Felietonik sprzed lat. Tak dla poprawienia humoru.
Kiedy w internecie ktoś zamieścił zdjęcia gryfa, który ma
zająć postument na mieleckim Rynku, miała miejsce krótka wymiana komentarzy
pomiędzy mną a jakimś internautą, której sens dalej przytaczam. Po moim wpisie
o mniej więcej takiej treści: „nie chcieliście mieć na rynku Jana Pawła, to
będziecie mieli małego smoka wawelskiego”, jakiś internauta odpowiedział, że
powinny być uszanowane uczucia niewierzących, którzy także mają swoje prawa. Na
to odpowiedziałem mu: „no to ma pan w zamian tego potworka. Zadowolony?”
Nie wiedziałem, że dzisiaj by uczcić wielkiego Polaka,
trzeba być wierzącym. Dla niektórych niewierzących nie jest ważne, co Polak
zrobił dla świata, ale to, czy przypadkiem nie nosił krzyża na piersi. Żeby
było jasne, nie byłem za tym, by na rynku stał posąg Jana Pawła, ale
postawienie tam tego potworka, który ma być niby znajomym wszystkich mielczan z
herbu miasta (kto go zna, ręka w górę?) nie ma nic wspólnego z moimi poglądami
na temat tego, kto w Mielcu zasługuje na pomnik.. Fakt, nie pisałem na ten
temat, bo w czasie kiedy obradowała wielka komisja wyłaniająca z niebytu postać
na postument na mieleckim rynku, akurat miałem kilkumiesięczną przerwę w
pisaniu felietonów.
Ale co się odwlecze to nie uciecze. Kiedyś na ten temat
trzeba coś powiedzieć, bo temat jest dla mnie ważny.
To, że na rynku będzie stał taki maszkaron, nie jest – moim
zdaniem - sprawą przypadkową, tak jak nie wierzę, by ucieleśniał on wolę
znaczącej części mieszkańców Mielca. Podobno
zgłosili oni w 2011 roku 20 pomysłów, z których „zespół mający wyłonić temat
kompozycji przestrzennej na mieleckim Rynku”(a składający się z 12 gniewnych
ludzi prezydenta, powołanych przez Pana Prezydenta), wybrał 5 propozycji, by następnie
zwrotnie zapytać mieszkańców, co z tej piątki sobie wybiorą. Niespecjalnie
wybierali, bo prawie nikt się nie wypowiedział. Ale na koniec, jak zespół
wybrał gryfa, okazało się z najświeższych doniesień już z 2014 roku, że
odzwierciedla to jak najbardziej wolę mieszkańców którzy rzekomo gremialnie„w przesyłanych do Urzędu Miejskiego mailach
i listach, (…) wskazali, iż to Gryf z projektu numer 1 powinien powstać na
rynku (za hej.mielec).
To że na rynku nie stanie np. minister Kwiatkowski nie jest,
ot tak, zbiegiem przypadków. Wynika to moim zdaniem z polityki historycznej w
wydaniu lokalnym, uprawianej przez władze Mielca. Jej dość wymownym efektem
jest choćby próba unicestwiania w pamięci mielczan Dyrektora Ryczaja.
Jak powiedział przy okazji wyboru gryfa Prezydent
Chodorowski: „Rynek
jest miejscem rekreacji i wypoczynku, dlatego też nie zależy nam by powstało tu
miejsce wzniosłe, swoim charakterem przypominające pomnik i jego funkcje”. No właśnie.Odbywając rekreację trudno
myśleć o wzniosłej historii Mielca. Szczególnie jakby to miała być „nie ta
historia”.
Mówiąc krótko – i te podejrzenia potwierdza praktyka dnia
codziennego –niektórzy uważają, że nie ma w Mielcu, także w jego historii,
osoby godnej rzetelnego upamiętnienia, a co dopiero godnej pomnika.
I tak już zostanie. Brak jakiegokolwiek własnego zdania Rady
Miasta stan ten tylko utwierdzi.
No bo wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby do stojącej
na cokole rzeźby ministra Kwiatkowskiego podszedł z dzieckiem jakiś urzędnik
magistratu albo innej miejskiej instytucji, a dziecko niespodzianie zadało by
mu takie oto pytanie: tatusiu, a kim jest ten pan na pomniku? Tatuś, nie myśląc
wiele, natychmiast by odpowiedział - to synku taki pan, który stworzył
uskrzydlony Mielec – i natychmiast ugryzł by się w język, zdając sobie sprawę,
że przekazuje dziecku wykładnię uskrzydlonego Mielca inną od obowiązującej
takich jak on. A dziecko może rozpalać.
To znaczy – dukał by do dziecka – ten pan z pomnika wcale
uskrzydlonego Mielca nie stworzył. On tak naprawdę niczego u nas nie stworzył,
nawet ulicy jego imienia nie wybudował, bo zrobił to dla niego dyrektor Rycz..
I znowu ugryzł się w język. Tego nazwiska też wymawiać przy dziecku nie wypada.
No to za co ten pan stoi na pomniku? - nie dawało za wygraną dziecko. No, tak
sobie stoi, żeby było ładnie – odpowie ojciec i zabierze dziecko na lody.
Prawda, jak niezręczna sytuacja? Trzeba jej za wszelką cenę
unikać, nawet jakby inni ojcowie, innym dzieciom mieli opowiadać o początkach
uskrzydlonego Mielca, a dzieci słuchałyby z otwartymi z ciekawości ustami.
A teraz wyobraźmy sobie, że ten urzędnik magistratu albo
innej miejskiej instytucji podchodzi z dzieckiem do stojącego na rynku gryfa,
którego -po przeczytaniu tego artykułuj – będziemy mogli pieszczotliwie nazywać
„smoczkiem, braciszkiem smoka wawelskiego”.
Podchodzi, ale nie tak wprost –ciągnie dziecko na siłę za
rękę, bo ono boi się tej dziwnej potwory. Wreszcie podchodzą. Dziecko widzi, że
smoczek nie gryzie, ogniem nie zieje jak w Krakowie, i choć nadal jest przestraszone,
pyta ojca: tatusiu, a co to jest? No to ojciec odpowiada: synu, to jest taki
smok, zwany gryfem, który przed wiekami żył w mieleckich lasach. Wtedy na całym
świecie żyło dużo smoków, ten na przykład miał starszego brata w Krakowie. Tego
w Krakowie zabił szewc Dratewka. A tego kto zabił? – zapyta dziecko A tego to
zabił rycerz rządzący Mielcem. I od tej pory ten smok żadnych dzieci już nie
napada, więc nie musisz się bać odpowie ojciec, zadowolony, że to już koniec
pytań. Ale daremna nadzieja.
A mama mówi, że to taka maszkara i ja się trochę boję –
nadal marudzi dziecko. Mam nie wie co mówi – odpowie ojciec. Myli się jej z
mascarą, której używa przy malowaniu oczu. Mamy też się boisz? Jak się
wymaluje, to też - westchnie potomek, nie znający się na zawiłościach kobiecej
natury.
A dlaczego ten smok jest taki mały? – zapyta w końcu dziecko,
znające wielkość tamtego spod Wawelu. Bo to taki niedorośnięty smok, po prostu
smoczek – wyjaśni tata. Tamten był jego dorosłym bratem. Ale tamten nie miał
skrzydeł – zauważy przytomnie dziecko. A ten ma – odpowie dumnie tata. Bo tu
jest Mielec, tu rozwijają się skrzydła. Każdy w Mielcu może się uskrzydlić,
nawet smok.
To ja też będę uskrzydlony? – zapyta dziecko. Oczywiście -
dumnie odpowie ojciec.
To polecę sobie wtedy do Anglii. I tu dialog się skończy,
może nie całkiem tak, jak chciałby ojciec, ale całkiem dla niego bezpiecznie.
A potem inne mieleckie dzieci z innymi matkami i ojcami
podejdą sobie do Smoczka i będą robić z nim zdjęcia. I bardzo dobrze na tych
zdjęciach wyjdą. W końcu dzieciom do twarzy ze smoczkami.
„Bo” – jak powiedział Pan
Prezydent–„jeśli
w tym miejscu pojawi się jeszcze jeden atrakcyjny element, który świadczy
przecież o naszych korzeniach i przeszłości, to z pewnością rynek
stanie się miejscem odwiedzanym jeszcze chętniej”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz