Zlot samorządowców w Gdańsku, w którym brał udział także
prezydent miasta Mielca Jacek Wiśniewski, zaowocował deklaracją o konieczności
zwiększenia roli samorządów w Polsce. Uznano, że samorządność jest jedyną
rzeczą, która tak do końca w polskiej transformacji się nam udała i należy ją
wzmacniać i pogłębiać jej możliwości.
Niektórzy poszli tak daleko w swoich oczekiwaniach, że wręcz
postulowali tworzenie regionów czy polskich odpowiedników niemieckich landów,
widząc w tym remedium na nieudolne ich zdaniem rządy centralne i na
zawłaszczania przez centrum coraz większych kompetencji stanowiących, przy
przerzucaniu na samorządy kosztów zmian.
O tym, że obecnie – przy takiej przewadze PiS – są to
pobożne życzenia, nie trzeba przekonywać. Że jest to także szkodliwe dla
Polski, jestem przekonany, ale to temat na inny felieton.
Jak na tle tych sporów oceniam samorządność mielecką, bo do
tego sprowadza się praktycznie mój i większości z nas horyzontpatrzenia na
samorządność.
Przez 20 lat rządziła Mielcem jedna opcja personalna – bo
trudno nazwać to opcją polityczną. Był to prezydent Chodorowski ze swoimi
ludźmi, dopierający sobie do rządzenia różnych koalicjantów. Od prawa do lewa.
Pomimo swojej pezetpeerowskiej przeszłości, co mu zarzucano,
nawet wrodzy mu ludzie nie mogliby nazwać jego rządów lewicowymi. W
przeciwieństwie do późniejszych rządzących, w dużej mierze nie mających takiego
bagażu przeszłości, jak pan Kozdęba a bardziej jeszcze pan Wiśniewski.
To był taki lokalny samorządowy satrapa, ale w tym jak
najbardziej pozytywnym sensie. Stabilność kadrowa była - za wyjątkiem
koalicjantów, którzy się zmieniali - chyba podstawowym spoiwem jego rządów i
źródłem sukcesu. Zapewne wielu się to nie podobało, że spółkami miejskimi przez
20 lat rządzili ci sami ludzie, że w Urzędzie wciąż byli ci sami dyrektorzy i ciągle
ten sam wiceprezydent, ale tak właśnie było i w jakimś sensie składało się to
na ostateczny sukces Chodorowskiego. Bo mimo różnych minusów, jego rządy były
dobre dla Mielca.
Było, ale się skończyło. Wybraliśmy – mielczanie – zmianę, młodość
i postęp, i go mamy. Choć trzeba zapytać: a co my takiego nowego mamy? Jak
realizuje się teraz ta rzekomo wspaniała idea samorządności lokalnej.
Mielcem rządzi lewicowy prezydent i tęczowa koalicja. Nie,
nie mam na myśli żadnego lgbt, ale to, że ci ludzie mentalnie i pochodzeniowo
są od sasa do lasa, od ludzi wywodzących się z sld albo współcześnie lewicowych
z natury, przez psl i k15 do po, albo raczej do tego, co
zostało po Chodorowskim.
Bo to, co zostało po panu Chodorowskim jest najdziwniejsze. Na
tym przykładzie widać, że jak nie ma pasterza, to owce włażą w ciernie. I w
końcu wilki je zjedzą.
Jak na razie obserwuję jedynie miotanie się Rady i
Prezydenta. Nie udało się wypracować, moim zdaniem, żadnej widocznej, zbornej
linii postępowania. Jest tylko reaktywność na dziejące się zdarzenia. Jedyną
innowacyjnością, która zaobserwowałem do tej pory, jest wręczanie śliniaczków
nowo narodzonym mielczanom.
Moim zdaniem mielecka władza cierpi na „zaburzenie dysocjacyjne
tożsamości”. Czyli na tzw. osobowość
mnogą, albo inaczej mówiąc, rozdwojenie jaźni.
W polityce polega to na występowaniu dwóch (lub więcej)
stanów widzenia świata (politycznego ale i społecznego) u jednej grupy
politycznej, najczęściej grupy trzymającej władzę. I podobnie jak u ludzi,
poszczególne osobowości czy stany polityczne nie zdają sobie sprawy z istnienia
pozostałych.
Jeden przykład, który ten mój raczej zawiły i teoretyczny
wywód, sprowadzi na grunt powszechnie zrozumiały.
Jak się obsadza w
Polsce stanowiska rządowe i samorządowe, nie trzeba tłumaczyć. Obsadza się
swoimi.
Poprzednia władza obsadziła stanowisko dyrektora pogotowia
ratunkowego swoim człowiekiem, panią Napieracz.
Konkurs na to stanowisko przegrał obecny wiceprezydent, ten
który ma udział w obsadzaniu swoimi ludźmi, tu panem Myśliwcem i potem jego
następcą, miejskiej spółki.
I nikomu nie przeszkadza, że tam wymaga się pełnej
transparentności w postępowaniu konkursowym (zgodnie zresztą z odpowiednimi
aktami prawnymi regulującymi awanse w służbie zdrowia, od salowej wręcz, przez
oddziałową do dyrektora szpitala), a tu się rozdaje stanowiska po uważaniu,
pomiędzy kolegów i znajomych, odwołując i powołując jak władze chce. I nie
bronię tu poprzedniej władzy, która też – jak miała chwilową możliwość – obsadziła
tę właśnie miejską spółkę swoim człowiekiem, którego obecna władza odwołała.
Teraz z zaciekawieniem czekam, czy obecny, skrzywdzony
konkursem wiceprezydent, znowu zechce być dyrektorem w pogotowiu.
Patrzę też, jak niektórzy radni z kręgu prezydenta
Chodorowskiego, na dodatek jakoś tam związani z mieleckim kościołem, nie są w
stanie zainicjować czy poprzeć uchwały broniącej rodzinę, no bo PiS za tym stoi,
a może trzeba będzie w najbliższych wyborach sprzymierzać się z Wiosną czy SLD.
Wracając do spraw ogólnych, bardzo sceptycznie patrzę na
samorządność mielecką jak i ogólnopolską. Tyle tylko, że nikt nie wymyślił
niczego lepszego.
Wypada nam więc mimo wszystko dać szanse obecnej, mieleckiej
władzy, życząc jej, by ozdrowiała, by wypracowała sobie jasną linię
postępowania i swojego widzenia świata.
Właśnie swojego widzenia świata, a nie aktualnego petenta,
pyskującego wyborcy, czy narzekającego dziennikarza.
Sukces Chodorowskuego weryfikuja protesty antyMelnoxowe. Melnox to jest pomnik który sobie wystawił człek skażony komuna. Każdy kto był w Pzpr A nie był agentem AK jest SKAZONY. A kolejny " sukces " Pana Ch.to otoczenie się ludźmi którzy jak sam Pan pisze nie potrafią obronić rodziny. Precz z przypomina panie szanowny.
OdpowiedzUsuń* precz z postkomuną
OdpowiedzUsuń