Żyjemy
w globalnej wiosce. To taki komunał, ale często nim się posługujemy. Najczęściej
rozumiemy pod tym pojęciem możliwość globalnego i bardzo łatwego komunikowania się
każdego z każdym. Ot, otwieramy Internet i wszystko mamy u siebie. Wszystko
wiemy. Wszystko możemy kupić. Ze wszystkim i każdym możemy się natychmiast skomunikować,
Wszystko jest łatwo, bez wychodzenia z domu.
Ale
jak się tak chwilę zastanowić, to dochodzimy do wniosku, że to „wszystko” to
tak naprawdę bardzo niewiele. Że to „wszystko”, nawet jak zawiera w sobie
bardzo wiele, więcej niż do niedawna mogliśmy sobie wyobrazić, nie zawiera jednego,
najważniejszego: nie pozwala poczuć biskości drugiego człowieka.
Dawna
wioska, z której już prawie wszyscy się wyprowadziliśmy do miast lub
anonimowych wiejskich osiedli, była swego rodzaju wspólnotą. Wspólnotą
interesów, wspólnotą bezpieczeństwa, wspólnotą relacji sąsiedzkich, wspólnotą pomocy
czy to przy żniwach czy innych pracach. Była także wspólnotą w wierze. Nawet
wioski, w których były dwa kościoły, także tworzyły wspólnotę. Ludzie się
rozumieli i szanowali.
Tamte
wioski odeszły, tamten czas minął. W globalnej wiosce nie ma żadnej wspólnoty,
nawet jak się zawiążą grupy na Fejsbuku, nawet jak ma się 100 tys polubień. To
wszystko elektroniczna ułuda, rzadko poprzez wspólny interes mogąca się
zmaterializować w proteście przeciwko czemuś. Poza tym samotność w sieci.
Wysłuchałem
dzisiaj kazania rekolekcyjnego. Bardzo często pierwsze kazanie powoduje, że
pozostałych nie słucham. Dzisiaj było inaczej. Rekolektant na początku
powiedział: nie oczekujcie, że odkryję przed wami nowe, że powiem coś, co was
zadziwi, poruszy. Rekolekcje służą jedynie uporządkowaniu tego, co już wiecie.
I
powiedział o wspólnocie, o jej wartości we współczesnym świecie.
Powiedział
też, że trwa rozbijanie wspólnot. Bo wspólnota, to coś niemodnego, przestarzałego,
jest jednocześnie dla wielu nowoczesnych groźna.
Bo
we wspólnocie jest siła. A silne grupy są groźne dla rządzących
społeczeństwami. Łatwiej rządzi się milionem jednostek niż wspólnotą, liczącą
milion członków.
A
z drugiej strony samotny człowiek jest słaby, członek wspólnoty jest silny jej
siła.
Dlatego
trwa akcja rozbijania wspólnot. A jak to się robi? Ano tak jak przy polowaniu
przez lwy. Najpierw trzeba oddzielić ofiarę od stada, od jego wspólnoty. Jak to
się uda, to już po sprawie. Jest nasz.
Niby
rzecz oczywista, niby to wiedziałem. Ale rekolektant na nowo uczulił mnie na
wartość wspólnoty. I na zagrożenia, jakie na nią czyhają.
Czy
to na wspólnotę w wierze, czy na rodzinę, czy wreszcie na największą wspólnotę,
jaką jest Naród.
Nie
lubię teorii spiskowych, ale to, co się wydarza ostatnio, gdy patrzeć na ten
zmasowany atak na Kościół, to nie jest przypadek, to nie jest jedynie skutek
błędów hierarchów Kościoła w walce z pedofilią.
Także
ta wielka afirmacja homoseksualizmu i wszystkich postulatów środowisk. Jak
niedawno powiedział Kaczyński: Kto i w imię czego z niestandardowych zachowań
seksualnych (gejów jest ok. 1 proc.) uczynił polityczną świętość i mówi o niej
bez przerwy?
To
lewica w Polsce, powodowana trudnymi do zrozumienia motywami, za lewicą
europejską, chce delegitymizować religię, a Kościół wykluczyć z przestrzeni
publicznej. Pomysły z kartą LGBT+ są tego preludium.
Te
działania mają jeden cel – zniszczyć wspólnotę Kościoła. Drugi cel to zniszczenie
rodziny. Jak powiedział mi jedne z działaczy KOD, trzeba dzieciom od małego
mówić, że niekoniecznie musi być mamusia i tatuś, żeby była rodzina. A ma dwójkę
małych córek. Na moje pytanie, czy już starszej powiedział, że jest w rodzinie
zbędny, nie udzielił mi odpowiedzi.
Jeszcze
pozostaje Naród. Fakt, ze podzielony, ale to właśnie ta taktyka: oddzielać od
całości, potem jeszcze bardziej dzielić, aż wreszcie zniszczyć. Zrobić człowiekiem
Europy. Europejczykiem.
To
ogłupienie, nie wiem skąd wychodzące, trwa. A jednocześnie propaguje się
sprowadzanie muzułmanów, którzy jak kiedyś zdobędą władzę – choćby we Francji –
wyślą tych wszystkich różnokolorowych na odwyk. Czy to jest niemożliwe?
Poczytajcie słynną już powieść political fiction Michela Houellebecqa
zatytułowaną „Uległość”. Ja już jestem po lekturze.
Skąd
więc to wariactwo niszczenia ostatków wspólnot, które nas jeszcze trzymają w
całości?
Powiem,
że nie wiem. Ale to – moim zdaniem - pokazuje na zbliżający się koniec naszej
cywilizacji, naszej kultury. Rzymian podobno zabił ołów, który wchłaniali w
dużych dawkach. Co zabija nasz rozum? Chemikalia? Pornografia? Przesyt wszystkiego?
Ale
może jest jeszcze szansa, że się nie damy oddzielić od stada? Od wspólnoty,
które nas konstytuuje w naszym świecie, w naszym życiu?
Sami
sobie odpowiedzcie. A kto może, chce i jest mu to potrzebne, niech idzie do
kościoła MBNP w Mielcu na rekolekcje. Ksiądz mądrze mówi, nawet jeśli trochę za
długo.
Wioski sa piekne.Te na Wolyniu tez takie byly .I te co sie w ogniu wojny spalily.Sasiad ukrainiec mial widly a gdyby go trzymac " na dysyans" na takim FB? Czasem lepiej " zachowac odstep by zachowac caly przod" jak spiewa T.Szwed.A z reszta sie zgadzam.
OdpowiedzUsuń