Obraz za: France3Regions - Franceinfo
Noblista Hermann Hesse w słynnej „Grze szklanych paciorków: próba opisu życia magistra ludi Józefa Knechta wraz z jego spuścizną pisarską”, nazwał wiek XIX i XX wiekiem felietonów. Uważając je za gorszy gatunek twórczości ludzkiej pisał jednocześnie: „(…)Wyznać musimy, iż nie jesteśmy w stanie dać jednoznacznej, definicji owych produktów, według których nazwaliśmy tę epokę, mianowicie „felietonów”. Wydaje się, że produkowano ich miliony, gdyż stanowiły ulubioną część materiałów codziennej prasy i zasadniczy pokarm żądnych edukacji czytelników, opowiadały, czy raczej „gawędziły”, o tysiącach zagadnień naukowych,(..)”
Autor tych słów zmarł w 1962 roku i nie miał pojęcia ani o Internecie, ani o blogowej twórczości felietonistycznej. Hesse nie cenił plotkarskiego pisarstwa felietonistów i chociaż przyznawał, że wiele felietonów porusza „(…) aktualne tematy, stanowiące przedmiot konwersacji ludzi zamożnych, to jednocześnie dziwił się, (…) nie tyle faktowi, że istnieli ludzie, którzy pochłaniali je jako codzienną lekturę, ile raczej, temu, że znani, cenieni i należycie wykształceni autorzy pomagali w „obsługiwaniu” owej olbrzymiej konsumpcji błahych ciekawostek”.
Jednak trafnie przewidywał czas medialnych celebrytów pisząc: „(…) Niekiedy znów lubowano się szczególnie w indagowaniu znanych osobistości na aktualne tematy, każąc na przykład wybitnym chemikom lub pianistom-wirtuozom wypowiadać się na temat polityki, ulubionych aktorów, tancerzy, akrobatów, lotników albo poetom na temat wad i zalet stanu kawalerskiego, domniemanych przyczyn kryzysów finansowych i tak dalej. Chodziło przy tym wyłącznie o skojarzenie znanego nazwiska z aktualnym właśnie tematem(…)tłumy publiczności, które zdawały się przejawiać wówczas zadziwiający zapał czytelniczy, przyjmowały niewątpliwie wszystkie te groteskowe rzeczy z pełną ufności powagą. I jeśli znany jakiś obraz zmieniał właściciela, zlicytowano jakiś cenny rękopis, spłonął jakiś stary zamek, członek jakiejś starej arystokratycznej rodziny zamieszany został w jakiś skandal — czytelnicy nie tylko dowiadywali się z wielu tysięcy felietonów o samych faktach, lecz otrzymywali ponadto jeszcze tego samego dnia lub nazajutrz mnóstwo anegdotycznych, historycznych, psychologicznych, erotycznych i innych materiałów dotyczących tej, w danej chwili aktualnej, sprawy”.
I pisał dalej Hesse o odmianie felietonu, jakim były prelekcje, a którą to rolę spełniają dzisiaj po trosze media elektroniczne:
„(…) Obywatel przeciętnego miasta lub żona tegoż obywatela mogli na ogół raz w tygodniu, a w miastach większych prawie co wieczór, słuchać wykładów, w których pouczano ich teoretycznie o dziełach sztuki, pisarzach, uczonych, badaczach i podróżach dookoła świata.
(…)Słuchano prelekcji o pisarzach, których dzieł nikt nigdy nie czytał ani miał zamiar czytać, i oglądano wyświetlane podczas nich za pomocą projektorów reprodukcje, przedzierając się, zupełnie tak samo jak przy dziennikarskich felietonach, przez istne chaszcze oderwanych, pozbawionych sensu, wartości dydaktycznych i okruchów wiedzy”.
„(…) Słowem, znajdowano się już o krok od owej koszmarnej dewaluacji słowa, która początkowo wywołała jedynie potajemnie i w najmniejszych grupkach heroiczno-ascetyczny odruch sprzeciwu, który już wkrótce potem ujawnił się, wzrósł w siłę i dał początek nowym rygorom i nowej godności umysłu.
(…) Dokonano bowiem właśnie odkrycia (…), iż młodzieńczy, twórczy okres naszej kultury przeminął, a rozpoczęła się era starości i zmierzchu i opierając się na tym, nagle przez wszystkich odczutym, a przez wielu wyraźnie sformułowanym poglądzie, wyjaśniano sobie liczne przerażające cechy czasu: jałową mechanizację życia, głęboki upadek moralności, brak wiary wśród narodów, nieprawdziwość sztuki”.
Wydawać by się mogło, że wszystkie te fragmenty przytoczyłem przeciw sobie i tysiącom blogowych felietonistów, którzy co dnia publikują w Internecie tysiące felietonów. Przeczytałem wzięty od Hessego fragment krytyki czasów kultury, sprowadzonej - jego zdaniem - do milionów felietoników, jednych trochę mądrzejszych, innych bardziej durnych, ale takich, tak napisanych, by ta część społeczności - mniej wykształconej, której jednak niezbędne jest przekonanie, że należy do tej części intelektualnej – cokolwiek zrozumiała i miała przeświadczenie uczestnictwa w wielkiej kulturze.
Przeczytałem i przypomniały mi się pośladki pani aktorki Joanny Szczepkowskiej, obrażonej, choć nie do końca wiadomo na kogo. Najpewniej na wszystkich. Na durnych widzów, nie potrzebujących już wielkich dramatów, na reżyserów, dla sławy i kasy zmuszających aktorów do łażenia na głowie i na golasa, lichych aktorów, „łojących” wielką kasę w durnych serialach i pewnie jeszcze na kogoś tam.
I przypomniał mi się także jej występ w TV sprzed 30 lat, kiedy oznajmiła z radością, że oto skończył się komunizm. Ten komunizm, w którym - jak dzisiejsza sytuacja pokazuje - obecni starzy aktorzy odnosili największe sukcesy, tworzyli role, na zawsze wpisane w historię teatru, byli uwielbiani, a jak kontestowali, to ktoś ich słuchał. Dzisiaj publiczność słucha jednodniowych bałwanów, byle byli pięknie wystrojeni i mieli wielki czerwony nos z marchwi, a najlepiej jeszcze coś wielkiego, czerwonego i na wierzchu.
I można się zżymać, można się nie zgadzać na to „zblogowanie”, „sfelietonizowanie” naszej kultury – mnie to także nie odpowiada – tylko co z tego? W czasach, kiedy już zamiast „porządnych” blogów zwyciężać zaczynają mikroblogi, których autorom nie starcza wyobraźni i chęci na napisanie więcej niż 140 znaków, czy można protestować i mówić, że pełnowymiarowy, w miarę mądry felieton jest be?
Można i trzeba pisać - by nie dopuścić do zupełnego zaniku kultury - długie, mądre artykuły, eseje na temat, tylko trzeba mieć świadomość, że liczba czytelników będzie zbliżać się do ilości autorów jakichże artykułów. Czyli wytworzy się maleńka podgrupa pisarzy, piszących głównie dla pisarzy, przez nich ocenianych, chwalonych, krytykowanych. I będzie tak jak z nowoczesnymi odkryciami w poezji, które rozumie – albo i nie – i czyta tylko ta część społeczeństwa, która sama pisze taką poezję.
I trzeba mieć świadomość, że z taką hermetyczną sztuką powoli zacznie być jak z nowoczesną matematyką, która rozumie kilkadziesiąt tysięcy ludzi na świecie, i od czasu do czasu jakiś bidny reporter będzie próbował jakąś nitką i kulą tłumaczyć matematycznym kretynom problem Poincarego, który rozwiązał jakiś szalony , rosyjski matematyk i nawet nie chce za to miliona dolarów. Ba, gdyby nie ten milion, to nawet i tego tłumaczenia by nie było.
Czego więc chcemy? Tego, by całe społeczeństwo było tak wspaniale ukulturnione, że bez szemrania zamiast Klanu łyknie właśnie Grę szklanych paciorków”? Tak nie będzie. Nigdy. A w dzisiejszym społeczeństwie w szczególności. To może jednak lepiej, jak ktoś przeniesie z bardzo kulturalnego na mniej kulturalne, w czymś, co nazwiemy felietonem, w sposób mądry jakieś treści i da je do skonsumowania tej – nadal nielicznej przecież – części społeczeństwa, która chce rozumieć? Mnie się wydaje, że jest to jedyna droga.
A dla napisania jednej mądrości nie potrzeba tony papieru.
A ludzie, nawet McLudzie, potrzebują czasami mądrości. Przetworzonej, jak hamburger, ale jednak mądrości, która podtrzymuje ich przy w miarę normalnym życiu. Nawet jeśli jest to coraz bardziej McŻycie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz