14 października mija 208 lat od chwili, gdy pierwszy i
jedyny raz w historii polscy żołnierze spuścili niezły „łomot” Anglikom.
Jadąc na wczasy do Marbelli mijaliśmy mały zameczek –
dzisiaj już ruiny –położony na wzgórzu nad Fuengirolą, brzydkim, andaluzyjskim
miastem, w całości zabudowanym hotelami i apartamentowcami.
To wokół tego zameczku od 14 października 1810 roku w ciągu
dwu dni maleńki polski oddział piechoty z 4. Pułku Piechoty Księstwa
Warszawskiego, liczący 150 osób, pod dowództwem kapitana Młokosiewicza, już
wtedy kawalera orderu Virtuti Militari, odpierał atak liczącego 2500 żołnierzy
desantu angielsko hiszpańskiego i eskadry złożonej z dwóch okrętów liniowych,
zbrojnych w 74 działa każdy, trzech fregat oraz brygów, kanonierek i statków
transportowych.
Zameczek miał tylko dwa stare, hiszpańskie działa i dwie
dwufuntowe armatki z brązu. Na dodatek trzej hiszpańscy artylerzyści,
przydzieleni do ich obsługi, uciekli.
Zastąpili ich polscy piechurzy, którzy kiedyś takie działa
zdobywali i cośkolwiek o nich wiedzieli.
I wyobraźcie sobie państwo, że ta nieliczna załoga wsparta w
drugim dniu ciężkich walk posiłkami innych garnizonów polskich z okolicy – w sumie
60 żołnierzy por. Chełmickiego, którzy
dotarli do zameczku i 200 żołnierzy majora Bronisza, którzy w drugim dniu
zaatakowali z boku Anglików - nie tylko się obroniła, ale śmiałym atakiem 130
piechurów na baterie dział, które Anglicy wywlekli na pobliskie wzgórze,
zdobyła tę baterię, skierowała ją na angielskie statki, zmuszając je do
odpłynięcia i na dodatek w bitwie wręcz pojmała dowódcę całej ekspedycji, lorda
Blayneya, który z murów zameczku nakazał Anglikom przerwanie walk i odwrót.
Był to jedyny w historii przypadek, kiedy polscy żołnierze
walczyli przeciwko Anglikom, którzy, mimo 15 krotnej przewagi w ludziach i kosmicznej
przewagi w sprzęcie artyleryjskim, ponieśli z rąk Polaków sromotna klęskę.
Ta bitwa powinna być wymieniana tuż obok bitwy pod Kłuszynem
czy Kircholmem, a nie jest. Była ona tak nieprawdopodobna, że w jej przebieg
opisany w raporcie przez Młokosiewicza nie chciał dać wiary najpierw francuski gen.
Sebastiani, dowodzący wojskami napoleońskimi w tamtym rejonie, a potem i
cesarski sztab Napoleona. Dopiero skonfrontowanie go z raportami francuskich
oficerów i relacją samego Blayneya przypieczętowało sławę Fuengiroli, która
niosła się za Młokosiewiczem do końca życia. Do jego kolekcji orderów dołączyła
Legia Honorowa, a gdy po latach, już jako generał brygady, złożył dymisję podczas
powstania listopadowego, by przysięgać wierność carowi, Mikołaj I uszlachcił
Młokosiewicza, obdarzając go herbem Fuengirola.
Oprócz Młokosiewicza 18 grudnia 1810 krzyże Legii Honorowej
otrzymali także mjr. Bronisz i por. Chełmicki, którzy ze swoimi nielicznymi oddziałami
pośpieszyli na pomoc oblężonym.
Tak to przez przypadek, badając w Internecie, co bym mógł
oglądnąć będąc na wczasach w Puerto Banus, części Marbelli, która w Polsce jest
znana głównie z tego, ze brała tutaj kolejny swój ślub Doda, poznałem
bohaterski fragment naszej historii. O czym państwa i, z przyjemnością informuję.
A o samej Marbelli może będzie za jakiś czas.
A dokładniej o bitwie można przeczytać pod linkiem:
Piękny przykład jak bez sensu walczyliśmy "za wolność naszą i waszą".A dzisiaj jesteśmy dla nich rasistami,antysemitami i faszystami.
OdpowiedzUsuńA kiedy walczyliśmy z sensem? Pomijam nasze "prywatne wojny", jak Grunwald, Kłuszyn, etc. Czy odsiecz wiedeńska była s sensem? Uratowaliśmy zaborcę. Czy Lenino, Monte Casino Arnhem były z sensem. Rosjanie nas zajęli a Alianci sprzedali. Trzeba sobie uzmysłowić, jakim jesteśmy panstwem, narodem, że nie my rozdajemy karty. jaki sens miała walka Legionów, skoro tak naprawdę niepodległośc załatwił Polsce Paderewski z Wilsonem? Pytania można mnożyć. Tu pokazuję tylko umiejętnośvci wojskowe i honor Polaków. Z dala od polityki.
OdpowiedzUsuń