środa, 15 stycznia 2020

Konstytucja RP, a prawa świń i dzieci nienarodzonych.


Jem mięso. Może czasami za dużo, i staram się mniej, ale nigdy nie zostanę weganinem, jak Olga Tokarczuk. Nie zostanę nie tylko dlatego, że lubię mięso, ale i dlatego, że po jej ostatniej wypowiedzi żywię przemożną obawę, że także mi się wtedy coś stanie z głową. A przynajmniej z moim dość konserwatywnym w niej światopoglądem.

Nigdy nie zabiłem żadnego zwierzęcia i może los pozwoli mi uniknąć tego do końca życia. Nie lubię myśliwych, którzy zabijają dla przyjemności zabijania. To jest ludzkie, bo zwierzęta zabijają, jak są głodne, choć nie ogólnoludzkie, a także nieludzkie jednocześnie. Ale i nie zwierzęce.

Jednak wychodzenie z tezą, że należy prawa zwierząt wpisać do Konstytucji, jest dla mnie objawem zupełnej aberracji, lewackiego myślenia o świecie, odejścia od jego odwiecznych praw, czego zresztą pani Tokarczuk daje wyraz w swej powieści „Księgi Jakubowe”.

Być może jedzenie samych warzyw powoduje u człowieka przypływ weny twórczej, jakiej ja nigdy nie będę miał, ale wolę jeść mięso i jej nie mieć. Szczególnie kiedy ten przypływ następuje w określonych okolicznościach, choć być może sprzyjających Nagrodom Nobla.
Już nieraz przekonaliśmy się, że obcowanie z Czerską, czyli z Gazetą Wyborczą, wyzwala w ludziach jakieś zadziwiające myśli i poglądy, które gdzie indziej byłyby nie do wyartykułowania lub nawet nigdy nie pojawiłyby się w głowie. To tak, jakby na Czerskiej 8/10 usadowiła się sama najnowocześniejsza europejska nowoczesność i sączyła stamtąd jakiś jad, trujący umysły.

– Jestem przekonana, że przyszedł czas, by wpisać do konstytucji zwierzęta – powiedziała Olga Tokarczuk podczas spotkania w Centrum Premier Czerska 8/10. – Od lat używam tego rozróżnienia na „istotę ludzką” i „nieludzką”. (….).  Pierwszym prawem musiałoby być prawo o godności tych zwierząt, które zakazałoby hodowli przemysłowej, która jest piekłem i koszmarem naszego świata i wpływa na naszą świadomość, niszcząc nas od środka.

Tokarczuk od dawna postuluje rezygnację z diety mięsnej, mając na względzie i ochronę klimatu, i względy etyczne.

Kiedyś, dawno temu przeczytałem książkę, niezbyt grubą w porównaniu do 900 stron Ksiąg Jakubowych, ale taką, z której zapamiętałem więcej ważnego, niż z tego opasłego tomu. To był „Mały Książe”.
W niej Król na prośbę Małego Księcia, żeby zarządził dla niego zachód Słońca, odpowiada tak:
Żądać należy tego, co można otrzymać. Autorytet opiera się na rozsądku. Będziesz miał swój zachód Słońca. Zarządzę go, lecz poczekam w mądrości rządzenia, aż warunki będą sprzyjające.

Pewnie Olga Tokarczuk czytała Małego Księcia. Może jednak zapomniała ten wspaniale mądry akapit, a może Czerska i jej podobne na całym globie nie pozwoliła jej na jego wyartykułowanie. Na jego stosowanie w świecie, w którym chcemy natychmiast otrzymywać to, czego żądamy, bez refleksji nad możliwościami dającego, w którym tzw. prawa człowieka, artykułowane przez wszystkich i każdego z osobna, są świętością.

Klimat jest ważny. Może najważniejszy dla naszej przyszłości. Przemysłowa hodowla zwierząt zapewne mu nie pomaga. Ale tak samo nie pomogłaby hodowla tej samej ilości zwierząt w sposób tradycyjny. Powiedział bym, że jeszcze bardziej by ten klimat zniszczyła. A ludzi przybywa na świecie i jakoś tak jest, że wolą mięso niż miskę ryżu czy pierogi z kapustą. Podejrzewam, że nikt sobie nie zadał trudu, by wyliczyć, jakie byłoby oddziaływanie na klimat, gdybyśmy – o ile zmieściłoby się to na  planecie – chcieli wszystkim ludziom zapewnić jedynie pokarm roślinny. A oni zgodziliby się go spożywać 7 dni w tygodniu. No może 6, bo w niedzielę zjadalibyśmy te nieliczne kury, chowane na sznurku przy trzepaku, jak to było 60 lat temu.
Może byłoby tak jak ze śladem węglowym samochodów elektrycznych, który okazuje się w wielu przypadkach być wyższy niż spalinowych.

Ludzie jednak wolą mięso i coraz więcej tych ludzi je woli. Bo nawet jak obżarta Europa czy Ameryka Północna może sobie wegować, to pozostaje do napełnienia mięsem kilka miliardów spragnionych żołądków w Azji czy Afryce.
Więc może jedynym  remedium na wzrost pogłowia świń na Ziemi, będzie zmniejszenie pogłowia ludzi? Może powinno się nas mniej rodzić?

Kto nas robi w konia w tym świecie, który usiłuje fałszywie opisywać pani Tokarczuk, a w którym ma znaleźć się miejsce dla praw świń, a nie ma miejsca dla praw dzieci nienarodzonych?
W świecie, gdzie prawo świni ma być więcej warte niż prawo człowieka nienarodzonego.

Kto nas oszukuje, wmawiając, że trzeba zbierać torby foliowe dla ochrony środowiska, a jednocześnie namawiając do coraz większej konsumpcji wszystkiego, co wyprodukuje globalny przemysł? Kto nas oszukuje, mimo że wie, że cały ekonomiczny, ale i polityczny ład światowy jest oparty na wciąż rosnącej konsumpcji indywidualnej i jak ona ustanie (powiedzmy dla szczytnej idei ochrony klimatu), to wszystko wokół nas stanie, a za chwilę się zawali. I kryzys światowy z 2008 roku będzie śmiesznie małym kryzysikiem.

Ja nie wiem, jak z tego błędnego koła wyjść. Ale aby to zrobić, trzeba zacząć mówić prawdę, a nie zamazywać rzeczywistość, jak to czyni Pani Tokarczuk nawołując do dania praw świniom a nie dania dzieciom nienarodzonym, nawołując, jak to czyni w Księgach Jakubowych, do robienia co tylko zechcemy. Pod warunkiem, że chcemy lewicowo, by nie powiedzieć, lewacko  

Prawo świni zrównywane z prawem człowieka. Dobre.

I to pisze „eksportowy produkt” naszej polskiej myśli humanistycznej!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wybraliśmy między "gruźlicą" a "zapaleniem płuc".

  zdjęcie za WP   Gdyby mielecki szpital był kierowany przez trzech przywódców, którzy przegrali sromotnie wybory miejskie w Mielcu, a jede...