Bardzo mi się
spodobała akcja zainicjowana przez pana Marka Zalotyńskiego (już
widzę Jego zdziwienie), choć zatytułowana dość górnolotnie -
ale niech tam: „100 litrów krwi na 100 lecie Niepodległości”.
Spodobała mi się
dlatego, że nie ma daru cenniejszego od krwi. Daru, który jedni
ludzie mogą dać z własnej i nieprzymuszonej woli drugim ludziom.
Nieznanym im. Może nawet takim, których nigdy by nie polubili,
gdyby im było dane ich poznać. Ludziom w wielkiej potrzebie.
Potrzebie życia, a tym samym wszystkiego najpiękniejszego, co z
życiem związane: miłości, rodzicielstwa, pracy. Ale także
wolności.
Bo bez życia nie ma
wolności. I nie tylko tej jednostkowej, indywidualnie podejmowanej
jako wyzwanie i różnie pojmowanej, ale także tej wolności
zbiorowej. Pisanej z dużej litery. Wolności, którą jakże często
nam zabierano, jakże często ją sami oddawaliśmy, sprzedawaliśmy
za święty spokój, za garść pieniędzy. Wolności, którą
kupczyliśmy, jak rzeczą. A przecież jest świętością.
Ale ta akcja
spodobała mi się także dlatego, że takie oddawanie (Polskiej)
krwi jest w opozycji do marnowania tejże krwi czy to w bezsensownych
bojach bratobójczych, czy to w powstaniach od samego początku
skażanych na klęskę.
Powie ktoś – ale
bez tej krwi przelanej nie byłoby Wolności.
Tak, są chwile, że
polską krew trzeba wylewać jak wodę, w wielkich ilościach, by
można mówić, że się ją przelało w słusznej sprawie. W sprawie
Wolności chociażby. Takim momentem był bez wątpienia 1939 rok.
Taką potrzebą była walka z Niemcami, którzy zamordowali lub
przyczynili się ( razem z Sowietami czy Ukraińcami) do śmierci 6
milionów obywateli RP. I Polacy walczyli na wielu frontach II wojny.
Walczyli też w Powstaniu Warszawskim, które musiało wybuchnąć,
ale powinno się skończyć po tygodniu, poddaniem się, gdybyśmy
mieli przywódców odważnych, a nie tchórzy. Bo walka ma sens,
jeśli ma sens. Powstanie od pewnej chwili go nie miało. Brak odwagi
dowódców to zniszczenie miasta i śmierć 200 tys. cywili.
A jak było z wojną
domową, która od kilku lat nazywana jest powstaniem
antykomunistycznym? Nie wiem, pewnie też nie było innej drogi i to
musiało się stać. Zginęło ponoć 9 tys. partyzantów, 79 tys.
aresztowano z czego miało umrzeć w więzieniach nawet 20 tys.
(choć różni różnie mówią). Na śmierć skazano 5 tys. osób, z
czego połowę wyroków wykonano. Z drugiej strony zginęło ok. 12
tys. różnego rodzaju mundurowych, tysiąc funkcyjnych NKWD i
innych. Do tego dodać trzeba także 12 tys. cywilów.
Czyli ponad 50 tys.
ofiar.
II Wojnie oddaliśmy
ok. 30 mln litrów krwi. Pytanie, ile z niej zostało przelane na
darmo, a ile z niej wylano, by nasze życie miało sens? Czy można w
ogóle zadać takie pytanie? Czy hektolitry krwi to nie wyłącznie
hekatomba, której ani czcić nie można, ani nawoływać do
oddawania krwi za ojczyznę inaczej niż w punktach krwiodawstwa?
A jak są tacy,
którzy uważają, że należy, a są, to niech odpowiedzą sobie,
czy wysłaliby własne dzieci na pewną śmierć?
Ja nie.
Czy większy sens
mają sojusze i przyjaźnie międzynarodowe, czy może walka na
śmierć i życie? Czy Niepodległość przyniósł nam bardziej
Piłsudski i Legiony, i ofiara ich krwi, czy może Paderewski i jego
przyjaźń z Wilsonem? A może musiało być jedno i drugie? Na pewno
dobrze Polsce nie służy samotność w świecie, jak to się zaczyna
dzisiaj dziać.
Czcimy bohaterów,
wciąż przypominamy nowych, a starych albo zapominamy, albo zrzucamy
z piedestałów. O ile trudno się dziwić zrzucaniem bohaterów
Polski Ludowej, o tyle zapominanie powstańców warszawskich jest co
najmniej dziwne, a zapominanie powstańców styczniowych, jak to się
dzieje w Mielcu, całkiem kuriozalne.
Myślę, że dalej
nie będziemy się z Panem Markiem zgadzać w większości spraw, ale
tu dziękuję za tę refleksję, która mi Pan, może niezamierzenie,
nasunął.
Polska krew. Dobry
temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz