Wpisał się w krajobraz Mielca jak Dom Kultury czy stara Hala
sportowa. I tak jak Hali sportowej już Go w Mielcu nie ma.
Została pamięć po Nim i Dom kultury, w którym ostatnimi laty
przesiadywał, wiodąc z przypadkiem spotkanymi starymi znajomymi długie rozmowy
o czasach, które minęły.
Większość starych mielczan pamięta go jako byłego zawodnika
i trenera młodych sportowców.
Ja, niewiele ze sportem mający wspólnego, pamiętam go jako pracownika
Wydziału Automatyki WSK PZL Mielec, którym w latach osiemdziesiątych ub.w. przyszło
mi kierować.
Pan Henryk – bo tak się do Niego zwracałem – był mistrzem
Centrali telefonicznej, wchodzącej w skład Wydziału Automatyki, czyli jej
jedynym i niepodzielnym szefem.
Młodzi, trzymający w rękach smartfony, nie zrozumieją nigdy,
czym wtedy była łączność. Albo raczej czym nie była. Bo mało kto miał telefon,
a i te służbowe były i rzadkie, i fatalnie działające. Akurat na początku lat
osiemdziesiątych zainstalowano na WSK nową centralę telefoniczną typu
Pentaconta. Miała 2000 numerów i zajmowała prawie całe piętro Budynku
technicznego. I Pan Henryk tym zarządzał.
Problemy w tym, że nikt tak do końca nie wiedział, jak ona
działa, a działać musiała. Bo trafił się
akurat stan wojenny z jego konsekwencjami także w dziedzinie łączności.
Pan Henryk – pomimo formalnie niewysokiej, pełnionej funkcji
– był osobą mocną i wiele mogąca. I pewnie to jemu zawdzięczam, że mnie nie
odwołano ze stanowiska, gdy 12 grudnia 84, w przeddzień rocznicy wprowadzenia
stanu wojennego, centrala odmówiła posłuszeństwa i cały dzień , do 22.00 WSK
było odcięte od świata.
Mogę mówić, że razem rozwijaliśmy łączność wewnątrz WSK, ciężko
pracując nad czymś, co po roku 1989
wycięto na złom i zastąpiono najpierw nowoczesnymi centralami elektronicznymi,
a potem telefonią komórkową.
Pan Henryk już tego nie doczekał jako mistrz centrali.
Odszedł na emeryturę chyba w 1987 albo 1988 roku. Powyżej jest fotografia z pożegnania. Jego następcą został inżynier
automatyk, dzisiejszy wysoki urzędnik administracji państwowej.
Pozostało mi po panu Henryku wiele wspomnień. I to zarówno tych
dotyczących wspólnie realizowanych robót telefonicznych (którymi już nikogo
dzisiaj nie zainteresuję) , jak też spraw tylko w przy okazji z nimi
związanych. A mam na myśli głównie wspomnienia z przeszłości itzw. „dobre rady”
jakich udzielał swojemu młodemu kierownikowi starszy o ponad 30 lat człowiek,
który w życiu wiele doświadczył i widział. A że był wspaniałym opowiadaczem,
słuchało się go bez końca. Było i o zarządzaniu ludźmi, i o unikaniu różnorakich
życiowych pułapek, także w pracy, i o kobietach, chociaż głównie współpracownicach
– telefonistkach, wtedy niesłychanie ważnych osobach, którymi trudno się
zarządzało, i o wielkiej bombie lotniczej, która uderzyła w halę 2, niewybuchła
i do tej pory w niej leży, i o wielkich podziemnych fundamentach budowanych
w latach 50 tych, tuż obok Budynku
technicznego, których nigdy nie naniesiono na mapy geodezyjne (są, w suche lato
wysycha na nich trawa i można je zlokalizować, a na mapach ich nie ma), i o
tym, że co tanie, to drogie, gdy zamiast 2 rur pod rozkopaną ulicą dawaliśmy 8,
a zamiast jednego kabla 100 parowego, trzy, i o tym (ale to na ucho) że Służba
Bezpieczeństwa nad nami i centralą nieustannie czuwa, i o tym, że każdy
kierownik ma u siebie co najmniej jedno „gumowe ucho”, i o Żydach, których pracy
i śmierci był świadkiem w czasach wojny, i o tym, jak przyjechał pierwszy raz
do Mielca. Najmniej mi mówił o grze w piłkę nożną, bo chyba czuł, że wcale mnie
to nie interesuje. Tylko jak trenował juniorów, to mówił, że to mu pomaga wciąż
utrzymywać dobrą kondycję. Wtedy byłem
pod wielkim wrażeniem, że ma ponad 60 lat i nadal biega po boisku. I może ta
właśnie fascynacja jego kondycją jest przyczyną, że ja też w podobnym wieku wciąż
trenuję.
Wielu ludzi przeminęło z tamtych czasów. Po wielkich ówczesnych
dyrektorach WSK prawie nic nie zostało we wspólnych publicznych wspomnieniach.
Po Mistrzu Noworycie zostało tak wiele wspólnych wspomnień
wielu mielczan.
Piszę to słowo Mistrz z dużej litery.
Bo mimo że miał tylko stanowiska mistrza centrali
telefonicznej, to dla mnie, jego ówczesnego przełożonego, pozostał Mistrzem.
Mistrzem życia.
I niech tak pozostanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz