Tytułem wstępu: wszystkie
poniżej zacytowane wskaźniki gospodarczo społeczne nie są moim wymysłem, są
realnymi bytami, funkcjonującymi w „nowoczesnym” społeczeństwie.
Zupełnie niezauważalnie minął ustanowiony na 20 marca Międzynarodowy
dzień szczęścia, w którym, jako mielczanie, winniśmy chyba jednak mieć jakiś
udział, a nie za bardzo daliśmy temu wyraz.
Czego to ludzie – tu ONZ w rezolucji z 2012 roku – nie wymyślą, można by
rzec. W tej rezolucji napisano, że dążenie do szczęścia jest podstawowym celem
człowieka, uznając jednocześnie potrzebę bardziej kompleksowego, sprawiedliwego
i zrównoważonego podejścia do rozwoju gospodarczego, który promuje zrównoważony
rozwój, walkę z ubóstwem, szczęście i dobrobyt.
Z polskich sił politycznym ten apel ONZ zauważyło jedynie PiS, biorąc go
dość dosłownie, i rozpoczęło w ostatnich kliku latach jego intensywne wdrażanie
w życie, lokując u obywateli kilkadziesiąt
miliardów złotych. Wielu ludziom się polepszyło i ma to PiS –owi za Plus.
Inne siły, takie jak np. Wiosna czy nawet niektórzy w PO, szczęście, jako
podstawowe prawo człowieka, widzą mniej w kategoriach niezależności
ekonomicznej, a bardziej w kategoriach upowszechnienia prawa do samookreślenia
seksualnego i korzystania z tego samookreślenia do woli, jako że seksualność
człowieka – jak napisała jedna moją mądra była znajoma – jest motorem
napędzającym świat i nikt, i nic się jej nie oprze.
A „coming out” (czyli publiczne ujawnienie się) homoseksualisty,
koniecznie w mediach lub przy maksymalnie
dużej widowni, jest szczytem elegancji i odwagi dla mediów drugiej strony. Bo
najważniejsze - wg tej grupy politycznej - dla społeczeństwa i jego rozwoju
gospodarczego jest pokazać, z kim się sypia, najlepiej nie z płcią przeciwną no
i może z kim się koleguje. Najlepiej z kimś z „towarzystwa”.
Niedługo, gdy w miejsce Produktu Narodowego Brutto (PKB) wprowadzi się
wskaźnik Szczęścia Narodowego (krajowego) Brutto (ang. Gross NationalHappiness,
GNH) -instrument służący do mierzenia jakości życia w sposób bardziej
całościowy niż PKB - zadowolenie seksualne będzie jednym z jego ważnych
parametrów. Czy za tym pójdzie wzrost zadowolonych?
Bo z zadowoleniem z życia w Polsce było do tej pory tak sobie. Według „Wskaźnika
zadowolenia z życia” (ang. Satisfaction with Life Index, SLI),w którym poziom
odczuwanego szczęścia jest mocno skorelowany ze stanem zdrowia, zamożnością i
dostępem do wykształcenia w 2015 r. Polska znajdowała się na dalekim 51 miejscu.
Bardzo jestem ciekawy, jak bardzo przez ostatnie 4 lata ten wskaźnik dla
Polaków się poprawił. Bo że tak jest, nie mam wątpliwości.
Więc? Czy mielczanie są szczęśliwi?
Przypuszczam, że żadnej dotychczas mieleckiej władzy nie przyszło to
pytanie do głowy, a już sprawdzanie stanu tego szczęścia tym bardziej.
Dla władzy najważniejsze zawsze jest, czy ona jest szczęśliwa. W końcu po
to się idzie po władzę.
Gdyby szczęście mielczan mierzyć szczęściem ich włodarzy, pewnie nie
byłoby najgorzej. A jak z samymi, szarymi mielczanami?
Internet nie dostarcza zbyt optymistycznych danych. Mielczanie w zasadzie
są (wg. niego) szczęśliwi w Sylwestra, szczególnie na placu AK, w czasie
wygranych lub szczęśliwie zremisowanych meczy, a także w czasie konkursu
piosenki dziecięcej, „Szczęśliwym być”, chociaż
gdyby sądzić zdjęciach z konkursu, znowu za najbardziej szczęśliwych
można by uznać przedstawicieli władzy lokalnej, organizującej konkurs.
Więc jak nie Internet, to co nam mówi o zadowoleniu, ba, szczęściu,
mielczan? Może wybory samorządowe? PiS daje, a przegrywa? Czy szczęśliwi
głosowali na tzw. Układ rządzący Miastem, przeciw PiS – owi, czy odwrotnie? Może
na Układ głosowali nieszczęśliwi? A może to bez sensu takie dywagacje?
Generalnie żyje się nam lepiej. Nikt już tego nie kwestionuje. Żyje się
średnio lepiej, bo średnio lepiej zarabiamy (lub dostajemy). Programy PiS bez
wątpienia pomogły w podniesieniu poziomu szczęścia mielczan. Bo jednak
pieniądze poprawiają wskaźnik szczęścia, w przeciwieństwie do tego, co mówią
posiadający pieniędzy w nadmiarze, że one szczęścia nie dają.
Człowiek wolny, a więc bardziej szczęśliwy, to człowiek mający pieniądze
przynajmniej w takiej ilości, by miał zaspokojone podstawowe potrzeby
materialne.
Piszę, że najbardziej szczęśliwa jest władza. Ale to tak nie do końca
musi być. Kiedyś była szczęśliwsza, bo miała więcej pieniędzy. Kaczyński mocno władzom
lokalnym tę ilość pieniędzy ograniczył,
obniżając wynagrodzenia bezpośrednie, ale i zakazując sprawowania przez
prezydentów/wójtów funkcji w radach nadzorczych.
I jak w ubiegłym roku p.o. prezydenta Mielca, wtedy wiceprezydent, „dorabiał
sobie” w Radzie nadzorczej EC prawie 4 tys. zł miesięcznie, tak teraz, by objąć
etat prezesa w innej miejskiej spółce, nie może być radnym. Więc dieta 2 tys.
odpada.
Swoją drogą to ciekawa, choć niewielka, spółka, w której na dzisiaj
pracują dwaj byli jej prezesi, w tym jeden emeryt, i „bieżący” prezes, też
emeryt. O emeryturze podobno niewiele mniejszej niż jego obecna pensja. Dobrze
ci nauczyciele zarabiają.
Jaki stąd wniosek? Ano taki, że Mielczanie – przynajmniej ich część – są
szczęśliwi. I ja też jestem szczęśliwy.
Więc: co było do udowodnienia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz