Ostatnio rozgorzała za sprawą byłej pani premier
i chyba trwa w najlepsze dyskusja o tym, co się komu należy. I dlaczego.
Czasami jest zabawnie, czasami gorzko i smutno. Tyle tylko, że tak naprawdę ta
dyskusja trwa od lat, a za rządów aktualnej władzy tylko uległa chwilowemu wzmocnieniu.
Prawdę mówiąc najmniej obchodzą mnie tutaj pensje ministrów, diety posłów, czy
wynagrodzenia burmistrzów. Bardziej interesuje mnie to, „co się należy” różnym
„obywatelom”, zgłaszającym swoje pretensje do władzy i świata.
Jak śpiewał Młynarski, „za wybity ząb w
Solidarności” jedni nie żądają niczego i tylko mają satysfakcję, że coś zrobili
dla kraju, inni żądają dodatkowej renty czy specjalnej emerytury, jak pani
Krzywonos, a także czołobitności wszystkich wokół. I o ile za bohaterami (lub
nie) czasów Drugiej Wojny mogą już, z racji upływu lat, występować tylko ich
bliscy lub działacze różnych organizacji patriotycznych, o tyle działacze –
prawdziwi lub urojeni - czasu
Solidarności upominają się jeszcze sami. Często nachalnie i bezczelnie.
Jest jednak grupa bohaterskich ludzi, bardzo
nieliczna, o której nie mówi się prawie wcale, albo wyciąga się ją jak
zakurzonego misia dzieciństwa z okazji jakiś uroczystości, a potem szybko
chowa, bo i miś niemodny, i cały w kurzu, i jeszcze może kogoś czymś zarazić.
Tak jest w naszej społeczności z tą bardzo nieliczną grupą ludzi, prawdziwych,
a cichych i zapomnianych bohaterów, którzy ratowali Żydów przed zagładą.
Ostatnio władza miała okazję wyciągnąć takiego
„misia” ze starej szafy z okazji otwarcia Muzeum Rodziny Ulmów. Bohater
mieleckiej społeczności, na dodatek jeszcze wtedy żyjący, Pan Eugeniusz
Szyfner, był jak znalazł. Dostał to, co mu się naprawdę należało już wiele lat
wcześniej – Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Nie słyszałem wcześniej
o jego wojennych dokonaniach, choć pamiętam go jeszcze chyba z PZL – u. Bo pan
Szyfner miał twarz, którą łatwo się zapamiętywało. Twarz dobrego i na dodatek
pięknego i mądrego człowieka. Nie słyszałem też wcześniej o jakichkolwiek jego
pretensjach do świata. Do tego, że „mu się należy”. Najwyższe odznaczenie,
jakie dostał wcześniej, to była Srebrna Regionalna Odznaka PTTK Ziemi
Rzeszowskiej i Oznaka Zasłużony dla Województwa Rzeszowskiego. Dobry, skromny
człowiek.
Otwierając Muzeum Rodziny Ulmów raczej nie wspominało
się o tym, że to Polak tę rodzinę zadenuncjował. Tak jak to było w większości takich
śmierci. Kiedy sąsiada zza płotu bano się bardziej niż Niemca.
Dlatego o losach sprawiedliwych wśród narodów
świata - ale i o tych nieodznaczonych medalami lub prawie całkiem zapomnianych bohaterach
strasznych czasów, prostych często ludzi, którzy bliźniego swego dostrzegali
także w Żydach, przez większość społeczeństwa traktowanych jak trędowaci, Żydach
ciągnących za sobą wtedy całun śmierci,
obcych nawet wśród znajomych, dla których nikt się nie poświęcał -
trzeba pisać. Trzeba ich przypominać. Wbrew nastrojom w społeczeństwie, wbrew
chwilowym kaprysom tej czy innej władzy.
O ludziach ratujących Żydów pisał z rok/dwa
wcześniej pan Włodzimierz Gąsiewski w Nadwisłoczu, choć przyznawał, że wiedza o
nich jest bardzo niepełna i skromna. Nie mam w sobie ani pasji, ani kompetencji
historyka, dlatego też nie mam zamiaru uzupełniać w tym felietonie poszukiwań
pana Gąsiewskiego.
Zresztą inna idea przyświeca mojemu pisaniu:
mniej pokazywanie historii w jej brutalnych szczegółach, bardziej akcentowanie
wpływu tej historii na nasze dzisiejsze zachowania, wybory, lęki, kompleksy ale
i nienawiści wreszcie.
Pokazywanie tych ludzi, ich losów, jest tym
bardziej potrzebne, kiedy wydobywane są z „szafy historii” kolejne trupy,
kolejne kompromitacje naszej polskiej rzekomej niewinności i poświęcenia, kiedy
to drzewo w Yad Vashem dla całego Narodu uschło zanim zostało zasadzone.
Właśnie
ukazała się książka "Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych
powiatach okupowanej Polski" pod redakcją Barbary Engelking i Jana
Grabowskiego z Centrum Badań
nad Zagładą Żydów. Naukowcy
od kilku lat prowadzili badania w różnych regionach Polski.
Badania dotyczą lat 1943-45 roku, po likwidacji gett, gdy nielicznym Żydom udało
się uniknąć wywózki do obozów i szukali
ratunku w rodzinnych wsiach i miasteczkach. "Ich wnioski potwierdzają
bolesną prawdę: Polacy byli w czasie wojny nie tylko ofiarami, lecz także świadkami,
a czasem oprawcami".
Wymowa liczb jest nieubłagana: dwóch spośród każdych
trzech Żydów poszukujących
ratunku – zginęło.
Zamieszczone w tomach opracowania dostarczają dowodów wskazujących na znaczną – i większą,
aniżeli się to dotychczas wydawało – skalę uczestnictwa Polaków w
wyniszczeniu żydowskich współobywateli.
Dlatego tym bardziej i to dzisiaj trzeba
pokazywać tych ludzi, którzy wbrew lękowi przed Niemcami, przed sąsiadami,
nieśli pomoc innym. Często obcym
ludziom. Ludziom.
Tak niewielu ich było w naszym powiecie.
Oczywiście, nadal nie znamy wszystkich. Ja, z pomocą listy Yad Vashem z Muzeum
Polin i artykułów pana Gąsiewskiego, dotarłem do wykazu 9 grup osób,
najczęściej członków jednej rodziny, odznaczonych medalami Sprawiedliwi wśród
narodów świata. Dużo to, czy mało, jak na mielecki powiat w tym jedna tylko z
Mielca? Czy znamy szerzej te osoby? Czy dzieci uczą się o nich na lekcjach
historii? Etyki? Religii? Czy stanowią dla kogokolwiek wzorce do naśladowania?
Czy są w zbiorowej pamięci, jak inni polscy bohaterowie? Czy sadzimy im w
powiecie dęby pamięci? Czy wmurowujemy, przybijamy tablice pamiątkowe, jak
innym bohaterom? A może wcale nie są dla nas bohaterami? Może staramy się za
wszelką cenę wymazać ich ze swej pamięci? Wymazać z pamięci zbiorowej mielczan?
Bo nasz przodek doniósł na nich? Albo zadenuncjował Żyda? Albo uwłaszczył się
na pożydowskim majątku i sumienie nie daje spokoju jego potomkom, i to sumienie
każe zapominać o tych, którzy umieli być inni?
Czy przy okazji nowej publikacji jesteśmy w stanie tylko krzyczeć, ze to
nieprawda, że byliśmy, jak jeden, wspaniali, uczciwi, kryształowi i zamiast
sadzić dęby w powiecie, chcemy na siłę, by nam posadzono dąb w Jerozolimie?
Wszystkim.
Trzy nazwiska spośród mieleckich sprawiedliwych
wśród narodów świata już wcześniej spotkałem. To Szyfner, Pachoł i Buś. Reszta
chyba nie była znana. Poniżej lista nazwisk sprawiedliwych, którą udało mi się
złożyć. O działalności osób zaznaczonych czerwonym kolorem można więcej lub
mniej powiedzieć, czasami tylko w jakiej wiosce mieszkały. Z nazwiskami pisanymi
kolorem czarnym nie umiem związać żadnej historii, prócz tego, że są z naszego
powiatu. W Muzeum Polin też nie znalazłem więcej informacji. Wierzę, że taka
informacja się pojawi.
Lista alfabetycznie:
Buś Tomasz
Dobrowolski Stanisław oraz Władysław i Zofia
Dudzik Maciej, Zofia
Korczak Franciszek, Mieczysław
Kryczek Władysław, Bronisława, Józefa Cichoń z d.
Kryczek, Jan Cichoń (lub Kryczka)
Markowski Marcin, Franciszek, Stefania, Stanisław
Mądry Józef z
Chorzelowa
Maria i Stanisław Pachołowie
Szyfner Katarzyna, Eugeniusz
I to by był na tyle. Kto wrażliwy, może przeczyta
zamieszczone poniżej opowieści o ludziach i zdarzeniach i wyciągnie właściwe
wnioski. Kto mniej wrażliwy, niech nie czyta. Ale też niech zaczyna się domagać
drzewa w Jerozolimie. Dla wszystkich Polaków.
Biogramy poniżej wziąłem z Muzeum Polin i od Pana
Włodzimierza Gąsiewskiego
Historia pomocy - Buś Tomasz
Tomasz Buś był zawodowym żołnierzem
Wojska Polskiego. Mieszkał wraz z rodzicami i rodzeństwem w Mielcu. W roku 1939
miał 25 lat. Po przegranej wojnie obronnej przeciwko Niemcom powrócił do domu i
rozpoczął pracę jako robotnik fizyczny w młynie.
Gdy pod koniec 1941 roku Niemcy utworzyli w Mielcu getto, trafił tam
także przyjaciel Tomasza z rodziny Weissmanów, u których przed wojną
często gościł. Od tego czasu swoją pracę w młynie wykorzystywał do pomagania
zaprzyjaźnionej rodzinie w zaopatrywaniu się w produkty żywnościowe. Jego
działalność odkrył Jarosz, sąsiad, i zadenuncjował Busia. Tomasz został
zatrzymany na posterunku gestapo, gdzie wymierzono mu karę chłosty.
Wiosną 1942 roku Weissmanowie zostali przeniesieni do obozu pracy w
Bełzie. Tomasz odnalazł ich dzięki kontaktom z Niemcami, którzy przyjeżdżali do
młyna. Kilkakrotnie jeździł do Bełza i przekupywał strażników, by móc spotkać
się z Weissmanami.
Po jakimś czasie część obozu została przeniesiona do Biesiadki koło
Mielca. Trafiła tam 22-letnia Irena Weissman, siostra przyjaciela Tomasza. Buś
poświęcił większość swoich środków finansowych na organizację ucieczki Ireny,
która odbyła się w październiku 1942 roku. Razem kilkakrotnie w ostatniej
chwili uciekali przez niemieckimi obławami – na piechotę czy to rowerem,
furmanką, czy pociągiem. Kilkakrotnie wykupywali się także szmalcownikom.
Tomasz zawiózł Irenę do swej siostry Stanisławy zamieszkałej we wsi
Borek, jednak szybko musiał ją stamtąd zabrać. Pewien granatowy policjant
zadenuncjował obecność Ireny w domu. Na dwa tygodnie ulokował ją więc w
rodzinnym Mielcu, na strychu u rodziców. W tym czasie, na sąsiadującej z
domem rodziców posesji należącej do Wiktorii Sieroń, Tomasz wykopał w komórce
podziemną kryjówkę. Tam Irena przebywała przez 22 miesiące, aż do sierpnia 1944
roku.
Tomasz świadczył swą pomoc bezinteresownie. Pomagał Weissmanom
pozbawionym wszystkiego przez Niemców, nie biorąc za to wynagrodzenia.
Ukrywania Ireny w pełni świadomi byli jego rodzice i rodzeństwo, a także
właścicielka posesji, na której wykopano kryjówkę.
Po zakończeniu wojny Irena Weissman nie odnalazła nikogo z krewnych –
wszyscy zostali zamordowani przez Niemców. Wyszła za mąż za Tomasza. W roku
2002 został mu nadany przez Instytut Yad Vashem tytuł Sprawiedliwego wśród
Narodów Świata.
Kryczek Władysław, Bronisława, Józefa Cichoń z d. Kryczek,
Jan Cichoń
Historia pomocy - Rodzina Kryczków
W czasie wojny Józefa mieszkała z
rodzicami we wsi Żarówka niedaleko Mielca. Pewnego wieczoru na początku 1943 r.
jej ojciec przyprowadził do domu dwóch młodych mężczyzn. Oznajmił rodzinie, że
od tej pory będą z nimi mieszkać. Władek i Wiktor – bo tak się przedstawili –
zostali z Cichoniami do sierpnia 1944 r., kiedy to Niemcy wycofali się z tych
terenów.
Józefa wspomina po latach:
„Zżyliśmy się jak rodzina. Wspólne wyżywienie opierunek i mieszkanie.
Warunki były ciężkie, w domu Cichoniów była tylko jedna izba, w której w dzień
przebywało pięć osób. Nocą Władek i Wiktor przenosili się na strych”.
Józefa nie tylko pomagała w domu, ale miała także obowiązek ostrzegać
mieszkańców przed zbliżającymi się żołnierzami bądź żandarmami. Na szczęście
nic takiego się nie wydarzyło. Być może również dzięki sąsiadom, którzy choć
wielokrotnie ostrzegali Cichoniów, żeby nie trzymali w swoim domu obcych, nigdy
ich nie wydali.
Po wojnie Wiktor i Władek (prawdziwe imię Juliusz) wyjechali na Ziemie
Zachodnie, gdzie zamieszkali. Później wyjechali z Polski
Utrzymują stałe kontakty z Józefą Cichoń.
Markowski Marcin, Franciszek, Stefania, Stanisław
„Okazali nam zwykłe ludzkie współczucie” – historia rodziny Markowskich i Marcina Walasa
Franciszek Markowski, jego żona Stefania oraz dzieci – Stanisław,
Antoni i Stefania, mieszkali w Chrząstowie (woj. podkarpackie, pow. mielecki),
gdzie prowadzili gospodarstwo rolne.
Na przełomie 1943 i 1944 roku brat Stefanii, Marcin Walas, poprosił
Markowskich o ukrycie w ich domu żydowskiego małżeństwa, Marka i Friedy
Verstandigów z Mielca. Przed wojną w mieście tym mieszkało wielu Żydów.
„Do kryjówki wchodziło się przez strych. Odgarniano słomę i otwierano
klapę do komórki na dole. Jej powierzchnia była niewielka, mniej więcej dwa
metry na dwa, ale pozwalała na swobodne wyprostowanie się” – opisuje Stanisław
Markowski.
Przygotowaniem pożywienia, praniem i szykowaniem pościeli dla
ukrywanych zajmowała się Stefania.
„Przynosili nam polskie gazety, a także książki, które znaleźli na
ulicach Mielca po deportacji Żydów. Jedliśmy to samo co oni – ziemniaki i zupę
ziemniaczaną. Raz w tygodniu mięso. Piliśmy cytrynową herbatę. Jedzenie było
monotonne, ale nie byliśmy głodni” – wspominał Marek Verstandig. Wojenne
przeżycia opisał w swojej książce. Ze względu na bolesne doświadczenia,
krytycznie oceniał postawę Polaków wobec Żydów podczas wojny. Markowscy byli
dla niego wyjątkiem.
„Byli uczciwymi, porządnymi ludźmi. Płaciliśmy im co tydzień za okazaną
pomoc i obiecaliśmy kilka hektarów ziemi w Sadkowej Górze po wojnie. Ich dzieci
także zdawały sobie sprawę z grożącego całej rodzinie niebezpieczeństwa”.
Po miesiącu sąsiedzi zaczęli domyślać się, że Markowscy ukrywają Żydów.
Na prośbę Franciszka, Marcin Walas przeniósł małżeństwo do mieszkającej na
uboczu rodziny Korczaków. Razem z nimi ukrywała się tam ciotka Marka, Debora
Ostro, jej dwie córki Haar i Mindla, a także pani Kleinman z synem Dawidem.
Wkrótce 75-letnia Debora zmarła i została pochowana w ogrodzie.
Marek Verstandig bardzo negatywnie wyrażał się o kolejnych
gospodarzach: „W odróżnieniu od Markowskich, Korczak wykorzystywał każdą
sposobność żeby nas zranić lub poniżyć. Korczakowie nie planowali czekać na
obiecane nagrody. Wszystko co chcieli to była gotówka do ręki, co samo w sobie
pozbawiało nas nadziei. Jasne było, że nie spodziewają się, że przeżyjemy. Nazwanie
jedzenia jakie dostawaliśmy marnym byłoby komplementem. Głodowaliśmy”.
31 maja 1944 roku w gospodarstwie pojawili się uzbrojeni Polacy, którzy
zażądali od Korczaków wydania ukrywanych Żydów. Przed północą przepędzili ich
nad pobliski kanał, na rozstrzelanie.
„Kula przeszła obok. Marek upadł do wody, udając zabitego. Frieda
została ranna w obojczyk” – mówi Stanisław, który przebieg wydarzeń zna z
relacji Marcina Walasa, świadka. Verstandingowie zdołali uciec, lecz pozostałe
osoby poniosły śmierć. Wkrótce gestapo aresztowało Korczaków. Ich dalsze losy
pozostają nieznane.
Po tym wydarzeniu małżeństwo ponownie trafiło do Markowskich: „Znowu ta
sama kryjówka i te same warunki u ludzi, którzy okazali nam zwykłe ludzki
współczucie”.
W tym czasie do Chrząstowa zbliżał się radziecki front. Dom Markowskich
został uszkodzony podczas ostrzału artyleryjskiego i gospodarze przygotowali
nową kryjówkę w ziemiance pod stodołą. W ostatnich tygodniach wojny Marek i
Frieda wyszli z ukrycia.
4 sierpnia 1944 roku do wsi wkroczyła Armia Czerwona. Ocalali wyjechali
do rodzinnego Mielca, a następnie do Krakowa i Wrocławia. Po wojnie na stałe
zamieszkali w Melbourne. Utrzymywali kontakt ze Stefanią i Franciszkiem aż do
ich śmierci. Później relacje z ich synem Stanisławem nawiązały dzieci i wnuki
ocalałych.
W 1989 roku decyzją Instytutu Yad Vashem Marcin Walas oraz Franciszek i
Stefania Markowscy zostali uhonorowani tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów
Świata. Dwa lata później tytuł otrzymał także Stanisław Markowski.
Mądry
Józef z Chorzelowa otrzymał medal w 1982 roku
Szyfner
Katarzyna, Eugeniusz
Eugeniusz Szyfner
urodził się 29 grudnia 1922 roku w Tarnowie jako najstarszy syn Józefa i
Katarzyny Szyfnerów. Ukończył Państwowe Gimnazjum i Liceum im. Stanisława
Konarskiego w Mielcu, następnie studia administracyjne na Uniwersytecie Marii
Skłodowskiej-Curie oraz studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Podczas II wojny
światowej rodzina Szyfnerów mieszkała w Chorzelowie (województwo podkarpackie),
gdzie od jesieni 1941 r. pomagali Żydom. Gdy w 1942 r. Niemcy przystąpili do
likwidacji getta w pobliskim Mielcu, Katarzyna Szyfner udzieliła schronienia
m.in. Jankielowi Hellerowi, Maksymilianowi Grossowi oraz Dawidowi i Matyldzie
Zuckerbrodtom. Uczyniła to bez wiedzy męża, który w obawie o bezpieczeństwo
rodziny, sprzeciwił się udzieleniu im pomocy. Pewnego razu odkrył w domu
obecność Żydów, lecz udawał, że ich nie widzi. W ukryciu uciekinierów z getta
pomógł Eugeniusz, który wykonał kryjówkę w kurniku, a następnie na strychu
rodzinnego domu.
„Dlaczego podjąłem
takie ryzyko? To było 13 września 1939 roku. Miałem wtedy 17 lat. Ktoś
zawiadomił mnie, że Niemcy spalili Żydów w synagodze w Mielcu. Jak można ludzi
spalić żywcem? Nie wierzyłem. Zrobiłem 7 kilometrów na piechotę. Doszedłem do
tego miejsca i z przerażeniem stwierdziłem, że to była prawda. Postanowiłem
wtedy, że muszę uratować każdego, kto zapuka do moich drzwi” – wspominał
Eugeniusz Szyfner.
Maksymilian Gross
pisał: „W tych ciężkich dla mnie czasach, poszukiwany przez gestapo i
żandarmerię, p. Eugeniusz Szyfner i jego rodzina, udzielili mi zupełnie
bezinteresownie pomocy, przechowując mnie i żywiąc, narażając się na karę
śmierci. Zaznaczam, że poprzednio ani p. Eugeniusza Szyfnera, ani jego rodziny
nie znałem, że pomoc tę, której zawdzięczam ocalenie życia, udzielono mi z
czysto ludzkich pobudek, chcąc ratować życie prześladowanego, ściganego wówczas
przez oprawców niemieckich człowieka”.
Wszyscy ukrywający
się w domu Szyfnerów przeżyli wojnę. W sierpniu 1945 r. Jankiel Heller powrócił
do Mielca, gdzie wkrótce został zamordowany podczas pogromu.
6 listopada 1996 r.
Eugeniusz Szyfner i jego matka Katarzyna zostali uhonorowani tytułem
Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. 17 marca 2016 r. w Zamku w Łańcucie – w
dniu uroczystego otwarcia Muzeum Polaków Ratujących Żydów im. Rodziny Ulmów w
Markowej – Pan Eugeniusz otrzymał z rąk Prezydenta RP Andrzeja Dudy Krzyż
Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.
Zobacz:
Sprawiedliwi odznaczeni przez Prezydenta RP w Łańcucie
Album „Polacy
ratujący Żydów w czasie Zagłady. Przywracanie Pamięci”
Jego historia
dostępna jest w okolicznościowym albumie „Polacy ratujący Żydów w czasie
Zagłady. Przywracanie Pamięci”, wydanym w grudniu 2016 r. przez Ministerstwo
Spraw Zagranicznych, Kancelarię Prezydenta RP, Instytut Pamięci Narodowej oraz
Muzeum Historii Żydów Polskich.
Eugeniusz Szyfner
do ostatnich dni swojego życia spotykał się z młodzieżą, aby opowiadać o
Zagładzie Żydów. Zmarł 18 marca 2017 r. w wieku 94 lat.
Maria i Stanisław Pachołowie
Wyjątek z długiego
artykułu Pana Włodzimierza Gąsiewskiego, do którego link zamieściłem powyżej, a
który zawiera także biogram osób, które ratowały Żydów, ale nie zostały
odznaczone medalem sprawiedliwego
Maria i Stanisław
Pachołowie mieszkali w Ździercu
koło Radomyśla Wiel-kiego. Podczas okupacji niemieckiej pod stodołą w swoim
gospodarstwie wybudowali bunkier, w którym ukry-wali żydowską rodzinę
Birnbaumów z Radomyśla Wielkiego. W ukrywaniu żydowskiej rodziny pomagał im ich
14-letni wówczas syn Piotr, ur. w 1927 r. On też wraz z rodzicami każdego
przedpołudnia przynosił ukrywającym się jedzenie. Rodzina Birnbaumów bez żadnej
opłaty, ukrywała się w ten sposób u Pachołów przez dwa lata i przeżyła wojnę, a
po jej zakończeniu wyjechała do USA.
W 1994 r. Maria i
Stanisław Pachoł otrzymali me-dal „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. W 20 lat
później 25 X 2004 r. medal ten Instytut Yad Vashem z rekomendacji uratowanej
Sary Birnbaum otrzymał także Piotr Pachoł. W 2005 r. w tarnowskim ratuszu z rąk
pani konsul Izraela w Polsce – Niry Staretz, medal odebrał Piotr Pachoł. Konsul
Izraela powiedziała wów-czas m.in: „Osoby, które przeżyły w Izraelu i na całym
świecie nie zapomną tego wspaniałego czynu. My bar-
dzo cenimy i
szanujemy was. Dziękujemy wam za to, co wasze rodziny zrobiły dla naszego
narodu”.
A oto treść listu
Sary Birnbaum mieszkającej na Flory-dzie w USA przesłany prawdopodobnie ok.
2004 r. do Yad Vashem w sprawie przyznania tytułu „Sprawiedliwy Wśród Narodów”:
Nazywam się Sara Birnbaum, urodziłam się 5 I 1919 r. w Radomyślu Wielkim w
Polsce. Jestem wdową obecnie. Mój mąż zginął poza domem 12.IV.80 r. Podczas II
wojny światowej mieszkałam w Radomyślu Wielkim w Polsce. My mieszkaliśmy tam do
około sierpnia lub września 1942 r. Jednej nocy Niemcy spędzili (zapędzili)
wszystkich Żydów w Mieście, zabili wielu z nich, a innych zabrali do getta. Mój
mąż i ja zbiegliśmy do lasu i ukryliśmy się. Po pewnym czasie w lesie
znaleźliśmy więcej Żydów, którzy także zbiegli. Nazwa tego lasu to Dulcza Mała,
ona nie jest daleko od miasta, w którym mieszkaliśmy. Niektó-rzy ludzie
powiedzieli Niemcom gdzie my zbiegliśmy. Wtedy oni
przeszukali las i
znaleźli wielu z nas i zabili około 30 Żydów na miejscu. Mój mąż i ja byliśmy
bardzo szczęśliwi, że oni nas nie znaleźli i my uciekaliśmy całą noc w różne
miejsca aż straszne
okoliczności
(miejscowości) minęliśmy. Jednej nocy mój mąż zdecydował się pójść do następnej
wioski Zdziarzec, gdzie on widział (znał) mężczyznę, któremu dał kiedyś pracę.
Nazywał się on Stanisław Pachoł. Późno tamtej nocy, pod warunkami, że nikt go
nie zobaczy, mój mąż poszedł do domu P. Pachoła. Zapukał i P. Pachoł wyszedł i
rozpoznał mojego męża. Mąż za-pytał P. Pachoła, czy mógłby nas przechować kilka
dni, aż my znajdziemy inne miejsce na ucieczkę. On zabrał nas do stajni, gdzie
on trzymał swoje krowy i zrobił miejsce dla nas ponad stajnią. Zatkał to
miejsce wiechciami słomy, tak ażeby ktokol-wiek przychodzący do nich nie mógł
nas zobaczyć. My musieli
-śmy siedzieć w
jednym miejscu prawie wcale nie rozmawiając, ponieważ obawialiśmy się, ażeby
ich sąsiedzi nas nie usłyszeli.
Każdego
przedpołudnia P. Pachoł lub jego żona przynosiła nam trochę jedzenia. Jednego
dnia dzieci P. Pachoła chciały wiedzieć, gdzie oni noszą wszystko jedzenie. One
powiedzia-ły im, że wiedzą, że są to zbiegli Żydzi i oni nie przyznawali się do
tego nikomu, ponieważ jeśli ktokolwiek znalazłby ich, to Niemcy mogliby zabić
ich razem ze zbiegłymi Żydami i oni mogli spalić ich dom. My nigdy nie
zapłaciliśmy za ich fatygę
Piotr Pachoł po
wojnie skończył gimnazjum, a następnie wstąpił do wojska, gdzie służył 5 lat i
był szefem kompa-ni w jednostce w Tarnowie. Po wojsku wstąpił do Milicji w
Mielcu, a później w Gawłuszowicach. Tam też się oże-nił i zamieszkał w
Rożniatach, gdzie zmarł w 2005 r. Przed
śmiercią w 2003 r.
starał się o uzyskanie uprawnień kom-batanckich, za to, że w czasie wojny z
narażeniem życia pomagał osobom narodowości żydowskiej. Jednak Urząd d/s
Kombatantów i Osób Represjonowanych nie wziął pod uwagę przyznanego mu medalu
„Sprawiedliwi Wśród Na-
rodów Świata” i mu
tych uprawnień nie przyznał.
Opr.
Karolina
Drzewiecka
Źródła:
Kto ratuje jedno
życie – ratuje cały świat,
http://tarnow.net.
pl/articles/s/i/196520
[17 XII 2016];
M. Przybyszewska,
Bez grzechu
zaniechania. Martyrologia mieszkańców Podborza – 1943
.
