To, że kończy się
rok, nie jest żadnym końcem. I nawet nie dlatego, że nowy rok jest nowym
początkiem. Nie jest końcem, bo to koniec wirtualny, umowny. Cóż to za koniec,
jeśli pierwszego stycznia wstaniemy – choćby i z bólem głowy – i nadal będziemy
się turlać po naszym świecie.
Może prawdziwym końcem jest śmierć, a prawdziwym początkiem narodziny,
a raczej poczęcie. To jest początek. Początek człowieka, początek nowego życia,
ale równocześnie początek nowego świata. Bo każdy człowiek to odrębny świat.
Czytałem ostatnio o teorii biocentryzmu. Naukowe wywody,
które starały się unieważnić teorię, że zarówno wszechświat powstał przypadkowo,
jak i życie jest przypadkiem równie absolutnym. Z małymi odstępstwami,
podpierając się fizyką kwantową, teoria ta mówi mniej więcej to samo, co mówi
Księga Rodzaju. Oczywiście teoria jest dla bardziej uczonych ludzi, a Biblia,
przynajmniej w tej podstawowej warstwie, dla mniej. Nie wpuszczając się w
labirynt dość zawiłych wywodów kwantowych, w którym mógłbym pobłądzić, podzielę
się jedynie refleksją, która już kiedyś artykułowałem: że zadziwia mnie świat,
jego ludzie, którzy nie wierzą, że Człowiek został poczęty z udziałem Ducha
Świętego (jakby go sobie nie wyobrażać), bez udziału materialnego ojca, a
wierzą, że ten tak potwornie gigantycznie niewyobrażalny stwór, jakim jest
Wszechświat, ot tak, sam z siebie, jakby od niechcenia, pewnego „kosmicznego
ranka” powstał i trwa. A człowieka ma „na dokładkę”. Też przypadkiem. Więc według
nich Ten poczęty z Ducha Świętego, całkiem celowo, można powiedzieć – z
premedytacją - nie ma w takim świecie miejsca.
A jednak ma. I żadnego w tym przypadku. No i tak doszliśmy
do Bożego Narodzenia, trochę inaczej, bo bez Mędrców, pastuszków i owieczek, a
przynajmniej nie po ścieżkach, którymi oni szli do miejsca Narodzin.
Zawsze chodziłem przez życie swoimi ścieżkami. Takiego mnie
Bóg stworzył. Do Boga także doszedłem „po swojemu”. Może ciemną doliną, a może
po górach. Ale doszedłem. Wielu tak idzie. Wąską ścieżką. Nie w tłumie. Nie w
procesji. Ale nocą. Potykając się o kamienie i wpadając w doły po drzewach,
które upadły.
Lubię iść swoją drogą. Czy to jest droga do człowieka, czy
do Boga. Lubię iść osobno. Drażni mnie tłum. Nie umiem być tym, który prowadzi.
Jak Mojżesz. Jak Piłsudski.
Jak się idzie osobno, lepiej widać i lepiej słychać. I
ludzi, i ich sprawy, a jak spojrzeć do góry, także gwiazdy. W samotności do
Boga jest bliżej niż w procesji ku Jego czci. Dlatego tak cenię Ekstremalną
Drogę Krzyżową. Na którą już pewnie nie pójdę, bo sił coraz mniej.
Jak się chodzi samotnie, jest czas, by myśleć. Chodząc po
Mielcu, myślę o mieście, chodząc po lesie, myślę o Polsce. W obu źle się
dzieje. Łatwiej to zauważyć, gdy nie słucha się buczenia mediów, zgiełku ludzi.
Choć przyznam, że mimo wysiłku by zrozumieć, nie rozumiem.
Najpierw nie rozumiem, co się dzieje w Mielcu. Opisałem się
o tym tyle, że wstyd mi ponownie wracać do tego. Bardzo choruje Prezydent. Być
może umiera. Choć o tym szary człowiek, mielczanin, ja, niczego nie wiemy. Ktoś
to ukrywa. W czyim interesie? Chorego Prezydenta? Jego otoczenia? PiS u, który
wolałby w tym stanie doczekać do wyborów? Co jakiś czas ktoś puszcza w sieć dzienny
post, jakby od Prezydenta, ale widać , że nie. Ktoś śpiewa dla niego kolędy, a
drugi ktoś zamieszcza zdjęcia, jakby z dziećmi śpiewał Prezydent. Nie mówi się
mielczanom, jakie obowiązują procedury, kiedy Prezydent nie może sprawować swej
funkcji. Prawnie nie istnieje możliwość wyznaczenia kogoś do pełnienia obowiązków
prezydenta aż do wyborów. O tym także się nie mówi. Czy także zmusza się
Prezydenta by nie składał rezygnacji? Co ma oznaczać wyznaczenie wbrew zasadom
partyjnym PiS człowieka – kandydata na
ten urząd? Czy to tylko „maskirowka” mająca ukryć prawdziwego kandydata,
któremu teraz byłoby niewygodnie? Pytania można mnożyć.
W ten czas, kiedy Bóg znowu się dla nas rodzi, to wszystko
po prostu nie wypada. Za chwilę to nie będzie tylko brak dobrego wychowania,
barak zasad moralnych, dominacja polityki nad przyzwoitością. Za chwilę to
będzie wołało do Nieba o pomstę.
Na ten świąteczny czas politycy zafundowali nam mur. Mur
dzielący nasz katolicki kraj na dwie połowy. Mur dzielący na dwie połowy
katolików. Mur dzielący na dwie połowy niewierzących. Mur dzielący na dwie
połowy wszystkich obywateli. Podobno uczynili reformę wymiaru sprawiedliwości
na życzenie obywateli. Ostatnia ankieta Rzeczypospolitej pokazuje, że 53%
obywateli uważało, że prezydent Duda powinien zawetować te ustawy a tylko 34% było
za podpisaniem.
Ja też uważałem, ze reforma sądów jest potrzebna. Bo już
samo rozważanie, czynione powszechnie, także przez sędziów, że nowe prawo
będzie sędziów korumpować, pokazuje dobitnie, że sędziwie to tacy sami ludzie,
jak reszta obywateli i sami sędziowie o tym doskonale wiedzą. Więc potrzeba
zmian, które by temu zapobiegały. Ale to nie są te zmiany, które wprowadza PiS.
Te zmiany tylko bardziej uzależnią słabych sędziów od pokusy sprzyjania władzy,
chodzenia na jej pasku.
A nie ma nic gorszego, jak słabi sędziowie, słabi i
uzależnieni od polityków. Był taki w Gdańsku za PO, teraz będzie ich więcej.
A może jednak nie? Może – trochę w to wierzę – ta większość uczciwych
sędziów pokaże, że żadne prawo ich nie złamie. Że jestem łatwowiernym
romantykiem?
Bo gdy przyjdzie nam zapłacić izolacją w Unii i Europie, a może
docelowo wyjściem z Unii i Europy zachodniej demokracji, przed czym ostrzegałem
już ponad rok temu, to będzie tragedia.
Wszyscy czekamy na przyjście Zbawiciela. Czekamy coraz
bardziej podzieleni. Coraz bardziej niecierpliwi. Będzie tak, że przy
wigilijnych stołach będziemy powstrzymywali się na siłę od jakiejkolwiek
dyskusji. Może to dobrze? Może trochę dłużej niż na czas czytania fragmentu Ewangelii,
pomyślimy o Bogu Zbawicielu, który właśnie przychodzi. Przychodzi do narodu tak
skłóconego, jak dawno nie był, do narodu, któremu wmówiono, że uchodźca tto nie
bliźni, narodu, z którego zaczęto wyzwalać te najgorsze, do niedawna ukryte lub
maskowane cechy.
Podobno zostawiamy przy wigilijnym stole jedno nakrycie dla
nieznajomego gościa. To dzisiaj piękna bajka, w którą nikt prawie nie wierzy.
Stajemy się coraz bardziej skłóconym, coraz bardziej szowinistycznym, coraz
bardziej nienawidzącym współbraci i obcych narodem.
Narodem Jana Pawła II i świętej Faustyny. Narodem, w którym
narodził się Jezus mówiący o Bogu Miłosiernym, nie karzącym, wszystko
wybaczającym.
Mówimy: Jezu, ufam tobie. Czy, mówiąc, myślimy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz