czwartek, 20 lutego 2020

Chudy albo gruby – czyli o mieleckiej Kooperatywie Spożywczej.



Czytam już drugi felieton/informację, zamieszczone na hej.mielec przez panią Darię Rogowską, propagatorkę diety roślinnej i zdrowego odżywania. Przy tym także fizjoterapeutkę, dietetyka, psychodietetyka.

W drugiej informacji zachwala kooperatywę, czyli„wspólnotę ludzi, którzy chcą kupować jakościowe produkty bez pośredników, prosto od rolnika, najlepiej lokalnego i angażować się w robienie zakupów z innymi. Drugim ogniwem kooperatywy są rolnicy, którzy troszczą się o jakość swoich upraw, ale też o środowisko”.

No i super. Zapyta ktoś, a po co się czepiać? Po co udowadniać, że jabłka nie urodzą się kwadratowe, tylko okrągłe? Wszyscy to wiemy. Wszyscy?

Pisze dalej Pani Daria: Zależy nam na rolnikach, którzy dbają o swoją ziemię, w której jest życie. Szukamy rolników, którzy nie stosują nawozów sztucznych, dbają o bioróżnorodność swoich upraw.

A jakie niby nawozy mają stosować rolnicy, którzy dbają o bioróżnorodność i jeszcze chcą się z tej produkcji utrzymać? I posłać swoje dzieci na studia? I wybudować dom? To, co zrobi pod siebie ich krowa, koń i trochę kur? Bo jak zajmują się warzywami, to raczej wielkiej ilości tzw. obornika nie będą posiadali.

Takich bioróżnorodnych małych rolników jest w Mielcu na pęczki, ale ze swoich działek pracowniczych raczej nic do kooperatywy nie sprzedadzą. A jakby już, jakby wyliczyli sobie realną cenę swojej pietruszki, to nie kosztowała by 20 zł, jak było na wiosnę, co wszystkich zaszokowało, ale może 40 złotych. Zresztą kto z nich wyhoduje pietruszkę wiosną?

Minęły już czasy, kiedy obiektem pożądania były idealnie okrągłe jabłka z supermarketu, teraz świadomi konsumenci chcą naturalnych produktów -pisze Pani Daria. Ja mam u siebie na działce 7 jabłoni. I mam naturalne produkty. To znaczy nie pryskam drzew. Jak jest dobrze, to spadnie połowa jabłek, które będą robaczywe, jak gorzej, to więcej. Z tych co zostaną, można dla siebie zrobić sok, ale nikt o zdrowych zmysłach nie zasadzi dzisiaj wielkiego sadu po to, by go najpierw zjadły szkodniki, a potem ktoś od niego kupił łaskawie trochę pokrytych plamami jabłek, dając za nie grosze i grymasząc.

Spółdzielnie spożywcze prężnie rozwijały się już w przedwojennej Polsce jako odpowiedź na potrzeby mniej zamożnej części społeczeństwa. Tak. A teraz będą dla tej zamożnej części społeczeństwa, która może, jak coś takiego znajdzie, zapłacić trzy razy więcej za zielone niepryskane. Na pewno nie pryskane?

Wszyscy chcemy zdrowo jeść. Ja także.
Pisze Pani Daria: Docelowo chcielibyśmy kupować żywność bez chemii. Rolnicy nie tylko pryskają, ale też nawożą sztucznie, stosują odchwaszczanie chemiczne.

Jest Pani młoda i piękna. I nie pamięta Pani (na szczęście) tych czasów, gdy ja i moi rówieśnicy, jedliśmy żywność (prawie) bez chemii. I zachowaliśmy się prawie tak, jak Pani propaguje – prawie nie jedliśmy mięsa. Główną cześć naszej diety stanowiły ziemniaki, pieczywo, trochę nabiału.
A nie jedliśmy mięsa – to znaczy jedliśmy raz, dwa razy w tygodniu, w niedzielę, czasami w sobotę – dlatego, że go nie było, bo rolnicy hodowali zwierzęta ekologicznie. I że było drogie. A kura przywożona ze wsi i trzymana w wannie na świąteczny obiad w kolejną niedzielę, stała się symbolem tamtych czasów. A i tak mieliśmy lepiej, niż dzieci II Rzeczypospolitej, gdzie był zwyczajny głód ekologiczny.

Gdy tak patrzę na Wasze zdjęcie, sytych młodych ludzi, chcących nie jeść w Kooperatywie mięsa i porównuję to zdjęcie ze zdjęciami z tamtych lat, których można wiele znaleźć na stronie „Jeśli jesteś z Mielca, to …” to widzę na tych starych zdjęciach samych szczupłych młodzieńców, szczupłe kobiety, a wśród dzieci żadnych utytych. A – nie obrażając Was – popatrzcie na siebie! A my naprawdę się nie odchudzaliśmy. Przeciwnie! Chcieliśmy zjeść jak najwięcej.
Może prze tę Kooperatywę tylko chcecie być szczuplejsi. Gratuluję wam postanowienia. Może chcecie być zdrowsi bez chemii? Też wam dobrze życzę.
A może zamiast ograniczać mięso, wyrzućcie do śmieci cukier?

Ale może jednak was dodatkowo uświadomię, że gdy latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy polskie dzieci jadły mięso raz w tygodniu, hinduskie dzieci umierały z głodu. Tak, umierały masowo.

A kiedy przestały umierać? Ano wtedy, jak zaczęła się tzw. „zielona rewolucja” czyli właśnie przemysłowa i schemizowana produkcja wszelakiej żywności.
Od tego czasu przybyło pewnie pięć miliardów ludzi. I w zasadzie nie umierają z głodu. Można powiedzieć, że raczej się przejadają. Szczególnie węglowodanami.

Tylko tacy jak Wy, pięknoduchy, próbują zawracać Wisłę kijem i domagają się, by znowu małe dzieci umierały z niedożywienia. Że to nieprawda?
Wiem, że tego nie chcecie. Ale spełnienie waszych marzeń tym by się skończyło.

Wbijcie sobie to do głowy: inaczej już nie będzie. Ludzie wciąż będą chcieli zaspokajać głód – to najpierw- a potem zjeść dobrze – to w kolejnym kroku. I najpewniej będą chcieli jeść mięso. Bo tak jest skonstruowany człowiek.
Chociaż rzeczywiście powinien jeść więcej warzyw. Dużo więcej. A żeby tak było, to muszą to być warzywa z hiszpańskich folii, schemizowane.

A żeby zmienić człowieka, przekonstruować, to trzeba mu zmienić geny. Chińczycy, wbrew protestom świata, zaczęli to robić.
Czy coronavirus jest jakimś odpadkiem z  tych eksperymentów? Nie wiem. Ale wszystko możliwe.


 A to już moje zdjęcie z technikum, gdy jedliśmy trochę lepiej, choć nie tak jak dzisiaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wybraliśmy między "gruźlicą" a "zapaleniem płuc".

  zdjęcie za WP   Gdyby mielecki szpital był kierowany przez trzech przywódców, którzy przegrali sromotnie wybory miejskie w Mielcu, a jede...