Mielec 2007, bs.;
Righteous Among the Nations Honored by
Yad Vashem By 1 January 2010
, w: ww
Dobrowolski
Stanisław z Chrząstowa oraz Władysław
i Zofia
Kolejny artykuł Pana
Włodzimierza Gąsiewskiego
Władysław Bartoszewski odnalazł
,,sprawiedliwych’ w Chrząstowie k. Mielca
24 kwietnia 2015
Dziś 24 kwietnia 2015 r.
zmarł w Warszawie Władysław Bartoszewski. Miał 93 lata.
O tej historii
dowiedzieliśmy się od jednego, już emerytowanego, podmieleckiego proboszcza,
który znał tamte wydarzenia i poinformował, że opisał je Władysław Bartoszewski
w swojej książce. W ten sposób, dość okrężną drogą dotarł do nas kolejny
przekaz o ratowaniu Żydów na Ziemi Mieleckiej, który poniżej przedstawiamy.
Jednocześnie zwracamy się nadal z apelem: ktokolwiek zna jakiekolwiek fakty
dotyczące pomocy Żydom w naszym regionie oraz informacje na temat holocaustu,
prosimy o kontakt z naszą Redakcją.
Bracia
Dobrowolscy mieszkali w podmieleckiej wsi Chrząstów nr 29. W końcu marca 1942
r. wcześnie rano, na podwórze gospodarstwa Dobrowolskich przyszła grupa 7
Żydów w starozakonnym odzieniu pod przewodnictwem Getyngera. Byli to
wysiedleńcy z Mielca, zastraszeni, głodni i spragnieni. Dobrowolscy nie byli
wówczas przygotowani do przetrzymywania Żydów, ale nakarmili ich i polnymi
ścieżkami, omijając wioski i ludzi Stanisław Dobrowolski zaprowadził ich nad
Wisłę, a przeprawił ich przez rzekę niejaki Kaliciński. Za Wisłą Stanisław
Dobrowolski przekazał przybyłych z nim Żydów Komitetowi Żydowskiemu
w Połańcu, gdzie Żydzi mieli jeszcze względną swobodę.
W Połańcu Stanisław Dobrowolski spotkał znajomego Żyda Psuche Honiga, który
przeczuwając likwidację Żydów w Połańcu zwrócił się do niego z prośbą o
przechowanie swojej córki Heleny Honig. W Urzędzie Gminnym w Połańcu otrzymała
ona kennkartę na nazwisko Heleny Markowskiej. W przeddzień usunięcia Żydów z
Połańca Stanisław Dobrowolski wywiózł na rowerze Helenę Honig alias Markowską
do Chrząstowa, gdzie mieszkała jako kuzynka. Gdy w Chrząstowie jej pobyt był
zagrożony została wywieziona do Słotwiny-Brzesko, do siostry Piszczorowicz. Po
pewnym czasie i tam zaczęto się nią interesować, wobec tego została odesłana do
Danieli Piekarskiej we wsi Rużany w województwie rzeszowskim. Stamtąd została
zabrana ponownie do Chrząstowa, gdzie zdrowa dotrwała do czasu wyzwolenia.
Tymczasem Psuche Honig, jego żona, Rosenzweigowie, brat z siostrą i dwoje starszych ludzi przechowywali się u Skiby w Winnicy za Wisłą. W czerwcu 1943 r. wśród ukrywających się u Skiby Żydów wybuchł tyfus plamisty. Należało więc ich stamtąd zabrać i wówczas przewieziono ich łodzią przy ujściu Wisłoki do Wisły do domu Józefa Gawrona, a od niego furmanką szwagier Dobrowolskich – Ludwik Duszkiewicz część ukrywających się Żydów do nowego miejsca schronienia u Klemensa Walczaka w Gawłuszowicach. Psuche Honig i Rosenzweig zostali zabrani do Dobrowolskich do Chrząstowa, do specjalnie wybudowanego na ten cel schronu. Chorym Żydom pomocy lekarskiej udzielił dr Leon Rachwał. Nocą został zawieziony przez Józefa Dobrowolskiego do Gawłuszowic do chorej siostry Rosenzweiga. Furmanką powoził Antoni Wotka, a Stanisław Dobrowolski wyprzedzał ją na rowerze, kontrolując czy przejazd i dostęp do zabudowań Klemensa walczaka był wolny. Dr Leon Rachwał rozpoznał tyfus, zarządził ścisłą izolację ukrywających się Żydów. Zapuszczono też podłogi ropą naftową i zaszczepiono Żydów i gospodarzy domu szczepionką prof. Weigla. Chorej przepisano leczenie i zabezpieczono pielęgnację. Zabiegi te dały pozytywny rezultat i chora wyzdrowiała.
Niedługo potem została zarządzona pacyfikacja wsi Wola Zdakowska i części Gawłuszowic. W jej wyniku dokonano rewizji także zabudowań Klemensa Walczaka. Stało się to w nocy, Gestapo przeprowadziło rewizję i sprawdziło dowody tożsamości osób przebywających w domu Walczaków, ale schronu nie znaleziono. Także nikt we wsi nie doniósł o ukrywaniu Żydów. Parę tygodni później postanowiono jednak zabrać ukrywających się w domu Walczaka Żydów i przeniesiono ich do Józefa Żuka w tej samej wiosce, gdzie doczekali szczęśliwie wyzwolenia. Władysław Dobrowolski dokonał także innego wyczynu. Zaraz po wysiedleniu Żydów z Mielca, gdy wysyłano ich do obozu w Bełżcu, na prośbę starego znajomego Getyngera udało mu się wykraść żonę i córkę tegoż Getyngera i odwieźć ich do Połańca.
W pobliskich wioskach udzielało pomocy i przechowywało Żydów wiele polskich rodzin. W Chrząstowie i Brzyściu przechowywały się dwie siostry Komisówny. Przenosiły sie one z miejsca na miejsce, zaopatrywane były w żywność przez ludność i wreszcie wyjechały wraz z dziewczętami polskimi na roboty do Niemiec, gdzie przetrwały wojnę. W Kolonii Złotnikach Józef Żak dopomógł przeżyć rodzinie Schpalterów. U Madei Stefana ukrywała się rodzina Rottmanów. Młody Rottman z początkiem 1944 r. wybrał się do Mielca i został rozpoznany i zastrzelony przez kolegów szkolnych Volksdeutschów z Czermina. Młoda Rottmanowa z synkiem wyjechała do Jarosławia.
Tymczasem Psuche Honig, jego żona, Rosenzweigowie, brat z siostrą i dwoje starszych ludzi przechowywali się u Skiby w Winnicy za Wisłą. W czerwcu 1943 r. wśród ukrywających się u Skiby Żydów wybuchł tyfus plamisty. Należało więc ich stamtąd zabrać i wówczas przewieziono ich łodzią przy ujściu Wisłoki do Wisły do domu Józefa Gawrona, a od niego furmanką szwagier Dobrowolskich – Ludwik Duszkiewicz część ukrywających się Żydów do nowego miejsca schronienia u Klemensa Walczaka w Gawłuszowicach. Psuche Honig i Rosenzweig zostali zabrani do Dobrowolskich do Chrząstowa, do specjalnie wybudowanego na ten cel schronu. Chorym Żydom pomocy lekarskiej udzielił dr Leon Rachwał. Nocą został zawieziony przez Józefa Dobrowolskiego do Gawłuszowic do chorej siostry Rosenzweiga. Furmanką powoził Antoni Wotka, a Stanisław Dobrowolski wyprzedzał ją na rowerze, kontrolując czy przejazd i dostęp do zabudowań Klemensa walczaka był wolny. Dr Leon Rachwał rozpoznał tyfus, zarządził ścisłą izolację ukrywających się Żydów. Zapuszczono też podłogi ropą naftową i zaszczepiono Żydów i gospodarzy domu szczepionką prof. Weigla. Chorej przepisano leczenie i zabezpieczono pielęgnację. Zabiegi te dały pozytywny rezultat i chora wyzdrowiała.
Niedługo potem została zarządzona pacyfikacja wsi Wola Zdakowska i części Gawłuszowic. W jej wyniku dokonano rewizji także zabudowań Klemensa Walczaka. Stało się to w nocy, Gestapo przeprowadziło rewizję i sprawdziło dowody tożsamości osób przebywających w domu Walczaków, ale schronu nie znaleziono. Także nikt we wsi nie doniósł o ukrywaniu Żydów. Parę tygodni później postanowiono jednak zabrać ukrywających się w domu Walczaka Żydów i przeniesiono ich do Józefa Żuka w tej samej wiosce, gdzie doczekali szczęśliwie wyzwolenia. Władysław Dobrowolski dokonał także innego wyczynu. Zaraz po wysiedleniu Żydów z Mielca, gdy wysyłano ich do obozu w Bełżcu, na prośbę starego znajomego Getyngera udało mu się wykraść żonę i córkę tegoż Getyngera i odwieźć ich do Połańca.
W pobliskich wioskach udzielało pomocy i przechowywało Żydów wiele polskich rodzin. W Chrząstowie i Brzyściu przechowywały się dwie siostry Komisówny. Przenosiły sie one z miejsca na miejsce, zaopatrywane były w żywność przez ludność i wreszcie wyjechały wraz z dziewczętami polskimi na roboty do Niemiec, gdzie przetrwały wojnę. W Kolonii Złotnikach Józef Żak dopomógł przeżyć rodzinie Schpalterów. U Madei Stefana ukrywała się rodzina Rottmanów. Młody Rottman z początkiem 1944 r. wybrał się do Mielca i został rozpoznany i zastrzelony przez kolegów szkolnych Volksdeutschów z Czermina. Młoda Rottmanowa z synkiem wyjechała do Jarosławia.
Opr. Włodzimierz
Gąsiewski
Leon Rachwał – Przemyśl.
W: Wł. Bartoszewski, Z. Lewinówna, Ten jest z ojczyzny mojej. Polacy z
pomocą Żydom 1939-1945. Warszawa 2007; Włodzimierz Gąsiewski, Jak
bracia Dobrowolscy Józef, Stanisław i Władysław oraz inni mieszkańcy z
Chrząstowa i okolic Żydów ratowali. ,,Nadwisłocze". R. 2014, nr 3-4,
s. 25.
I dodatkowo rodzina Kosowiczów z Połańca. Za Muzeum Polin.
Historia pomocy - Rodzina Kosowiczów
U progu II wojny światowej Chaja i Lejb
Zylberbergowie wraz z urodzoną 22 maja 1939 r. córką Małką mieszkali w Połańcu.
Utrzymywali przyjacielskie relacje z Polakami, a szczególna więź łączyła ich z
rodziną Kosowiczów.
W 1941 r. Niemcy utworzyli getto w Połańcu. Zylberbergowie przenieśli
się na jego teren, ale od czasu do czasu wychodzili do pracy poza obszar getta.
Ponad rok później, w październiku 1942 r. na kilka dni przed likwidacją
dzielnicy dla Żydów w Połańcu, Chaja i Lejb, poprosili Jana i Józefę Kosowiczów
o pomoc. Przeczuwali, że wkrótce odbędzie się akcja i pozostawili u nich na
kilka dni swoją trzyletnią wówczas córkę. Zamierzali wrócić po nią, kiedy
sytuacja w getcie się uspokoi. Zginęli kilka dni później.
Dziewczynka pozostała u Kosowiczów na stałe. Nazywano ją Marysią i
przedstawiano jako członka rodziny. W chwilach szczególnego zagrożenia dziecko
zabierane było z domu i ukrywane u krewnych i znajomych Kosowiczów.
Kiedy ich sąsiedzi zaczęli plotkować na temat pochodzenia dziewczynki,
Józefa i Jan zmienili na stałe miejsce ukrywania Małki. W Połańcu mogła zostać
rozpoznana, obawiano się, że może to doprowadzić do donosu, a w konsekwencji
sprowadzić ogromne niebezpieczeństwo. Kosowiczowie postanowili więc przewieźć
dziewczynkę do wsi Starościce k. Lublina, gdzie mieszkała Warchołowska, siostra
Józefy Kosowicz. Pomimo trudnej drogi oraz kilku rewizji w pociągu, udało im
się bezpiecznie dotrzeć na miejsce. Marysia przebywała u Warchołowskiej do
końca okupacji niemieckiej na tym terenie, tj. do lipca 1944 roku.
Po zakończeniu II wojny światowej Kosowiczowie adoptowali dziewczynkę,
ochrzcili ją i oficjalnie zmienili imię na Maria. „Moi rodzice zginęli, a ja
już na stałe pozostałam u Kosowiczów. Przybrani rodzice z narażeniem własnego
życia i swojej rodziny ukrywali mnie przed Niemcami” – podkreślała po wojnie.
Dziecko wzrastało jednak w pełnej świadomości swojego żydowskiego pochodzenia.
Kosowiczowie opłacili edukację Marii, została lekarzem. Mieszkała w Tarnowie i
opiekowała się przybranymi rodzicami.
Do tej listy należy dodać pozostałych Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata z gminy Radomyśl Wielki
OdpowiedzUsuńJan i Karolina Kilian oraz córka Genowefa Ćwik z domu Kilian (ur. 1931 r. - zm. 2016 r.)
Tytuł przyznany: 31 sierpnia 2003 r. (Medal odebrany 2 marca 2004 r. w Tarnowie z rąk radcy ambasady Izraela Beth-Eden Kife)
Ukrywający się i ocalały: Israel Klein
Miejsce ukrywania: Pień
W grudniu 1942 roku żydowski chłopiec, zmarznięty i głodny, postanowił zapukać do drzwi domu Kilianów w Pniu. Karolina Kilian postanowiła zaopiekować się nim. Chłopcem tym był Israel Klein, uciekający z Radomyśla Wielkiego. Kilianowie, mimo trudnej sytuacji, zdecydowali, że chłopiec z nimi zamieszka. Jan Kilian przygotował Israelowi kryjówkę w stodole, gdzie spędzał większą część czasu. Najstarsza z siedmiorga dzieci – córka Genowefa otrzymała od rodziców polecenie dostarczania mu pożywienia. Israel pozostał u nich do maja 1943 roku. Z powodu niesprzyjających okoliczności ukrywać musiał się w lesie. Kilianowie nadal mu pomagali dostarczając mu pożywienia dwa razy w tygodniu. Udało mu się przeżyć okupację główne dzięki bohaterskiej postawie rodziny z Pnia.
Florian Szczurek (zm. 29 marca 1944 r.)
Tytuł przyznany: 7 września 2004 r. (medal odebrał wnuk Henryk Bielat w tarnowskim ratuszu z rąk konsul Izraela Niry Staretz 29 listopada 2005 r.).
Ukrywający się: Szia Szwartz i NN z Dębicy
Miejsce ukrywania: Podlesie Żarowskie (dzisiejszy Janowiec)
Rodzina Szczurków w czasie wojny mieszkała na Podlesiu Żarowskim (dzisiejszy Janowiec). W ich domu ukrywało się dwóch Żydów - Szia Szwartz i NN z Dębicy. 29 marca 1944 r. Niemcy odnaleźli ukrywających się i wraz z ich dobroczyńcą Florianem Szczurkiem zostali rozstrzelani. Żona i dzieci pana Floriana zdołały uciec.
Inni zaangażowani w pomoc Żydom
ks. Jan Curyłło
Miejsce działania: Radomyśl Wielki,
Udzielenie pomocy (ukrywanie): rodzina Szmajów
Ksiądz Jan Curyłło od 1931 r. był proboszczem parafii w Radomyślu Wielkim. Na początku okupacji niemieckiej został kapelanem placówki ZWZ Radomyśl Wielki, a później obwodu AK Mielec (pod pseudonimem „Bolesław”). Ukrywał ludzi poszukiwanych przez gestapo oraz żydowską rodzinę Szmajów. Później sam musiał uciekać przed niemiecką policją. Pracę duszpasterską łączył z działalnością patriotyczną i prowadzeniem gospodarstwa rolnego
Mieszkańcy Podborza (gł. rodzina Jana i Karoliny Dudków) ukrywali miejscowego Żyda Leona (Szymona) Siekfrieta (zwanego również Sima Lejzor). Kiedy Niemcy odkryli ten fakt, 23 kwietnia 1943 r. spacyfikowali Podborze podpalając 23 gospodarstwa. W 2007 r. odsłonięto pomnik wraz tablicą pamiątkową, na której widnieją słowa Richarda Dechmala „Odrobina dobra okazana drugiemu człowiekowi lepsza jest niż cała miłość do ludzkości”. Podniosłym akcentem tego dnia była też modlitwa ekumeniczna ks. Stanisława Niemca (ówczesnego proboszcza parafii Zgórsko, do której należy Podborze) i naczelnego rabina Galicji Edgara Gloga. W uroczystości uczestniczył ambasador Izraela w Polsce Dawid Peleg.
Przykładów pomocy żydom przez mieszkańców pow. mieleckiego jest więcej.
Krzysztof Baiarz