poniedziałek, 24 marca 2025

Do wieczności beztrosko… nie bosko

 


Zdjęcie za stroną https://www.galczynski.com/blog/kosciol-pw-swietego-ducha-w-mielcu/

Po moim felietonie, który był kamyczkiem poruszającym medialną lawinę, a traktującym o dość szczególnej otoczce pogrzebu mieleckiego księdza, tematyka pogrzebowa jakoś nie może mnie opuścić. Zresztą prześladuje mnie ta tematyka, pewnie z racji wieku, od wielu lat.

Jeszcze do niedawna pogrzeb równał się obecność na nim księdza. Wierzył, nie wierzył, udawał, nie udawał, przyjął ostatnie namaszczenie, czy nie przyjął, wyspowiadał się, albo i nie wyspowiadał,  rodzina była od kościoła daleko jak od Marsa, to mimo wszystkiego pozostali przy życiu członkowie rodziny sprężali się, szli do kancelarii parafialnej  i negocjując zapłatę, umawiali pogrzeb w kościele z księdzem i organistą.

Coś się powoli zmienia w naszym mieleckim światku, ale nie za bardzo.

W ostatnim czasie wysłuchałem w mieleckim kościele (akurat z okazji pogrzebów) dwu kazań (czy homilii pogrzebowych), jednego w wykonaniu proboszcza i drugiego głoszonego przez wikariusza tej parafii, którego nazwiska nie znam.

Pierwszy „zabił” mnie swoim kazaniem proboszcz. Przyzwyczajony do innej jakości, nie mogłem uwierzyć, że w Mielcu jest kapłan, który mówi takie świetne kazania. Do tej pory przed mszą niedzielną (albo i po niej) słuchałem homilii w Internecie, głoszonych przez jezuitę ojca Prusaka, a teraz nauk rekolekcyjnych doc. Marka Kity. Bo, niestety, mojej parafii w ostatnich latach Bóg nie podesłał księży umiejących ciekawie i mądrze nauczać w homiliach. A tu masz! W sąsiedniej taki orator – i to proboszcz

Jakby tego było mało wysłuchałam niedawno świetnej homilii pogrzebowej w wykonaniu wikariusza tejże parafii.

I słuchałem tej jego, absolutnie nie internetowej, głęboko przemyślanej, niebanalnej homilii i sam do siebie mówiłem, że można. Można tak mówić, żeby stary człowiek, który jak dziecko zaczyna mieć trudności w skupieniu się, wysłuchał uważnie i do końca tego, co mu ksiądz miał do przekazania. Nie będę streszczał, bo na użytek tego felietonu ważnych jest kilka zdań kazania.

Umarł człowiek niewierzący w rodzinie głęboko niewierzącej (o czym dowiedziałem się po mszy). Umarł nagle, bez powodu. Bez cierpienia także. Ale zaskoczył wszystkich. I rodzinę, i znajomych.

Nie wiem, jak to było w szczegółach, ale wszyscy, i prochy zmarłego, i rodzina, i znajomi zmarłego, znaleźliśmy się w kościele na mszy świętej.

Nie wiem, jak się o takiej mszy mówi? Ku  czci, czy w intencji zmarłego?

Zebrani wiedzieli mniej niż ksiądz. A on chyba wiedział co mówi, bo powiedział  (streszczam, nie cytuję) chyba głównie do rodziny, ale tak, jakby mówił do wszystkich: że zmarły potrzebuje naszych modlitw, naszego wstawiennictwa, a jeśli ten fakt lekceważymy,  jeśli takiej potrzeby nie czujemy, jeśli takiej modlitewnej pomoc zmarłemu nie zamierzamy dać, to jesteśmy największymi hipokrytami na świecie.

Ja, czując potrzebę modlitwy za zmarłego, potrzebę polecenia go Bogu, przepuściłem te słowa mimo uszu..

Ale potem pomyślałem, że to chyba do mnie było w małym stopniu. Pomyślałem, że ten ksiądz to prawdziwy gość i wywalił rodzinie w oczy to, co o niej myśli.

Bo chyba nikt z rodziny nie był w czasie tej mszy u komunii, nikt nie zamówił choćby jednej mszy za zmarłego (zrobili to znajomi). Więc pewnie także nikt się nie pomodlił, choć o tym wie tylko Bóg.

I tak sobie na koniec pomyślałem o rodzinie zmarłego: a u licha wam taka kościelna uroczystość była?  Komu i co chcieliście pokazać? Czy nie lepiej było wziąć mistrza ceremonii, niż odstawiać taką komedyjkę? Chyba że mistrz kosztuje znacznie więcej niż ksiądz, kościół i organista razem wzięci, więc wybrano tańszą opcję?

Nie wiem, co powiedziano księdzu, prosząc o pogrzeb. Może skłamano? Choć pewnie  ksiądz i tak wiedział, bo przecież wie mniej więcej, kto jaki w parafii jest.

 Dla mnie ten ksiądz to gość. Nie tylko, że jest świetnym kaznodzieją, to jeszcze potrafi powiedzieć na głos, co myśli. A nie jest to proste.

Zdarzyło mi się już dwukrotnie uczestniczyć w pogrzebie bez księdza. Raz był mistrz, raz mistrzyni. Dobrze, źle? Cóż mi do tego, jak człowiek chce odejść z tego świata.

Śmieszy mnie tylko, jeśli jakikolwiek pogrzeb może śmieszyć, otoczka „generowana” na takim pogrzebie przez mistrza czy mistrzynię ceremonii. Zapewne czyni to w uzgodnieniu z rodziną zmarłego, ale ograniczeń, jak w organizacji kościelnego pochówku, nie ma.

Można zrobić wszystko. Tak, żeby było smutno, i tak żeby było wesoło. Puści się ulubione szanty zmarłego, podeprze turystycznymi piosenkami, zmarłemu rybakowi przyniesie się na ceremonię w wiaderku ryby i komplet wędek, miłośniczce Szopena zagra ktoś na fortepianie (raczej elektrycznym) marsz żałobny, a może i mazurka, lotnikowi wypuści się setki balonów, a może i białych gołębic. Można oczywiście zakazać używania w trakcie ceremonii takich słów jak śmierć, pogrzeb” „zmarła", "pożegnanie", a także ",  "uroczystość", "rodzina", "żałobnicy". Bo ten ktoś właśnie wyjeżdża na wycieczkę, nie umiera.

Jest w polskim slangu takie powiedzenie: „robić sobie jaja z pogrzebu”. Bo jak do tej pory, to ludzie traktowali pogrzeb na poważnie. Nawet jak teologia katolicka tłumaczy, że zmarły przechodzi waśnie do lepszego świata, to i tak płakali.

Niektórzy narzekają, że ksiądz nie angażuje się uczuciowo w prowadzony pogrzeb, a taka pani Aneta, mistrzyni ceremonii (link poniżej) to ma wszystko przygotowane perfect. Nie pomyślą, że zmarłemu wierzącemu „na psa” jest potrzebny na cmentarzu jakiś stand-upper poprawiający swoim komicznym gadaniem humor żałobnikom.

Ale to wszystko jeszcze nic. Niech będą występy, niech sobie zmarły ich posłucha. Choć niby jakby miał posłuchać, skoro zostało po nim tylko trochę pyłu w urnie, a duszy przecież nie miał? Bo mnie bardziej niż jakieś durne występy bawi mówienie o takim zmarłym niewierzącym w sposób, w jaki katolicy mówią o zmarłym, który według ich wiary gdzieś tam, w tym lepszym świecie, nadal jest OSOBĄ, nawet jak tylko duszą.

Że zmarły odszedł do lepszego świata, że stamtąd na nas patrzy, że do zobaczenia.

Jakie patrzy, jakie do zobaczenia? Przecież nie ma tam czegokolwiek. Zero, nul. Powiem szczerze, że nie wiem, dlaczego tak się mówi. Może z kulturowego przyzwyczajenia. Może także żegnają zmarłego niewierzącego koledzy, którzy wierzą i dla nich, wbrew rodzinie, ten zmarły rzeczywiście przeszedł do lepszego świata, czemu dają wyraz. Takimi słowami, czy zamówieniem mszy w intencji duszy zmarłego nie wierzącego. Tylko czy to wypada? Nie wierzył, to nie wierzył.

Jakby nie patrzeć, nie myśleć, będzie takich sytuacji coraz więcej. Tylko czego więcej? Tej hipokryzji, która każe robić katolicki pogrzeb, ani na jotę nie wierząc w życie pozagrobowe, nie wysilając się, by zmniejszyć?zwiększyć? skalę tej hipokryzji , dając na mszę za duszę zmarłego, w które to – duszę i mszę – zupełnie się nie wierzy? Czy może takich pogrzebów z mistrzem/mistrzynią ceremoniału? A może jednego i drugiego? Wszak mistrz jest droższy od księdza.

A skoro teraz uciekamy tak daleko, jak się da, od smutku, choroby, śmierci, to i pogrzeby może będziemy sobie robić na wesoło. Żeby nie myśleć o nicości, w którą wierzymy, nie wierząc.

Będziemy sobie robić jaja z pogrzebu.

Amen.

Z okazji bliskich Świąt Zmartwychwstania Pańskiego życzę wszystkim odrobiny refleksji o życiu

 

 

PS. Poniżej linki do mistrzyni Anety i do dwóch moich wcześniejszych felietonów na podobny temat.

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/500-pogrzebow-anety/yndqjrv?utm_source=onetsg_fb&utm_medium=social&utm_campaign=onetsg_fb&fbclid=IwAR3uzS1KXrffimbieOquxA9YLnrri9BLU3_RDZRQsLAXHsxntREq-IELmQ0

 

A tu linki do moich felietonów na podobny temat. Ostatnio ich nie czytałem, więc może trochę zmieniłem poglądy. Nie wiem.

https://andrzejtalarek.blogspot.com/2019/11/jaki-pogrzeb-z-ksiedzem-czy-bez-ksiedza.html

https://andrzejtalarek.blogspot.com/2019/10/pogrzeb-bez-ksiedza.html

 ps2. Żeby postawić kropkę nad i, to uważam, że i katolicki pogrzeb można zepsuć. Można sobie zrobić na nim jaja z pogrzebu. Najświeższym przykładem jest pogrzeb nieszczęsnej św. pamięci Pani Barbary Skrzypek. To nie było budujące.

 

 

 

 

 

środa, 19 marca 2025

Jak obrazić Prezydenta Swoła i Radnego Zalotyńskiego (nie mówiąc o mnie i Panu Radnym Skrzypcu)

 


Prezydent chce pozbawić mielczan ciepła w mieszkaniach – usłyszałem w  telefonie od mojego znajomego działacza samorządowego (ale nie radnego), który tym stwierdzeniem usiłował namówić mnie na wyjazd do Krakowa, by obejrzeć tamtejszą (komunalną) spalarnię śmieci.

Bo Prezydent jest przeciwko budowie spalarni śmieci w Mielcu, a bez niej Mielec nie będzie grzany – kontynuował mój znajomy samorządowiec. A poza tym dowiedziałem się na spotkaniu w EC, że jak wybudują spalarnię, to ciepło będzie o 30% tańsze.

 

Spoko, spoko - zareagowałem. Uważasz prezydenta Swoła za idiotę, który robi wszystko, by zniszczyć Mielec, pozbawiając swoich wyborców czegoś tak podstawowego, jak ciepło w mieszkaniach?  To zgłoś sprawę do prokuratora, że Prezydent chce zniszczyć Mielec, albo idź do PiS i też ich poinformuj o tym strasznym fakcie.

 

Ja uważam, w przeciwieństwie od ciebie, że Prezydent Swół jest bardzo inteligentnym człowiekiem i oskarżać go o taką głupotę, to sobie samemu wystawiać złe świadectwo  -  odpowiedziałem  Więcej – uważam, że postąpił bardzo przewidująco i bardzo odważnie.

No ale zostaniemy bez ciepła – nie ustępował samorządowiec. Nie zostaniemy – odpowiedziałem. Skoro podjął taką decyzję, to ma zapewne alternatywne rozwiązania. Ja znam dwa.

Ale ja nic nie słyszałem – nie ustępował samorządowiec. No to się zapytaj – odrzekłem. Ale powiedz mi na koniec, czy to o 30% tańsze ciepło to masz na piśmie? No nie, ale tak nam powiedziano, a chyba nie kłamią, bo mamy XXI wiek. No to sobie posłuchaj Trumpa, on też jest w XXI wieku i wyznacza standardy. Zresztą nie tylko on – zakończyłem.

A do Krakowa nie chce mi się jechać, bo wiem wszystko, co potrzebuję.

A, jeszcze o jednym muszę wspomnieć. Mój znajomy samorządowiec zaatakował radnego Marka Zalotyńskiego, który zgłaszał projekt uchwały o zmianie planu przestrzennego zagospodarowania, mającej uniemożliwić budowę spalarni, twierdząc, że miał w tym interes, bo pracuje w MPEC. I tu stanąłem dzielnie, broniąc Pana Radnego (pomimo jego zapowiedzi, że nie poda mi nigdy dłoni na powitanie) i pytając, czy też uważa pana radnego za pozbawionego rozumu, bo sam sobie odbiera pracę i środki utrzymania, nie mówiąc już o działaniu na szkodę mieszkańców. Nie wiem, czy dotarło.

 

Pan Radny Mikołaj Skrzypiec, który także uczestniczył w rozmowach w Elektrociepłowni zaprzeczył, by składano jakieś obietnice niższych cen energii cieplnej produkowanej ze śmieci.

 

 To tylko jedna z odsłon sporu o budowę spalarni śmieci w Mielcu. Ale nie jedyna.

Bo oto pan Mariusz Wiącek, okazjonalny felietonista, „wysmażył” felieton zatytułowany „Grzanie workiem węgla”.

Oprócz inwektyw pod moim i Pana Radnego Skrzypca adresem (jest tak miły, że nie wymienia naszych nazwisk) felieton pełen jest błędów tak podstawowych, że dyskwalifikujących autora, gdy wypowiada się w tej sprawie.

Szanowny Panie, jak się zabiera głos publicznie, dobrze jest zapoznać się ze sprawą, a nie pisać, „jak sobie Grześ wyobraża wieś”.

Ale po kolei.

 

Można najpierw ten nielogiczny „żart”, jak to niby można zagrzać dom jednorodzinny workiem węgla, biegając z tym workiem na plecach wokół tegoż domu. Od inżyniera, a jest Pan inżynierem, można wymagać logiki nawet w takich żartach. To nie dom jest grzany, szanowny Panie, ale ten biegający facet. Nie zauważył Pan różnicy?

 

No ale ad rem.

Pan Mariusz Wiącek uważa, ż wraz z Mikołajem Skrzypcem tworzymy chór, który nie dość że rozpętuje histerię w Mielcu pod hasłem „Nie dla spalarni śmieci”, to jeszcze do tego chóru dołącza - jak stwierdza zawiedziony Pan Mariusz Wiącek - „Prezydent na którego głosowałem” (dodam, że ja też nie niego głosowałem ). Tak więc w trzech tworzymy chór, czyli trio, który za nic ma dobro Mielca i wręcz chce go zniszczyć. Więcej – kończąc felieton Pan Mariusz nazywa (nie wprost mój Boże, nie wprost, ale poprzez sugestię, którą każdy inżynier zrozumie) Prezydenta oszołomem, pisząc, o kilku rozdygotanych oszołomach, a przecież ja i pan Mikołaj to jest dopiero dwóch, a nie kilku, więc witamy Pana Prezydenta w naszym gronie. I to polityczne rozdygotanie w podejmowaniu decyzji to nasza wspólna zasługa.

 

Ale przejdźmy do poważniejszych stwierdzeń Pana Mariusza Wiącka.

Na początek powiem Panu Wiąckowi, ze założyłem na Facebooku grupę „Mielec bez spalarni śmieci” jakieś 13 lat temu. O Remondisie w Mielcu nikt wtedy nie słyszał, ale inni chcieli spalarnię budować. A teraz po kolei:

1.     1. Pisze Pan felietonista, że „Jest propozycja właściciela EC w Mielcu aby spalać paliwo alternatywne czyli śmieci w mieleckich kotłach robiąc prąd i ciepło”. Szanowny panie felietonisto – paliwo alternatywne i śmieci to niekoniecznie to samo. Paliwa alternatywne RDF (Refuse Derived Fuel) to paliwa produkowane z odpadów, które zostały odpowiednio wyselekcjonowane i przetworzone. Proces ten polega na mechanicznym rozdrobnieniu odpadów do odpowiedniej frakcji (granulacji), co pozwala na uzyskanie paliwa o wysokiej wartości energetycznej.

2.    2.  Natomiast spalarnie śmieci spalają śmieci nieprzetworzone, w Mielcu nazywa się to „odpady zmieszane”. Paliwa alternatywne mają wysoką wartość opałową, a śmieci niską. Dlatego RDF można spalać w cementowniach, gdzie w piecu panuje temperatura gazów 1800 stopni Celsjusza, (co pozwala zutylizować łatwo wszelakie trucizny i nie ma odpadów, bo wszystko dołącza do klinkieru), a śmieci komunalne spala się na rusztach w temperaturze kilkuset stopni, ze wszystkimi tego złymi i bardzo złymi konsekwencjami.

3.     3. RDF prawie nie śmierdzi, a odpady komunalne bardzo śmierdzą.

4.     4. Pan Wiącek proponując, by „poprosić inwestora o możliwość niezależnej oceny zamontowanych przez firmę instalacji do spalania śmieci z możliwością analizy spalin w dowolnie wybranym czasie (tak aby mogło być znienacka)”, najwyraźniej  odrywa się od polskiej rzeczywistości. Pomijam już ewentualną obietnicę, którą można potem nie dotrzymać, a nie ma prawa, która do tego zmusi inwestora. Ważniejsze, kto by to niby kontrolował? Prezydent? Jego pracownik? A możee WIOŚ, który nie może od dwóch miesięcy znaleźć winnego zatrucia potoku Trześń Wielka przy ulicy Inwestorów? Takie opowiadanie to bajeczki dla małych dzieci.

5.     5.Pyta Pan Mariusz Wiącek: „Czy są jakieś powody aby projektu nie przedstawić mieszkańcom – Mielca?” – Są. Szanowny panie. Po prostu mieszkańcy chcą mieć ciepło w domach i cześć. A nie mają pojęcia jak taka instalacja działa jeszcze bardziej niż Pan, który pisze felieton w sprawie i wykazuje się nieznajomością podstaw sprawy.

6.     6. Firmy w SSE produkują odpady – gdzieś trzeba to wywieźć” – już Panu mówię. Na naszym terenie działa kilka firm, które odbierają odpady przemysłowe od inwestorów. Jedną z tych firm jest Euro Eko.

7.     7. „Nie wiem jaki jest status PSZOK w Mielcu czy przechowuje odpady czy wywozi w świat szeroki”. Szanowny Panie, odpady komunalne zbierają inne firmy, nie PSZOK. Także nasze MPGK, chyba w konsorcjum z inną firmą. Dobrze jest to wiedzieć.

8.     8. Spalarni nie, wysypiska nie, punkt przerobu odpadów na paliwo alternatywne też nie”  Przerabianie odpadów komunalnych zmieszanych na paliwa alternatywne RDF jest mało ekonomiczne, ze względu na mała wartość opałową śmieci. Nie wiem, co chce Ramondis spalać w naszej EC. I niekoniecznie będą to odpady komunalne z Mielca, bo swoich ma nadmiar, a dodatkowo może przywozić odpady z Niemiec.

9.    9. W sprawie spalarni śmieci: jakie mamy atuty? Firmę Euroekoktóra jest producentem urządzeń do produkcji paliw alternatywnych”  - otóż nie jest producentem urządzeń, szanowny Panie. Produkuje RDF

10. 10.  W sprawie spalarni śmieci: jakie mamy atuty? Elektrociepłownięktórej właścicielem jest firma dostarczająca i montująca najnowocześniejsze urządzenia do spalania śmieci jak powiedział mi mój informator w zasadnie „bezdymne.” Z tego co mnie wiadomo, (za Wikipedią, nie za znajomym)  Remondis wyłącznie zajmuje się zbieraniem i przetwarzaniem odpadów. Nie budową urządzeń.  Remondis to niemiecka międzynarodowa firma zajmująca się recyklingiem, zarządzaniem zasobami wodnymi oraz usługami przemysłowymi i komunalnymi z siedzibą w Lünen. Globalnie plasuje się wśród największych firm recyklingowych.

11.  11.Dlaczego pan prezydent Miasta Mielca będąc przez lata prezesem Euroeko – nie chce skorzystać z technologii która jest w posiadaniu tej firmy”. Już to wyjaśniłem w punkcie 9, a teraz dopowiem: moim zdaniem Pan Prezydent dlatego ma taki a nie inny stosunek do sprawy, bo przez lata napatrzył się na to, jak funkcjonuje rynek śmieci i jest ostrożny.

 

A na koniec ja panu powiem, dlaczego od lat jestem przeciwko spalaniu śmieci w Mielcu. Jeden powód to ten, ze też kiedyś pracowałem w Euro Eko i poznałem tajniki rynku śmieci. Drugi to taki, ze nie wierzę w poprawne działanie nadzoru środowiskowego w Polsce, a w Mielcu w szczególności. Mieliśmy przez 20 lat Kronospan, który wypuszczał z kominów tylko parę wodną, teraz mamy „wylewkę” na Inwestorów. Przez kilka lat pracowałem w Cyfrowym Polsacie, który Miał siedzibę na Łubinowej w warszawie, 400 metrów od warszawskiej spalarni śmieci. Jak od niej zawiał wiatr, to był taki smród, że skręcało.Powie pan, a w Wiedniu nie śmierdzi. Pewnie nie śmierdzi. Ale to Wiedeń, nie Mielec. Tu się przyjeżdża z zagranicy robić duże pieniądze małym kosztem.

 

No i na koniec najważniejsze – zdrowie mielczan. Pan Mikołaj Skrzypiec napisał do Pana, co emituje spalarnia śmieci. Przejął się Pan tym? Na wszelki wypadek powtórzę poniżej.

Bo spalanie rusztowe śmieci jest sprawą najprostszą. Się przywozi, się rozdrabnia, się podsusza, się spala. Problem jest z gazami, które się wytwarzają podczas spalania. Odsyłam do opisu tegoż procesy w Spalarni w Krakowie, jak się Pan nie załapał na wycieczkę.

https://khk.krakow.pl/pl/ekospalarnia/termiczne-przeksztalcanie-odpadow/proces-termicznego-przeksztalcania-odpadow/#

Problem jednak nie w tym, jak, ale czy uczciwie. Ja nie wierzę w uczciwość tych, co na śmieciach chcą dużo zarobić.  Dlatego mógłbym sobie wyobrazić spalarnię pod pełną kontrolą Urzędu Miasta, tyle tylko, ze taka nie będzie w Mielcu opłacalna.

Ale wokół buduje się ich kilka, więc może spala także nasze śmieci.

 

Aha, W Dani będą zamykać część swoich spalarni, bo stwierdzili, ze nie produkują wystarczającej ilości śmieci i aby one działały, muszą sprowadzać milion (chyba) ton śmieci, głównie z Niemiec. Być może my mamy zapełnić lukę.

 

 

 

PS: Mikołaj Skrzypiec - Radny Powiatu #Mielec

Mariusz Wiącek po raz kolejny odsyłam Pana do definicji słowa "ekolog", proszę się zaznajomić i może przestać mnie tak tytułować? A cd meritum: proszę sobie zerknąć do dokumentów inwestora. Te emisje to nie jest "trujące CO2" tylko następujące substancje emitowane do powietrza:

Pył ogółem, pył do 2,5 μm, pył do 10 μm, chlorowodór, dwutlenek siarki, tlenek węgla, tlenki azotu jako NO2, kadm, tal, rtęć, antymon i jego związki, arsen, ołów, chrom (VI), kobalt, miedź, mangan, nikiel, wanad, fluor, węglowodory aromatyczne, węglowodory alifatyczne, amoniak, aceton, octan etylu, octan metylu, dwusiarczek dwumetylu, dwusiarczek węgla, alkohol izobutylowy, metyloetyloketon; a to tylko emisje do powietrza, do tego proszę dodać ścieki przemysłowe.

Moje "śmiem wątpić" opiera się na faktach, bo niestety, wiem doskonale jak (nie) działa WIOŚ. Przy obecnym stanie polskich przepisów oraz ich egzekwowania, dokładanie kolejnego źródła emisji (i ścieków przemysłowych) uważam za wielki błąd.

I na koniec, dla Pana informacji - nikt z obecnych na spotkaniu przedstawicieli EC Mielec nie zagwarantował też braku odorów z ich planowanej instalacji. Czuje się Pan uspokojony?

 

 

PS1. Ja dodam, że powstałe w spalaniu śmieci popioły są materiałem super niebezpiecznym. Proponuje się je składować w wyeksploatowanych wyrobiskach kopalń soli. Żużle można dodawać do materiałów budowlanych. Ale nie chciałbym mieszkać w domu zbudowanym z takich bloczków.

 

 

 

 

niedziela, 9 marca 2025

Chrystus wpisany w sęk. Znak czy ciekawostka?

 


W kościele niedaleko Mielca, jak ktoś dobrze poszuka, można znaleźć bardzo szczególny wizerunek Chrystusa.

Właściwie należałoby powiedzieć, że można znaleźć bardzo szczególny sęk.  Bo niektórzy ludzie pierwszym rzutem oka rozpoznają twarz cierpiącego Chrystusa, wpisaną w duży sęk kościelnej ławki. Innym, takim jak ja, by zobaczyli, musi ktoś wskazać szczegóły.

Ludzie potrzebują cudowności, potrzebują cudów. Bez nich dla wielu wiara nie byłaby przekonująca, ba, nawet możliwa. Szukają cudów gdzie tylko można. Stąd liczne pielgrzymki. Od jednego świętego miejsca do drugiego. Wśród Polskich katolików szczególnie modne są wyjazdy do Medjugoria, a także, trudniejsze w realizacji do grobu św. Szarbela. Ludzie szukają cudów cudownych, gdy takie zwyczajne, codzienne cuda, o które się modlą, mają obok siebie, w swoim codziennym życiu. Tylko że często ich nie dostrzegają, nawet je lekceważą.

Ale zamiast daleko jechać, w trudzie i kosztach, często cudownym miejscem pielgrzymek dla nich są szyby w polskich oknach, zapaćkane olejem, lub zespolone, łamiące promienie światła,  w których widzą (najczęściej) Matkę Bożą, cudowne są dla nich polskie drzewa, w których gałęzie akurat rosną w krzyż, lub na korze pojawiają się obrazy świętych, jak ostatnio w Parczewie, czy krzyże, jak w Białymstoku.

Kościół oczywiście nie uznaje tych zdarzeń za cudowne, ale ludzie pragnący cudowności wiedzą lepiej. I na nic zdają się negatywne opinie hierarchów. Ludzie szukają dalej. I znajdują.

Czy ten sęk w drewnie kościelnej ławki, w którym niektórzy widzą twarz Chrystusa, czy też może Chrystus z obrazu w drewnianym sęku podmieleckiego kościoła, Chrystus, o którym myślimy, patrząc na ten sęk, ma dla nas, dla mnie, jakieś przesłanie?

Bo dla osoby, która, chyba pierwsza, odkryła ten wizerunek, fakt jego znalezienia ma bardzo wielkie znaczenie. Tak wielkie, że stara się zrobić wszystko, by ten fakt stał się znany szerszemu gronu ludzi. Po co? Dlaczego? Nie mnie rozstrzygać.

Ale mogę i powinienem zapytać sam siebie: a jakie znaczenie ma ten fakt dla mnie?

Dlaczego ten ktoś, kto znalazł sęk i miał widzenie Twarzy, znalazł potem mnie, gdy samemu nic mu się nie udało zrobić z tą wiedzą o sęku – obrazie twarzy Chrystusa.

Dlaczego znalazł akurat mnie, który – co mu powiedziałem – nie szuka takich cudowności, a nawet nie wierzy w prywatne objawienia?

Nie wiem. Tak jak nie wiem, czy dobrze robię, że – na jego ponaglającą prośbę – jednak staram się coś sensownego o sprawie napisać. Tylko co będzie z tą sprawą, jak więcej ludzi się o niej dowie, jak zaczną zadeptywać kościół, by zobaczyć Chrystusa w sęku?

Od kiedy piszę felietony i pozwalam sobie w nich na pisanie w nich więcej niż piszą inni, wielu ludzi podsyła mi różne informacje. Najczęściej dotyczą innych ludzi i ich złego, w mniemaniu piszącego, z jakiś względów postępowania. Najczęściej nie spełniam oczekiwań tych piszących - można by o nich rzec: donoszących albo sygnalistów - by kogoś skrytykować, komuś  dokopać, ale prawie zawsze wykorzystuję te wiadomości w swoim pisaniu. Czyli staram się zrobić z informacji dobry użytek. A dobry, to korzystny dla społeczeństwa.

Ale jaka będzie korzyść, kiedy piszę o czymś, czego ja nie widzę, choć inni widzą, czego nie dostrzega ponoć ksiądz proboszcz z tego kościoła, dla którego upublicznienie tego faktu może być kłopotem?

Nie wiedziałem, co zrobić z tą informacją o „cudownym” artefakcie, który nie jest dla mnie cudowny, ale jest bardzo ważny, naprawdę bardzo ważny, dla innej osoby, która mi zaufała, że może ja coś z tym zrobię.  


 (retusz komputerowy znalazcy)

Ale co ja mogę zrobić? Gdybym wierzył, że to jednak znak, to byłoby prosto. Ale ja nie wierzę w znaki wrośnięte w stuletnie drzewo, ścięte, pocięte, wyheblowane, zbite w mebel . Cóż nam taki znak, nawet jak ma twarz Chrystusa, może powiedzieć?

A może ja się mylę? Może w tych trudnych czasach, kiedy dziesiątki kapłanów, często z tytułami naukowymi, wieszczy bliską Apokalipsę, koniec czasów, zstąpienie Antychrysta na Ziemię (ponoć już to nastąpiło), kiedy inni kapłani  w prezydencie Trumpie, którego panowanie ponoć prorocy przewidzieli 50 lat temu, widzą katechona, czyli kogoś, kto Antychrysta pokona, taki znak także ma swoją wagę?

Czy to jest ważne? I czym się różni w swoim znaczeniu dla wierzących taki obraz twarzy Chrystusa z dębowego sęka od  chociażby obrazu namalowanego przez wielkiego mistrza malarstwa, wartego miliony złotych, wiszącego w jakimś kościele, przed którym wierni modlą się do Boga?

Czy Chrystus z sęka jest mniej sposobny do modlitwy do niego, niż Chrystus Tintoretta? Czy to ważne, że przed pierwszym w jednym czasie może modlić się jedna osoba, a przed tym drugim wiele?

I czy do prawdziwej modlitwy potrzebne nam są obrazy Chrystusów za miliony złotych, gdy natura podaje nam w darze za darmo coś, przed czym można się zadumać, można się pomodlić, można się wzruszyć?

Zapewne osoba, która prosiła mnie o napisanie paru słów o Chrystusie odkrytym przez nią w sęku w kościelnej ławce, w kościele 12 km od Mielca, nie będzie zadowolona z tego felietonu.

Ale ja naprawdę nie spełniam życzeń i nie piszę niczego wbrew sobie, wbrew moim poglądom.

A mam je, jakie mam.

 

(rysunkowe wyobrażenie znalazcy)

 

PS. Aby być w pełni fair wobec człowieka, który mi zaufał, poniżej podaję obszerne fragmenty z jego mejla do mnie


Oczywiście można patrzeć na takie zjawiska z dystansem. Można uznać, że to wyłącznie efekt przypadku i interpretacji ludzkiego umysłu. W końcu Kościół nie wymaga od wiernych wiary w tego rodzaju zjawiska, podobnie jak w objawienia prywatne – jest to pozostawione indywidualnemu osądowi. Ale o ileż uboższa byłaby wiara, gdyby zamknąć ją tylko w Eucharystii, sakramentach i Biblii. Tak, są to najlepsze narzędzia zbawcze, ale Kościół już dawno rozpoznał, że istnieją zdarzenia pochodzące od Boga albo tworzone przez ludzi, które na co dzień podprowadzają nas do Niego. Święte obrazy, cudowne miejsca i pielgrzymki do nich itp. Ludzie, którzy podchodzą do takich zdarzeń sceptycznie, mogą mieć wiarę silną jak stal – ale czy nie bywa ona równie zimna jak stal? W skrajnej postaci można by przecież uznać za pareidolię również wizerunek z całunu turyńskiego. Tak jak twarze dostrzegane w słojach drewna czy na drzewach, tak i obraz na płótnie mógłby zostać zredukowany do zwykłego przypadku. A jednak dla wielu całun pozostaje jednym z najważniejszych znaków Chrystusowej męki i zmartwychwstania. Czy odrzucając takie obrazy jako zbędną „grę form”, wiara w żywego Chrystusa nie traci swojej głębi, dynamicznej żywotności i pełnego nadziei wymiaru?  

W dzisiejszych czasach, kiedy tak trudno dotrzeć z wiarą do młodych ludzi, takie obrazy mogą być wyjątkowym narzędziem ewangelizacji. Wyraźny i pełen detali wizerunek Chrystusa na ławce może stać się zaczynem, ziarnem, wokół którego powstanie perła. Być może młody człowiek, patrząc na ten obraz, zada sobie pytanie: „Dlaczego tutaj? Co to dla mnie znaczy?” Może wizerunek stanie się pretekstem do rozmowy o wierze, o poszukiwaniu Boga w codzienności, a nawet w drewnie kościelnej ławki. Ile w nim odniesień do Biblii. Litera „N” na czole to przecież może być skrót od „Nazarejczyk” . Na czole byli oznaczeni wybrani w Apokalipsie. Podbite oko przywodzi na myśl spoliczkowanie przed arcykapłanem. Potargane włosy, otarcia skóry, ból i spokój to cechy Jego męki. Sam wizerunek to miniatura, raptem średnicy 6 cm, ukryty w zakamarku ławki, wśród linii słojów drewna. Czyż nie małych wybiera Chrystus, nie krzyczy, a spokojnie czeka? Czy żeby go dostrzec nie trzeba się wysilić, przystanąć. Gwarantuję, że jak się Go już zobaczy to zachwyci swoim pięknem.

Czyż Chrystus nie działa w sposób nieoczywisty? Często Jego obecność objawia się tam, gdzie się jej najmniej spodziewamy. To może być znak, przypomnienie, inspiracja. Nawet jeśli nie wprost, to taki obraz ma w sobie potencjał, by otworzyć serca, by skierować myśli ku temu, co duchowe. I właśnie dlatego warto się nad nim zatrzymać. Wierzyć, choćby wbrew rozsądkowi – bo wiara, która szuka i nie boi się dostrzegać Boga w prostych znakach, jest wiarą żywą. Poza tym, jeżeli by nawet to wszystko co wyżej powiedziano było nieprawdą lub sceptycznie obojętne, to jest on po prostu piękny. To samo powinno wystarczyć by się nim zająć, powiększyć i oddać ludziom by działał”.

 

Na wątpliwości odpowiedzcie sobie Państwo sami

 

 

 

 

Czy duchy mieleckich Żydów straszą nocami prezydenta Mielca?

 



1 marca władze miasta z wielką pompą obchodziły Dzień Żołnierzy Wyklętych. Była uroczysta akademia „ku czci” nazwana „Apelem poległych”  na Górce Cyranowskiej z udziałem tak prezydenta Swoła jaki posła Kapinosa, a także i innych mieleckich oficjeli. Uczestniczyła w tym Apelu Wojskowa Asysta Honorowa 18. Brygady Artylerii z Nowej Dęby, która oddała salwę honorową ku czci poległych.   Były liczne, masowe imprezy jak Rajd Rowerowy prowadzący trasą śladami starć Wojciecha Lisa, był  bieg Tropem Wilczym o długości 1963 metry, co jakoby ma przypominać o dacie, kiedy zginął ostatni wyklęty.

A na koniec był  w sali nr 1 Samorządowego Centrum Kultury w Mielcu monodram „Melduję Tobie Polsko. Rotmistrz Pilecki” w wykonaniu Przemysława Tejkowskiego.

 Tak Mielec uczcił pamięć 9 tysięcy żołnierz wyklętych poległych w walce i drugie tyle zamordowanych w więzieniach, czyli ok. 20 tys.

 Pośród nich uczcił także pamięć dwu żołnierzy wyklętych pochodzących z Mielca, czyli Wojciecha Lisa i Konstantego Kędziora. I nawet jeśli mieleckich wyklętych było więcej, mówi się tylko o tych dwu.

 

9 marca minęła 83 rocznica deportacji z Mielca ponad pięciu tysięcy mielczan żydowskiego pochodzenia. Prawie pół tysiąca z nich zamordowano w dniach trwającej deportacji, a prawie wszystkich pozostałych zamordowano w ciągu następnych trzech lat wojny.

To byli obywatele tego miasta, którego prezydentem dzisiaj jest pan Radosław Swół.

To byli obywatele miasta Mielec.

Nie wiem, czy pan prezydent Radosław Swół, nie wykonując najmniejszego gestu, który by wskazywał na jego zainteresowanie sprawą, wstydzi się tego, że musi mieszkać i kierować miastem, które, w dużej mierze, zostało zbudowane kiedyś przez Żydów, czy może nie wstydzi się tego, ale boi się opinii swoich wyborców, szczególnie tych, z którymi 9 dni wcześniej czcił pamięć dwu zamordowanych mielczan, żołnierzy wyklętych.

I już nawet nie wypominam tego, że to nie byli faktycznie mielczanie, bo może na tej zasadzie czynienia mielczanami wszystkich mieszkających w powiecie mieleckim, my z kolei powinniśmy jeszcze czcić pamięć pomordowanych Żydów Radomyśla, Przecławia, Borowej, etc. a wtedy ta liczba by się podwoiła

Brzydko się licytować się na liczbę ofiar, ale nawet niedouczeni wiedzą, ilu Żydów z polskim obywatelstwem w wojnę zostało zamordowanych, więc zaniecham.

Dla usprawiedliwienia prezydenta Swoła (choć na poważnie trudno to wziąć za usprawiedliwienie, raczej za diagnozę stanu rzeczy), powiem, że władza mielecka zawsze olewała pamięć o zamordowanych mielczanach żydowskiego pochodzenia. Jedynym wyjątkiem, choć uczynionym trochę pod przymusem, był fakt uczestnictwa Prezydenta Wiśniewskiego trzy lata temu na uroczyści odsłonięcia tablicy pamięci deportowanych Żydów, zawieszonej na budynku Łojczykówki. Tyle tylko, że tablicę tę ufundował IPN dowodzony przez pana Nawrockiego, a prezydent musiał wyrazić na ten fakt zgodę.  

Ale może dlatego właśnie przegrał kolejne wybory? I dlatego jego następcę ściska w dołku na samą myśl o powtórce takiej sytuacji?

Panowie władzo. Obecna i była. Wstyd mi za was. Za wasze tchórzostwo, waszą małostkowość, wasze kunktatorstwo, wasze fałszowanie historycznej rzeczywistości, a może próby takich fałszerstw.

To takie małe. I takie mało chrześcijańskie i mało patriotyczne.

Jakbyście bardzo nie mówili wszystkim dookoła i jak bardzo nie usiłowali wmówić, jakimi jesteście wspaniałymi katolikami i wspaniałymi patriotami.

Jeśli chodzi o zainteresowanie władzy, to grupę ludzi czczących na cmentarzu przy ulicy Świerkowej pamięć deportowanych, pomordowanych mielczan żydowskiego pochodzenia, odwiedziła 9 marca tylko policyjna „suka”.

Nie wiem, czy przyjechała na wezwanie „oburzonego” mielczanina, czy może podesłał ją Urząd Miasta, do którego to publiczne zebranie zostało zgłoszone.

Ale nie wysiedli i nikogo nie legitymowali.

Brawo policja.

 

PS. Zainteresowanym polecam link IPN o wyklętych

https://podziemiezbrojne.ipn.gov.pl/zol/historia

 

 

 

Do wieczności beztrosko… nie bosko

  Zdjęcie za stroną https://www.galczynski.com/blog/kosciol-pw-swietego-ducha-w-mielcu/ Po moim felietonie, który był kamyczkiem poruszaj...