wtorek, 22 stycznia 2019

Korporacja Pana Boga.


Jestem wierzącym i praktykującym katolikiem.  Życzę więc sobie i Kościołowi, a i wszystkim wierzącym i praktykującym katolikom w Polsce, ale także niewierzącym naszym obywatelom, by Kościół, wpisany przed tysiącem lat w polską rzeczywistość, trwał, rozwijał się, był poważany i szanowany, był – co najważniejsze – przekaźnikiem treści Chrystusowych do życia, i  - co także ważne - był elementem jednoczącym Polaków.
Jeśli nawet nie w swoich murach i strukturach, to wokół siebie jako rozjemcy, negocjatora, pojednawcy zwaśnionych.

Staram się nie krytykować Kościoła, nawet jak postępowanie jego hierarchów nie za bardzo mi się podoba w kontekście budowania właściwych relacji z otoczeniem.  A przecież te relacje budują przyszłość Kościoła. Często bywa, że hierarchowie działają tak, jakby tego nie rozumieli, jakby nie widzieli, że nie działając, działają w interesie wrogów Kościoła.

Często aktywnie występuję w obronie Kościoła, czy to w Internecie, czy – sprowokowany - w dyskusjach. Nie dbam o to, co kto o mnie wtedy myśli, czy mówi, czy wreszcie pisze. Nie boję się być katolikiem, wyrażać swoich poglądów.

Dzisiaj, kiedy szczególnie agresywni wobec Kościoła zaczynają być przedstawiciele innej wiary, wiary w nieistnienie Boga, nazywający czasami samych siebie ateistami (dla mnie to wierzący inaczej), krytykowanie działań Kościoła z mojej strony może być łatwo uznane jako przyłączenie się do grona kamienujących. Ale jednak nie mogę milczeć ani wobec działań wierzących inaczej, ani wobec niezbornych działań hierarchów Kościoła w Polsce lub ich braku. Ale po kolei.

Sprawę rozpoczęła pani Nowacka stając na czele zmasowanego medialnego ataku na nauczanie religii w szkole, na finansowanie katechetów i księżowskich emerytur, teraz dołączyła do niego kolejna mutacja[1]Palikota, czyli pan Biedroń, zapowiadający zmiany w konstytucji i rozprawienie się z religią i Kościołem, a dzisiaj słyszę, że jakaś kolejna grupa niezadowolonych kobiet będzie strajkowała przed rozgłośnią radia Maryja w Toruniu, protestując przeciwko audycjom, których nigdy nie słuchały, ale o których Gazeta Wyborcza czy jakieś portale, napisały, że są złe.

Pisałem nie tak dawno: Nie chcesz religii w szkole, nie posyłaj na nią swoich dzieci. Jak wszyscy rodzice lub ich większość nie pośle, problem finansowania nauki religii jak i jej obecności w szkole sam się rozwiąże. Ale póki część z rodziców (na razie większość) chce religii w szkole, chce jej dofinansowania, to jako obywatele mają do tego prawo. Powiesz może, że to z twoich podatków? Że nie wyrażasz na to zgody? Jak jesteś pracownikiem wszelakiej budżetówki czy rolnikiem, to nie masz prawa tak mówić, bo nie ty zarabiasz na te podatki (jak ci się wydaje, że płacisz podatki, to sobie uświadom, że najpierw ten co tworzy dochód narodowy, nie ty, wypracował pieniądze, którymi ci zapłacono, i z których część oddajesz z powrotem jako podatek, a mogłeś tej części wcale nie dostać, ale co by wtedy robił urzędnik w urzędzie skarbowym, podobnie z rolnikami, którym płacimy za emerytury i służbę zdrowia). A jak nie jesteś pracownikiem budżetówki, jak ciężko tyrasz i płacisz podatki ( z których m.in. opłaca się budżetówkę), to protestując przeciwko finansowaniu katechetów protestuj też przeciwko finansowaniu innych,  na których pracujesz, bo inaczej jesteś po prostu nieuczciwy. A jak powiesz, że zgadzasz się finansować wszystkich innych prócz księży, to na chwilę stań, pomyśl i idź złóż w najbliższej parafii akt apostazji. Także ty, emerycie budżetowy, na chwilę przed śmiercią, żyjący z podatków płaconych przez tworzących dochód narodowy, bo przecież twoje-nie twoje pieniądze już dawno wydano. Wtedy to będzie w porządku. Twój głos będzie ważny.
I wtedy nie będzie 94 % katolickich pogrzebów, z udziałem wyklinanego księdza, jak jest teraz, ale może znacznie mniej. Ale za to mistrz ceremonii (pogrzebowej) będzie chodził w glorii i chwale, że jest potrzebny na ostatniej drodze nie wiadomo dokąd.

To tyle o tych wierzących inaczej, chociaż częściej w nic nie wierzących i niczego nie mających na myśli, prócz nienawiści.

Teraz będzie o Kościele.
Dzisiaj, kiedy polaryzacja polityczna, przekładająca się często na indywidualne postawy ludzi, osiągnęła maksima nienotowane do tej pory, jak nigdy od 30 lat potrzeba rozjemcy. Potrzeba kogoś, kto powie: czas na refleksję. Kto wezwie do opamiętania. Kogo wreszcie obie strony posłuchają. Czujemy, że tego zadania rozjemcy w sporach Polaków, Kościół jako struktura dzisiaj nie spełnia.
Wręcz przeciwnie, sam jest podmiotem coraz silniejszych ataków i napaści.

Wynika to – moim zdaniem -  zapewne z kilku czynników. Po pierwsze Kościół nie rozpoznał tych nowych czasów, które nadeszły w Polsce. Wydawało się kierującym Kościołem, że Polska i Polacy są odporni na upadek religijny Zachodu. A jednak nie byli.
Po drugie w ostatnich latach Kościół dryfował, unosił się jak spasły wieloryb na fali, i nie dostrzegł tej Nowej Ziemi, w którą niespodzianie uderzył. W pierwszych latach wolności miał wszystkiego w nadmiarze: i wiernych, i pieniędzy, i uznania. To każdego prawie by uśpiło, nie mówiąc o starych biskupach, którzy powinni być emerytami, jak każdy stary człowiek, a nie byli.
Po trzecie wreszcie zawiniła struktura organizacyjna Kościoła, która kiedyś była czynnikiem dającym mu siłę i odporność wobec zachodzących zmian, a w czasach gwałtownej zmiany stała się „kamieniem u szyi”.
Ktoś powiedział, że czasy się zmieniają, ale ludzie nie. Że wciąż mają te same problemy wewnętrzne, te same pragnienia i nienawiści. Jednak chyba to nie jest zmiana.
Dwutysiącletni kościół zderzył się z człowiekiem tymczasowym, z mentalnością tylko na dzisiaj, z pragnieniem od zakupu do zakupy, z wiernością od rozwodu do rozwodu, z potrzebą natychmiastowego spełnienia przyjemności. Zderzył się i zaczął przegrywać.
Zderzył się i nie znalazł metody na nowe czasy.
Wychowani w bezwzględnym posłuszeństwie wobec biskupa i proboszcza księża, nie są siła zdolną do zmian. A biskupi, najczęściej starzy i wychowani w starych, wspaniałych czasach, nie umieją znaleźć lekarstwa na zmiany. To takie gorsze wydanie czegoś, co dzisiaj nazywa się potocznie korporacją.

V Synod Diecezji Tarnowskiej, który z założenia ma wypracować nowe kierunki dla Kościoła lokalnego, z samego założenia jest strukturą absolutnie biurokratyczną, w którym dyskusja jest moderowana, by nie ;powiedzieć pozorowana, czy to przez dobór „właściwych” uczestników z laikatu, czy poprzez niemożność wyrażenia samodzielnego zdania przez szeregowych księży. Już sam założony czas trwania – 3 lata – jest dla mnie wręcz humorystyczny, bo na końcu zapomną co mówili na początku, a niektórzy już umrą. A jeden z pierwszych tematów Synodu – wykaz piosenek, które można wykonywać w czasie uroczystości ślubnych, zakrawa na kawał. A gdzie dyskusja nad Amoris Letitia, nad udziałem rozwiedzionych ludzi w Kościele, w sakramentach. Przecież w tym tymczasowym świecie ilość rozwodów dramatycznie wzrosła, także wśród tych, którym Cohen nie może zaśpiewać w czasie ślubu Hallelujah. Kto się zmierzy z tą sprawą, kto zatrzyma, ba przyciągnie z powrotem rozwiedzionych ludzi do Kościoła?

Ludzie Kościoła protestują przeciwko wprowadzaniu do szkół lekcji o mowie nienawiści. A gdzie jest nauka o mowie nienawiści na kanwie ósmego przykazania: nie będziesz mówił fałszywego świadectwa przeciwko bliźniemu swemu? Czemu hierarchowie milczą w tej sprawie? Czy nauka religii w tej sprawie jest nieskuteczna, czy może nie była prowadzona?
Jak powiedział ojciec Zięba, Dominikanin, a więc i samodzielnie myślący, i wyrażający odważnie swoje zdanie: Kościół „zbyt cicho mówi o przezwyciężaniu podziałów i za mało piętnuje ciężki grzech pogardy i nienawiści”.


Świat się zmienia. Internet jest medium poza kontrolą. Ale dociera do tak wielu ludzi. W większości młodych, którzy z Kościoła dramatycznie odchodzą.  Do których Kościół nie znajduje drogi, nie  znajduje języka. A jednocześnie Kościół prawie z Internetu nie korzysta. Bo strony parafialne to zbyt mało. Parafia św. Mateusza odważyła się wejść na fejsbuka. A inni? A indywidualni księża? Czy katechizacji nie można prowadzić w dyskusji z – nawet głupimi – internautami? Mnie wielu ludzi obraża w Internecie. Ale mam twardą skórę. Jestem odporny.
Czego wy się boicie? Wyśmiania? I tak was wyśmiewają. A nie odpowiadacie. A tak przynajmniej dacie odpór. A zmobilizowanie setek wiernych, by tworzyli w Internecie masowy przekaz do niewierzących? Boicie się, że będzie poza kontrolą? Że będzie nie po linii biskupa? Ale będzie.

W święto Trzech Króli przyjechał do Mielca rektor Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej. Tak, ten od ojca Rydzyka. Zwróciłem szczególnie uwagę na medialność  w nazwie szkoły. Media to ważna sprawa.
I co? Ano w tym czasie, kiedy przeciętny internauta nie przeczyta więcej niż pół strony tekstu, kiedy dociera się informacją głównie tytułami i krótkim streszczeniem, facet truł w swoim kazaniu – nie powiem inaczej, chociaż miał ciekawsze fragmenty – przez 35 minut. Pal sześć, że przyjeżdżający na kolejną mszę nie mieli gdzie zaparkować bo parkingi były pełne i na ulicy zrobił się totalny korek. Pal sześc. Ale pomyślałem sobie: do kogo w tym świecie skrótu chcesz dotrzeć z takim przekazem? Kto cię wysłucha? Kto cokolwiek zapamięta? Jakie perspektywy ma przekaz Radia Maryja u ludzi innych niż starzy, którzy i tak w czasie takiego wywodu głównie śpią?

Nie było jeszcze Internetu, w latach 70-tych, kiedy wspaniały kapelan akademicki z Gliwic, śp. Ksiądz Herbert Hlubek mówił tak o konstrukcji kazania: pierwsze pięć minut kazania jest dla Pana Boga. Drugie pięć minut zaspokaja próżność księdza głoszącego kazanie. Reszta kazania jest dla diabła. Nie musze dodawać, że miał kazania krótkie, niesłychanie treściwe, ale zapadające w pamięć.

Zrozumienia tego faktu życzę rektorowi Wyższej Szkoły Kultury społecznej i Medialnej, jak też każdemu księdzu z osobna, szczególnie tym, przepisujących kazania z Internetu, zamiast barć je z serca.

Na koniec posłużę się Ewangelią. Mam wrażenie, ze rządzący Kościołem, pamiętając o słynnym zdaniu Chrystusa „Ty jesteś Piotr Opoka i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego: cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie. rozwiązane w niebie”, zapomnieli przypowieści o talentach. Chrystus zostawił im je, wierząc, że je rozmnożą, a oni zakopali je głęboko w ziemi, w ich mniemaniu bezpiecznie, i gnuśnie, w bezczynności wobec zmieniającego się świata,  czekają na powrót Pana.

A Pan powróci i rozliczy sługi niewierne. Powie: "Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz - w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów".

Kto jest tym, który ma dziesięć talentów?
I kto przeczyta ten długi, niedzisiejszy felieton?





[1] Wyjaśniam, uprzedzając ew. zarzuty homofobię, że słowo mutacja jest rodzaju żeńskiego, a użycie słowa mutant  byłoby jeszcze bardziej nie na miejscu, natomiast określnie „kolejna wersja” nie oddaje istoty sprawy.

2 komentarze:

  1. Młodego dziennikarza poucza redaktor naczelny: Niech pan pisze tak, jakby pan wysyłał telegraficznie tekst do redakcji i za każde słowo płacił! Albo mówił, jak ów ksiądz 5 minut, by trafić do ludzi!

    OdpowiedzUsuń
  2. zgadza się. Boleję nad długościa tego felietonu, ale pewnie jest on tylko do nielicznych skierowany, nie do tłumu

    OdpowiedzUsuń

Dlaczego nie pójdę wybierać Klimka lub Swoła

  Zdjęcie za WCJ24 z imprezy Biznes dla Stali Stało się to, czego się bałem i przed czym ostrzegałem w moich felietonach. Ale nie tylko...