Może nie powiedziałbym o sobie, że jestem „jednostką
aspołeczną”, bo termin ten budzi określone, negatywne, dość jednoznaczne
skojarzenia, ale czasami, zastanawiając się nad swoim stosunkiem do tzw. pracy społecznej,
myślę, że może i takową jednostką jestem.
Kiedyś jednostka aspołeczna to był wróg socjalistycznej
Polski, do którego milicjant mógł
powiedzieć: obywatelu, Polska się wam nie podoba? Dzisiaj to najczęściej
outsider, działający i postępujący niezależnie od społecznych zwyczajów,
wartości i norm.
W świecie obalania norm, zmieniania zwyczajów i wartości,
obalania autorytetów, bardzo wielu z nas mogłoby być uznanymi za jednostki
aspołeczne. Za niedługo ta aspołeczność staje się być może normą. Tak jak normą
seksualną usiłuje się zrobić homoseksualizm.
Ale wróćmy do tytułowego pytania.
Człowiek nie powinien być sam. Już o tym niedawno pisałem w
felietonie „Polowanie na samotnego człowieka”. Człowiek powinien żyć w
zbiorowości, w społeczności, w grupie.
Tylko czy to oznacza, że powinien społecznie, czyli za
friko, na rzecz tej grupy pracować? Czy powinien swoją darmową pracą zastępować
organa społeczności do tego przygotowane, przeznaczone i biorące za to
pieniądze?
Czy inna działalność społeczna, która robi społeczeństwu
dobrze, ale przysparza społecznikowi pieniędzy, często niezłych, jak w przypadku
WOŚP, ma być wspierana i czy jest ona jeszcze „społeczna”? Jej efekty są z
korzyścią dla społeczeństwa, więc jest działalnością społeczną, na rzecz
społeczeństwa, natomiast z samym
tradycyjnym społecznikostwem, gdzie ktoś coś robi społecznie,, czyli za friko,
niewiele ma wspólnego.
Żeby nie przedłużać, powiem, ze jestem przeciwny tradycyjnie
pojmowanej „pracy społecznej”. Z jednym może wyjątkiem – tym wyjątkiem jest
bezinteresowna pomoc dla ludzi cierpiących, chorych i umierających. Czy to
wspomagając się środkami publicznymi czy prywatnymi. A są tacy wolontariusze
czy nawet darczyńcy. Cześć im i chwała.
Prawie cała reszta jest dla mnie podejrzana moralnie. Prawie
wszystkie inne działalności tzw. społeczne najczęściej służą zaspokajaniu
indywidualnej potrzeby zaistnienia społecznika, jego wywyższenia się, poklasku
etc. Zaistnienia na jakimś forum przez tzw. działacza społecznego. Tam, gdzie winny działać służby państwa czy
samorządu, przychodzą ludzie i coś robią dla innych za nie swoje pieniądze, tylko
państwowe czy samorządowe, przy okazji zaspokajając swoją próżność zaistnienia
publicznego, zaspokajając potrzebę sławy, poklasku, uznania.
Emmanuel Kant pisał, że tylko to, co czynione z obowiązku,
jest prawdziwie dobre. A im bardziej czynione z obowiązku, tym lepsze. Innymi
słowy im mniej pomagający czerpie z pomagania satysfakcji, im mniej ma z faktu
pomagania radości, tym jego czyn jest bardziej godny pochwały. A w ogóle byłoby
super, gdyby do czynu się nie kwapił, gdyby do niego wręcz się zmuszał.
Obserwuję mielecką scenę „społecznikowską” w której także po trosze uczestniczę,
i z własnej, i bez własnej woli. Są na niej ludzie i przedsięwzięcia godne
wsparcia, ale jakby jest ich niewiele.
Nasi mieleccy „społecznicy” w znakomitej większości działają
z chęci zaspokojenia własnych potrzeb psychicznych, w tym zdobycia poklasku i
uznania środowiska.
Zapyta ktoś: czy to źle, jeśli przy okazji robią coś
pożytecznego? Pewnie dobrze. Można przymknąć oczy na małości tego czy tamtego człowieka,
gdy robi coś naprawdę pożytecznego dla społeczeństwa.
Ale jak wielu z nich robi? I po co robi coś, co powinny
robić instytucje temu służące? Jaki interes ma władza, w wydzielaniu tych
skromnych środków pomiędzy najróżniejsze organizacje zajmujące się
najdziwniejszymi sprawami? Dla aktywizacji społeczeństwa/ Może. Może jest to
cenne? Sam nie wiem.
Generalnie jednak taka działalność mi się nie podoba.
Jednak skłamałbym, gdybym powiedział, że nie ma ludzi,
których działalność społecznikowska, społeczna, budzi mój szacunek.
Bo zdarzają się wariaci, którzy kochają coś robić dla tego
samego czegoś. I robiąc coś, oczywiście za darmo albo jeszcze do sprawy
dopłacając, nie patrzą, czy z tego
tytułu ktoś ich doceni, ale robią wyłącznie z miłości do sprawy.
Ja znam jednego takiego. Zajmuje się poezją, czyli
dziedziną, która prawie nikogo nie interesuje. I w przeciwieństwie do innych
ludzi, którzy nie tworząc, nie będąc poetami, zajmują się poezją dla
zaspokojenia własnej pychy, on jeszcze tę poezję tworzy.
Ale takich wariatów jest niewielu. No może jest jeszcze
jeden. Ten z kolei jeździ na rowerze. Kocha jeździć na rowerze. I też go nikt
nie finansuje. I też na swojej działalności nie zarabia. Ani chyba wielkiej
sławy z tego tytułu nie ma.
No i na koniec już taki pewny swego twierdzenia nie jestem.
A wy jak uważacie? Ma sens prawdziwie społeczne działanie, czy nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz