poniedziałek, 8 lipca 2019

Mielecko-samorządowe rozdwojenie jaźni


Zlot samorządowców w Gdańsku, w którym brał udział także prezydent miasta Mielca Jacek Wiśniewski, zaowocował deklaracją o konieczności zwiększenia roli samorządów w Polsce. Uznano, że samorządność jest jedyną rzeczą, która tak do końca w polskiej transformacji się nam udała i należy ją wzmacniać i pogłębiać jej możliwości.

Niektórzy poszli tak daleko w swoich oczekiwaniach, że wręcz postulowali tworzenie regionów czy polskich odpowiedników niemieckich landów, widząc w tym remedium na nieudolne ich zdaniem rządy centralne i na zawłaszczania przez centrum coraz większych kompetencji stanowiących, przy przerzucaniu na samorządy kosztów zmian.

O tym, że obecnie – przy takiej przewadze PiS – są to pobożne życzenia, nie trzeba przekonywać. Że jest to także szkodliwe dla Polski, jestem przekonany, ale to temat na inny felieton.

Jak na tle tych sporów oceniam samorządność mielecką, bo do tego sprowadza się praktycznie mój i większości z nas horyzontpatrzenia na samorządność.

Przez 20 lat rządziła Mielcem jedna opcja personalna – bo trudno nazwać to opcją polityczną. Był to prezydent Chodorowski ze swoimi ludźmi, dopierający sobie do rządzenia różnych koalicjantów. Od prawa do lewa.
Pomimo swojej pezetpeerowskiej przeszłości, co mu zarzucano, nawet wrodzy mu ludzie nie mogliby nazwać jego rządów lewicowymi. W przeciwieństwie do późniejszych rządzących, w dużej mierze nie mających takiego bagażu przeszłości, jak pan Kozdęba a bardziej jeszcze pan Wiśniewski.

To był taki lokalny samorządowy satrapa, ale w tym jak najbardziej pozytywnym sensie. Stabilność kadrowa była - za wyjątkiem koalicjantów, którzy się zmieniali - chyba podstawowym spoiwem jego rządów i źródłem sukcesu. Zapewne wielu się to nie podobało, że spółkami miejskimi przez 20 lat rządzili ci sami ludzie, że w Urzędzie wciąż byli ci sami dyrektorzy i ciągle ten sam wiceprezydent, ale tak właśnie było i w jakimś sensie składało się to na ostateczny sukces Chodorowskiego. Bo mimo różnych minusów, jego rządy były dobre dla Mielca.

Było, ale się skończyło. Wybraliśmy – mielczanie – zmianę, młodość i postęp, i go mamy. Choć trzeba zapytać: a co my takiego nowego mamy? Jak realizuje się teraz ta rzekomo wspaniała idea samorządności lokalnej.

Mielcem rządzi lewicowy prezydent i tęczowa koalicja. Nie, nie mam na myśli żadnego lgbt, ale to, że ci ludzie mentalnie i pochodzeniowo są od sasa do lasa, od ludzi wywodzących się z sld albo współcześnie lewicowych z natury, przez psl i k15 do po, albo raczej do tego, co zostało po Chodorowskim.
Bo to, co zostało po panu Chodorowskim jest najdziwniejsze. Na tym przykładzie widać, że jak nie ma pasterza, to owce włażą w ciernie. I w końcu wilki je zjedzą.

Jak na razie obserwuję jedynie miotanie się Rady i Prezydenta. Nie udało się wypracować, moim zdaniem, żadnej widocznej, zbornej linii postępowania. Jest tylko reaktywność na dziejące się zdarzenia. Jedyną innowacyjnością, która zaobserwowałem do tej pory, jest wręczanie śliniaczków nowo narodzonym mielczanom.

Moim zdaniem mielecka władza cierpi na „zaburzenie dysocjacyjne tożsamości”.  Czyli na tzw. osobowość mnogą, albo inaczej mówiąc, rozdwojenie jaźni.
W polityce polega to na występowaniu dwóch (lub więcej) stanów widzenia świata (politycznego ale i społecznego) u jednej grupy politycznej, najczęściej grupy trzymającej władzę. I podobnie jak u ludzi, poszczególne osobowości czy stany polityczne nie zdają sobie sprawy z istnienia pozostałych.

Jeden przykład, który ten mój raczej zawiły i teoretyczny wywód, sprowadzi na grunt powszechnie zrozumiały.

Jak się  obsadza w Polsce stanowiska rządowe i samorządowe, nie trzeba tłumaczyć. Obsadza się swoimi.
Poprzednia władza obsadziła stanowisko dyrektora pogotowia ratunkowego swoim człowiekiem, panią Napieracz.
Konkurs na to stanowisko przegrał obecny wiceprezydent, ten który ma udział w obsadzaniu swoimi ludźmi, tu panem Myśliwcem i potem jego następcą, miejskiej spółki.

I nikomu nie przeszkadza, że tam wymaga się pełnej transparentności w postępowaniu konkursowym (zgodnie zresztą z odpowiednimi aktami prawnymi regulującymi awanse w służbie zdrowia, od salowej wręcz, przez oddziałową do dyrektora szpitala), a tu się rozdaje stanowiska po uważaniu, pomiędzy kolegów i znajomych, odwołując i powołując jak władze chce. I nie bronię tu poprzedniej władzy, która też – jak miała chwilową możliwość – obsadziła tę właśnie miejską spółkę swoim człowiekiem, którego obecna władza odwołała.

Teraz z zaciekawieniem czekam, czy obecny, skrzywdzony konkursem wiceprezydent, znowu zechce być dyrektorem w pogotowiu.

Patrzę też, jak niektórzy radni z kręgu prezydenta Chodorowskiego, na dodatek jakoś tam związani z mieleckim kościołem, nie są w stanie zainicjować czy poprzeć uchwały broniącej rodzinę, no bo PiS za tym stoi, a może trzeba będzie w najbliższych wyborach sprzymierzać się z Wiosną czy SLD.

Wracając do spraw ogólnych, bardzo sceptycznie patrzę na samorządność mielecką jak i ogólnopolską. Tyle tylko, że nikt nie wymyślił niczego lepszego.

Wypada nam więc mimo wszystko dać szanse obecnej, mieleckiej władzy, życząc jej, by ozdrowiała, by wypracowała sobie jasną linię postępowania i swojego widzenia świata.  

Właśnie swojego widzenia świata, a nie aktualnego petenta, pyskującego wyborcy, czy narzekającego dziennikarza.

Mówiąc po męsku, najwyższy czas zacząć mieć jaja.

2 komentarze:

  1. Sukces Chodorowskuego weryfikuja protesty antyMelnoxowe. Melnox to jest pomnik który sobie wystawił człek skażony komuna. Każdy kto był w Pzpr A nie był agentem AK jest SKAZONY. A kolejny " sukces " Pana Ch.to otoczenie się ludźmi którzy jak sam Pan pisze nie potrafią obronić rodziny. Precz z przypomina panie szanowny.

    OdpowiedzUsuń

Czego oczekuję od mieleckich posłów? Czyli słów parę o zarażaniu nienawiścią.

  Patrzę, jak wielu z was, na polską scenę polityczną i, pewnie znowu jak wielu z was, ogarnia mnie obrzydzenie i przerażenie jednocześnie...