Ten felieton napisałem w 2013 roku. Wtedy jeszcze chwaliłem ludzi z prawej strony. Wydawało mi się, że są bardziej ideowi, niż rządząca wtedy grillowa PO. Ale się w tym jednym myliłem. Gdy patrzę na dzisiejsze kadry PiS - u to widzę, jak bardzo się myliłem. Albo jak bardzo chciałem wtedy uwierzyć, że będą inne. Felieton miał oryginalny tytuł "Pleśń". Niby dotyczy lewej strony społecznej, ale dzisiaj, po latach, jest o wszystkich.
Pleśń.
Moje pisanie, które od paru lat
uskuteczniam, ma jest z założenia jakąś tam próbą – wiem, że wątłą – wpływania na
rzeczywistość wokół mnie.
Pisząc o sprawach społecznych,
staram się nie powielać tematów z mediów mainstreamowych, bo wiem, że o sprawach
dotykających wszystkich Polaków znani dziennikarze napiszą lepiej i szybciej, i
nie ma sensu ścigać się z nimi. Z tego też powodu piszę sporo o Mielcu,
starając się – na ile to możliwe – uogólniać poruszany temat. Ale nie zawsze
się tak da i czasami tematy moich felietonów są tożsame z tematami ogólnie
znanymi.
Przeczytałem niedawno artykuł w
Rzeczpospolitej, „Społeczeństwo spacyfikowane”, napisany przez Wojciecha Grzędzińskiego.
Najzwięźlej stan polskiego
społeczeństwa diagnozuje autor takimi słowami: „Dziś jednak żadnej nowej „Solidarności” nie będzie. Bo w imię czego
Polacy mieliby protestować? W imię narodu? Państwa? W imię wspólnych interesów?
Ale przecież nie ma już dziś czegoś takiego jak wspólny interes. Neoliberalna
doktryna nauczyła nas, że jest tyle interesów, ile reprezentujących je ludzi. A
skoro dobro wspólne nie istnieje, to trzeba myśleć wyłącznie o sobie samym”.
I dalej: „Polacy zrozumieli, że bogactwa nie starczy dla wszystkich, ale ciągle
wierzą w swój indywidualny sukces. Pomaga im w tym ogromna machina
reklamowo-medialna, która promuje wzorce zwykle mające się nijak do możliwości
i zasobów przeciętnego Polaka”.
Moim zdaniem jest jedna sprawa,
która może Polaków połączyć – to wspólne wkurzenie się na władzę. Wkurzenie się
z tysiąca różnych powodów, z miliona powodów.
Nie dlatego, że są obywatelami świadomymi
np. marności rządu, zapaści kraju, oświaty, że stają w obronie niszczonego patriotyzmu, religii czy innych ideałów. Nie.
Jedynym spoiwem jest protest w obronie swojego pojedynczego egoizmu.
Bardzo źle myślę o Polakach jako
społeczeństwie. Śmieszą mnie określenia z przeszłości takie jak Chrystus
narodów, bojownicy o wolność waszą i naszą, nosiciele ideałów Solidarności i
inne podobne dyrdymały.
My, dzisiejsi Polacy jesteśmy w
swej masie dość marnym narodem, marnym społeczeństwem. Choć często ta marność
jest programowo realizowana przez władze, to nie wynika ona tylko z tego, że
obecna polityka obniżania poziomu edukacji czy wyrzucania historii z życia społeczeństwa i niszczenie poczucia tożsamości
i dumy narodowej poczyniła wielkie szkody. I bez tego większość Polaków ma te
sprawy daleko gdzieś.
Jesteśmy dziś zbiorowiskiem
egoistów, pośród których tylko mniejszość wierzy w jakieś ideały, nie boi się
ich wyrażać, walczyć o nie i chce do nich przekonać, porwać tę obojętną
większość.
Jak duża jest ta mniejszość i
gdzie jest?
Jak jest duża, tego nie wiem. Za
to mam przekonanie, że bardziej jest po prawej stronie społeczeństwa niż po
lewej. Bo nawet jak na początku socjalizmu, czy swojej przygody z socjalizmem, niektórzy z nas wierzyli w lewicowe idee, to
szybko zobaczyliśmy kłamstwo tamtego systemu i zostało nam tylko
karierowiczostwo i sprzedaż siebie za szmal, za karierę. Czyli zwykłe k.. O dzisiejszej lewicy trudno w kontekście jakiś
tam ideałów poprzedników nawet mówić. Podobnie zresztą było z tymi, którzy
wierzyli w idee Solidarności. Jak doszli do władzy, to im przeszło. Dzisiaj
mamy skutki ich sprzedania się.
Ci po prawej, przynajmniej jak na
razie, mam nadzieję, nie działają dla kasy, ale chyba w
znakomitej większości dla idei. O wielkość tego zaangażowania można wnosićchoćby
po marszach czy to Ligi republikańskiej, czy Radia Maryja, czy PiS u, czy
Solidarności wreszcie. Tu bywa i sto tysięcy ludzi, kiedy za „różowym ptakiem”
idzie może pięćset beneficjentów obecnej władzy.
Bo na czym zależy tym po lewej
stronie? Żeby było więcej „praw człowieka”. Więcej swobody. Bardziej kolorowo.
Mniej zobowiązań. No i żeby nie było żadnej ideologii, czy to katolickiej, czy
patriotyczno-polskiej, żadnego moralizowania.
No bo ciepłej wody w kranie chce
znakomita większość z nas, chociaż wielu przestało wystarczać totalne
grillowanie.
Równocześnie nie podzielam zdania
Wojciecha Grzędzińskiego, że indywidualizacja i liberalizacja postaw są
odpowiedzialne za całe zło, jakie dzieje się w naszym społeczeństwie.
Amerykanie są bardziej zindywidualizowani, ale w swoich społecznościach tworzą
wspólnoty, o jakich tylko możemy marzyć.
Bo amerykańska indywidualizacja
postaw nie pozwala ludziom żyć na garnuszku państwa, czyli tak naprawdę na
garnuszku innych ludzi, jak to czyni większość Europejczyków. Angela Merkel
podkreśla, że w Europie mieszka 7 % populacji, wytwarzającej 27% produktu
światowego i konsumującej 50 % środków socjalnych.
Jesteśmy także marnym moralnie
społeczeństwem, pomimo deklarowanej katolickości postaw znacznej części z nas.
W Polsce aborcji dokonało od 4,1 do 5,8 mln kobiet. Zważywszy, że część kobiet
dokonywała aborcji więcej niż jeden raz, trzeba przyjąć, że liczba zabitych w
Polsce dzieci w ostatnim półwieczu jest jeszcze potworniejsza.
Jeśli ktoś powie, że nie miało to
i nie ma wpływu na moralność Polaków, na ich dzisiejsze postawy, to jest
zwyczajnym kłamcą. Nie da się zabić dziecka, nawet jeśli nazwie się to
zabiegiem, i być dobrym człowiekiem, gdy się nie zrozumie swej potworności i
jej nie odpokutuje.
Nasz katolicki kraj jest na 208
miejscu w rankingu dzietności. Z tego wynika, że znakomita większość z młodych ludzi
(starzy nie muszą) stosuje jakieś tam środki antykoncepcyjne. Można zapytać,
jak to się ma do nauki Kościoła. Ale można też odwrócić pytanie i zapytać, jak
się ma nauka Kościoła do dzisiejszych wyzwań, przed którymi stoją młodzi ludzie.
Bo czy można na jednym polu stawiać aborcję, eutanazję, kombinacje z embrionami,
środki wczesnoporonne czy zapłodnienia pozaustrojowe,obok zakazu stosowania
prezerwatywy przez małżonków, którzy mają dwoje lub więcej dzieci.
Uważam – wielu z tym się nie
zgodzi – że jesteśmy marnym społeczeństwem, w którym tylko małej części zależy
na czymś więcej, niż własny egoizm. Myślę, że – oprócz spraw ekonomicznych –
jest jeszcze jedna przyczyna takiego stanu rzeczy. Tą przyczyną są ogromne
braki demokracji. Te braki skutkują totalnym skundleniem społeczeństwa, gniciem
jego tkanki społecznej.
Żeby już nie zanudzać długimi
wywodami, posłużę się czymś, co pozwala na skondensowany skrót. To wiersz,
który kiedyś napisałem. Nosi tytuł „Pleśń”, i nawiązuje do opowiadania pod
tytułem „Pleśń świata”, autorstwa Bolesława Prusa.
Pleśń
Te plamy, które pan widzisz,
nie są wcale martwym brudem, lecz — zbiorem istot żyjących. Niewidzialne dla
gołego oka, rodzą się one, wykonywają ruchy, (…) zawierają związki małżeńskie, wydają
potomstwo i wreszcie giną. Co godniejsza uwagi, tworzą one jakby społeczeństwa,
(…) uprawiają pod sobą grunta dla następnych pokoleń, — rozrastają się,
kolonizują niezajęte miejscowości, nawet toczą między sobą walki.
Bolesław Prus: „Pleśń świata”
Właściwie nie wyróżniają się
niczym.
Pomimo wielu znamion
zewnętrznych. Są.
W swojej masie stanowią siłę,
wciskają się
w każdy zakamarek życia, w
każdą jego szczelinę,
elastyczni w zdobywaniu nowego.
Im bardziej żyzne podłoże,
im więcej można z niego wydoić
soków, wypić,
tym mocniej się do niego przyczepiają,
tym pięknej rozwijają się w
wielobarwne kolonie.
Czerń jest dla nich ostatnim
stadium doskonałości.
Są uczciwi.Tak myślą.
Bywa, bogobojni, co niedziela w
kościele,
przyjaciele proboszczów i
prokuratorów.
Nie widzą zła w tym co robią.
Nazywają się zwyczajnie, po
polsku.
Antoni Kropidlak, Jan Sierpik,
Alojzy Pędzlak,
Konstanty Pleśniak. Sami swoi.
Choć już taka Jadwiga
Sprzężniak, z domu Zygomycetes,
nie budzi zaufania. Chyba
Żydówka.
Choć ustosunkowana. No i
piękna. Nie to, co
niedoskonała w ruchach Grzyb
Jadwiga albo
Workowiec Anastazja, pokraczna
jak kangurzyca.
No cóż, żyć trzeba, a tu
wszyscy nasi.
Nie widzą brudu, wszak nim się
żywią. Milczą.
Mówią nawet, że są pożyteczni
dla społeczeństwa,
wszak produkują sery,
lekarstwa, wina,
rozkładają glebę, przyśpieszają
wzrost roślin.
Są przedsiębiorczy.
Nie sprzeciwiają się złu, chyba
że ich zabiera.
Tworzą jednorodne formacje.
Klany, rodziny, towarzystwa,
partie.
Polegają na bracie, szwagrze,
żonie,
koledze z liceum, kumplu z
podwórka.
Z nimi Polska jest kolorowa.
Cała gamą kolorów pleśni.
Polska gminno-powiatowa.
Moja Polska.
Skolonizowana.
Gnijąca.
I nie mam na myśli władzy
jedynie, choć ona ma największe możliwości destrukcji. Mam na myśli każdego z
nas. Dlatego tak ważni są ci, którym zależy, którzy mają idee i nie boją się
ich głosić. I to by było na tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz