Jak się ma za dużo czasu na
myślenie filozoficzne i być może nie ma żony, jak nasi księża lub niektórzy katoliccy
myśliciele, to wynikiem ich przemyśleń są czasami takie kwiatki umysłowe, jak rosiczka
dla muchy.
Przeczytałem felieton pana
Zatwarnickiego, zatytułowany „Prowokuję, prorokuję..”, a w nim takie zdanie
„Bóg jednak nie przypadkiem łączy miłość z seksualnością; w pragnieniu (nie czytaj: w pożądaniu – przypisek mój)
żony, największym w dni płodne, należy dostrzec łaskę”.
Niestety dla mnie – jak się
zastanowiłem - okazało się, że od ponad 40 lat pożądam, niestety, swojej
małżonki, czynię to nieustannie, bezrefleksyjnie, bezwstydnie wręcz i naprawdę
nie zamierzam tego zakończyć, chyba że śmierć nas rozłączy.
Przez moment myślałem, że
źle interpretuję zapisane zdanie i zacząłem szukać w Internecie i z każdą
otwieraną stroną wzrastało moje przerażenie, z każdym przeczytanym artykułem
rósł w mej głowie mętlik. Bo – niestety – zacząłem od autorytetu, od Jana Pawła
II, który podobno napisał (cytuję za artykułem) w „Miłości i
odpowiedzialności”, że konieczne jest „oczyszczenie” aktu małżeńskiego z
jakiejkolwiek „pożądliwości”, która sama w sobie ZAWSZE jest „egoistyczna”.
Jakoś w swojej niedouczonej
prostocie myślałem, że jak nie pożądam żony bliźniego swego, a wyłącznie swoją
żonę, to pożądanie jej, pożądanie wsparte miłością, która nas łączy, jest jak
najbardziej na miejscu, A tu okazuje się, że nie. Różni interpretatorzy
wyczyniają ze słowami „pożądanie” i „pragnienie” w kontekście miłości pomiędzy
mężem i żoną, autentyczne ekwilibrystyki interpretacyjno-znaczeniowe.
Ja znam wagę nazywania
rzeczy. Stworzenie nazwy, stwarza rzecz, zdarzenie czy istotę. Można oczywiście
znaczenie przeinterpretowywać na nowo i tu prawdopodobnie ma to miejsce. A że
jest nieskuteczne i służy wyłącznie interpretatorom, nijak się mając do
rzeczywistości, która nie chce się na nowo stworzyć, to już inna sprawa.
Kaznodzieje swoje, a ludzie
swoje. Czytałem na portalu Adonai.pl
„List do chłopców VII - miłość i pożądanie” Jana Bilewicza, którego ja
nie mogę zrozumieć, a co dopiero chłopcy, którzy nawet pewnie tego nie usiłują
zrobić. I przypomina mi on „mowę – trawę” listów episkopatu do wiernych. A w
kolejnym artykule „O współżyciu i czystości małżeńskiej” stwierdza on jednoznacznie,
że pożądanie żony jest złem.
Podobnie uważali Ojcowie
Kościoła, którzy – jak święty Augustyn – przekonywali, że mąż który pożąda
własnej żony, grzeszy, a święty Tomasz z Akwiny uważał, że postępuje z nią
wtedy jak z prostytutką.
Więc jak katolik winien
współżyć z żoną? Bez emocji? Mając za cel tylko spłodzenie dziecka? A jak ma
się żonę, która jest już (albo zawsze była) niepłodna? Albo oboje mają po
sześćdziesiąt lat czy więcej, a nadal łączy ich – prócz miłości duchowej –
miłość cielesna? A ludzie żyją coraz dłużej i są coraz zdrowsi w późnym wieku.
I do coraz późniejszego wieku współżyją płciowo.
Przez lata te ograniczenia
miłości małżeńskiej ewoluowały, czasami przybierając wręcz formę karykaturalną
(z dzisiejszego punktu widzenia), wreszcie łagodniały, ale wiele z tego pozostało do dzisiaj. Szczególnie
w głowach katolickich teologów. Kiedyś prawie nie wolno było współżyć
małżonkom, a przyrost naturalny był wielki, teraz wolno nawet mieć – według niektórych
- przyjemność z seksu, a przyrost
naturalny jest minimalny. I wtedy i dzisiaj te wyteoretyzowane zakazy nie za
bardzo działały. Dzisiaj praktycznie wcale nie działają. A mimo tego kolejne
przemyślenia są pprze co bardziej nawiedzonych myślicieli tworzone.
Na szczęście nie wszyscy
duchowni tak myślą i piszą. Bo czytam księdza Józefa Pierzchalskiego (http://pierzchalski.ecclesia.org.pl/)
który ma zupełnie inne spojrzenie na sprawę i w jednym z artykułów pisze
młodemu człowiekowi tak: „Myśli erotyczne, wyobrażenia, żądze, które mąż ma
wobec żony nie są grzechem. To jest normalne i to powinno mieć
miejsce. Myśli pożądliwe wobec żony, wyobrażenia sobie stosunku, pieszczot z
nią, nie są absolutnie grzechem. Proszę być spokojnym w tym względzie. Dramatem
małżonków jest to, kiedy mąż nie pożąda swojej żony, kiedy już nie patrzy na
nią pożądliwie, w określonych chwilach, a równocześnie z miłością”.
Gdzie indziej jeszcze
dodaje: „Miłość zawiera się również w pożądaniu. Należy ono do istoty miłości.
Można mówić o miłości pożądania”.
Uspokojony tym, że może
jednak moje pożądanie swojej własnej żony nie jest grzechem przynajmniej u
jednego księdza, który w razie czego da mi rozgrzeszenie, udaję się na
spoczynek. Obok swej żony, oczywiście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz