Z pojęciem „wolnego czasu” spotkałem się tak realnie po raz
pierwszy, kiedy zacząłem działać w Mieleckiej Radzie Seniorów.
Bo i jednym z naczelnych zadań tak Mieleckiej Rady Seniorów,
jak różnorakich klubów senioralnych czy Uniwersytetu Trzeciego Wieku, jest
zaproponowanie seniorom/emerytom czegoś, co
zapełni im ich „wolny czas”.
Inne pojęcie związane z emeryturą, czyli tzw. zasłużony
odpoczynek też oznacza de facto nadmiar „wolnego czas”, z którym dużo osób nie
wie co zrobić, jak i czym go zapełnić, by nie był to „wolny czas”, ale czas
normalny, aktywny, przyjemny, pożyteczny, którego końca nie oczekuje się ze
zniecierpliwieniem i znużeniem, ale który nadchodzi sam, niespodzianie i gdy żałujemy,
że tak szybko nadszedł koniec, że się skończył czas.
Nie posiadam „wolnego czasu”. Nie mam go ani minuty. Tego
czasu, z którym nie wiem co uczynić, czym go zapełnić. Przeciwnie: ciągle mi
czasu brakuje. Wciąż jestem w „niedoczasie”. Z jednego działania przechodzę do
drugiego, i nie jest to oglądanie kolejnego serialu, bo na oglądanie tv czasu
prawie nie mam, może późnym wieczorem oglądam wiadomości. Tym trudniej mi
zrozumieć czyjeś oczekiwanie na pomoc w zapełnieniu „wolnego czasu”, a jeszcze
trudniej zmusić mi się, by komuś taką pomoc organizować.
Kiedy chodzi o emerytów, ludzi starszych, to takie
instytucjonalne zapełnianie kimś lub czymś „wolnego czasu” emeryta, pomaga w ucieczce człowieka przed samotnością, jest szansą na wyjście z pustego
domu i na spotkanie się z innymi samotnymi ludźmi. I to jest jakoś tam zrozumiałe.
Ale tym bardziej niezrozumiałe jest instytucjonalne zapełnianie/organizowanie
„wolnego czasu” dla ludzi młodych, sprawnych, w pełni sił. Te wszystkie
powitania lata, jesieni, te kolorowe festyny, darmowe występy zespołów o małej
wartości artystycznej, ale za to popularnych, byle tylko ucieszyć gawiedź,
przepraszam, wyborców.
Rozumiem zadania gminy w zapewnieniu dostępu obywatelom do
kultury, do wiedzy. Jak choćby organizowanie festiwali muzycznych, sprowadzanie zespołów teatralnych i operowych. To ma sens, bo nie
każdy może pojechać do dużego miasta, by zobaczyć występ czy sztukę teatralną. Taki
sens ma także inna działalność różnych grup i stowarzyszeń, mająca na celu
propagowanie kultury, wiedzy, sztuki.
Których jest za mało w społeczeństwie.
Ale te piwne imprezy z darmowymi występami, z karuzelami i
dmuchanymi zjeżdżalniami? Dla mnie to prymitywne zapełnianie obywatelom ich
„wolnego czasu” , w sytuacji, gdy nie chce im się ruszyć tyłkiem i coś zrobić
samemu dla siebie. Dla mnie to niepotrzebne wydawanie pieniędzy, które można by
spożytkować lepiej. Choćby na budowę kolejnych, czy doposażanie istniejących,
placów zabaw dla najmłodszych dzieci.
Bo co by nie powiedzieć nadal jest ich w Mielcu niewiele.
Nie liczyłem mieleckich, wiem jednak, ze będąc u wnuczek co chwila mamy kolejny
plac zabaw.Spółdzielnia Mieszkaniowa Służew nad Dolinką, gospodarująca na 44 ha
i mająca 6700 członków, posiada na swoim terenie 9 placów zabaw, w tym znacznie większe niż plac zabaw przy basenie na Smoczce. Że nie wspomnę już o siłowniach i
boiskach z tartanem.
Więc w ramach budżetu obywatelskiego miasta, ale i środków
MSM, budujmy infrastrukturę dla dzieci. Ona nie służy spędzaniu „wolnego czasu”
dla rodziców, ale wychowaniu najmłodszych.
Nie wierzę, że rezygnując z przypodobania się mieszkańcom,
zarząd tak miasta jak i powiatu zrezygnują z fundowania mało wymagającej
publiczności byle jakich występów, połączonych z piciem piwa, ale apeluję o
ograniczenie tego typu rozrzutności.
Może raczej zastąpić je akcją edukacyjną. Dziś gdy każdy ma
samochód, można by nauczyć ludzi, jak samemu dobrze spędzić „wolny czas”, jak
samemu powitać lato gdzieś w Polsce lub chociażby na łonie natury, jak go
pożegnać.
Ale dzisiaj prawie każdy ma też rower.
Od dłuższego czasu pan Leszek Kijowski, propagator turystyki
rowerowej w Mielcu odbija się od drzwi to starosty, to prezydenta, których
prosi o pomoc w zorganizowaniu tras rowerowych, czy to po wałach wiślanych z
Gawłuszowic do Przecławia, czy trasy wokół Puszczy Sandomierskiej, która
mogłaby stać się atrakcją na skale regionalną lub nawet krajową. I co? I nic.
Lepiej zrobić powitanie lata, tra ta tata.
A tak mielczanie ruszyli by swoje siedzenia i pojechali po
zdrowie, po przygodę, po przyjaźń, jak kto chce. Sami by sobie zagospodarowali
„wolny czas”.
Ale się nie da.
Ponieważ wiem, ze felietony wtedy mają jakiś odzew, jak są w
nich krytykowane osoby z nazwiska i imienia, osoby powszechnie znane, to na
koniec zastosuję tę metodę,
wobec dwóch panów nadleśniczych: pana nadleśniczego z Mielca
Huberta Sobiczewskiego i pana nadleśniczego z Tuszymy Andrzeja Kochmańskiego.
Szanowni panowie nadleśniczy.
Nie raz już krytykowałem postępowanie Lasów państwowych w
waszych nadleśnictwach. Może miałem rację, może nie.
Dzisiaj mam do szanownych panów apel: za to przekształcenie
jeszcze względnej dziewiczości Puszczy Sandomierskiej w wielki las przemysłowy,
zróbcie mielczanom jedna przysługę: Wydajcie mapę waszych lasów z naniesionymi
na niej utwardzonymi (bardzo) drogami pożarowymi.
To zachęci wielu miłośników turystyki rowerowej do
zagłębienia się w wasze/nasze lasy i poznania tego ich piękna, które jeszcze
zostało. A na szczęście zostało.
Trasy od Kamionki aż może do Nowej Dęby stanęły by przed
mielczanami otworem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz