Jestem wierzącym i praktykującym katolikiem. Życzę więc sobie i Kościołowi, a i wszystkim
wierzącym i praktykującym katolikom w Polsce, ale także niewierzącym naszym obywatelom,
by Kościół, wpisany przed tysiącem lat w polską rzeczywistość, trwał, rozwijał
się, był poważany i szanowany, był – co najważniejsze – przekaźnikiem treści
Chrystusowych do życia, i - co także
ważne - był elementem jednoczącym Polaków.
Jeśli nawet nie w swoich murach i strukturach, to wokół
siebie jako rozjemcy, negocjatora, pojednawcy zwaśnionych.
Staram się nie krytykować Kościoła, nawet jak postępowanie
jego hierarchów nie za bardzo mi się podoba w kontekście budowania właściwych
relacji z otoczeniem. A przecież te
relacje budują przyszłość Kościoła. Często bywa, że hierarchowie działają tak,
jakby tego nie rozumieli, jakby nie widzieli, że nie działając, działają w
interesie wrogów Kościoła.
Często aktywnie występuję w obronie Kościoła, czy to w Internecie,
czy – sprowokowany - w dyskusjach. Nie dbam o to, co kto o mnie wtedy myśli,
czy mówi, czy wreszcie pisze. Nie boję się być katolikiem, wyrażać swoich
poglądów.
Dzisiaj, kiedy szczególnie agresywni wobec Kościoła
zaczynają być przedstawiciele innej wiary, wiary w nieistnienie Boga,
nazywający czasami samych siebie ateistami (dla mnie to wierzący inaczej),
krytykowanie działań Kościoła z mojej strony może być łatwo uznane jako
przyłączenie się do grona kamienujących. Ale jednak nie mogę milczeć ani wobec działań
wierzących inaczej, ani wobec niezbornych działań hierarchów Kościoła w Polsce
lub ich braku. Ale po kolei.
Sprawę rozpoczęła pani Nowacka stając na czele zmasowanego
medialnego ataku na nauczanie religii w szkole, na finansowanie katechetów i
księżowskich emerytur, teraz dołączyła do niego kolejna mutacja[1]Palikota,
czyli pan Biedroń, zapowiadający zmiany w konstytucji i rozprawienie się z
religią i Kościołem, a dzisiaj słyszę, że jakaś kolejna grupa niezadowolonych
kobiet będzie strajkowała przed rozgłośnią radia Maryja w Toruniu, protestując
przeciwko audycjom, których nigdy nie słuchały, ale o których Gazeta Wyborcza
czy jakieś portale, napisały, że są złe.
Pisałem nie tak dawno: Nie chcesz religii w szkole, nie
posyłaj na nią swoich dzieci. Jak wszyscy rodzice lub ich większość nie pośle,
problem finansowania nauki religii jak i jej obecności w szkole sam się
rozwiąże. Ale póki część z rodziców (na razie większość) chce religii w szkole,
chce jej dofinansowania, to jako obywatele mają do tego prawo. Powiesz może, że
to z twoich podatków? Że nie wyrażasz na to zgody? Jak jesteś pracownikiem wszelakiej
budżetówki czy rolnikiem, to nie masz prawa tak mówić, bo nie ty zarabiasz na
te podatki (jak ci się wydaje, że płacisz podatki, to sobie uświadom, że
najpierw ten co tworzy dochód narodowy, nie ty, wypracował pieniądze, którymi
ci zapłacono, i z których część oddajesz z powrotem jako podatek, a mogłeś tej
części wcale nie dostać, ale co by wtedy robił urzędnik w urzędzie skarbowym,
podobnie z rolnikami, którym płacimy za emerytury i służbę zdrowia). A jak nie
jesteś pracownikiem budżetówki, jak ciężko tyrasz i płacisz podatki ( z których
m.in. opłaca się budżetówkę), to protestując przeciwko finansowaniu katechetów
protestuj też przeciwko finansowaniu innych,
na których pracujesz, bo inaczej jesteś po prostu nieuczciwy. A jak
powiesz, że zgadzasz się finansować wszystkich innych prócz księży, to na
chwilę stań, pomyśl i idź złóż w najbliższej parafii akt apostazji. Także ty,
emerycie budżetowy, na chwilę przed śmiercią, żyjący z podatków płaconych przez
tworzących dochód narodowy, bo przecież twoje-nie twoje pieniądze już dawno
wydano. Wtedy to będzie w porządku. Twój głos będzie ważny.
I wtedy nie będzie 94 % katolickich pogrzebów, z udziałem
wyklinanego księdza, jak jest teraz, ale może znacznie mniej. Ale za to mistrz
ceremonii (pogrzebowej) będzie chodził w glorii i chwale, że jest potrzebny na
ostatniej drodze nie wiadomo dokąd.
To tyle o tych wierzących inaczej, chociaż częściej w nic nie
wierzących i niczego nie mających na myśli, prócz nienawiści.
Teraz będzie o Kościele.
Dzisiaj, kiedy polaryzacja polityczna, przekładająca się często
na indywidualne postawy ludzi, osiągnęła maksima nienotowane do tej pory, jak
nigdy od 30 lat potrzeba rozjemcy. Potrzeba kogoś, kto powie: czas na
refleksję. Kto wezwie do opamiętania. Kogo wreszcie obie strony posłuchają. Czujemy,
że tego zadania rozjemcy w sporach Polaków, Kościół jako struktura dzisiaj nie
spełnia.
Wręcz przeciwnie, sam jest podmiotem coraz silniejszych ataków
i napaści.
Wynika to – moim zdaniem - zapewne z kilku czynników. Po pierwsze Kościół
nie rozpoznał tych nowych czasów, które nadeszły w Polsce. Wydawało się
kierującym Kościołem, że Polska i Polacy są odporni na upadek religijny
Zachodu. A jednak nie byli.
Po drugie w ostatnich latach Kościół dryfował, unosił się
jak spasły wieloryb na fali, i nie dostrzegł tej Nowej Ziemi, w którą
niespodzianie uderzył. W pierwszych latach wolności miał wszystkiego w
nadmiarze: i wiernych, i pieniędzy, i uznania. To każdego prawie by uśpiło, nie
mówiąc o starych biskupach, którzy powinni być emerytami, jak każdy stary
człowiek, a nie byli.
Po trzecie wreszcie zawiniła struktura organizacyjna Kościoła,
która kiedyś była czynnikiem dającym mu siłę i odporność wobec zachodzących
zmian, a w czasach gwałtownej zmiany stała się „kamieniem u szyi”.
Ktoś powiedział, że czasy się zmieniają, ale ludzie nie. Że wciąż
mają te same problemy wewnętrzne, te same pragnienia i nienawiści. Jednak chyba
to nie jest zmiana.
Dwutysiącletni kościół zderzył się z człowiekiem
tymczasowym, z mentalnością tylko na dzisiaj, z pragnieniem od zakupu do
zakupy, z wiernością od rozwodu do rozwodu, z potrzebą natychmiastowego
spełnienia przyjemności. Zderzył się i zaczął przegrywać.
Zderzył się i nie znalazł metody na nowe czasy.
Wychowani w bezwzględnym posłuszeństwie wobec biskupa i
proboszcza księża, nie są siła zdolną do zmian. A biskupi, najczęściej starzy i
wychowani w starych, wspaniałych czasach, nie umieją znaleźć lekarstwa na
zmiany. To takie gorsze wydanie czegoś, co dzisiaj nazywa się potocznie korporacją.
V Synod Diecezji Tarnowskiej, który z założenia ma
wypracować nowe kierunki dla Kościoła lokalnego, z samego założenia jest
strukturą absolutnie biurokratyczną, w którym dyskusja jest moderowana, by nie
;powiedzieć pozorowana, czy to przez dobór „właściwych” uczestników z laikatu,
czy poprzez niemożność wyrażenia samodzielnego zdania przez szeregowych księży.
Już sam założony czas trwania – 3 lata – jest dla mnie wręcz humorystyczny, bo
na końcu zapomną co mówili na początku, a niektórzy już umrą. A jeden z
pierwszych tematów Synodu – wykaz piosenek, które można wykonywać w czasie
uroczystości ślubnych, zakrawa na kawał. A gdzie dyskusja nad Amoris Letitia,
nad udziałem rozwiedzionych ludzi w Kościele, w sakramentach. Przecież w tym
tymczasowym świecie ilość rozwodów dramatycznie wzrosła, także wśród tych, którym
Cohen nie może zaśpiewać w czasie ślubu Hallelujah. Kto się zmierzy z tą
sprawą, kto zatrzyma, ba przyciągnie z powrotem rozwiedzionych ludzi do
Kościoła?
Ludzie Kościoła protestują przeciwko wprowadzaniu do szkół
lekcji o mowie nienawiści. A gdzie jest nauka o mowie nienawiści na kanwie
ósmego przykazania: nie będziesz mówił fałszywego świadectwa przeciwko
bliźniemu swemu? Czemu hierarchowie milczą w tej sprawie? Czy nauka religii w
tej sprawie jest nieskuteczna, czy może nie była prowadzona?
Jak powiedział ojciec Zięba, Dominikanin, a więc i samodzielnie myślący, i
wyrażający odważnie swoje zdanie: Kościół „zbyt cicho mówi o przezwyciężaniu
podziałów i za mało piętnuje ciężki grzech pogardy i nienawiści”.
Świat się zmienia. Internet jest medium poza kontrolą. Ale
dociera do tak wielu ludzi. W większości młodych, którzy z Kościoła
dramatycznie odchodzą. Do których
Kościół nie znajduje drogi, nie znajduje
języka. A jednocześnie Kościół prawie z Internetu nie korzysta. Bo strony
parafialne to zbyt mało. Parafia św. Mateusza odważyła się wejść na fejsbuka. A
inni? A indywidualni księża? Czy katechizacji nie można prowadzić w dyskusji z –
nawet głupimi – internautami? Mnie wielu ludzi obraża w Internecie. Ale mam twardą
skórę. Jestem odporny.
Czego wy się boicie? Wyśmiania? I tak was wyśmiewają. A nie
odpowiadacie. A tak przynajmniej dacie odpór. A zmobilizowanie setek wiernych,
by tworzyli w Internecie masowy przekaz do niewierzących? Boicie się, że będzie
poza kontrolą? Że będzie nie po linii biskupa? Ale będzie.
W święto Trzech Króli przyjechał do Mielca rektor Wyższej
Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej. Tak, ten od ojca Rydzyka. Zwróciłem
szczególnie uwagę na medialność w nazwie
szkoły. Media to ważna sprawa.
I co? Ano w tym czasie, kiedy przeciętny internauta nie
przeczyta więcej niż pół strony tekstu, kiedy dociera się informacją głównie
tytułami i krótkim streszczeniem, facet truł w swoim kazaniu – nie powiem inaczej,
chociaż miał ciekawsze fragmenty – przez 35 minut. Pal sześć, że przyjeżdżający
na kolejną mszę nie mieli gdzie zaparkować bo parkingi były pełne i na ulicy
zrobił się totalny korek. Pal sześc. Ale pomyślałem sobie: do kogo w tym
świecie skrótu chcesz dotrzeć z takim przekazem? Kto cię wysłucha? Kto
cokolwiek zapamięta? Jakie perspektywy ma przekaz Radia Maryja u ludzi innych
niż starzy, którzy i tak w czasie takiego wywodu głównie śpią?
Nie było jeszcze Internetu, w latach 70-tych, kiedy
wspaniały kapelan akademicki z Gliwic, śp. Ksiądz Herbert Hlubek mówił tak o
konstrukcji kazania: pierwsze pięć minut kazania jest dla Pana Boga. Drugie
pięć minut zaspokaja próżność księdza głoszącego kazanie. Reszta kazania jest
dla diabła. Nie musze dodawać, że miał kazania krótkie, niesłychanie treściwe,
ale zapadające w pamięć.
Zrozumienia tego faktu życzę rektorowi Wyższej Szkoły
Kultury społecznej i Medialnej, jak też każdemu księdzu z osobna, szczególnie
tym, przepisujących kazania z Internetu, zamiast barć je z serca.
Na koniec posłużę się Ewangelią. Mam wrażenie, ze rządzący
Kościołem, pamiętając o słynnym zdaniu Chrystusa „Ty jesteś Piotr Opoka i na tej
opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego:
cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na
ziemi, będzie. rozwiązane w niebie”, zapomnieli
przypowieści o talentach. Chrystus zostawił im je, wierząc, że je rozmnożą, a
oni zakopali je głęboko w ziemi, w ich mniemaniu bezpiecznie, i gnuśnie, w bezczynności
wobec zmieniającego się świata, czekają
na powrót Pana.
A Pan powróci i rozliczy sługi niewierne. Powie: "Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że
chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po
powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego
odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie.
Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę
nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz - w ciemności! Tam będzie płacz i
zgrzytanie zębów".
Kto jest tym, który ma dziesięć talentów?
I kto przeczyta ten długi, niedzisiejszy felieton?
[1]
Wyjaśniam, uprzedzając ew. zarzuty homofobię, że słowo mutacja jest rodzaju
żeńskiego, a użycie słowa mutant byłoby
jeszcze bardziej nie na miejscu, natomiast określnie „kolejna wersja” nie
oddaje istoty sprawy.
Młodego dziennikarza poucza redaktor naczelny: Niech pan pisze tak, jakby pan wysyłał telegraficznie tekst do redakcji i za każde słowo płacił! Albo mówił, jak ów ksiądz 5 minut, by trafić do ludzi!
OdpowiedzUsuńzgadza się. Boleję nad długościa tego felietonu, ale pewnie jest on tylko do nielicznych skierowany, nie do tłumu
OdpowiedzUsuń