Zdjęcie za hej.mielec
W kontekst strajku nauczycieli wpisują się w Mielcu dwa
wydarzenia związane ze środowiskiem szkolnym.
Jedno to przyjęcie przez urzędującego wiceprezydenta pana
Myśliwca posady pracownika świetlicy
szkolnej w podległej mu szkole, w tym samym czasie, w którym pełnił funkcję
wiceprezydenta Mielca, de facto zastępując chorego prezydenta Kozdębę.
Drugie to bardzo emocjonalna ale i znamienna wymiana
poglądów w czasie sesji Rady miasta Mielec pomiędzy szefem miejskiej oświaty,
panem Gałkowskim, a jednym z nauczycieli mieleckich szkół, panem Szczerbą,
obecnie radnym Rady. https://hej.mielec.pl/pl/11_wiadomosci/51329_spi_cie_pomi_dzy_ga_kowskim_i_szczerb_bol_takie_s_owa.html
Oba te zdarzenia pokazują patologie w systemie polskiej
oświaty. Patologie, o których ludzie albo wiedzą, albo przynajmniej się ich
domyślają, ale o których cicho dzisiaj, bo przecież wspieramy nauczycieli i
„cały naród z nauczycielami”.
Pierwsza w zasadzie sprowadza się do działań człowieka na wysokim
stanowisku, który poprzez swe decyzje może urosnąć do roli kombinatora na tymże
stanowisku (ale to musi dopiero rozstrzygnąć sąd) i do podległej mu, ale za to
słynnej dyrektorki mieleckiej szkoły.
Czy pani dyrektor mogła uczynić inaczej, niż chciał tego jej
bezpośredni zwierzchnik? Czy miała świadomość, że razem przynajmniej naginają
prawo, jeśli go nie łamią? Czy miała wątpliwości, wyrzuty sumienia, że takie
działanie jest niemoralne?
Zawsze w życiu występuje dylemat relacji przełożonego i
podwładnego i decyzji tego pierwszego, które podwładny w zasadzie musi
wykonywać. Chyba że jest na tyle uparty, moralny i nie boi się o swoją
przyszłość, że jest w stanie powiedzieć „nie”, gdy polecenia uważa za
niemoralne, za niezgodne z prawem, za poniżające go.
Ale jakby nie było, nawet jeśli mógłbym zrozumieć panią
dyrektor w jej decyzji, to ona z kolei musi mieć świadomość, że za takie
decyzje – nawet pod przymusem – trzeba zapłacić. Takie jest życie.
Wymiana poglądów pomiędzy panem Szczerbą i panem Gałkowskim
– zaznaczam, że nie znam żadnego i do żadnego z nich nie mam osobistego stosunku
– pokazuje głęboką patologię naszego sytemu oświaty. Liczy się w nim, w
zatrudnianiu i awansowaniu – sadząc po
tej rozmowie – nie talent i umiejętności, ale stosunki i wsparcie.
Właściwie to od dawna tak myślałem. Wbrew zapewnieniom
nauczycieli in gremio, że oni to najwspanialsza, najlepsza i zupełnie ideowa
grupa polskiego społeczeństwa, przepracowana i tylko chcąca dobrze dla tępych,
niewychowanych dzieci/uczniów.
Czasami dochodziły do mnie głosy o tym, jak się zatrudnia w
oświacie wyłącznie po znajomości, jak czasami wręcz dziedziczy się stanowiska,
córka po matce. Albo obdziela dodatkowymi godzinami, o czym wspomniał pan
Szczerba. Albo awansuje wg zasady bmw. To jest w zupełnej sprzeczności z częstymi
dziś deklaracjami nauczycieli, że chrzanić taką pracę, że lepiej iść – zależnie
od miejsca zamieszkania – pracować do Biedronki lub do korporacji.
Dziwnie, nikt ze szkoły nie odchodzi, tylko się jej kurczowo
trzyma. Mimo nędznych – bo tak jest – zarobków.
Bo też i prawda jest brutalna: brakować to może inżynierów
do nauki zawodu, informatyków z prawdziwego zdarzenia, czy matematyków. Ale
takie zawody jak humaniści, wuefiści, historycy etc. są zawsze w nadmiarze i
jest wielu chętnych na każdy etat.
Ta krótka wymiana zdań w sesji Rady Miasta odkrywa lekko
brutalną prawdę.
Proszę obu panów o kontynuację i dokładne wyjaśnienie, jak
się sprawy w oświacie mają.
Z ciekawością - nie tylko ja - posłuchamy.
Ps. Oczywiście jestem za wzrostem zarobków nauczycieli, ale
na zdrowych zasadach, jak to winno być w gospodarce rynkowej. Zdolniejsi,
więcej pracujący, zarabiają więcej niż inni i znacznie więcej niż dzisiaj.
Marni odpadają.
A reakcje internautów na tę wymianę poglądów może być tylko przygrywką
do tego, jak zareagują ludzie na ew. blokadę matur.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz