„Człowieka nie da się zrozumieć, pytając
tylko, skąd pochodzi. Zrozumie się go dopiero wówczas, gdy się także zapyta,
dokąd zmierza”. Papież Benedykt XVI
Nasze coraz to szersze pojmowanie tego zupełnie – wydaje się – absurdalnego
ogromu Wszechświata, prowadzi najczęściej do dwóch różnych konkluzji. Konkuzji,
podkreślmy to, odziedziczonych w dużej mierze po naszych przodkach, którzy
Wszechświat zupełnie inaczej lub wcale sobie nie wyobrażali, ale też w dużej
części ukształtowanych przez tradycję, wywiedzioną z zapisów świętych ksiąg
różnych religii.
Gdy jedni, bardziej czy mniej wykształceni ludzie dość łatwo dochodzą do
wniosku, że w tym Wszechświecie nie ma miejsca ani na Boga, ani, tym bardziej,
na jakieś miejsce bytowania dusz po śmierci, drudzy, którzy w życie po śmierci
nadal wierzą, muszą na nowo zdefiniować swoje wyobrażenie na temat pojęcia
Niebo, uwzględniając w tym jakąś dozę otrzymanej wiedzy naukowej.
Pewnie tylko nieliczni i mniej rozgarnięci wierzący wyobrażają sobie nadal
Niebo jako ogromną salę, na której środku na tronie siedzi Bóg Ojciec, mający
po prawicy, na drugim tronie, Chrystusa, a nad nimi lata w postaci gołębicy
Duch Święty. A zebrani zbawieni wznoszą pienia na część Boga, nudząc się setnie
przez całą wieczność.
Z kolei niewierzącym – i tym mądrym i tym głupim, których jest większość - taka
nieaktualna już od lat wizja Nieba służy do negowania Nieba w ogóle, ba, do
wyśmiewania i Nieba, i życia poza grobem, i wyśmiewania tych którzy w Niebo
wierzą.
Jak może wyglądać Niebo człowieka wierzącego? Jaki obraz swego pośmiertnego
bytowania może on mieć w głowie? Taka koncepcja stworzona samemu lub od kogoś
przejęta, wiele mówi o samym wierzącym, ale jeszcze więcej mówi o wierze, o
religii, o Słowie, które ona przekazuje. O Bogu w końcu, który to „wszystko
stworzył i wszystkim rządzi”? I ewentualnie potwierdzać może choć w części lub
wcale, sensowność wyznawanej wiary.
Wielkość, Boskość Ewangelii przejawia się tym, że nie operuje łatwymi,
zachęcającymi ludzi do wierzenia, opisami życia po śmierci. To wszystko cudowne,
co mamy na temat Nieba w głowach, stworzono przed wiekami na ludzką,
indywidualną odpowiedzialność. Bo nikt w Piśmie świętym szczegółów nie
przedstawił.
A nie operuje z wielu względów. Otóż człowiek tworzy swoją wizję Nieba na
obraz i podobieństwo swojego bytowania na Ziemi. Stąd król na tronie, stąd
poddani, stąd zastępy wojsk niebieskich.
Chrystus będąc jako Syn Boży wśród ludzi, mógłby – teoretycznie – mieć
wiedzę o wielkości Kosmosu, o sposobie jego stworzenia, o teorii względności i
prędkości światła. Mógłby na piasku, zamiast dziwnych znaków, pisać E=mc2. Ale
nie pisał i nie mówił. Był człowiekiem tamtego czasu i miał dookoła ludzi
tamtego czasu i tamtej wiedzy.
I na szczęście został zesłany 2000 lat temu, bo gdyby przyszedł dzisiaj,
pewnie żadnej religii by nie było. Czy dlatego, że ludzie są mądrzejsi? Nie.
Ludzie są tak samo mądrzy albo głupi jak przed tym, gdy urodził się Newton,
Heisenberg czy Einstein. Troszeczkę więcej wiedzą o świecie, ale ta wiedza
wpycha ich w pychę jedynie, a ani trochę nie przybliża do poznania Tajemnicy.
Ta wiedza, wielka, ale dalej niewystarczająca, sprawia jedynie, że mogą tylko wierzyć, że nie
ma Boga. Tak jak większość by robiła, nie mając tej wiedzy.
Ale wróćmy do wyobrażania sobie Nieba. I do mojej po śmierci egzystencji –
mam nadzieję - w tym Niebie? Jak to sobie wyobrażam?
Prawdę mówiąc nie usiłuję sobie specjalnie wyobrażać. Mądrzy teolodzy
napisali dość sporo o Niebie, ale bardzo ostrożnie. Na szczęcie w Piśmie Świętym
nie ma na tyle szczegółowych określeń, które by mnie zmuszały do przyjmowania
wyobrażenia Nieba, niemożliwego dla mnie do akceptacji. Właściwie święty Paweł pisze o trzech
poziomach Nieba, nieważne, co by to mogło nie znaczyć. A w słynnej dyskusji
Jezusa z saduceuszami, którzy w Niebo nie wierzyli i usiłowali pytaniem o
jednej żonie siedmiu braci sprowadzić sprawę Nieba do absurdu, usłyszeli
odpowiedź, że «Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci,
którzy uznani zostaną za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z
martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie
mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania.
(….)Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją».
I tyle. Tylko tyle i aż tyle.
Dusza to dla mnie jakaś forma informacji. Inaczej być chyba nie może, skoro
nie jest „obleczona” w materię, a odwzorowuje mnie samego. Jaka to informacja,
ile terabajtów zawiera, nie wiem. Nie wiem, co się z nią dzieje po śmierci.
Wyobrazić sobie mogę, że można z niej odtworzyć mnie samego, że mogę z tej
informacji z martwych powstać z woli Chrystusa, co przewiduje moja wiara, a co
czyni zmartwychwstanie bliższe naszej wyobraźni.
Jak będę jako ta forma informacji nazywana Andrzej Talarek, egzystował w
wieczności, w tej wieczności, w której czas nie płynie (więc i nudzić się nie
ma jak), tego nie wiem.
Wierzę w to jedynie, że mam szansę zbliżyć się do Boga. I że to jest coś, o
co warto się starać.
Nie używam łatwych wyobrażeń. Zaspokajających naszą potrzebę porządkowania
wszystkiego, także życia pozagrobowego. Wystarczy mi wiara, która na szczęście niewiele
na temat Nieba mówi i niczego do końca nie definiuje. Bo inaczej byłoby tak,
jak z niebem muzułmanów.
Nawet jak Jezus mówi o prawicy Boga, („Odtąd ujrzycie Syna
Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego” (Mt 26,64)), to mówi bazując
na ówczesnej świadomości ludzi, jako że o prawej ręce mówi się w Biblii przede
wszystkim jako o symbolu potęgi i pomocy: „Uwielbiona jest potęga prawicy Twej,
Panie, Prawica Twa, o Panie, starła nieprzyjaciół” (Wj 15,6); Ludzie łatwiej
rozumieją Boga, kiedy ten posługuje się symbolami przez nich zrozumiałymi.
Ale nie jest tak, wg mnie, że to ludzie wymyślili Boga na swój obraz i
podobieństwo. Odwracam sytuację – ludzie po prostu tego Boga, w którego wierzą
jakoś „uczłowieczają w wyobrażeniach, dostosowują do swojego zasobu wiedzy,
swojej mentalności. Bóg jest, a ja sobie usiłuję go wyobrazić posługując się tymi narzędziami, które
kultura i czas mi daje..
Wróćmy na chwilę do tego przerażająco ogromnego Kosmosu. Łatwo wpaść w
depresję, jeśli go sobie usiłować wyobrazić. Bo gdzie tu człowiek? W tym
ogromie. No właśnie. Człowiek, a właściwie Bóg Człowiek, to najwspanialszy
podarunek dla człowieka, zagubionego w
trzewiach Kosmosu. Gdyby nie Jezus, rzeczywiście można by zwątpić w takiego
Boga, który jest nie do wyobrażenia, takiego Nieba, którego też wyobrazić sobie
nie można. Jezus, Bóg i Człowiek usensownia niezrozumiały bezmiar. Kto w Niego
uwierzył, żyć będzie. I nie musi się bać, że kolejny „wynalazek” obróci jego
wiarę w perzynę.
Nie musi także na siłę uatrakcyjniać nieba, by ludzie chcieli w nie wierzyć i starać się tam dostać, jak to
robiono w Islamie.
„Ortodoksyjni
teologowie islamscy jak al Ghazali (zm. 1111 n.e.) i Al-Ash’ari (zm. 935 n.e.)
przyznawali, że w Raju dostępne będą przyjemności cielesne. Komentator
koraniczny, Al-Suyuti (zm. 1505), napisał:
„Za każdym
razem śpiąc z hurysą odnajdujemy jej dziewictwo. Poza tym penis Wybranego nigdy
nie mięknie. Erekcja jest wieczna. Uczucie, kiedy za każdym razem się kochasz
jest absolutnie wyśmienite i spoza tego świata. I nawet gdybyś chciał zrobić to
samo na ziemi, to byłbyś na to za słaby. Każdy Wybrany [tzn muzułmanin] ożeni
się z 70 hurysami, poza kobietami ożenionymi na ziemi, i wszystkie będą miały
smakowite waginy”.
„Zostało
wspomniane przez Daraj Ibn Abi Hatim, że Abu al-Haytham ‚Adullah Ibn Wahb
opowiedział od Abu Sa’id al-Khudri, który słyszał Proroka Muhammada mówiącego
„Najmniejsza nagroda dla ludzi w Raju jest miejscem, gdzie znajduje się 80.000
służących oraz 72 żony, nad którymi jest gmach udekorowany perłami,
akwamarynem, rubinami, i jest tak duży jak od al-Jabiyyah do Sana””. (za https://psychoneurocybernauta.wordpress.com)
Nie wiem, jak mówią Muzułmanom o Niebie teraz, może to
powyższe to także przebrzmiała tradycja.
Ale takiej tradycji chrześcijaństwo nie miało. Na szczęście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz