Czytam
już drugi felieton/informację, zamieszczone na hej.mielec przez panią Darię
Rogowską, propagatorkę diety roślinnej i zdrowego odżywania. Przy tym także fizjoterapeutkę,
dietetyka, psychodietetyka.
W drugiej informacji zachwala kooperatywę, czyli„wspólnotę ludzi, którzy chcą kupować
jakościowe produkty bez pośredników, prosto od rolnika, najlepiej lokalnego i
angażować się w robienie zakupów z innymi. Drugim ogniwem kooperatywy są rolnicy,
którzy troszczą się o jakość swoich upraw, ale też o środowisko”.
No i super. Zapyta ktoś, a po co się czepiać? Po co
udowadniać, że jabłka nie urodzą się kwadratowe, tylko okrągłe? Wszyscy to
wiemy. Wszyscy?
Pisze dalej Pani Daria: Zależy nam na rolnikach, którzy dbają o swoją ziemię, w której jest
życie. Szukamy rolników, którzy nie stosują nawozów sztucznych, dbają o
bioróżnorodność swoich upraw.
A jakie niby nawozy mają stosować rolnicy, którzy dbają o bioróżnorodność i jeszcze
chcą się z tej produkcji utrzymać? I posłać swoje dzieci na studia? I wybudować
dom? To, co zrobi pod siebie ich krowa, koń i trochę kur? Bo jak zajmują się
warzywami, to raczej wielkiej ilości tzw. obornika nie będą posiadali.
Takich bioróżnorodnych małych rolników jest w Mielcu
na pęczki, ale ze swoich działek pracowniczych raczej nic do kooperatywy nie
sprzedadzą. A jakby już, jakby wyliczyli sobie realną cenę swojej pietruszki,
to nie kosztowała by 20 zł, jak było na wiosnę, co wszystkich zaszokowało, ale
może 40 złotych. Zresztą kto z nich wyhoduje pietruszkę wiosną?
Minęły już czasy, kiedy obiektem pożądania były
idealnie okrągłe jabłka z supermarketu, teraz świadomi konsumenci chcą
naturalnych produktów -pisze Pani
Daria. Ja mam u siebie na działce 7 jabłoni. I mam naturalne produkty. To
znaczy nie pryskam drzew. Jak jest dobrze, to spadnie połowa jabłek, które będą
robaczywe, jak gorzej, to więcej. Z tych co zostaną, można dla siebie zrobić
sok, ale nikt o zdrowych zmysłach nie zasadzi dzisiaj wielkiego sadu po to, by
go najpierw zjadły szkodniki, a potem ktoś od niego kupił łaskawie trochę
pokrytych plamami jabłek, dając za nie grosze i grymasząc.
Spółdzielnie spożywcze prężnie rozwijały się już w przedwojennej Polsce
jako odpowiedź na potrzeby mniej zamożnej części społeczeństwa. Tak. A teraz będą dla tej zamożnej części
społeczeństwa, która może, jak coś takiego znajdzie, zapłacić trzy razy więcej
za zielone niepryskane. Na pewno nie pryskane?
Wszyscy chcemy zdrowo jeść. Ja także.
Pisze Pani Daria: Docelowo chcielibyśmy kupować żywność bez
chemii. Rolnicy nie tylko pryskają, ale też nawożą sztucznie, stosują
odchwaszczanie chemiczne.
Jest
Pani młoda i piękna. I nie pamięta Pani (na szczęście) tych czasów, gdy ja i
moi rówieśnicy, jedliśmy żywność (prawie) bez chemii. I zachowaliśmy się prawie
tak, jak Pani propaguje – prawie nie jedliśmy mięsa. Główną cześć naszej diety
stanowiły ziemniaki, pieczywo, trochę nabiału.
A
nie jedliśmy mięsa – to znaczy jedliśmy raz, dwa razy w tygodniu, w niedzielę,
czasami w sobotę – dlatego, że go nie było, bo rolnicy hodowali zwierzęta
ekologicznie. I że było drogie. A kura przywożona ze wsi i trzymana w wannie na
świąteczny obiad w kolejną niedzielę, stała się symbolem tamtych czasów. A i
tak mieliśmy lepiej, niż dzieci II Rzeczypospolitej, gdzie był zwyczajny głód
ekologiczny.
Gdy
tak patrzę na Wasze zdjęcie, sytych młodych ludzi, chcących nie jeść w
Kooperatywie mięsa i porównuję to zdjęcie ze zdjęciami z tamtych lat, których
można wiele znaleźć na stronie „Jeśli jesteś z Mielca, to …” to widzę na tych
starych zdjęciach samych szczupłych młodzieńców, szczupłe kobiety, a wśród
dzieci żadnych utytych. A – nie obrażając Was – popatrzcie na siebie! A my
naprawdę się nie odchudzaliśmy. Przeciwnie! Chcieliśmy zjeść jak najwięcej.
Może
prze tę Kooperatywę tylko chcecie być szczuplejsi. Gratuluję wam postanowienia.
Może chcecie być zdrowsi bez chemii? Też wam dobrze życzę.
A
może zamiast ograniczać mięso, wyrzućcie do śmieci cukier?
Ale
może jednak was dodatkowo uświadomię, że gdy latach sześćdziesiątych ubiegłego
wieku, gdy polskie dzieci jadły mięso raz w tygodniu, hinduskie dzieci umierały
z głodu. Tak, umierały masowo.
A
kiedy przestały umierać? Ano wtedy, jak zaczęła się tzw. „zielona rewolucja”
czyli właśnie przemysłowa i schemizowana produkcja wszelakiej żywności.
Od
tego czasu przybyło pewnie pięć miliardów ludzi. I w zasadzie nie umierają z
głodu. Można powiedzieć, że raczej się przejadają. Szczególnie węglowodanami.
Tylko
tacy jak Wy, pięknoduchy, próbują zawracać Wisłę kijem i domagają się, by znowu
małe dzieci umierały z niedożywienia. Że to nieprawda?
Wiem,
że tego nie chcecie. Ale spełnienie waszych marzeń tym by się skończyło.
Wbijcie
sobie to do głowy: inaczej już nie będzie. Ludzie wciąż będą chcieli zaspokajać
głód – to najpierw- a potem zjeść dobrze – to w kolejnym kroku. I najpewniej
będą chcieli jeść mięso. Bo tak jest skonstruowany człowiek.
Chociaż
rzeczywiście powinien jeść więcej warzyw. Dużo więcej. A żeby tak było, to
muszą to być warzywa z hiszpańskich folii, schemizowane.
A
żeby zmienić człowieka, przekonstruować, to trzeba mu zmienić geny. Chińczycy,
wbrew protestom świata, zaczęli to robić.
Czy
coronavirus jest jakimś odpadkiem z tych
eksperymentów? Nie wiem. Ale wszystko możliwe.
A to już moje zdjęcie z technikum, gdy jedliśmy trochę lepiej, choć nie tak jak dzisiaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz