sobota, 16 kwietnia 2022

Kościół Mądrego Proboszcza

  


Zdjęcie ks.prałata dr Ryszarda Biernata ze strony  https:wcj25.pl

W Wielki Czwartek byłem na mszy świętej w naszym kościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Mielcu. To święto upamiętnia ustanowienie Eucharystii oraz sakramentu kapłaństwa.

Na zakończenie mszy świętej ksiądz proboszcz Ryszard Biernat zwrócił się do swoich – i naszych – kapłanów, w tym do księdza seniora Kazimierza Czesaka, byłego naszego proboszcza, z podziękowaniami za służbę w tym trudnym czasie. Zwrócił się także do nas, wiernych, z apelem o wyrozumiałość i wsparcie, bo w czasach kiedy kapłani są obiektami najróżniejszych ataków, niełatwo jest być kapłanem.

Tak, to prawda. Jakże często myślę, że nie chciałbym być na ich miejscu. Już pal sześć, że nigdy nie miałem śladu powołania, ale tak normalnie, po ludzku, czasami żal mi księży, szczególnie tych młodych, mających przed sobą (oby) całe życie kapłańskie, kiedy skończył się czas wygody bycia kapłanem, a zaczął się czas ataków na Kościół, ale i czas nowych, zupełnie innych wyzwań, do których nikt ich nie przygotował.

Bo kapłani są mi, jako wierzącemu, zwyczajnie potrzebni, podobnie jak nadal wielu milionom ludzi. A rysuje się perspektywa, że będzie ich coraz mniej. Choć może będzie ich wystarczająco do zmniejszającej się ilości wiernych. Nie wiem.

Uformowano ich w taki sposób (to moje wyobrażenie), że dają sobie radę z ludźmi dzisiaj starszymi i niekoniecznie wymagającymi w kwestiach intelektualnego stosunku do wiary.

Ale ci ludzie odchodzą, podobnych w Kościele zostaje coraz mniej.

Nie wiem, jakie są zasadnicze przyczyny, że ludzie odchodzą od Kościoła, od wiary. Zapewne najróżniejsze. Wygoda  życia, przekonanie, że sami możemy wszystko, że Bóg i tak w niczym nie pomaga, że go brak, jak jest potrzebny, w połączeniu z bardzo zła prasą dla Kościoła, stwarza warunki do uznania Boga za byt nieistniejący, wymyślony. Byt, którym nie ma się co przejmować. Na dodatek bycie wierzącym to określony zestaw wymagań wobec siebie, ograniczeń, a mało kto dzisiaj to lubi.

 

Nie, nie sądzę, że zasadniczą przyczyną porzucania wiary są głębokie przemyślenia intelektualne. Bardziej bunt młodości połączony z przekonaniem, że wie się wszystko, wsparty popularną literaturą naukowo-ateistyczno-antykościelną.

Bo tak naprawdę poziom ludzi dzisiaj drastycznie się obniża, a nie wzrasta, co mogłoby być przyczynkiem do naukowego odchodzenia od wiary w Boga.

Dzisiaj częściej przestają wierzyć dobrze sytuowani prostacy.

Tym niemniej jest duża grupa ludzi wykształconych, będących w miarę na bieżąco ze współczesnymi naukami, choćby kosmologią, neuronaukami, teoriami o ewolucji i innymi, którzy dzisiaj w Kościele absolutnie nie znajdują wsparcia w rozwiązywaniu swoich wątpliwości, w swoich poszukiwaniach Boga czy to nieogarnionym Uniwersum, czy w rodzącym się okruchu życia. Ludzie ci wiedzą, jak i wykształceni kapłani, że Adam i Ewa nie istnieli w wersji biblijnej, a tym samym należy na nowo zinterpretować pojęcie grzechu pierworodnego, było nie było, klucza do naszej wiary, mają też świadomość, że ludowo religijne (bo tak na dzisiaj trzeba je nazwać) pojmowanie tronu Bożego, siedzenia po prawicy Boga, wielu pokoi w niebie, orszaku aniołów, i wielu popularnych, a wciąż żywych w Religi, wierze pojęć zbitek myślowych, a nawet zmartwychwstania, należy na nowo odczytać.

Ja wiem, że dla wielu katolików, szczególnie tych starszych, bardziej „ludowych”,  byłaby to rewolucja, która albo ich by zabiła, albo ich wiarę. Tym niemniej nie ma innej drogi. To znaczy nie ma innych dwu dróg. Dwóch dróg wiodących do tego samego celu. Do Boga.

Jesteśmy w okresie upadku autorytetów. Także najwyższych. Jeszcze niedawno broniłem papieża Franciszka przed katolickimi integrystami. Dzisiaj widzę, że nie jest to papież na dzisiejsze czasy. Że on tych czasów zupełnie nie rozumie. Wymyślił sobie jakiś model ultralewicowego, pacyfistycznego Kościoła, a dziś się okazuje, że prawie nikt do tego kościoła nie należy. Do tego wymyślonego.

Mamy papieża, który chciał być prorokiem nowych czasów, a nie umie nazwać zła złem. Bo wszyscy jesteśmy winni. Wszyscy jesteśmy opętani przez Zło? Już niektórzy nazywają go agentem Putina. A może lepiej nie mieszać Boga do wojny, może lepiej nie wyręczać się Matką Bożą, kiedy nie rozumiemy Boga? A być może nie umie się zdefiniować Zła i Dobra? Bo nad tym też od nowa trzeba by się zastanowić.

Co nam, katolikom, pozostaje dzisiaj, kiedy papieża się nie słucha, kiedy co episkopat, to inny kościół, kiedy upadł autorytet biskupów, którzy, jak w Polsce, usiłują nadać być „książętami” Kościoła, a nie nowoczesnymi przywódcami społeczności wiernych, za których odpowiadają? Co nam pozostaje, gdy tylko nieliczni biskupi są przewodnikami, za którymi podążają z przekonaniem wierni, a inni – jak nasz tarnowski - tylko piszą drętwe listy pasterskie, albo jątrzą, jak biskup krakowski, gdy wybitni teologowie albo nie mogą, albo nie chcą szukać odpowiedzi, jakie przed nasza wiarą stawia nowoczesna nauka i coraz szybciej pędzący świat?

Pozostaje nam nasz proboszcz. I wcale nie kpię. Mądry proboszcz jest jedyną nadzieją dla naszego kościoła. Tego lokalnego, ale i tego uniwersalnego. Mądry proboszcz, który czuje swój kościół, swoich wiernych, który nie jątrzy, a zakleja rany. Jak umie, na miarę jego małych w sumie możliwości i ograniczeń, narzucanych przez biskupa.

Parafia Matki Bożej Nieustającej Pomocy miała i ma wspaniałych, mądrych proboszczów. Poczynając od – dla mnie świętego – księdza Arczewskiego, przez księży proboszczów Białoboka  i Czesaka, do dzisiejszego proboszcza ks. Ryszarda Biernata. Ksiądz Bogusław Połeć był także mądrym księdzem, ale nie dał rady.

Ja zaufałem księdzu Biernatowi. Wierzę, że przeprowadzi nasz kościół przez te ciężkie czasy, że da radę. Że będzie, jak ksiądz Arczewski, wszystkich łączył, wszystko łagodził, wszystkich rozumiał, mówił ludzkim językiem do wiernych, że będzie dla ludzi tak samo mocno jak dla Kościoła. Czeka go wiele wyzwań, ciężkie czasy przed nim i naszymi kapłanami.

W naszej parafii, ale i w innych parafiach Mielca, nie spotyka się tych spraw, którymi żyją media i którymi uderzają w Kościół I to jest dobrze. Bo o księżach z naszych mieleckich parafii nigdy nie słyszałem złego słowa. O księdzu Kłęczku, proboszczu w Bazylice,  zawsze dobrze mówił mój syn, którego uczył religii, teraz jest świetnym proboszczem. O proboszczu Ciosku z parafii p.w. Ducha świętego, którego działania czasem podglądam, także mogę powiedzieć tylko dobre rzeczy. Myślę, że czwarty, którego nie znam, z parafii Trójcy Przenajświętszej, będzie jak trzej pozostali.  

 Proboszczowie, nasi w sumie przewodnicy, winni iść tą pierwszą drogą do Boga. Tą tradycyjną. Nią idzie, jak do tej pory, większość ludzi.

 

PS. Ale nie mogę na koniec nie wrócić do sprawy drugiej drogi, która Kościół, jago przywództwo, jego elity, zupełnie zaniedbały. A jest to droga, po której mogłoby iść, i będzie w przyszłości chciało iść, coraz więcej ludzi. Tych bardziej myślących, krytycznych wobec obowiązującego, powszechnego, ludowego przekazu kościelnego.

I jesteśmy zupełnie samotni na tej drodze, sami musimy przedzierać się przez jej zasadzki, meandry.

Przeczytałem w ostatnim czasie wiele książek. Chyba ze siedem ks. prof. Hellera o Bogu w Kosmologii i nieogarnionym Wszechświecie, ale także czołowy pamflet na Boga i wiarę – „Bóg urojony” Dawkinsa, ale także „Koniec kościoła jaki znacie” Terlikowskiego, czy – moim zdaniem – najpoważniejszą krytykę Kościoła, jego struktury, jaka jest dostępna na polskim rynku, „System kościelny” Tomasza Polaka.

Szukam na własną rękę i samotnie rozwiązuję pojawiające się dylematy.

Ksiądz Heller właściwie nie odpowiada na podstawowe dylematy, ale przedstawia w miarę spójną z kosmologią chociażby wizję życia wiecznego, jakże różną od powszechnych obecnie wśród wiernych, kościelnych wyobrażeń.

Najprościej było z „Bogiem urojonym”. Po pierwsze tu znalazłem doskonałą krytykę książki, w tym wdeptanie w ziemię jednego z głównych argumentów ateistów, sformułowanego kiedyś przez Russella, o czajniczku na orbicie ziemi i o tym, ze ateista nie musi udowadniać nieistnienie Boga. Poza tym, prócz rozdziału czwartego o teorii ewolucji, w której Dawkins się specjalizuje, jest zbiorem od lat znanych, powtarzanych, często zupełnie prymitywnych, by nie rzecz – prostackich argumentów przeciwko Bogu, a głównie wierze chrześcijańskiej.

 

Znacznie trudniej było z „Systemem kościelnym” Tomasza Polaka (dawniej, przed odejściem z Kościoła i staniem się ateistą, księdzem Więcławskim).

Jest to intelektualnie doskonały konstrukt wybitnego człowieka, na dodatek znającego od środka system kościelny, z którym kiedyś, w Poznaniu, walczy i przegrał.

I jakby nie jeden drobny szczegół, trudno by mu odmówić racji, a przy tym siły przekonywania. Bo krytyka systemu kościelnego jest totalna i , niestety, w bardzo wielu miejscach, prawdziwa.

Nie znalazłem głosu mądrej polemiki z tą książką. Czyżby się jej nasi polscy teolodzy, znawcy prawa kościelnego i innych tam, bali?

Sam musiałem z nią sobie dać radę. Ale jest ten jeden szczegół, który jest dla całej tej wysublimowanej konstrukcji intelektualnej jak ewangeliczne budowanie na piasku.

Budowanie zamku, wymyślnej konstrukcji intelektualnej na piasku.

Można oczywiście wierzyć w zmartwychwstanie Jezusa lub nie. Polak nie wierzy. Ale na pytanie dziennikarza (i moje wcześniejsze samego do siebie), jak to się stało z tym Jezusem, ze go nie znaleziono w grobie, odpowiada: może zapomnieli, w którym grobie go złożono. Fajne.

Mówi też, że tą informację pierwsze przyniosły kobiety, a w kulturze żydowskiej tego czasu słowo kobiet nic nie znaczyło.

Mówi też, że cała tę opowieść o Zmartwychwstaniu wymyśliło sobie kilku Żydów, wcześniej będących z Jezusem, którzy zawiedli się jego śmiercią i chcieli się dowartościować, przywrócić sobie znaczenie.

No i wymyślili Kościół. A potem wszyscy zginęli w mękach.

A Ewangelie pisano znacznie później i tak je zredagowano, by było dobrze.

Pomija przy tym wszystkie niewygodne fakty, jak choćby ten, ze Szaweł w Pawła zmienił się 5 lat po śmierci Chrystusa, gdy pamięć byłą jak z wczoraj, że Jezus się ukazywał po  swojej śmierci itd.

To co piszę pokazuje nieodrobioną lekcję intelektualnych kręgów Kościoła, zupełnie nie dbających o ludzi myślących.

Więc myślimy sami, szukamy i póki co znajdujemy.

A na co dzień, na niedzielę, potrzebujemy Mądrego Proboszcza, który przez sakramenty zapewni nam możliwość bycia katolikiem.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czego oczekuję od mieleckich posłów? Czyli słów parę o zarażaniu nienawiścią.

  Patrzę, jak wielu z was, na polską scenę polityczną i, pewnie znowu jak wielu z was, ogarnia mnie obrzydzenie i przerażenie jednocześnie...