Nie można nie postawić pytania, czy wiara albo
niewiara w Boga ma jakieś przełożenie na wielkość strachu przed śmiercią?
Trudno wypowiadać się za ogół, jak nie zna się badań
statystycznych, choć i one nie muszą mówić prawdy. Można pisać o odczuciach.
Zapewne ludzie w miarę młodzi boją się śmierci także,
a może głównie, z troski o swoje rodziny. I jest to lęk jak najbardziej
zrozumiały. Ale mam wrażenie, że najbardziej boją się śmierci ludzi starzy, czy
to dlatego, że statystycznie mają do niej bliżej, czy to dlatego, że łatwiej umierają
z byle powodu. Także z powodu koronawirusa umierają kilkakrotnie częściej niż
zarażeni ludzie młodzi.
Dlaczego tak powszechny jest paniczny strach przed
śmiercią u starych ludzi? Czy nie umiemy ze spokojem przyjmować tego co niesie
los, ba, tego co zsyła na nas Bóg, jeśli podobno w niego wierzymy, żyjąc w
przekonaniu, że co ma być , to będzie i tylko Bóg to wie? Czy uwierzyliśmy bardzo,
że medycyna może wszystko i walczymy o każdą kroplę życia, niezależnie od jej
ceny, od poświęcenia naszych bliskich, nawet jak jesteśmy niedołężni, jesteśmy
wielkim ciężarem dla bliskich, starając się odroczyć wyrok – bo tak to chyba
traktujemy – o każdy kolejny miesiąc, tydzień, dzień, ba, godzinę?
Czy ta wiara w medycynę nie zasłania nam wiary w
Boga? Czy bardziej wierzymy lekarzowi niż księdzu, który niesie nam Boga? Chyba tak, szczególnie w
ostatnim czasie, gdy Kościół nie umiał stanąć w obliczu czasów.
No właśnie, Kościół. Ostatnio przeglądając Internet
odniosłem wrażenie, że drugą grupą bardzo przerażonych koronawirusem ludzi są
ci, którzy od lat aktywnie walczą z Kościołem.
Dla nich każdy pretekst do ataku na Kościół jest
dobry i podręczny, więc i epidemia jest w sam raz, a może nawet bardziej, bo tu
można oddziaływać na takie ludzkie, naturalne instynkty, jak lek przed śmiercią
właśnie. Więc wściekły atak za to, że episkopat nie zamknął już wszystkich
kościołów, jak to uczynił episkopat włoski (który zresztą je ponownie otworzył,
wiedząc swój błąd) nie powinien raczej dziwić.
Teraz rząd z episkopatem znowu wytrącił im broń z
rąk, ograniczając liczbę zgromadzeń, także w kościołach, do 50 osób, co w
niektórych diecezjach przełożyło się na zamknięcie kościołów, w innych na zmianę
organizacji mszy świętych. Za chwilę znajdzie się innych pretekst. Pozostanie
pytanie: dlaczego walczą z Kościołem? Wymieniają oczywiście wiele powodów, a to
jego finansowanie przez państwo, (zapominając o finansowaniu wielu innych grup społecznych),
a to pedofilię (która ich najczęściej nie
dotknęła), a to wypowiedzi dostojników, z którymi się nie zgadzają (może czasem głupie, ale najczęściej
wywiedzione z dogmatów), a to za prawdy wiary, które im się nie podobają, jak i
to, ze ktoś je publicznie głosi, a to za opór wierzących przeciwko LGBT. I
wiele innych. Każdy powód może być dobry.
Ja mam wrażenie, że jednym istotnych z czynników
jest lęk przed nicością, przed śmiercią. Nie umieli się odnaleźć w wierze, ale
nie umieją też odnaleźć się w tym bezsensownym świecie, którego niektórzy z
nich nie ogarniają. I protestują przeciwko wszystkiemu. Nie tylko przeciwko
Kościołowi. Przeciwko wszystkiemu, co uważają za szkodzące życiu z wyjątkiem życia
nienarodzonego, szkodzące ziemi, szkodzące przyrodzie, szkodzące lasom,
atmosferze, demokracji w ich pojmowaniu, wolności człowieka z jego prawami człowieka,
jakkolwiek definiowanymi, przeciwko przeciwnikom LGBT, przeciwko nacjonalizmowi
i niechęci do Unii, reorganizacji parku miejskiego, cenom śmieci i PiS-owi.
Protestują więc także przeciwko Kronospanowi,
drugiemu po Kościele wrogowi życia mielczan. W ich mniemaniu, oczywiście.
Pewnie też zaczną protestować przeciwko śmierci, bo
przecież prawo do życia jest podstawowym prawem człowieka. I państwo musi robić
wszystko, byśmy żyli szczęśliwie i najlepiej bez końca. Ale nie będziemy.
I z tym jest tak trudno pogodzić się chyba
większości z nas, ale jednak znacznie łatwiej ludziom mocno wierzącym. I pewnie
dlatego tak bardzo nas nienawidzą. Tak nami gardzą za ten zabobon, który ich
zdaniem wyznajemy, który staramy się szerzyć, tak bardzo chcą z nami walczyć,
obrażać nas.
Mam wrażenie, że nadszedł czas powszechnego,
panicznego strachu przed śmiercią, strachu który nie niweluje choćby w części wiara
w Boga, a ostatnia epidemii tylko ten strach wyciągnęła na powierzchnię życia z
naszych wnętrz, gdzie drzemał ubrany w ładne słówka o tolerancji miłości i
powszechnym zrozumieniu.
Mam też wrażenie, że nadszedł czas powszechnego
protestu przeciwko śmierci i przeciwko wszystkiemu, co nam ludziom się nie
podoba.
W co ten protest się zamieni na końcu epidemii?
Zaowocuje większą wiarą czy większym jeszcze protestem?
A gdzie jest ten Bóg – zapytają walczący z Kościołem
– do którego modlicie się w tych swoich kościołach, których nie chcecie zamknąć
na czas epidemii? Dlaczego nie kończy epidemii przynajmniej w Polsce, jego
wybranym narodzie?
Powiem tak: dla mnie Bóg jest Logiczny. Gdyby teraz
miał odwołać z Ziemi swojego Pierwszego jeźdźca Apokalipsy, gdy ludzie nie
zmieniliby się na wet na jotę. A jak nie, to może się zmienią? Może jednak czas
po, będzie inny od czasu przed?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz