środa, 5 czerwca 2019

Czy samorządy i nadleśnictwa odpowiadają za „wolny czas” mielczan?



Z pojęciem „wolnego czasu” spotkałem się tak realnie po raz pierwszy, kiedy zacząłem działać w Mieleckiej Radzie Seniorów.
Bo i jednym z naczelnych zadań tak Mieleckiej Rady Seniorów, jak różnorakich klubów senioralnych czy Uniwersytetu Trzeciego Wieku, jest zaproponowanie seniorom/emerytom czegoś, co  zapełni im ich „wolny czas”.

Inne pojęcie związane z emeryturą, czyli tzw. zasłużony odpoczynek też oznacza de facto nadmiar „wolnego czas”, z którym dużo osób nie wie co zrobić, jak i czym go zapełnić, by nie był to „wolny czas”, ale czas normalny, aktywny, przyjemny, pożyteczny, którego końca nie oczekuje się ze zniecierpliwieniem i znużeniem, ale który nadchodzi sam, niespodzianie i gdy żałujemy, że tak szybko nadszedł koniec, że się skończył czas.

Nie posiadam „wolnego czasu”. Nie mam go ani minuty. Tego czasu, z którym nie wiem co uczynić, czym go zapełnić. Przeciwnie: ciągle mi czasu brakuje. Wciąż jestem w „niedoczasie”. Z jednego działania przechodzę do drugiego, i nie jest to oglądanie kolejnego serialu, bo na oglądanie tv czasu prawie nie mam, może późnym wieczorem oglądam wiadomości. Tym trudniej mi zrozumieć czyjeś oczekiwanie na pomoc w zapełnieniu „wolnego czasu”, a jeszcze trudniej zmusić mi się, by komuś taką pomoc organizować.

Kiedy chodzi o emerytów, ludzi starszych, to takie instytucjonalne zapełnianie kimś lub czymś „wolnego czasu” emeryta, pomaga w ucieczce człowieka przed samotnością, jest szansą na wyjście z pustego domu i na spotkanie się z innymi samotnymi ludźmi. I to jest jakoś tam zrozumiałe.

Ale tym bardziej niezrozumiałe jest instytucjonalne zapełnianie/organizowanie „wolnego czasu” dla ludzi młodych, sprawnych, w pełni sił. Te wszystkie powitania lata, jesieni, te kolorowe festyny, darmowe występy zespołów o małej wartości artystycznej, ale za to popularnych, byle tylko ucieszyć gawiedź, przepraszam, wyborców.

Rozumiem zadania gminy w zapewnieniu dostępu obywatelom do kultury, do wiedzy. Jak choćby organizowanie festiwali muzycznych, sprowadzanie zespołów teatralnych i operowych. To ma sens, bo nie każdy może pojechać do dużego miasta, by zobaczyć występ czy sztukę teatralną. Taki sens ma także inna działalność różnych grup i stowarzyszeń, mająca na celu propagowanie kultury, wiedzy, sztuki.  Których jest za mało w społeczeństwie.

Ale te piwne imprezy z darmowymi występami, z karuzelami i dmuchanymi zjeżdżalniami? Dla mnie to prymitywne zapełnianie obywatelom ich „wolnego czasu” , w sytuacji, gdy nie chce im się ruszyć tyłkiem i coś zrobić samemu dla siebie. Dla mnie to niepotrzebne wydawanie pieniędzy, które można by spożytkować lepiej. Choćby na budowę kolejnych, czy doposażanie istniejących, placów zabaw dla najmłodszych dzieci.
Bo co by nie powiedzieć nadal jest ich w Mielcu niewiele. Nie liczyłem mieleckich, wiem jednak, ze będąc u wnuczek co chwila mamy kolejny plac zabaw.Spółdzielnia Mieszkaniowa Służew nad Dolinką, gospodarująca na 44 ha i mająca 6700 członków, posiada na swoim terenie 9 placów zabaw, w tym znacznie większe niż plac zabaw przy basenie na Smoczce. Że nie wspomnę już o siłowniach i boiskach z tartanem.

Więc w ramach budżetu obywatelskiego miasta, ale i środków MSM, budujmy infrastrukturę dla dzieci. Ona nie służy spędzaniu „wolnego czasu” dla rodziców, ale wychowaniu najmłodszych.

Nie wierzę, że rezygnując z przypodobania się mieszkańcom, zarząd tak miasta jak i powiatu zrezygnują z fundowania mało wymagającej publiczności byle jakich występów, połączonych z piciem piwa, ale apeluję o ograniczenie tego typu rozrzutności.
Może raczej zastąpić je akcją edukacyjną. Dziś gdy każdy ma samochód, można by nauczyć ludzi, jak samemu dobrze spędzić „wolny czas”, jak samemu powitać lato gdzieś w Polsce lub chociażby na łonie natury, jak go pożegnać.

Ale dzisiaj prawie każdy ma też rower.
Od dłuższego czasu pan Leszek Kijowski, propagator turystyki rowerowej w Mielcu odbija się od drzwi to starosty, to prezydenta, których prosi o pomoc w zorganizowaniu tras rowerowych, czy to po wałach wiślanych z Gawłuszowic do Przecławia, czy trasy wokół Puszczy Sandomierskiej, która mogłaby stać się atrakcją na skale regionalną lub nawet krajową. I co? I nic.
Lepiej zrobić powitanie lata, tra ta tata.
A tak mielczanie ruszyli by swoje siedzenia i pojechali po zdrowie, po przygodę, po przyjaźń, jak kto chce. Sami by sobie zagospodarowali „wolny czas”.

Ale się nie da.

Ponieważ wiem, ze felietony wtedy mają jakiś odzew, jak są w nich krytykowane osoby z nazwiska i imienia, osoby powszechnie znane, to na koniec zastosuję tę metodę,
wobec dwóch panów nadleśniczych: pana nadleśniczego z Mielca Huberta Sobiczewskiego  i pana nadleśniczego z Tuszymy Andrzeja Kochmańskiego.

Szanowni panowie nadleśniczy.
Nie raz już krytykowałem postępowanie Lasów państwowych w waszych nadleśnictwach. Może miałem rację, może nie.
Dzisiaj mam do szanownych panów apel: za to przekształcenie jeszcze względnej dziewiczości Puszczy Sandomierskiej w wielki las przemysłowy, zróbcie mielczanom jedna przysługę: Wydajcie mapę waszych lasów z naniesionymi na niej utwardzonymi (bardzo) drogami pożarowymi.

To zachęci wielu miłośników turystyki rowerowej do zagłębienia się w wasze/nasze lasy i poznania tego ich piękna, które jeszcze zostało. A na szczęście zostało.
Trasy od Kamionki aż może do Nowej Dęby stanęły by przed mielczanami otworem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czego oczekuję od mieleckich posłów? Czyli słów parę o zarażaniu nienawiścią.

  Patrzę, jak wielu z was, na polską scenę polityczną i, pewnie znowu jak wielu z was, ogarnia mnie obrzydzenie i przerażenie jednocześnie...