wtorek, 25 lutego 2020

Zatańczmy w intencji mieleckiego szpitala



Panie tańczą w Senacie - za portalem wPolityce

Wyczytałem większość chyba informacji związanych z obradami radnych powiatowych, którzy radzili jak „naprawić” „nasz” powiatowy Szpital.

Szpital mielecki i jego naprawianie to „niekończąca się opowieść”. Opowiadana na przemian to przez lewicę, to ludowców, to Platformę, to PiS, to znowu lewicę. Wspominał o tym dwudziestoletnim opowiadaniu  także pana radny wojewódzki Tarapata.
Fajny szpital, w którym zawsze były problemy. Mam wrażenie, że stały się większe, gdy cztery lata temu utworzono sieć szpitali, a mielecki szpital awansował na „Specjalistę”.

W Polsce służba zdrowia została sprywatyzowana w znakomitej większości. Jakoś to się jednak nie przebija do świadomości ogółu. No i nadal tego faktu nie chcą publicznie zaakceptować decydenci, strasząc ludzi strasznymi konsekwencjami, jakie mogą nastąpić, gdy resztę się sprywatyzuje.

Na dodatek wszyscy udają, że nie widzą, że ta prywatna służba zdrowia działa zasadniczo lepiej, niż to co zostało samorządowe czy państwowe.

To co jest prywatne, w większości powstało na koszt prywatnych podmiotów gospodarczych, czy to lekarzy rodzinnych, czy dentystów, czy specjalistów różnego rodzaju, czy wreszcie na koszt dużych firm czy funduszy prywatnych. I choć duża część z tych sprywatyzowanych, może większość, nadal zasilana jest przez NFZ i świadczy usługi bezpłatne, to działa o wiele lepiej i efektywniej niż ta część niesprywatyzowana.

Jestem przekonany, że tak by też było ze szpitalami po ich sprywatyzowaniu i mądrej reformie całego systemu finansowania. Nadal by świadczyły bezpłatne usługi ubezpieczonym, przy okazji świadcząc usługi płatne, czego nie mogą czynić szpitale państwowo samorządowe.

I pojawia się tu parę problemów, które paraliżują rządzących i samorządowców, za samo - choćby w ukryciu -  myślenie o prywatyzacji. Jedna sprawa to opór personelu szpitalnego, który boi się, że „prywatny” wprowadzi większą dyscyplinę, zwolni leserów, da zarobić lepiej lepszym (a wszyscy mamy takie same żołądki), każe się szkolić i być uprzejmym. A na dodatek nie będzie się wahał, gdy przyjdzie konieczność redukcji. A i związki nie będą mogły odwołać takiego „prywatnego” dyrektora, jak to się dzieje obecnie.
Druga sprawa to opór pacjentów, którzy uważają, że łatwiej im będzie się leczyć w państwowym niż w prywatnym. Bo w państwowym to może ma się znajomości, może się da łapówkę, może naciśnie się politycznie, a u prywaciarza może tego nie być. No i wszyscy się boją, że pierwszeństwo będą mieli ci z kasą.

A problem nie leży w tym, ile kto ma pieniędzy. Bo ci z pieniędzmi i tak pójdą do najlepszego prywatnego szpitala.
Nikt nie usiłuje pamiętać, jak wiele kobiet jedzie rodzić do prywatnej ProFamilii, jak wielu połamanych leczy się w Świętej Rodzinie. Na NFZ.
Problem leży – i o tym wszyscy doskonale wiedzą – w niedofinansowaniu zdrowia. Zbyt mało w budżecie na zdrowie się przeznacza, zbyt wiele rozdaje bez sensu. Zbyt niskie są składki na zdrowie, zbyt wielu na to zdrowie nie płaci, a z bezpłatnego leczenia korzysta.


Ale jak dofinansowanie będzie większe, to też nie musi być lepiej. Bo się tylko więcej pieniędzy zużyje. Jak się nie zmieni obecnego system finansowania. Bo nadzieja może być tylko w tym, że ze wzrostem składek, zmieni się system wydawania pieniędzy. Że zmieni się system zarówno płacenia szpitalom, jak też płacenia lekarzom rodzinnym. Żeby płacić w pierwszym przypadku za efektywne leczenie (choć nie wiem, jak to zrobić) a w drugim przypadku, żeby lekarz rodzinny tylko cześć pieniędzy miał za gotowość, a resztę za to, że przyjmuje więcej pacjentów, i że ich leczy, a nie odsyła na SOR na badania czy do specjalisty, na którego się czeka miesiącami.
W obecnym uzwiązkowionym, upolitycznionym, rozdyskutowanym szpitalu przejedzą każdą ilość pieniędzy i wykończą każdego dyrektora. W końcu ludziom się należy.

Plan naprawczy szpitala – to fajnie brzmi, jakby się miało naprawiać samochód – jaki by nie był, i tak niczego nie zmieni. A czy w przyszłym roku będzie 2 miliony długu, czy nadal 10 albo 15, to tak naprawdę nie zależy od dyrektora i jego wizji naprawczej.

Na portalu „Rynek zdrowia” wyczytałem artykuł, którego konkluzją było stwierdzenie, że podjęcie się kierowania państwowym czy samorządowym szpitalem przypomina dzisiaj świadome wchodzenie na pole minowe. Kwestią czasu jest jedynie, kiedy się wlezie na minę, która urwie nogi lub głowę.

Nasz pan dyrektor Więcław wszedł zaraz na początku. Tę minę podłożył mu PiS. Potem usiłowały to zrobić związki zawodowe. Jeśli dwie pierwsze jakoś przeżył, to niewątpliwie niedługo wlezie na kolejną.
Pewnie lubi wyzwania i dreszcz emocji. A poza tym jest niepolitycznym emerytem. Po nim przyjdzie już bardziej polityczny i nie emeryt i ten dopiero będzie trząsł tyłkiem przed każdym ryzykownym ruchem na tym szpitalnym polu minowym.

Może to do pewnego stopnia przypominać taniec, jaki nasze mieleckie panie wykonały w obronie prześladowanych kobiet. „Nazywam się miliard”.

Proponuję więc teraz, by obniżając stawkę do 10 milionów, tyle ile wynosi dług szpitala, wykonały piękny taniec na podjeździe do szpitala. „Nazywam się 10 milionów”. Widownię będą miały wiele większą, niż gdy obserwowało ich kilku lokalnych dziennikarzy.
A i może co wytańczą?

No chyba że podbiją stawkę, nazwą się „Dwa miliardy” i wytańczą pieniądze na chorych na raka i na co tam jeszcze. Może i na szpital co kapnie.

A koronawirus? Kto dla niego groźniejszy? Państwowy czy prywatny? Myślę, że bez znaczenia. W razie czego powoła się „w kamasze” wszystkich jak leci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wybraliśmy między "gruźlicą" a "zapaleniem płuc".

  zdjęcie za WP   Gdyby mielecki szpital był kierowany przez trzech przywódców, którzy przegrali sromotnie wybory miejskie w Mielcu, a jede...